Wielkanoc po księżacku

Cecylia Grzelka, współautorka książki „Przy progu” tym razem zabiera nas do świata swoich przodków i czasu świętowania przez nich Wielkanocy. To wspominki z rejonu Godzianowa, Zapad, Byczek, Płyćwi i Janisławic – miejscowości znajdujących się tuż za miedzą Reymontowskich Lipiec. Wszystkie te wsie wchodziły w skład Księstwa Łowickiego.

 

 

Celebrowanie okresu świąt wielkanocnych poprzedzone jest postem, który zaczynamy Środą Popielcową. Podczas Mszy ksiądz sypie głowy popiołem, wypowiadając zdanie: “Prochem jesteś i w proch się obrócisz”. Tekst ten towarzyszy rytuałowi, który wprowadza nas w wielkopostny czas nawrócenia i pokuty. Popiół sypany na głowę przypomina nam o znikomości naszego życia, o jego przemijaniu. Warto wspomnieć tutaj o pięknym zwyczaju, wedle którego dla osób chorych, które nie mogą uczestniczyć w tej celebrze, domownicy przynoszą popiół wsypany przez duchownego wprost między kartki książeczki modlitewnej. Tak dzieje się do dzisiaj na terenie dawnego Księstwa Łowickiego blisko Lipiec Reymontowskich.

 

Wielki Post

 

Jak sama nazwa wskazuje, to post długotrwały, bardzo wymagający i nierzadko trudny do wytrwania. To czas duchowego przygotowania się do Wielkanocy. Jak pamiętam z dzieciństwa i młodości baczną uwagę zwracało się również na to, by w tym czasie odpowiednio zadbać także o świąteczny wygląd.

 

Dziouchy jedna przez drugą starały się jak najpiękniej wyrychtować swoje wełniaki. Tu warto zaznaczyć, że każdy z tych ludowych strojów był niepowtarzalny. Przy okazji najważniejszych świąt w roku istotne było także to, by mieć coś nowego. Chociażby wstążkę, nowy haft, „cekinową plotkę” na fartuszce, chustkę, cokolwiek nowego, w czym po raz pierwszy pójdziemy do kościoła.

 

Troska o świąteczny wizerunek w trakcie Wielkiego Postu w naturalny sposób przeplatała się z modlitwą i uczestnictwem w tradycyjnych nabożeństwach drogi krzyżowej, czy gorzkich  żali, na które chodziły całe gromady ludzi ze wsi. Chodziła też młodzież, nie zawsze świadoma, iż uczestniczy w nabożeństwach o charakterze pokutnym. A to chłopak spojrzał na dziewczynę, a to dziewczyna na chłopca. Słowem niewinne zaloty, które okraszały ten ciężki czas postu i biednego przednówka odrobiną romantyzmu i wesołości.

 

Sprzyjał temu okres zwany półpościem, który jak sama nazwa wskazuje, oznaczał środek postu. Chłopcy się zbierali w grupy i w nocy malowali okna dziewczynom. I to nie tylko tym, które im się podobały. Malunki wykonywane wapnem z domieszką popiołu pojawiały się także u starych panien i wiekowych ciotek. Na tym nie koniec. Mnóstwo radości towarzyszyło psotnemu zwyczajowi zdejmowania furtek i bram u gospodarzy posiadających córki na wydaniu. Zdarzało się, że dowcipni młodzieńcy nawet wóz drewniany z dyszlem potrafili w tym czasie wnieść na stodołę. I to dopiero później był frasunek, żeby z tej strzechy ów pojazd zdjąć. Gospodarz, którego to spotkało musiał się liczyć z koniecznością opłacenia tzw. wykupnego.

 

Wracając do umalowanych okien, zaznaczyć trzeba, że żadna dziewczyna z tego powodu się nie krzywiła. Bo to oznaczało, że jest adorowana i że się chłopakom podoba. Mało tego, w następną noc to dziewczyny rewanżowały się kawalerom ( starym też ) i malowały okna w ich chałupach.

 

Wielkanoc jest świętem ruchomym, zwykle trudno określić, kiedy dokładnie wypada to „półpoście”. Pewność zawsze była co do tego, że 19 marca przypada uroczystość św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny. Mówiło się, że święty Józef nie przyjmuje postu, w związku z czym na wsi bardzo często w tym dniu odbywały się wesela.

 

Na 25 marca przypada dzień Matki Boskiej Rozgrzewnej. Już sama nazwa mówi, że coś zaczyna się zmieniać, ziemia otwiera się na nowe zasiewy. To czas, w którym robota rusza na dobre. Post postem, ale trzeba przygotować się do prac polowych, wybrać ziemniaki do sadzenia, uprawić ziemię, siać warzywa. Czuć wiosenny rejwach, urozmaicony gdakaniem kwok, chcących siedzieć na jajkach, żeby potem prowadzać żółte kurczaki.  Kiedy  Wielki Post miał się już ku końcowi, trzeba było się udać koniecznie do miasta po sprawunki. Po jakie kapcie na nogi, po przyprawy, po pieprz prawdziwy. Bo kiedyś na wsi takich przypraw nie było. Przy okazji świąt nabywało się majeranek, czy rodzynki do sernika. No i dzieci czekały, kiedy te ojce wrócą z miasta. A jak już bułkę i pasztetowy kawołek kupieli, to dopiero był rarytas!

Niedziela Palmowa

 

Wraz z nią wchodzimy w Wielki Tydzień. Oczywiście na Palmową Niedzielę to chałupa powinna być wysprzątana, bardzo często była już w środku wybielona po zimie. Jak zostało wapna, to była wybielona też na zewnątrz. Z Palmową Niedzielą wiąże się zwyczaj zjadania poświęconych bazi, żeby dzieci i dorośli nie mieli problemów z gardłem. Palmy przyniesione z kościoła wkładało się za święty obraz, albo w okno, żeby pożary odganiały. A co się robiło ze starą palmą? Ano trzeba było ją spalić .Popiół należało potem rozsypać po ogrodzie, najlepiej tam, gdzie ma być warzywnik, żeby robaków nie było. Szczególnie gospodarzom chodziło o to, żeby „lichy kapusty nie zechlały”. Kapusta kiszona wówczas była podstawą diety naszych przodków i zimą decydowała o zdrowiu i przetrwaniu. Podobnie jak chrzan, który podawało się z ćwikłą.

Wielki Tydzień

 

W Wielki Czwartek przygotowania do świąt wchodziły w decydującą fazę. Niektóre gospodynie już tego dnia piekły chleb na Wielkanoc. Koniecznie wszyscy szli do kościoła, głównie chodziło o to, by zobaczyć jak to i komu ksiądz będzie mył nogi. To na pamiątkę biblijnego wydarzenia, podczas którego Pan Jezus umył nogi uczniom. Wszyscy szli z wiary i z ciekawości, i z przyzwyczajenia, a czasem i z tego, że tak wypada. Ludzie szli do kościoła jeden przez drugiego pomodlić się i popłakać razem z Jezusem, strwożonym w Ogrójcu.  Nieco wcześniej panny poświęcały swój czas na wymianę wstążek i kwiatów  przy chorągwiach. Trzeba to było zrobić, bo przez cały rok wszystkie zdobienia zdążyły się zakurzyć, a na rezurekcyjna procesję wszystko musi być piękne.

 

Wielki Piątek to czas ścisłego postu. I znów do kościoła, bo trzeba było Pana Jezusa zobaczyć w grobie. Wielka Sobota natomiast upływała pod znakiem święconki. Wielkanocne koszyki kojarzą się wszystkim z bogato zdobnymi jajkami. U nas z tym było różnie, ludzie czasu na to nie mieli. Bliżej miasta to co innego, tam przez wiele dni przygotowywało się pisanki. Czasem z jednego gospodarstwa niosło się do poświęcenia dwa koszyki – jeden tylko z jajkami, drugi z resztą wiktuałów. Pokarmy święciło się na wsi po domach. Ludzie odświętnie postrojeni czekali z koszykami na księdza u wybranych gospodarzy. Była to okazja do pozaglądania sąsiadom w koszyki. A jaka serwetka, a czy barwinkiem święconka ustrojona? Bo kiedyś nie było bukszpanu, jego rolę wypełniał przyniesiony z lasu barwinek. Koszyki przybierano także pelargoniami i słomkami. No oczywiście żadnych sztucznych kurczaczków,  kaczątek, czy zajęcy nie było. Wszystko naturalne.

 

W Wielką Sobotę trzeba było zająć się ostatnimi porządkami, należało też przyszykować sobie świąteczne ubranie. W trakcie liturgii Wielkiej Soboty palono głóg na ognisku. Po uroczystościach wyjmowało się resztki z paleniska i wkładało w okno, żeby uchronić domostwo od pioruna. Pamiętać należy, że wówczas całe wsie były drewniane, a pożary rozprzestrzeniały się w mgnieniu oka. To było naprawdę coś strasznego. W Wielką Sobotę wszyscy aż przebierali nogami, by wreszcie móc uszczknąć coś ze świątecznych smakołyków. Nie wolno było tego jednak zrobić, zanim ksiądz nie odśpiewał “Alleluja”. Z chwilą, kiedy to się stało, komora stawała otworem. Nikt jednak nie opychał się przesadnie, tylko po troszeczku próbował, to było coś w rodzaju wielkanocnego preludium do uczty, która miała zacząć się nazajutrz.

Wielkanoc

 

Wielką Niedzielę zaczynało się od rezurekcji. Zwiastować ją miały niegdyś pierwsze promienie budzącego się słońca, które ponoć trzy razy skacze z radości na wieść o tym, że Jezus zmartwychwstał. Zawsze albo zapomnę, albo nie ma pogody, albo za późno wstanę, bo jeszcze nie zdarzyło mi się tego zjawiska doświadczyć.  Zresztą przed rezurekcją zawsze jest mnóstwo do zrobienia. Czasochłonne jest samo włożenie stroju ludowego. Potem pośpiech, bo trzeba odpowiednio wcześnie ustawić się w procesji. Temu wszystkiemu towarzyszy nastrój niewytłumaczalnego podekscytowania. Gdzieś ktoś strzela z odpustowych kapiszonów, bębny biją, tam dziouchy postrojone, jedna ładniejsza od drugiej. Rezurekcja to coś wspaniałego – dla oka i dla duszy. Serce się radowało, bo Jezus zmartwychwstał. A to było ważne szczególnie kiedyś, ponieważ ludziom żyło się biednie i… krótko. Wszak była wielka śmiertelność. Tymczasem Chrystus otwierał właśnie bramy nieba, gdzie jest miejsce dla każdego. To było bardzo ważne i teraz też tak powinno być.

 

U mojej mamy, w jej domu rodzinnym na śniadanie tego dnia jadło się… rosół z kartoflami i do tego każdy dostawał porcję mięsa. Na Wielkanoc zawsze tego mięsa trochę było. Jeśli gospodarze  zaszlachtowali wieprzka, to dzielili się z sąsiadami, ci zaś oddawali mięso na przykład po świniobiciu we żniwa. Temu ćwiartkę, temu ćwiartkę, czy tam połówkę. W większości księżackich domostw gospodynie nie rozpalały ognia, żeby żadna matka przy kuchni już nie stojeli. I tak do tej pory jest, że na Wielkanoc obiadu się nie gotuje, tylko celebruje się uroczyste śniadanie.

 

W roli głównej występuje tu oczywiście barszcz z mąki pszennej, albo żur z mąki żytniej. Domownicy dzielą się jajkiem oraz wszystkimi potrawami z koszyczka. Istotne jest to, by koniecznie zjeść kawałek poświęconego chrzanu, żeby nie mieć problemów z gardłem. W Wielkanoc nie chodziło się nigdzie po żadnych gościach, po żadnych kumach. To był czas jedzenia i odpoczynku. No i tutaj była taka troszeczkę męka szczególnie dla panów, bo gospodynie pilnowały, żeby się chłop broń Boże nie położył. Bo jakby leżał, to i len będzie leżał, albo zboże i trudno  będzie się kosić  jak leży. Wracając do święconki warto podkreślić, że bardzo ważne było i jest, żeby zjeść całą zawartość koszyka, żeby się nic nie zmarnowało. Wszystko musiało być albo zjedzone, albo spalone. Mówię tu nie tylko o resztkach pożywienia, ale i elementach ozdobnych. Cokolwiek, co zostało musiało być strawione przez ogień, żeby później mrówki się nie wdały.

 

Wielkanoc to także czas na wypieki. Jak się piekło chleb przed świętami, to zaraz potem do chlebowego pieca wkładano na przykład babki drożdżowe z rodzynkami. Piekło się też serniki na kruchym cieście. To wspaniała odmiana po Wielkim Poście, w trakcie którego jadało się proste dania – takie jak choćby najwyżej żelazne, albo kluski tzw. rwoki. Okrasę stanowił wówczas jedynie olej rzepakowy, tłoczony w okolicznych olejarniach. Mój tato mówił, że od niego niemiłosiernie zgaga piekła.

 

Lany Poniedziałek

 

O ile w Wielką Niedzielę ludzie nie wychodzili z domów, tak nazajutrz, w Lany Poniedziałek, nie szczędzili kontaktów towarzyskich i nie  żałowali sobie niczego. Pierzyny schły na płocie bardzo często. Lało się wszędzie, czym się dało i gdzie się dało. Zwyczaj nieco osłabł, gdy weszły w modę perfumy. Ogólnie jednak nie żałowano nikomu polewania, dzieci polewano, by urosły, a dziewczęta polewało się niejako na potwierdzenie ich powodzenia. Towarzyszyła temu niesamowita uciecha. Po dyngusie chadzało się do krewnych, do chrzestnego obowiązkowo, w zamian dostawało się jajka, a nierzadko i grosik niejaki. No i tego dnia zaczynała  się pora tak zwanych muzyk, były zabawy, tańce. Po Lanym Poniedziałku, a czasami i w ten dzień gospodarzy po dyngusie odwiedzali strażacy. Śpiewali piosenki, polewali i zbierali jajka, lub datki. Bywało, że po takiej krucjacie mieli tak dużo jajek, że spieniężali je w okolicznych sklepach, a fundusze pozyskane w ten sposób  przeznaczali na potrzeby pożarnicze.

 

I tak Wielkanoc w rytmie skocznych podrygów przechodziła w niepamięć, życie niosło kolejne niełatwe wyzwania, którym trzeba było sprostać. Na kolejne święta Zmartwychwstania Pańskiego trzeba było czekać okrągły rok.

 

***

 

Przemysław Chrzanowski

 

 

Ilustracje – źródło:  Galeria Staroci i Pamiątek Regionalnych w Lipcach Reymontowskich

1. Pocztówka wydana przez Wydawnictwo Kart Artystycznych ok. 1930 r.

2. Na palmową. Pocztówka z reprodukcją obrazu J. Ryszkiewicza. Wyd. A. J. Ostrowski. Ok. 1920 r.

3. Pocztówka wydana przez Salon Malarzy Polskich w Krakowie, ok. 1930 r.

4.  Pocztówka wydawnictwa Polonia, ok. 1930 r.

5.  Pocztówka wydawnictwa Sztuka w Krakowie, ok. 1925 r.

 

 

 

 

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!