„Zdrowe drzewo” to młoda firma, ale w branży działa od ponad 8 lat. Przez ten czas jej pracownicy szkolili się, by zostać ekspertami w dziedzinie arborystyki, ale także leśnictwa i ogrodnictwa. Popełnili wiele inwentaryzacji przyrodniczych, wypielęgnowali setki drzew, wiele też wycięli – głównie ze względów bezpieczeństwa. Uważają, że to nie szkolenia nauczyły ich najwięcej a dotychczasowa praca, w której nierzadko musieli pogodzić oczekiwania ludzi przy równoczesnym poszanowaniu przyrody. Przekonują, że w kwestii szukania kompromisów oraz przekuwania problemów w sukces są całkiem nieźli. Poznajcie Pawła Wesołowskiego, założyciela firmy.
Przemysław Chrzanowski, Witryna Wiejska: Na czym polega pana praca?
Paweł Wesołowski, Zdrowe Drzewo: – Arborysta zajmuje się drzewami, ja jestem kojarzony ze wspinaczką i wycinką tzw. drzew trudnych. Należy jednak pamiętać, że arborysta wcale nie musi wspinać się na drzewa. Ma bardzo szerokie spektrum działania – od pomocy w wyborze drzew do obsadzenia danego terenu poprzez oceny wizualne drzew, czy rozmaite ekspertyzy, aż po prace zwykle przypisywane drwalom. Czasem trzeba nawet pójść krok dalej i zająć się usunięciem pnia pozostałego po wycince. Wycinka drzewa to oczywiście ostateczność, jeśli drzewo rokuje, staramy się je uratować. Priorytetem jest dla nas to, by nie stwarzało ono jakiegokolwiek zagrożenia dla otoczenia.
Jakie umiejętności są potrzebne do tego, by zająć się na przykład pomnikiem przyrody?
– Idealnie byłoby legitymować się wyższym wykształceniem przyrodniczym. Moje doświadczenia pokazują jednak, że to nie wystarczy. Ukończyłem leśnictwo na Uniwersytecie Poznańskim, ale jeśli chodzi o wiedzę specjalistyczną, trzeba postawić na dedykowane kursy. W Polsce można tą drogą uzyskać na przykład uprawnienia certyfikowanego inspektora drzew. Wśród pożądanych kursów jest też European Tree Worker. W przetargach bardzo często spotykam zapytanie o to, czy dysponuję uprawnieniami inspektora nadzoru terenów zielonych, dlatego każdy arborysta powinien mieć i taki kurs za sobą. Oczywistą umiejętnością jest w tej profesji wspinaczka. Tu trzeba być profesjonalistą zaopatrzonym w odpowiedni sprzęt oraz poczucie… lęku. Uważam, że jeśli przestaniemy się bać wysokości, to jest to pierwszy krok do tego, by zgubiła nas rutyna. Nie ukrywam, że zwykle po dłuższej przerwie nie czuję się komfortowo zawieszony kilkanaście metrów nad ziemią. Choć tak wysoka ekspozycja nie jest naturalnym środowiskiem dla człowieka, można nad tym zapanować i kontrolować lęki, co pozwala swobodnie pracować przy pielęgnacji drzew.
Co jest wizytówką dobrego arborysty?
– Kiedy wchodzi na pomnik przyrody, pielęgnuje go przez dwa, trzy dni, obcina stertę gałęzi, po czym przychodzi zleceniodawca i mówi, że nie widać by cokolwiek zrobił. To chyba najlepsza ocena arborysty pracującego na pomnikach przyrody. Chodzi o to, że ingerencja w materię drzewa jest niezauważalna, a tak naprawdę nie ma żadnych suchych, nadłamanych, ani zawieszonych gałęzi. Drzewo jest zaopiekowane i bezpieczne dla ludzi oraz otoczenia.
Nie wszystko da się ocenić gołym okiem, jaki sprzęt diagnostyczny wykorzystuje pan w swojej pracy?
– Często się śmiejemy, że u nas więcej sprzętu niż talentu. Rzecz dotyczy w pierwszym rzędzie sprzętu wspinaczkowego, którego wozimy ze sobą naprawdę dużo. Rynek jest bardzo obfity we wszelkiej maści „błyskotki”, dzięki którym dostajemy się w korony drzew. Po kilku latach doświadczeń i licznych szkoleniach jesteśmy w stanie na 95 procent zdiagnozować drzewo tylko przy użyciu prostych narzędzi, takich jak młotek arborystyczny czy sonda arborystyczna, dzięki której jesteśmy w stanie sprawdzić kondycję korzeni.
Są jednak sytuacje, gdzie koniecznie trzeba sięgnąć po bardziej precyzyjny sprzęt do diagnostyki drzew. Mówię między innymi o tomografie sonicznym, który pozwala nam „zajrzeć” w głąb struktury pnia. Dzięki temu zyskujemy wiedzę co do wypróchnienia i grubości żywej ścianki. Wykorzystuje się go w przypadku cennych drzew, które zazwyczaj należą do grona pomników przyrody. Kolejne narzędzie służy do przeprowadzenia testu obciążeniowego, który pozwala przewidzieć, jaka siła wiatru jest potrzebna, aby przewrócić dane drzewo.
W dużym uproszczeniu – jeśli z badań wynika, że „pacjent” radzi sobie z siłą ponad 120 km na godzinę, wówczas decydujemy o jego pozostawieniu w nienaruszonym kształcie. Obie technologie diagnostyczne są bardzo wiarygodne. Zanim wypuszczono sprzęt do testów obciążeniowych, sprawdzono go na próbie aż 10 tysięcy drzew.
Tomograf kojarzy się z głównie z medycyną i jest wysoce specjalistyczną aparaturą przeznaczoną do diagnostyki obrazowej. Jak działa ten, którym na co dzień posługuje się pan w swojej pracy?
– To urządzenie, które składa się z dwunastu sond, będących jednocześnie nadajnikami i odbiornikami. Dzięki aplikacji mobilnej, do której wprowadzamy proste dane pomiarowe wiemy, w jakich odstępach zamocować je po obwodzie pnia. Następnie przy pomocy specjalnego młotka uderzamy w każdą sondę, a dźwięk trafia do pozostałych jedenastu. I tu potrzebna jest odrobina fizycznej wiedzy z podstawówki. Prędkość dźwięku w atmosferze to 330 metrów na sekundę. Im gęstsza substancja, przez którą przechodzi dźwięk, tym jego prędkość jest większa. Jeśli zatem dźwięk z naszych sond trafia na pustą przestrzeń, to musi ją ominąć, by trafić do przeciwległej sondy. Finalnie prędkości dźwięków wizualizują się we wspomnianej aplikacji, potrzeba dosłownie kilku sekund, by mieć gotowy odczyt, ilustrujący kondycję pnia. Zielonym kolorem program oznacza żywą tkankę, wypróchnienia i puste przestrzenie natomiast są przedstawione na czerwono.
Opiekę nad pomnikami przyrody zapewniają włodarze gmin i miast. Czy w związku z tym na takie usługi decydują się jedynie samorządy?
– Coraz częściej kontaktują się z nami właściciele prywatnych posesji, na których rosną wiekowe, bądź kłopotliwe drzewa. Ostatnio robiliśmy diagnostykę u pana, któremu przy przebudowie domu uszkodzono korzenie sporego drzewa. Chciał się upewnić, czy w przyszłości nie będzie ono zagrażało domownikom i samemu obiektowi. To, co może odstraszać potencjalnych klientów to dość wysoka cena. Obecnie kształtuje się ona na poziomie 2,5 tys. złotych od sztuki. W zakresie tej usługi mamy badanie tomografem, próbę obciążeniową oraz ekspertyzę. Oczywiście im więcej drzew, tym kwota jednostkowa niższa – to kwestia porozumienia ze zleceniodawcą.
Na wysoką cenę ma wpływ fakt, że w przypadku występowania drzew w przestrzeni publicznej, ciąży na nas ogromna odpowiedzialność. Ekspertyza pomnika przyrody, który rośnie na przykład w parku przy ścieżce rowerowej musi być bardzo drobiazgowa. Podpisujemy się pod nią i ręczymy, że w danym czasie to drzewo jest bezpieczne. Musimy mieć z tyłu głowy, że w razie gdyby cokolwiek się stało, każdy poszkodowany cywilnie może nas pozwać. Na czynniki od nas niezależne nie mamy wpływu, wszyscy zdajemy sobie sprawę, że w przypadku silnej wichury wiatr wyrywa z korzeniami także zupełnie zdrowe drzewa. Takie sprawy ciągną się jednak latami i powodują długotrwały stres.
W przypadku osób prywatnych tak gigantycznej odpowiedzialności już nie ma, a co za tym idzie koszty są zdecydowanie niższe. Na obniżenie wydatków może mieć w przyszłości wpływ popularyzacja takich usług. Dzisiaj wykonujemy je jednostkowo, co powoduje, że na jeden dzień musimy się niejako przebranżowić. Wyciągamy cały sprzęt do pielęgnacji drzew, a ładujemy ten diagnostyczny. Większa ilość zleceń mogłaby również wpłynąć na niższe koszty amortyzacji drogiego sprzętu.
Czy na rynku arborystycznym istnieje duża konkurencja?
– Pojawia się coraz więcej nowych firm, które oferują usługi po bardzo konkurencyjnych, a nawet zaniżonych cenach. Ma to niestety przełożenie na jakość, a w konsekwencji bezpieczeństwo. Sądzę, że w 99 procentach wypadków z udziałem drzew można było ich uniknąć. Nastąpiły one w konsekwencji nieprecyzyjnej diagnostyki. To, że drzewo ma zielone liście wcale nie oznacza, że jest zdrowe. Ktoś, kto ma niedostateczną wiedzę, może nie zauważyć nadgniłych korzeni, rozłamań, niebezpiecznych rozwidleń. Bardzo często występujemy w roli ekspertów przy wpadkach. Wczytując się w opisy zamieszczane w wyrokach sądów, oglądając fotografie z miejsc zdarzeń, praktycznie zawsze stwierdzamy rażące przeoczenia diagnostyczne. Podkreślam, najważniejsza jest fachowa wiedza, bez niej można w tym zawodzie doprowadzić do skrajnie niebezpiecznych następstw. Z drugiej strony brak wiedzy może być też powodem nadmiernej wycinki drzew. Obawa niedoświadczonych diagnostów o wywrócenie się drzewa może doprowadzić i często doprowadza do zbyt pochopnego usunięcia niezagrażających okazów. Już w ogóle taka cecha, jak wypróchnienie wewnątrz pnia nazbyt często jest uznawana za czynnik krytyczny gdzie, nie przesadzę jeśli powiem, że pewnie ok. 90 procent drzew sędziwych jest pusta w środku bez wpływu na stabilność drzewa – ale to już zupełnie inna historia. Chcę tylko zaznaczyć, że obserwujemy trend posiadania zaawansowanych instrumentów do diagnostyki drzew, bez podstawowej wiedzy o fizjologii i statyce drzew.
Specjalistyczny sprzęt do diagnostyki drzew generuje zapewne duże wydatki. Z pomocą przyszła Fundacja Wspomagania Wsi dysponująca funduszem pożyczkowym. Jak pan ocenia ten rodzaj wsparcia?
– Dla mnie był to strzał w dziesiątkę. Nasza firma jest w fazie rozwoju, komercyjne kredyty byłyby dla nas ogromnym obciążeniem. Niskie oprocentowanie – jedynie 2,5 procent (pożyczka była udzielona ze środków Regionalnego Programu Operacyjnego woj. kujawsko-pomorskiego na lata 2014-2020 w ramach programu Pożyczka dla Mikroprzedsiębiorstw, realizowanego przy współpracy z BGK – przyp. red.) i dogodnie rozplanowane raty były na tyle kuszące, że nie zastanawialiśmy się zbyt długo. Muszę podkreślić, że otrzymaliśmy dużą pomoc od doradcy pożyczkowego, który przeprowadził nas przez część formalną. Zorganizowaliśmy poręczycieli i w zasadzie w ciągu miesiąca pieniądze mieliśmy na koncie. Pierwszą ratę wpłaciliśmy dopiero po pół roku, przez ten czas firma zaczęła ugruntowywać swoją pozycję na rynku.
Dla porównania powiem, że interesujemy się obecnie zakupem podnośnika, który zdecydowanie ułatwiłby nam pracę. Zapukaliśmy więc do banku, okazało się jednak, że nie mamy zdolności kredytowej, bo firma istnieje zbyt krótko. Pozostaje wziąć sprzęt w leasing, ale tu mówimy już nie o dwóch, a o dwudziestu procentach.
Z jakiego źródła miał pan wiedzę na temat funduszu pożyczkowego FWW?
– Zanim założyłem firmę pracowałem w Lasach Państwowych. Do moich obowiązków należało m.in. wydawanie drewna klientom. I właśnie od jednego z nich dowiedziałem się, że kiedy on otwierał swój tartak, na start pożyczył pieniądze z Fundacji Wspomagania Wsi. Był zadowolony i polecał takie rozwiązanie. Cieszę się, że i mnie udało się skorzystać z takiego wsparcia.
***
Warto zajrzeć: https://zdrowedrzewo.pl/