Teoretycznie sytuacja demograficzna kraju powinna sprzyjać wdrażaniu słusznych założeń. Ludnościowy regres, coraz mniej liczne roczniki pierwszoklasistów sprawiają, że w oświatowych obiektach robi się luźniej i przestronniej a nauczycielowi łatwiej skojarzyć nazwiska w dzienniku z konkretnymi twarzami. Rzecz w tym, że pożądana teoria zderza się z mniej pożądaną praktyką. Poziom publicznej oświaty daleki jest od ideału, bo interes państwa stoi w sprzeczności z interesem samorządów a przede wszystkim z interesem środowiska nauczycielskiego. To prawda, że zinstytucjonalizowana edukacja rzutuje na kulturowe, cywilizacyjne i zawodowe kompetencje jednostek, że z tego względu belfrom należy się szczególny szacunek i wysoka społeczna pozycja. Niestety, wcale nierzadko zdarza się, iż przedstawiciele tej ważkiej profesji trafiają do zawodu, delikatnie mówiąc, przypadkowo.
Kreowanie fikcji
W powiatowym mieście podczas rozdania świadectw dyrektor zespołu szkół ponadgimnazjalnych ma poważne problemy z przeczytaniem okolicznościowego listu od starosty. Duka jak przedszkolak, w myślach składa literki, przekręca słowa i sugestywnie dziwi się ich brzmieniu. Zamiast napisanego: „z rozrzewnieniem”, jego złote usta wypowiadają: „z rozżenowaniem”. Słuchacze są przekonani, że to starosta, a nie dyrektor jest półanalfabetą. Co gorsza, to starosta owego dyrektora mianował, a co jeszcze gorsza, ów zespół szkół wypuszcza w świat ludzi z formalnie średnim wykształceniem.
***
Materialne rozwarstwienie skutkuje rozwarstwieniem społecznym i pogłębiającą się dysproporcją życiowych szans. W zamożnych domach, w wielkich miastach, w bogatych dzielnicach przyszłego człowieka sukcesu wykuwa się począwszy od wynajęcia mu wszechstronnej niani, poprzez elitarne przedszkole, ekskluzywną podstawówkę, wybitne gimnazjum i wyjątkowe liceum, na najlepszej, amerykańskiej uczelni kończąc. Przystępujący do egzaminu maturalnego nastolatek biegle zna kilka języków, dla przyjemności grywa nokturny na stuletnim steinwayu a w wakacje uprawia yachting. Uboga prowincja skazana jest na oświatową przeciętność a niekiedy przerażające dno.
W sektorze publicznym najżywiej broni się branżowych przywilejów, bo stanowią najlepszą ochronę przed wylądowaniem na bruku. Oprócz zapobiegającego przemęczeniu pensum, Karta Nauczyciela i utarta praktyka (szczególnie tam, gdzie zawodowa konkurencja nie jest zbyt silna) gwarantują permanentny awans i związany z nim wzrost dochodów. Najlepiej trwać z kredą w ręku dopóki się da i rozwój osteoporozy pozwala. Na zadawane dyrektorom szkół pytanie, czy ktoś z pedagogicznego grona zamierza przejść na wcześniejszą emeryturę, najczęstszą odpowiedzią jest milczenie.
***
Kameralnemu nauczaniu na niemal akademickim poziomie z pewnością nie sprzyja system finansowania oświaty. Uzależniona od liczby uczniów wysokość rządowej subwencji sprawia, iż priorytetem szefów placówek jest jak największy nabór do pierwszych klas. By przyciągnąć absolwentów gimnazjów, tworzy się zachęcająco brzmiące profile, wśród których furorę robią klasy „mundurowe”. Chłopcy i dziewczęta odbywają lekcje w wojskowych morach, z odpustowymi atrapami kałachów paradują w poligonowych kamaszach, ćwiczą stawanie na baczność, zwroty w tył, padanie i powstawanie. W jednym z powiatowych zespołów powstała klasa ratowników górskich i to nie żart, „korespondentów wojennych”. Równie dobrze można by uruchomić kierunek „grzybiarstwo” lub „gotowanie na gazie”.
Te „menadżerskie” pomysły są kreowaniem fikcji i w gruncie rzeczy, wyrządzaniem krzywdy młodym ludziom. Naiwni rodzice i ich łatwowierna progenitura myślą, że reklamująca się w Internecie buda otworzy drogę do oszałamiającej kariery, zapewni robotę w armii czy policji. Kilkuletnia przygoda z tymi naukowymi ośrodkami kończy się kolejką w Powiatowym Urzędzie Pracy.
Zbawienna fundacja
O ile w szkołach ponadgimnazjalnych można puścić wodze nieokiełznanej fantazji, o tyle w podstawówkach pole manewru jest nader ograniczone. Niż demograficzny od dawna pustoszy szkolne budynki a protesty mieszkańców przeciwko zamykaniu gminnych podstawówek opatrzyły się i spowszedniały. Dla małolatów i ich rodziców perspektywa codziennego dźwigania tornistra parę kilometrów dalej na pewno nie jest zachwycająca, zwłaszcza gdy z transportem dzieciarni też niewesoło.
Przedszkolaki czują się świetnie.
Gospodarze terenu powinni brać pod uwagę społeczne oczekiwania, ale muszą także liczyć się z ekonomicznymi realiami. Bez względu na ilość użytkowników, budynek trzeba ogrzewać i oświetlać, sprzątać i od czasu do czasu remontować. Trzeba także opłacać nauczycieli, którzy po jakimś czasie ze stażystów wyrastają na solidniej nagradzanych – kontraktowych, z nich stają się jeszcze solidniej nagradzanymi – mianowanymi, by w końcu trafić do finansowej elity dyplomowanych. Z niewystarczającą subwencją, rosnących kosztów unieść nie sposób. Wskazana liczebna szczupłość klas także ma swoje granice. Jeśli we wrześniu przybywa zaledwie kilku pierwszaków, trudno osobno prowadzić ich aż do końcowego świadectwa. Muszą być dokooptowani do starszych kolegów.
***
Ludność sołectwa Podzamcze zaznała emocjonującego zamykania podstawówki. Do burmistrza gminy Ogrodzieniec napływały petycje a miejscowa radna pojawiała się na sesjach w towarzystwie dzieci z przeznaczonej do likwidacji placówki. Niełatwo było znieść moralną presję i wzruszające argumenty, jednak los Szkoły Podstawowej imienia Władysława Broniewskiego wydawał się przesądzony.
Dyrektor Małgorzata Szar nie narzeka.
Ale w życiu zdarzają się nieoczekiwane zwroty. Los pogłaskał uczniów po główkach, wydobył z depresji rodziców i uśmiechnął się do burmistrza. Z kłopotliwej sytuacji wybawiła go Fundacja „Elementarz”. 11 lipca 2008 roku gmina zawarła z nią umowę dziesięcioletniego użyczenia. Fundacja zobowiązana została do prowadzenia szkoły podstawowej niepublicznej na prawach szkoły publicznej z pełnym ciągiem klas 0–6, wykorzystywania obiektu na działalność oświatową, kulturalną i wychowawczą w celach niezwiązanych z działalnością zarobkową, nie pobierania od rodziców i opiekunów uczniów i wychowanków opłat za prowadzenie działalności dydaktycznej w zakresie objętym obowiązkowym programem nauczania. W dni nauki szkolnej przynajmniej osiemdziesiąt procent powierzchni budynku musi być wykorzystane na działalność dydaktyczną szkoły podstawowej i przedszkola. Fundacja ponosi koszty utrzymania nieruchomości łącznie z wszelkimi naprawami i bieżącymi remontami, koszty ogrzewania, energii elektrycznej, wody, wywozu śmieci, zabezpieczenia przeciwpożarowego, malowania ścian, okien, drzwi, naprawy stolarki drzwiowej, okiennej, drobnych napraw elewacji zewnętrznej, schodów.
Pani Miecia szykuje obiadek.
Trzeba przyznać, dla samorządowego budżetu umowa pierwszorzędna, niemniej wymagająca od lokalnej władzy sporej odwagi. Choć „Elementarz” nie działa od wczoraj (ma już osiemnaście lat), wiedza o fundacji nie jest powszechna. W reklamowym folderze przedstawia się jako pionier kształcenia zintegrowanego, założyciel Ośrodka Doskonalenia i Kształcenia Ustawicznego, organizator akcji dobroczynnych, wskrzesiciel zlikwidowanych wiejskich podstawówek, zarządca szkół w małych miejscowościach województwa śląskiego, ale też w Katowicach. Folder robi dobre wrażenie, no ale takie zazwyczaj są foldery. Nie wszystkich muszą przekonać, zwłaszcza tych bardziej podejrzliwych. Skoro wójt czy burmistrz uznają sprawę za beznadziejną, to w jaki sposób fundacja sobie poradzi? Przecież czesnego pobierać nie będzie, program nauczania realizować musi, papieru toaletowego w ubikacjach zabraknąć nie może. – Wariaci albo naciągacze, usiłujący pod płaszczykiem edukowania robić kokosowe interesy – rodzą się wątpliwości.
***
Od dwóch lat „Elementarz” daje sobie w Podzamczu radę. Czterdziestopięcioletni budynek jeszcze się nie rozsypał, salka gimnastyczna trzyma się przyzwoicie, z kuchni dobiegają ponętne zapachy. Dwunastu nauczycieli zajmuje się pięćdziesięciorgiem uczniów podstawówki i dwudziestoma przedszkolakami. Stołówkowy obiad kosztuje dwa złote siedemdziesiąt groszy, dzienne wyżywienie przedszkolaka (śniadanie, obiad i podwieczorek) skalkulowano na cztery złote. Niedrogo, zważywszy że świetnie gotująca pani Miecia Pilarska fuszerki nie odstawia a Mariola Kijas dba, by pyszności elegancko prezentowały się na stoliczkach.
Miało jej nie być.
Wygląda jakby żadna burza przez Podzamcze nie przeszła i publicznej szkoły tu nie zlikwidowano (wraz z przejęciem jej przez fundację radni taką uchwałę podjęli). Rewolucji kadrowej nie było, choć zmieniło się kilku nauczycieli i nowa jest dyrektor Małgorzata Szar.
Szkoła egzystuje nie tylko siłą inercji. Korzysta z dofinansowywanych programów edukacyjnych (np. dzięki programowi fundacji „Nida” dzieci bezpłatnie poszerzają znajomość angielskiego), w specjalnie dostosowanym pomieszczeniu prowadzi zajęcia korygujące wady wymowy, dysponuje wystarczającym wyposażeniem sali internetowej (opiekunka – Anna Klich), pod okiem Marianny Kwiecień przedszkolaki naprawdę się nie nudzą. Niebawem gmina ociepli budynek, bo z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej wyrwała kasę na termomodernizację.
***
W czym zatem tkwi tajemnica podtrzymywania przy życiu skazanej na śmierć podstawówki? Jak wytłumaczyć, że fundacji subwencja wystarcza, a gminie jest jej za mało?
Zostali tam gdzie chcieli.
Prezydent „Elementarza” (funkcja spisana z folderu – przyp. M.P.) Andrzej Jabłoński szczegółów polityki finansowej nie zdradza, Małgorzata Szar też na ten temat wylewna nie jest. Z jej oszczędnych słów i folderowej informacji wiadomo wszakże, że poza darmowymi placówkami fundacja prowadzi szkoły z czesnym. Do swoich wiejskich przybytków zaprasza na płatne wycieczki dzieci z miasta, czerpie zyski z kolonii i zimowisk. W Podzamczu zamierza uruchomić wakacyjne schronisko młodzieżowe. Być może kluczem do efektywniejszego pożytkowania subwencji jest oględnie wzmiankowana przez dyrektor Szar rezygnacja kadry z części zawarowanych Kartą Nauczyciela przywilejów.
Tu koryguje się wady wymowy.
Co by nie było źródłem cudu, pewne jest, iż na tej działalności przynajmniej gmina i dzieci dobrze wychodzą. Problem w tym, że gdy wyjdą z utrzymanych klas, mogą trafić tam, gdzie klasy się nie trzyma.