Kocham moją wieś! Beata Zięba opowiada o swoim sołtysowaniu

KWzaja

#HIT2023. Przypominamy najpopularniejsze materiały mijającego roku.

Beata Zięba, Sołtyska wsi Jasieniec Iłżecki Dolny jest urodzoną społeczną liderką. która swoją pracą przynosi wiele radości ludziom. Różnorodne działania, które podejmuje, pomagają mieszkańcom sołectwa i integrują jego społeczność. Pomimo że nazywa siebie „objazdową babcią emerytką”, jej energia i zapał są godne naśladowania dla młodszych pokoleń.

Beata Zięba, Sołtyska wsi Jasieniec Iłżecki Dolny: Jestem sołtyską takiej maleńkiej wsi Jasieniec Iłżecki Dolny. Sołtysuję drugą kadencję. Dumna jestem z tego, że mieszkańcy postawili znowu na mnie swoje głosy. Nasze sołectwo to ostatnia wieś województwa mazowieckiego na południu. Tam gdzie Jasieniec się kończy, zaczyna się województwo świętokrzyskie. Wioska jest nieduża, żyją w niej 322 osoby dorosłe, uprawnione do głosowania.

Czy Pani pochodzi z tych terenów, gdzie pani sołtysuje?

Jestem przybyszką z innych okolic. Jestem rodowitą Radomianką, wychowaną i wykształconą w Radomiu. Wieś to jest mój wybór. Po tylu latach mieszkania na wsi, nie wyobrażam sobie powrotu do Radomia, do Kielc, czy do jakiejkolwiek innej miejscowości. Kocham to miejsce, w którym żyję i może to brzydko zabrzmi, ale chcę tu umrzeć.

Jak to się zaczęło? Kiedy zaczęła Pani działać dla społeczności?

Zaczęło się wiele lat temu, zanim zostałam sołtyską. Jestem urodzoną społeczniczką. Kocham to, co robię. Uwielbiam, jak ludzie są zadowoleni. Zanim wybrano mnie po raz pierwszy, to już wcześniej startowałam w wyborach na sołtysa. Wtedy niestety przegrałam w 2 turze – 2 głosami, ale to wcale nie podcięło mi skrzydeł. Wręcz przeciwnie.

Po tych przegranych wyborach wzięłam się z zapałem do działania. Pomyślałam: „no teraz, to ja wam pokażę”. Było to jakieś 8 – 9 lat temu, kiedy była przeprowadzana duża, ogólnopolska akcja rozwożenia po wsiach owoców i warzyw. Wtedy zdobyłam kontakty do Banku Żywności w woj. świętokrzyskim, dzięki którym załatwiłam dostawę 4 tirów pełnych warzyw w ciągu tygodnia.

Proszę mi wierzyć, że ta wieś moja zachwyciła się tym, co się stało. Rzuciłam więc hasło w całej gminie. Sołtysi przyjeżdżali do mnie, bo problem był w tym, że kierowca tira nie chciał się przemieszczać. Chciał się rozładować w jednym miejscu. Dlatego sołtysi z całej gminy przyjeżdżali do mnie traktorami z dwoma przyczepami. W ten sposób rozdawałam na lewo i prawo jabłka i marchewkę. Miałam z tego ogromną frajdę. Niestety, ta radość trwała, dopóki nie przyszło do sporządzania dokumentacji. To właśnie było najtrudniejsze. Trzeba było opracować wszystko tak, żeby się zgadzało w papierach.

Ale wszystko jest do zrobienia. Dla mnie najważniejsza była radość ludzi. Po tym rozdawaniu jabłek przychodziły do mnie panie z szarlotkami. Nie miałam siły, aby je wszystkie zjeść, ale pamiętam to do dziś – te fantastyczne gesty.

To działanie przyniosło natychmiastowe efekty. Pojawiły się owoce i warzywa. Ludzie dostali coś konkretnego. Z tego co słyszałem, jest Pani też organizatorką wycieczek, co jest bardzo docenianą pani działalnością, już jako sołtyski. Jest to też coś, co ludzie dostają natychmiast tu i teraz. Takie działania zawsze są popularne.

Kiedy organizowałam wiele lat temu pierwszą wycieczkę do Krakowa i Zakopanego, to pamiętam, że kiedy już wjechaliśmy w teren górzysty – zobaczyłam w autobusie, w którym jechało 55 osób, że jeden z moich mieszkańców ma łzy w oczach i jest bordowy. Zapytałam go: Tomek, co się dzieje, ciśnienie czy co? A on na to: Beata, ja nie wierzę, że tu jestem. Płakał chłop, bo w życiu nie był poza granicami naszego powiatu.

Coś się cały czas odbywa. Za chwilę, w maju jedziemy na Mazury, na 3 dni. Ale już się ludzie pytają, masz coś w głowie na jesień? Mam, może Kotlinę Kłodzką z wypadem do Pragi. Jest rewelacyjnie, bo te wycieczki nawet 3 w roku organizujemy.

Przerażające jest to, że wiele osób naprawdę niewiele widziało. Asfalt położyli 20 lat temu, wcześniej to była taka wioska zapomniana przez Pana Boga. Kiedyś ludzie młodzi i starzy mieli krowy, świnie, kaczki, czy gęsi gdzieś tam na polu. Ci ludzie nigdzie nie wyjeżdżali. Młodzi ludzie, którzy mają po 30 lat, nie byli w życiu na przykład w Krakowie.

Tak, ale właśnie taki styl życia zobowiązuje, prawda? Jak się ma zwierzęta przy domu, to niestety człowiek musi być, na co dzień z nimi, nie może ich zostawić i sobie wyjechać na 2 tygodnie.

To fakt, ale obecnie to nie jest już takim problemem, bo mało osób ma zwierzęta hodowlane. Natomiast wiadomo, że wieś ma ograniczony dostęp np. do basenu, do kina, przychodni, czy banku. Jak w domu nie ma samochodu, to nie ma żadnego ruchu. Autobusy są rzadkością.

Właśnie chciałem się zapytać o wykluczenie transportowe.

Tak, to jest ten problem. My jeszcze mamy to szczęście, że jeżdżą autobusy szkolne. Ludzie, którzy faktycznie nie mają swojego środka lokomocji, żeby dostać się do lekarza, na targ, do banku, czy w ogóle gdziekolwiek, korzystają właśnie z nich. Szkolny autobus funkcjonuje w ten sposób, że przyjeżdża rano, a potem po południu wraca. Tak więc niestety, jak ludzie pojadą rano, to mogą wrócić dopiero po południu.

Ale jest taka Beata Zięba, Sołtyska Jasieńca Dolnego, która mówi, tak: „słuchajta” ludzie, nie ma problemu.

Bo na przykład, jak mamy termin, kiedy trzeba podpisać umowy z wodociągami na odbiór ścieków. Kto tej umowy nie podpisał? A no ja, ja i ja. Dobra, mówię, pakujemy się, jedziemy. Wracam, proszę sobie wyobrazić, stoi znowu 2 sąsiadów. Nie mówiłaś, że jedziesz, bo my też byśmy pojechali. „Dawajta”, jedziemy „nazad”.

Pani osobiście te usługi transportowe świadczy dla mieszkańców?

Tak, ale nie robię tego charytatywnie, kochany. Nie, nie, taka rozrzutna, to ja nie jestem, ale powiedzmy, jak na przykład jadą 4 osoby i dorzucą się do benzyny, to krzywdy nie mają, a ja mam taką frajdę, że mogę pomóc.

Podobnie było przy okazji wypełniania wniosków na dopłaty węglowe. Boże, to było tyle tego wypełniania i nie oszukujmy się, starsi ludzie nie są internetowi, bo wiadomo, że trochę za dużo techniki i ludzie się gubią.

Tych papierów było dużo, a termin składania się kończył. Przychodzą i mówią: Beata pomóż. Dobra, „siadajta”. Do 23 godziny wypełniałam te wnioski, potem trzeba było je zawieźć do gminy. I teraz proszę sobie wyobrazić, wchodzi Beata Zięba, ma tych wniosków 50. Kolejka za Beatą się robi ogromna, bo ktoś w urzędzie mi sprawdza 50 wniosków!

Ale niestety, taka jest rzeczywistość, że starsi ludzie są samotni. Nie ma kto im pomóc.

Pani znalazła tu swoją rolę i sprawia Pani radość, że pomaga ludziom. Nie jest to wymuszone, tylko jest to Pani inicjatywa. Sama Pani występuje z takimi pomysłami, tak samo jak te wycieczki, prawda?

Jedziemy gdzieś razem i nagle się wszyscy zaczynamy lepiej poznawać. Na takich wycieczkach faktycznie zawiązały się głębokie przyjaźnie i znajomości. To już nie działa w ten sposób, że jedzie tylko moja gromada. Aha, jeszcze siostra, by pojechała, która mieszka 50 kilometrów dalej. To nie jest tylko moja wieś. W tej chwili to jest obłęd, bo teraz na Mazury najprawdopodobniej pojedzie autobusem 68 osób.

To jest super aktywność, że się zbiera ludzi i organizuje wycieczkę. Czy może Pani poradzić innym sołtyskom i sołtysom, jak się do tego zabrać? Czy pani ma jakieś źródła finansowe, jakichś sponsorów, którzy wspomagają organizację tych wycieczek?

My jeździmy kompletnie za swoje pieniądze. Wspólnie wynajmujemy sobie autobus, opłacamy go prywatnie, wspólnie wynajmujemy kwatery.

Zresztą ja już wielu sołtyskom i sołtysom o tym opowiadałam, bo my się spotykamy kilka razy w roku w całej Polsce, bo ja jestem taką objazdową babcią emerytką. Kochamy się z tymi ludźmi. Spotkaliśmy się w Smardzewicach. Zawiązała nas się spora grupa sołtysów, którzy żyć bez siebie nie mogą. Wystarczy tylko hasło. Ostatnio w Piasecznie był krajowy zjazd z okazji Dnia Sołtysa i jak tylko puściliśmy hasło: Piaseczno, no to na cały weekend zarezerwowaliśmy hotel.

To na tym polega, wzajemne poznawanie się, żeby różne rzeczy razem robić, nie tylko siedzieć, pracować, ale też odpoczywać. Mamy grupę na Messengerze.

Smardzewice, Molo, byliśmy też na Pomorzu, u naszych sołtysów pod Pruszczem Gdańskim.

Czy macie wyodrębniony fundusz sołecki?

Mamy fundusz i z tych środków wybudowaliśmy wraz z mieszkańcami altanę. Ale za każdym gwoździem, za każdą śrubką jeździłam. Koniec końców wybudowaliśmy przepiękną altanę, w której zrobiliśmy bibliotekę. Dzięki wspaniałym ludziom, którzy nam przywieźli książki, mamy teraz bibliotekę z książkami. Ludzie na te zjazdy nasze przywożą nam książki. Wiele z nich dostałam z Fundacji Wspomagania Wsi.

 

Mówi Pani o tych spotkaniach sołtysów organizowanych przez Fundację Wspomagania Wsi?

Tak, ale nie chodzi tylko o te zajęcia edukacyjne, które się tam odbywają, ale przede wszystkim o to, że mamy okazję spotkać się w gronie sołtysek i sołtysów, wymieniać nasze doświadczenia i poczuć naszą sołecką siłę i wzajemne wsparcie. I to jest ta siła, bo bez tego, to człowiek zostaje sam i jak gdyby traci energię.

Udało nam się podczas tych wyjazdów po Polsce spotkać fantastycznych ludzi, dzięki którym faktycznie dostajemy kopa do roboty. Po prostu bez was, bez Witryny Wiejskiej, Fundacji Wspomagania Wsi, bez Stowarzyszenia Sołtysów Mazowsza i innych zaprzyjaźnionych stowarzyszeń sołtysów, bez warsztatów w Łowiczu nie bylibyśmy tacy mocni. Od nich dowiadujemy się nowych rzeczy. My więcej bierzemy na swoje barki, ale ktoś nam pokazuje drogę.

Słyszałem, że już wcześniej organizowała Pani sama spotkanie sołtysek i sołtysów.

2 lata temu zorganizowałam w Iłży taki ogólnopolski zjazd sołtysów. To był taki pół prywatny zjazd. Byli goście z FWW, była Grażyna Jałgos-Dębska, był też Jacek Piwowarski. Zrobiliśmy sobie szkolenie w jeden dzień. Zorganizowaliśmy też wycieczkę po okolicach Iłży.

Przy organizacji zjazdu w Iłży bardzo mi pomagał Tomasz Wróbel, sołtys Jedlanki Starej, jak również inni sołtysi Ziemi Iłżeckiej. Przyjechały sołtyski spod Świnoujścia, które miały prawie 800 km. Jechały przez 2 dni z noclegiem w Łodzi.

To, co się działo, to jest mistrzostwo świata. Zorganizowaliśmy pomoc koła gospodyń wiejskich, które śpiewało. Drugie koło gospodyń – gotowało. Było jedzenie i picie – na bogato. Wspólnie z zaprzyjaźnionym sołtysem pozyskaliśmy sponsorów. Przyjechało ponad 80 sołtysek i sołtysów z całej Polski. Opłaty były tylko za nocleg, reszta – jedzenie i picie było w ramach poczęstunku. Odbyły się występy różnych zespołów. Przyjechały dzieci z ośrodka terapii zajęciowej, przyjechali dorośli z DPS-u. To było fantastyczne spotkanie.

Czy czuje się Pani czasami wypalona?

Proszę mi wierzyć, że sołtys wypalony zdarza się. Czasami burmistrz tak dokuczy, a ja ciągle sama cały ten wóz ze wszystkimi przeszkodami ciągnę. Ale daję radę, bo to jestem ja, Beata Zięba i koniec tematu. Muszę dać sobie radę.

Natomiast kiedy się pożaliłam właśnie na tej naszej grupie sołtysów, bo mam takie bardzo poważne problemy z tą władzą, to aż łza się w oku kręci, jak oni mnie bardzo wspierali. Za chwilę zaczęły się prywatne telefony. Nasza grupa naprawdę daje ogromne wsparcie.

Czy nie ma Pani w swojej gminie też takiego wsparcia od lokalnych sołtysek i sołtysów?

W naszej gminie mamy 31 sołectw. Tyle samo sołtysów i sołtysek. Dziwna rzecz jest u mnie w gminie, bo oni boją się ze mną kontaktować. Dlaczego? Dlatego, że mam, brzydko mówiąc, niewyparzoną buzię.

Ostatnio zaczęłam walczyć o diety dla sołtysów, bo nie mamy żadnych pieniędzy. Stała się rzecz taka, że oficjalnie odmówiłam roznoszenia nakazów podatkowych za darmo, dlatego, że jesteśmy jedyną gminą w całej Polsce, która nie wynagradza sołtysów za ich pracę.

U nas nie było takiej uchwały. A powinny być przecież te zwroty, przynajmniej na paliwo. Ale jest nic. Najśmieszniejsze, że w statucie sołectwa mamy taki punkt, że sołtysowi należy się dieta i zwrot kosztów, natomiast my nie mamy nic. Mamy 8% od zbieranego podatku. A ja się zbuntowałam w imieniu i na rzecz wszystkich moich sołtysów.

Jak burmistrz zareagował na taki bunt?

Burmistrz podjął z radnymi uchwałę i pozbawił mnie inkaso. Bo w tej chwili sołtys zbiera groszowe sprawy, dlatego, że ludzie płacą przez Internet, ale seniorzy nie zawsze to potrafią.

Tą decyzją burmistrz nie mnie zrobił krzywdę, ale moim starym mieszkańcom, którzy nie korzystają z Internetu.

I co Pani zrobiła?

Zebrałam od tych ludzi pieniądze, nakazy podatkowe i pojechałam do urzędu gminy, weszłam na salę obsługi klienta i mówię tak: proszę mi pomóc przy wpłatomacie, bo nie umiem go obsłużyć. No i pani rada nie rada, wyszła z za kontuaru. Ponad godzinę stała przy wpłatomacie i wpłacała każdą kopertę. Kolejka za mną znowu dwugodzinna. Przykro mi, mówię, skoro burmistrz pozbawił mnie inkaso, to ja wpłaty robię charytatywnie. Przyjechałam na własnym paliwie, robię to za darmo, nie wezmę prowizji.

Ja chcę tylko być szanowana przez władzę.

Pani otwarta postawa i osobowość powoduje, że potrafi Pani znaleźć sprzymierzeńców. Jest Pani taką osobą, która zaraża swoją energią. To chyba na tym polega, że trzeba mieć te cechy osobowości, które przyciągają innych, powodują, że też chcą coś robić. Tutaj nie chodzi nawet już o te fundusze, tylko o energię człowieka, który potrafi za sobą pociągnąć innych do działania i zarazić tą swoją aktywnością i zapałem.

Uważam, że najważniejszą rzeczą jest, aby mieć frajdę i satysfakcję z tego, co się robi. To jest dla mnie bardzo ważne. Ja kocham to co robię i kocham moich ludzi z Jasieńca.

Jakie wyzwania w działaniach sołtyski są dla pani najtrudniejsze? Czy są jakieś momenty, kiedy się pani zatrzymuje, nie wie co zrobić?

Trudno na to pytanie odpowiedzieć. Powiem tak, ja sobie świetnie ze wszystkim radzę, bo jak Pan zauważył, jestem tak wyszczekana, że ciężko mnie przegadać. Przez to w urzędzie mam bardzo złe układy z burmistrzem. Organizuję wszelkiego rodzaju festyny, w tym przedwyborcze, które przygotowywałam też dla obecnego burmistrza.

Prowadzę działania aktywizujące mieszkańców, dzieci. Chociaż dzieci w Jasieńcu jest bardzo mało, ale mamy taką fantastyczną instytucję, zresztą przez płot z moją posesją – dom dziecka pod auspicjami Caritasu. Gdyby nie te dzieciaki, to ta nasza wieś byłaby uboga. Ja te dzieciaki z domu dziecka wciągam do współpracy przy wszystkich wydarzeniach, które robię.

Ostatnio piekliśmy pączki ze środków z funduszu sołeckiego. Zakupiłam wszystko łącznie ze spirytusem do pączków. W środę o 7 rano wsiadłam do samochodu z koleżanką z rady sołeckiej i porozwoziliśmy je, pięknie opakowane w pudełeczka, do wszystkich seniorów i samotnych osób na naszej wsi.

O 7 rano walę do drzwi i mówię: Policja, tłusty czwartek!

Z każdej chałupy wychodziłam wzruszona, z płaczem, bo taki kontakt z ludźmi jest niesamowity. Frajda nie z tej ziemi.

Ja sobie daję radę. Jestem tą bogatą sołtyską. Mam fundusz sołecki, którego burmistrz mi nie może zabrać. We wrześniu sobie ustalam konkretne cele i konkretne pieniądze.

Na przykład ostatnio musiałam wziąć fakturę za zakup kostki brukowej, którą będziemy za chwilę z mieszkańcami społecznie układać, żeby było taniej. Wiem, że burmistrz nie może mi nie podpisać tej faktury, bo ja środki miałam zapewnione w ramach funduszu sołeckiego.

Fundusz jest powtarzany corocznie, czyli jest cały czas. To też jest duże szczęście, bo nie wszędzie tak jest. U nas jest niewielki co prawda, bo niewielka jest nasza wieś, a jest on liczony na mieszkańca. U nas ten fundusz wynosi 27 tysięcy i od 4 lat dostajemy go sukcesywnie.

W tym roku musimy kupić 3 tiry kruszywa ze względu na rolników, żeby mieli lepszy dojazd do pola. Wydamy środki też na projekt oświetlenia. Niedługo będziemy mieć oświetloną wieś,  tam, gdzie nie było nawet jednej latarni. Ludzie są przeszczęśliwi, bo przez całe życie mieszkali w ciemnościach.

Jakie widzi Pani dobre i złe strony sołtysowania?

Z tych dobrych to bardzo duże poparcie ludzi. Mieliśmy jedną z największych frekwencji na zebraniu wyborczym sołtysa. Gdzie w sąsiednich wsiach było 10 – 15 osób, a u nas na wybory przychodzi 80, bo ludzie bardzo chcą, żebym wygrała.

Z tych złych, to od lat mam przeciwko sobie koło gospodyń wiejskich, nad czym ubolewam.

Z innymi kołami u nas świetnie się współpracuje, a to w naszej wsi, nie toleruje mnie jako sołtyski. Dlaczego? Po prostu nie wiem. Może dlatego, że mam buzię niewyparzoną, dlatego, że oprócz tego, że dużo mówię, to bardzo dużo robię i te efekty widać. Dlatego, że ludzie mnie chwalą?

Nasze koło się starzeje. Na tę chwilę tworzą je panie w wieku 70 i 80 plus. Czyli nie przyjmuje nikogo z zewnątrz, nie przyjmuje młodych ludzi, a młodzi ludzie wcale nie garną się do niego. Dlatego ja sobie tak puszczam troszkę boczkiem te ich humory i po prostu jadę dalej.

Wygrywam wybory nie 2 – 3 głosami. Ostatnie wybory wygrałam stosunkiem głosów: 55 za, 22 przeciw.  4 lata temu wygrałam 77 za, 22 przeciw. Ciągle są te 22 głosy przeciw. Czyli te 22 osoby to jest właśnie to koło gospodyń wraz z rodzinami.

No to przykro, że tak jest. Może ci ludzie zmienią swoje nastawienie, kiedy zobaczą Pani aktywność i to, że wieś się zmienia. Powstają te dojazdy do pól, oświetlenie, że dużo rzeczy robicie cały czas. Macie pęd do działania i może jeszcze uda się jakoś wrócić na dobre drogi z tym kołem?

Miejmy nadzieję, no bo to zawsze prawda, że konflikty nie budują.

Proszę powiedzieć, jakie macie plany w sołectwie na przyszłość?

Mamy chęć bardzo, bardzo długo i zdrowo żyć. Takie jest nasze marzenie, bo nasza wieś, tak jak każda jedna, starzeje się. Młodzież wyjeżdża ze wsi. Życzę moim mieszkańcom i sobie dużo, dużo zdrowia. Jestem szczęśliwa i najbardziej cieszy mnie to, że ludzie są zadowoleni. W tym roku w okresie wakacyjnym chcę ściągnąć góralską kapelę do nas, na Mazowsze. Żeby nie wiem, ile kosztowała, to zrobię zrzutę we wszystkich zakładach u nas na wsi. Ale oprócz tańców, hulanek i swawoli, dalej organizujemy ze strażakami różne konkursy dla dzieci. To wielka frajda, kocham tę wieś. Kocham tę wieś, po prostu.

Mamy piękne czarne koszulki z napisem „Tyle sołtys może, ile wieś pomoże” i o tym trzeba pamiętać. I jeszcze jedna bardzo ważna rzecz, którą chciałam powiedzieć, ze jeden sołtys na jednej małej wsi powinien szukać sobie kumpla sołtysa obok. Mnie się udało. Mam zaprzyjaźnionego sołtysa z sąsiedniej wsi, z którym współpracujemy od lat. Sama naprawdę padłabym po prostu na twarz, ale we dwóch sołtysów, dwa fundusze sołeckie, gdzie mamy zapewnione na aktywizację mieszkańców wsi – ja 5000 i on 5000, to my możemy szaleć przez cały rok.

Co mogłaby Pani doradzić nowym sołtyskom i sołtysom, którzy jeszcze nie maja doświadczenia w sołtysowaniu?

To jest moja rada dla innych, żeby szukać kogoś, kto podobnie myśli, kto ma też tę energię i wtedy razem można nawet góry przenosić.

***

***

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!