Już tylko godziny dzielą nas od świąt Bożego Narodzenia. Wszędzie trwają ostatnie przygotowania do wieczerzy wigilijnej. W domostwach mieszają się dziesiątki aromatów, kojarzonych tylko z tym szczególnym czasem. Kapusta już prawie gotowa, na piecu bulgocze grzybowy barszcz, a w piekarniku dochodzi karp. Czy tak jest również w Trójwsi Beskidzkiej? Do wspólnej wieczerzy zasiadamy w towarzystwie regionalistki Elżbiety Legierskiej-Niewiadomskiej.
To, co trafia na tutejszy stół nie jest niczym nadzwyczajnym. Wiele z tych potraw jada się przez cały rok, ale różnią się one smakiem od tych wigilijnych.
Zwykle szykuje się je na wywarach mięsnych, rosołach, tymczasem do wieczerzy wszystko musi być postne. Dodaje się dużo masła i słodkiej śmietany. Pewnie dlatego proste, zwykłe dania zyskują niepowtarzalny, świąteczny smak. Za ich przygotowanie miejscowi zabierają się w wigilijny dzień, wszystko musi być świeże. Nie znaczy to jednak, że o wieczerzy nie myślą wcześniej.
– Pierwsze grzyby zbierało się zawsze z myślą o świętach, to samo można powiedzieć o kapuście, grochu, czy suszonych owocach. Zawsze się u nos mawiało, że najważniejsze, żeby było na wilię. Kiedy już wszystko, co potrzeba gospodyni na święta miała, resztę można było wykorzystać w codziennym gotowaniu – opowiada pani Elżbieta. – We wszystkich naszych wsiach kuchnia jest mniej więcej jednakowa. Na wieczerzy to samo się zje w Istebnej, Koniakowie, czy Jaworzynce. Zanim jednak o tym opowiem, zaznaczę, że w sposób szczególny podchodziło się do opłatka. Kupowało się go w kościele. Biały był do ludzi, różowy, albo niebieski dawało się dobytkowi. Moi rodzice, ojciec rocznik 1930 i mama rocznik 1934, zawsze kupowali opłatek także do zwierząt. Maczali go w miodzie i w wilię dzielili się nim z owcami, cielętami i całym gospodarskim przychówkiem. Ta tradycja istnieje w wielu domach do dzisiaj.
Pierwszą potrawą, która trafia tu na stół jest grzybula, czyli zupa grzybowa. Do jej przygotowania potrzebne są zbierane jesienią grzyby. Można wykorzystać susz, albo zapasy zgromadzone w zamrażarce. Wrzucamy je na patelnię i podsmażamy z cebulą. Dodajemy mleka i porządną ilość słodkiej śmietany. Z tego powstaje coś w rodzaju sosu grzybowego, który podaje się z ziemniakami gotowanymi w całości. Obecnie zamiast nich w wielu domach są grzanki, ale to już niewiele ma wspólnego z tradycją.
Na stole obowiązkowo musi być słodka kapusta. Gotuje się ją, a potem okrasza zasmażką przygotowywaną na maśle. Dodaje się do tego odrobinę mąki i słodkiej śmietany. Całość należy doprawić pieprzem i solą. Z dawniejszych lat wszyscy tu pamiętają ser rozrabiany ze słodką śmietaną – a jakże. Wystarczyło to posolić i zaserwować z gotowanym ziemniokiem. Oprócz tego robiło się słodkie chałki. Były to słodkie bułki maczane w mleku i maśle, zapiekało się je potem w piecu Dziś już na wilię mało kto to robi, ale skoro mówimy o tradycji, to warto powspominać. To były głodowe czasy, wówczas każde jedzenie było dla ludzi dobrodziejstwem. Nie tak jak dzisiaj.
– Dla mnie niepowtarzalną potrawą wigilijną jest od zawsze groch ze śliwkami, robiło się to w dawnych czasach, robi się i teraz. Zaczynamy od zamoczenia grochu, potem trzeba go ugotować. Oddzielnie gotuje się suszone śliwki – i tu najlepsze są swojskie. Potem oba składniki trzeba wymieszać i podsmażyć na maśle. Stopniowo dolewamy odrobinę wywaru ze śliwek i wody z grochu. Całość solimy i pieprzymy. Określę to jednymm słowem – rarytas! – zachwala pani Elżbieta.
Nasza rozmówczyni zaznacza, że ryba nie była wówczas tradycyjną potrawą. Ona oczywiście się pojawiła z czasem, ale nigdy nie odgrywała kluczowej roli. W Beskidach nie jadało się karpia i to odróżniało tutejsze tradycje kulinarne od tych ogólnonarodowych. Pierwsze ryby na tutejszych stołach pojawiły się w postaci… mrożonych kostek – filetów z dorsza. Nigdy jednak nie stanowiły one konkurencji dla potraw rdzennie przypisanych regionowi Trójwsi.
– Muszę jeszcze wspomnieć o słodkościach. Należała do nich bryja, na którą składały się suszone owoce, jakie gromadziło się przez lato: jabłka, gruszki, śliwki. To wszystko się gotowało, dodawało dużo cukru, miodu i orzechów. Jadło się to zamiast ciast, to był cudny deser. Nie znaczy to, że ciast brakowało, w moim domu rodzice robili placki drożdżowe, kołocze ze syrem, albo jabłkami i zawijoki z makiem.
Warto dodać, że na stole musiało być sianko, snopek zboża w rogu, bywały ziemniaki, chlebek. Pod stół wkładano żelazne rzeczy. Miało to związek z pogańskimi obyczajami, żeby nogi były tak mocne jakoby to żelazo. Leżały tam zatem łańcuchy a nawet siekiery. To co było jeszcze w dawnych czasach i czego pani Elżbieta do tej pory bardzo pilnuje, to to, by od stołu odchodziła tylko jedna osoba i obsługiwała całą rodzinę. Mówiło się, że kto od stołu wigilijnego odejdzie, to w niedługim czasie umrze. Po wieczerzy sprzątało się do czysta i zawsze śpiewało kolędy. Nikt nie włączał ani radia, ani telewizora. Przygotowania do świąt musiały być niczym nie zakłócone.
Z wigilią Bożego Narodzenia powiązane były liczne wróżby, poniekąd przypominające te z tradycyjnego wieczoru andrzejkowego. Jak się zamiatało spod stołu śmieci, to brało się je na łopatkę i szło się z tym na kopiec gnoju. Wyrzucało się to w powietrze i w którą stronę wiatr je zabrał, stamtąd miał przyjść kawaler.
– Albo szło się do chlywa, otwierało się córek i wołało się do świnek: „Gutka, gutka – za wiela roków się wydom?” Liczyło się potem ile ona razy zakwiczy, co miało dać odpowiedź na pytanie. Chytało się również oburącz sztachety w płocie, jeśli ich liczba była parzysta, to można było być spokojnym o ożenek. Z wspomnianym kopcem obornika związana była jeszcze jedna wróżba – wchodziło się na jego szczyt i nasłuchiwało z jakiego kierunku słychać szczekanie psa, to miało sugerować skąd panna będzie miała męża. Z takich dawnych obyczajów pamiętam jeszcze, że bardzo ważne było to, aby pierwszy gość, który zajrzał do chałupy był młodym człowiekiem. Kiedy takowy do nas zaszedł, mama odzywała się w te słowa: „Dobrze, żeś tu taki młody pachołek do nos przyszedł, to teraz cały rok będziemy mieli dobry”. A jak przyszedł jakiś staruszek, czy sąsiad wiekowy, to to źle wróżyło. Można się było spodziewać choroby, albo i śmierci nawet.
Wigilijny wieczór to dopiero preludium świętowania. W Trójwsi Beskidzkiej z pietyzmem mieszkańcy dbają o odwieczne tradycje, które towarzyszą nie tylko wilii ale i kolejnym dniom Bożego Narodzenia. Ten szczególny czas nazywają Godnimi Świętami.
Przemysław Chrzanowski
Foto: Wigilia z grupą śpiewaczą ”Kóniokowianie” – arch. Anny Waligóry