Urodziłem się w bursztynie

O kurpiowskim złocie rozmawiamy z ostatnim praktykującym szlifierzem bursztynu, Zdzisławem Bziukiewiczem.

Dawno temu Pan Bóg na grzesznych ludzi napuścił potop. Deszcz lał przez czterdzieści dni i nocy, a ludzie ginęli jak nędzne robaki. Płakali też rzewnie z nieszczęścia, ich łzy napęczniały niczym groch i wpadały wprost w tę wodę potopową.  I tak z łez ludzi niewinnych, małych dzieci i innych nieboraków uleżał się bursztyn jak łza czysty i przejrzysty – na leki i korale dla dziewcząt. Z łez grzeszników pokutujących i żałujących za grzechy powstał bursztyn przymglony, zachmurzony jakby – właściwy na kadzidło, do fajek, czy na tabakiery. Wreszcie z łez ludzi złych, bluźnierców i pijaków wykształcił się bursztyn brudny, nie do użytku – co najwyżej na smołę, czy farbę. Tak według legendy powstał kurpiowski bursztyn. A jak to naprawdę z nim było? 

Przemysław Chrzanowski, Witryna Wiejska: Bursztyn na Kurpiach? Jak to możliwe, zwykle kojarzymy go z nadmorskimi kurortami?

Zdzisław Bziukiewicz, Muzeum Kurpiowskie w Wachu: – Tu na północy Mazowsza ludzie od wieków zajmowali się głównie bartnictwem, smolarstwem, snycerką, myślistwem i rybołówstwem. Nastał jednak czas, kiedy natrafiono tu na prawdziwy skarb, jaki przyszedł do nas w epoce lodowcowej.

Mówię oczywiście o bursztynie. Od przełomu XVI i XVII wieku, kiedy nastało tu regularne osadnictwo, znajdowano go na powierzchni ziemi, na łąkach, pastwiskach, odławiano z rzek i stawów, wydobywano przy kopaniu studni oraz podczas robót polowych. Kurpie nauczyli się rozpoznawać miejsca, w których mógł znajdować się bursztyn po kolorze wody i ziemi.

Najczęściej puszczanie natrafiali na niego przy oraniu. U nas praktycznie nie ma kamieni, więc jak pod lemieszem Kurpiowi coś chrupnęło, było niemal pewne, że to bursztyn. W połowie XIX wieku wieści o bursztynie rozochociły poszukiwaczy. Doszło do tego, że sprzedano im aż tysiąc hektarów ziemi, którą eksplorowano i na masową skalę wydobywano bursztyn.

Metody jego poszukiwania były bardzo proste. Najczęściej widłami nakłuwali pastwiska, albo zabijali drągi z zadziorami tam, gdzie było w miarę miękko. Potem, wyciągając je, po kolorze ziemi widzieli, czy jest czego szukać w danym miejscu.

Na tej podstawie ustalano położenie i kierunek złoża. Pasy bursztynowe mogły ciągnąć się nawet kilkadziesiąt metrów, zmieniając po drodze głębokość i ułożenie. Najczęściej kończyły się one tak zwanym kociołkiem, gdzie zwyczajowo było najwięcej bursztynu.

Mówi pan o zamierzchłych czasach, czy o własnych doświadczeniach w pozyskiwaniu bursztynu?

– Ze swojego dzieciństwa pamiętam, że przy pracach melioracyjnych wydobywano naprawdę spore ilości drogocennego kruszcu. Prace ziemne prowadzono wówczas na dużą skalę, dlatego tych gniazd bursztynowych odsłonięto całkiem sporo. Były jednak czasy, kiedy nasi przodkowie znajdowali bursztyn bez żadnego kopania – w momencie, gdy po roztopach opadała woda na mokradłach i terenach zabagnionych.  Każdy mógł je pozbierać, by potem przeznaczyć je na przykład na naszyjnik dla córki na wydaniu.

Czy to prawda, że aby wydać córkę za mąż, trzeba było w posagu dać jej kilka bursztynowych naszyjników?

– Każda Kurpianka musiała mieć przynajmniej trzy sznury korali bursztynowych, by móc dobrze wydać się za mąż. Honorem ojca było więc się o nie postarać. Nie wszyscy posiadali umiejętność obróbki tego cennego kruszcu, więc swoje zbiory oddawali profesjonalnemu szlifierzowi, albo po prostu nabywali gotowe wyroby. Wartość jednego bursztynowego sznura korali była równa wartości dorodnej krowy.

Przeznaczenie bursztynu w dawnych czasach nie ograniczało się tylko do rzemiosła jubilerskiego.

– Ząbkującym dzieciom dawano do gryzienia duże korale nawlekane na tasiemkę. Bursztynowym pyłem okadzano dom i obejścia przed chorobami i zarazą. Jeszcze po pierwszej wojnie światowej bursztyn był głównym środkiem płatniczym. Chodziło się z nim na targ, do sklepu i do kościoła, gdzie kładło się go księdzu na tacę.

A kiedy bursztyn pojawił się w pańskim życiu?

– Można powiedzieć, że ja się urodziłem „w bursztynie”. To nasza rodzinna tradycja. Nawet nie potrafię precyzyjnie określić, kiedy zacząłem go obrabiać. Zapewne niewiele od ziemi odrosłem, gdy ojciec dawał mi proste rzeczy do wykonania. Będąc dziesięciolatkiem robiłem już korale. Oprócz tego wytwarzało się guziki, różańce, kolczyki, serduszka, czy krzyżyki.

Czy to prawda, że podstawowym narzędziem do tradycyjnej obróbki bursztynu był przerobiony kołowrotek?

– Dokładnie taki jak ten, który powszechnie służył do wytwarzania przędzy. Wystarczyła drobna modyfikacja, by zaopatrzyć go w szpikulec. Nabijało się na niego wstępnie ociosaną bryłkę bursztynu i za pomocą napędzanego stopą koła zamachowego wprowadzało go w rotacyjny ruch. Obracający się bursztyn skrawało się szkłem – najlepiej takim pochodzącym z żarówki, a kiedyś wystarczyło szkiełko z lampy naftowej, czy zwykłej szyby. W dawnych czasach zdzierało się go krzemieniem, a w starożytności bursztynom nadawano pożądaną formę poprzez szlifowanie na kamieniach. Pamiętajmy, że mamy do czynienia z zastygłą żywicą, a więc bardzo miękką skamieliną, której nie porysujemy jedynie gipsem.

Jest pan rzeczywiście ostatnim czynnym szlifierzem bursztynu na Kurpiach?

– Dokładnie tak. Nikt już poza mną tym na co dzień się nie zajmuje. Są wprawdzie jeszcze ludzie, którzy mają ten fach w ręku, ale od dawna swych umiejętności nie wykorzystują ze względu na zaawansowany wiek. Zdaję sobie sprawę  z tego, że moje rzemiosło powoli zanika, dlatego od lat staram się o nim opowiadać młodemu pokoleniu. Z dzieciakami spotykam się m.in. podczas lekcji muzealnych, podczas których prezentuję sztukę obrabiania bursztynu. Każdy z uczestników moich zajęć ma szansę zasiąść za kołowrotkiem i popróbować swoich sił.

Przekuwa pan swe doświadczenie w pracę muzealnika, to sposób na życie?

– Wraz z żoną Laurą przed 14 laty udostępniliśmy dla zwiedzających Muzeum Kurpiowskie w Wachu. Muzeum mieści się na terenie naszego gospodarstwa, umiejscowionego w samym środku Puszczy Kurpiowskiej, w połowie drogi między Kadzidłem a Myszyńcem, przy trasie z Warszawy na Mazury.

W tej chwili mamy już zgromadzonych ponad 20 tys. eksponatów, dotyczących dawnego życia Kurpiów. Większość zbiorów prezentowanych jest w naszej 200-metrowej stodole, a duże przedmioty, jak maszyny rolnicze i gospodarskie, stoją na 1,5-hektarowym podwórku.

Eksponaty zostały podzielone na tematyczne działy: tkactwo, bursztyniarstwo, stolarstwo, szewstwo, plecionkarstwo, wyposażenie domu, wyposażenie gospodarskie oraz maszyny i narzędzia rolnicze. Zbiory ciągle się powiększają, gdyż cały czas staramy się ocalić od wyrzucenia na śmieci, oddania na złom, czy spalenia przedmioty dawnego użytku, nieprzydatne już współczesnym gospodarzom.

Pomysł i realizacja utworzenia Muzeum Kurpiowskiego w Wachu jest naszą własną inicjatywą. Wszystkie koszty związane z zakupem, renowacją zabytków oraz z utrzymaniem placówki pochodzą z naszych oszczędności. Nie korzystaliśmy z żadnej pomocy z zewnątrz.

Czy bursztyn w dalszym ciągu leży zagrzebany w kurpiowskiej ziemi?

– Jego pokłady nadal istnieją, ale rzadko ktokolwiek metodami tradycyjnymi poszukuje dziś kurpiowskiego złota. Za to w nielegalny sposób dewastują nam środowisko ekipy z Gdańska i okolic, które pompami wypłukują bursztyn. Pod dużym ciśnieniem wpuszczają wodę w grunt, potem wraz z nią na wierzch wypływa wszystko to, co kryje ziemia. To duża dewastacja terenu, ponieważ wszystko się później zapada. Ten proceder jest co prawda zakazany, ale w naszym kraju wszystko jest możliwe. Te ekipy z pompami jeżdżą po całej Polsce, bo miejsc, gdzie występuje bursztyn jest całkiem sporo.

Czy to prawda, że bursztyn ma walory prozdrowotne?

– Oczywiście. Podczas wstępnej obróbki, ścinamy nadmiar minerału, tak by przygotować go do toczenia na kołowrotku. Niczego jednak nie wyrzucamy, ścinki czyścimy i zalewamy je… spirytusem. W ten sposób powstaje specjał doskonały na wszelkie nerwobóle.

Wystarczy odrobinę wsmarować w bolące stawy, czy mięśnie, a na pewno poczujemy ulgę. To także doskonałe lekarstwo na migreny, żeby pozbyć się bólu głowy należy wetrzeć odrobinę bursztynowego lekarstwa w czoło i skronie.

Na choroby tarczycy natomiast polecano noszenie naszyjników z nieoszlifowanych bursztynów.  Chińczycy natomiast są święcie przekonani, że biały bursztyn bardzo dobrze działa na potencję, dlatego skupują go od nas i innych państw na całym świecie. Nam sprzedają plastik, a sami zasadzają się na unikatowe bogactwa naturalne.

Zdarza się panu jeszcze wziąć łopatę i iść w pole na poszukiwanie bursztynu?

– Zdarza się. Dopóki sił starczy, będę podążał za kurpiowską legendą.

***

Warto zajrzeć:

http://www.kurpie.com.pl/

 

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!