Ludzie wierzą, że ktoś z zewnątrz coś zrobi, coś zmieni

Rozmowa z Justyną Żywiec, Sołtyską wsi Kierz.

Sołtysowanie to praca społeczna. Jaka była Twoja motywacja, kiedy ją podjęłaś?

Działalność społeczna nie jest łatwa, szczególnie w naszych czasach. Trzeba poświęcać własny czas, zasoby, a często jest się niedocenianym, a nawet krytykowanym. Ja od 19. roku życia pracuję w opiece społecznej, więc ten wymiar społeczny jest ze mną przez całe życie. Faktem jest, że u nas funkcja ta jest społeczna w 100%, a dowiedziałam się podczas spotkań sołtysów, organizowanych przez Fundację Wspomagania Wsi, że sołtysi mają od kilkuset złotych do nawet 1,5 tys. zł diety, w zależności od liczby mieszkańców. Nawet sołtysi wsi, gdzie było mniej niż 100 mieszkańców, otrzymywali około 400-500 zł. diety. Wstydziłam się wtedy przyznać, że w naszej gminie od lat jest tylko 70 zł. za udział w sesjach. Podczas pandemii w ogóle nie zapraszano sołtysów, wiec przez 2 lata nawet tego nie dostawali. Tak nie powinno być, bo sołtys jest sołtysem cały miesiąc a nie tylko w trakcie sesji rady gminy.

                     Justyna Żywiec, Sołtyska wsi Kierz.

W swojej wsi jesteś osobą przyjezdną. Jak to się stało, że zostałaś sołtyską?

Jestem sołtyską i również radną w gminie Bełżyce. Sołtyską jestem już drugą kadencję. Pierwszą podjęłam w połowie poprzedniej, kiedy mój poprzednik zrezygnował.

Ponad 20 lat mieszkałam w Lublinie, w bloku. Zawsze miałam pod opieką kilka psów i marzyłam o tym, żeby przenieść się gdzieś pod miasto i zamieszkać we własnym domu. Udało mi się tego dokonać, kiedy kupiłam stary dom we wsi, której w ogóle nie znałam.

Po przeprowadzce pomogłam mieszkańcom wsi w batalii sądowej, którą wówczas prowadzili.
Zaangażowałam się w to bardzo mocno. Ludzie wtedy zobaczyli, że jakąś, obcą kobietę z Lublina bardziej obchodzi ta wieś, niż całą resztę. Zostałam zaproszona do udziału w zebraniu sołeckim. Nikogo tam nie znałam, ponieważ w tygodniu późno wracałam z pracy, a w weekendy zawsze uczęszczałam na jakieś zajęcia i nie miałam okazji poznać mieszkańców wsi. Na tym zebraniu po prostu wybrano mnie sołtyską. Było tam czterdzieści kilka osób i 40 zagłosowało na mnie. To było w 2016 roku.

 

Musiałaś zrobić na ludziach duże wrażenie, że taką decyzję podjęli prawie jednogłośnie.

Po rozmowach z sołtysami z innych miejscowości dowiedziałam się o istnieniu tendencji, czy przekonania wśród ludzi, że ktoś z zewnątrz, ktoś nowy – niesie nadzieję, że coś zrobi, że coś zmieni. Kiedy nadchodził czas kolejnej kadencji, starałam się przygotować ludzi na moje odejście, żeby znaleźli sobie nowego sołtysa. W ogóle nie było o tym mowy. Nikt nie chciał się na to zgodzić. Drugie wybory odbyły się w zasadzie pro forma. Nie miałam wyjścia, wzięłam drugą kadencję.

 

Jakie działania prowadzisz w swoim sołectwie?

Już jako sołtyska zaczęłam kolegować się z grupą młodych ludzi, którzy chcieli się zaangażować. Razem zaczęliśmy pracę nad kontynuacją naszego głównego działania, czyli remontu remizy strażackiej, którą przekształcamy w świetlicę wiejską.


Fot: Facebook

Ten projekt rozpoczął już mój poprzednik. Budynek remizy wyglądał jak przeznaczony do wyburzenia, a teren wokół był zaniedbany i zakrzaczony. Nie chciałam, żeby praca, którą w to włożył została zaprzepaszczona, dlatego postanowiłam kontynuować ten remont.

Prace nadal trwają. Mamy już prąd i ciepło, zaczęliśmy robić remont wewnątrz. Malujemy pomieszczenia, przygotowaliśmy już teren wokół, położyliśmy kawałek kostki i dbamy o ten budynek. Robimy to w ten sposób, aby świetlica była dostępna dla osób z niepełnosprawnościami. Wymaga to bardzo dużo wysiłku i pracy, aby przystosować obiekt do takiego standardu – drzwi, okna, wejście, wszystko musi być dostosowane. Warto to zrobić od razu. Często w projektach jest warunek – przystosowania obiektu dla osób z niepełnosprawnościami.


Fot: Facebook

W tej chwili spotykamy się przed świetlicą. Kupiliśmy dwa wielkie namioty. Kiedy organizujemy jakieś pikniki lub festyny, to robimy warsztaty na zewnątrz.

Mamy wyodrębniony fundusz sołecki i większość środków jest przeznaczona właśnie na reanimację starej remizy i stworzenie tam świetlicy wiejskiej.

Złożyliśmy też wniosek na projekt do LGD (Lokalna Grupa Działania) i jest duża szansa, że dostaniemy środki na jego realizację. Nawet nasza gmina zaproponowała udzielenie nam pożyczki, którą później sobie odbiorą z LGD. Jest to wyraz zaufania dla nas ze strony gminy, która zauważyła, że dobrze działamy i chce nas w tym wesprzeć.

 

Ten wniosek złożyliście jako KGW?

Tak, wniosek złożyliśmy przez Koło Gospodyń Wiejskich. Nie wspomniałam jeszcze o tym, że jestem również przewodniczącą KGW w Krzu „W kratkę”, które założyłam po dwóch latach sołtysowania.

W tamtym czasie prowadziłam nieformalny klub dla dzieci „Włóczykije”. Chodziliśmy z dziećmi na wycieczki do różnych ciekawych miejsc w okolicy. Chciałam sformalizować tę działalność, żeby móc pozyskiwać fundusze na różne zajęcia. Początkowo chciałam założyć stowarzyszenie, ale przerażała mnie procedura jego zakładania, bo tak naprawdę jestem sama i sama musiałabym to wszystko zrobić. Wtedy dowiedziałam się, że zakładając KGW można pozyskiwać fundusze.
Założyłam Koło Gospodyń Wiejskich Kierz w Kratę. W tamtym czasie, a było to w 2018 roku, połowa osób zainteresowanych taką działalnością, to byli mężczyźni.

We wsi mieszka niecałe 400 osób. Do KGW zapisało się 50 z nich. Na początku nie mieliśmy zupełnie nic i na pierwszy festiwal wzięliśmy własne rzeczy, między innymi krzesełka z altanki, stoliki itd. Dzisiaj już nikt tego nie pamięta, bo w tej chwili mamy już dużo sprzętu, który zdążyliśmy kupić przez te kilka lat działalności.

Wpadliśmy też na pomysł z koszulami w kratę, żeby się odróżniać od innych kół. Był to dobry pomysł – fajnie wyglądaliśmy tanim kosztem.

Od tego czasu zaczęliśmy działać, ponieważ dostawaliśmy fundusze z ARiMR (Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa) i wszystko stało się takie umocowane. Jeździliśmy na wycieczki, organizowaliśmy ogniska, spotkania. Zaczęliśmy brać udział w różnych festiwalach, konkursach, dożynkach.

Rozpoczęłaś swoją działalność w Krzu od pomocy mieszkańcom w batalii sądowej. Czy później, kiedy już byłaś sołtyską, spotkałaś się z jakimś innym konfliktem, który pomogłaś rozwiązać? 

Kiedy chodziłam zbierać podatek lokalny, ludzie z jednej strony wsi mówili, że ci z drugiej strony są z nimi w konflikcie. Kiedy byłam po drugiej stronie, słyszałam to samo. Istniała jakaś dziwna niechęć między ludźmi. Ja nie zauważałam w ogóle takiego konfliktu, nie poznałam też jego przyczyny i wszędzie głosiłam, że takiego konfliktu po prostu nie ma. Myślę, że w ten sposób on się zakończył, bo ludzie uwierzyli komuś z zewnątrz.

 

Osoba przybyła z zewnątrz zostaje sołtyską, przewodniczącą KGW, prowadzi nieformalny klub dla dzieci i kończy konflikty. To o czym mówiliśmy wcześniej, znowu się potwierdza. Ludzie zawierzyli komuś z zewnątrz. Czasami tak właśnie jest, że ktoś z zewnątrz widzi sprawy z innej perspektywy i może działać bardziej skutecznie.

Chociaż jest tutaj takie powiedzenie, że ci napływowi to są krzoki, a ci co są tu urodzeni, to są pnioki. To cieszę się z tego, że jestem tu napływową osobą, bo potrafię spojrzeć na tych ludzi i ich problemy obiektywnie.

Później dowiedziałam się, że ten konflikt wziął się jeszcze z dawnych czasów, kiedy na wsi był dwór i ludzie pracowali na dworze dla pana, a inni mieli swoje gospodarstwa. Ci drudzy czuli się więcej warci. Ja nie widzę żadnych różnic pomiędzy tymi ludźmi. W tej chwili podziału już nie ma.

Ludzie w mojej miejscowości są bardzo życzliwi i pracowici.

 

Co jeszcze robicie w sołectwie?

 „Tyle sołtys może, co mu wieś pomoże”- ten tekst pierwszy raz zobaczyłam na koszulce jednego z sołtysów podczas spotkania w Smardzewicach i to jest prawda. Większość działań owszem było podjętych czy wymyślonych przeze mnie, ale w realizacji zawsze bierze udział grupa mieszkańców.

Największym wydarzeniem było zorganizowanie dożynek wiejskich w 2020 roku, w którym wzięło udział ponad 200 osób. W przygotowaniach brało czynny udział 30 mieszkańców i członków KGW.

Nie wyobrażam sobie dalszego działania bez tych ludzi.

Zawsze dużą uwagę skupiam na dzieciach, dlatego też większość wydarzeń dedykowanych jest właśnie im. Dzieci są wdzięczne za poświęconą im uwagę. Ja widzę też aspekt społeczny takiego działania, gdzie dzieci obserwują nas dorosłych, nasze zaangażowanie i utrwala im się że warto, nie tylko walczyć o swoje, ale także o coś, co służy całej społeczności i następnym pokoleniom.

Podczas pandemii zaproponowano nam, żebyśmy zrobili piknik promujący szczepienia. Impreza się udała do tego stopnia, że musieliśmy powtórzyć ją drugi raz. Na organizację pikników dostaliśmy każdorazowo 8 tys. zł. z ARiMR. Dzięki temu mamy namioty, których możemy używać również przy innych okazjach.

Oprócz tego bierzemy udział w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Jestem w sztabie organizacyjnym. Przed finałem pracujemy przez wiele miesięcy. Robiliśmy również loterię, co wymagało przygotowania teoretycznego w związku z obowiązującym prawem.

Aby robić loterię, należało poznać prawo i przepisy. To miało miejsce na warsztatach w Łowiczu, w których uczestniczyłam i znowu jadę tam za trzy tygodnie.

 

Brałaś udział w warsztatach w Łowiczu i spotkaniach sołtysów. Czy takie spotkania pomagają Ci w twojej pracy?

Wielu sołtysów i wiele kół gospodyń zostawionych jest samym sobie. Nie mają wsparcia oprócz tego, że mogą złożyć wniosek, dostaną jakieś środki i muszą złożyć sprawozdanie. Poza tym nie ma wsparcia z ARiMR-u  – z rachunkowości, z prowadzenia koła. A jest bardzo dużo błędów i różnic pomiędzy ustawami a tym, czego ARiMR wymaga. Również z gminy nie ma tego typu pomocy, bo tam ludzie też się nie znają na przepisach dotyczących KGW. Nikt nie robi żadnych konsultacji.

Tak, jak w zeszłym roku, kiedy zmieniane były wszystkie statuty sołectw. Miał być przede wszystkim zapis o pięcioletniej kadencji. Przy tej okazji można było zmienić statuty, które miały po kilkanaście lat i były w ogóle nieadekwatne do dzisiejszej sytuacji. Byłam przewodniczącą komisji statutowej i chciałam na tej komisji pracować nad statutem. Było 10 radnych, był mecenas – opracujmy te 70 kilka punktów.

Przebrnęłam tylko kilkanaście i zostałam zatrzymana w swoim działaniu. Argumenty były takie, że po co to robić, na pewno jest zrobione dobrze.

Kiedy przyjechałam ze Smardzewic, ze spotkania sołtysów, dopiero zobaczyłam, że jest źle, że jest tam wiele punktów po prostu niedorzecznych. Później oczywiście przyznano mi rację, ale w konsekwencji zlikwidowano tę komisję. Najlepiej jest zagłosować za gotowym projektem i iść do domu.

Było to właśnie po warsztatach sołeckich, dlatego taka pomoc szkoleniowa jest kluczowa. Zarówno warsztaty w Łowiczu jak i edukacyjne spotkania sołtysów są dla nas jedynym miejscem, gdzie możemy poznać zawiłości prawa i starać się edukować w tej kwestii.

Byłam na spotkaniu sołtysów w Smardzewicach. Było tam kilkudziesięciu sołtysów i sołtysek. Przyjechałam stamtąd oświecona. Warsztaty były bardzo pomocne i bardzo dużo wniosły, ale najwięcej dowiedziałam się od innych sołtysów.

Właśnie po powrocie napisałam i złożyłam dwukrotnie wniosek na posiedzeniu rady gminy o podjęcie uchwały o diecie dla sołtysów.

Warto żeby zauważono, że  sołtys jest tak naprawdę jedyną osobą, która łączy władze samorządowe z mieszkańcami. Czasami u nas sołtysi byli traktowani, jakby byli w ogóle niepotrzebni. Silnie to się odczuwało podczas pandemii – nie chciano ich obecności na naradach. Dziwi mnie to, bo to, co słyszy sołtys, to niesie na wieś.

 

Rola sołtysa jest niedoceniana przez władze samorządowe, a przy ścisłej współpracy z sołtysami można byłoby dużo osiągnąć. Człowiek, który pracuje społecznie jest niedoceniany, często pomijany lub lekceważony. Jest to zapewne bardzo zniechęcające dla sołtysów.

Nasi sołtysi są bardzo skromni, robią swoje i po prostu już przywykli do takiej sytuacji. Sołtys  powinien być jakoś nagradzany za swoją pracę, przynajmniej kwotą kilkuset złotych, która będzie stanowiła zwrot jego kosztów. Paliwo jest bardzo drogie, wielu sołtysów musi dojeżdżać do mieszkańców, pokonywać duże odległości własnym samochodem. Nikt tego nie docenia, nikt tego nie widzi.

Tak samo było podczas epidemii ptasiej grypy. Sołtys chodził i spisywał, ile jest ptactwa w różnych gospodarstwach. Takie wykorzystywanie bez żadnej regulacji wydatków.  Podobnie z kwestią roznoszenia nakazów podatkowych. Jeszcze 2 lata temu było za to tylko 3 zł., a wysyłka pocztą kosztowała 6,5 zł. Wtedy interweniowałam na zebraniu sołtysów z całej gminy. Za plecami czułam wsparcie naszych sołtysów. Udało się dzięki tej wspólnej presji wywalczyć 5 zł.

 

Jako radna możesz więcej, bierzesz udział w zebraniach rady gminy, wiesz jakie są plany gminne. Czy wpływa to jakoś na twoją funkcję sołtyski?

Jako radna teoretycznie mam wpływ na działania gminy. Dlatego starałam się walczyć na drodze administracyjnej o to, aby sołtysi otrzymywali zwrot poniesionych kosztów. Chciałam, aby podjęto taką uchwałę. Niestety niczego nie wywalczyłam. W tej kwestii decyduje gmina, która stwierdziła, że nie ma na to pieniędzy.

Z drugiej strony, od kiedy zostałam radną, poczułam pewien dystans do mnie. Ludzie zaczęli mnie trochę traktować po urzędowemu.

Są ciężkie czasy – podwyżki podatków, opłat za wywóz odpadów. Ludzie wiedzieli, że jako sołtyska nie mam na to wpływu, a teraz może im się wydawać, że mam. Istnieje niechęć do urzędu i  poczułam od kilku osób taką niechęć w stosunku do mnie.

Nie spodziewałam się tego sama, że mogę być tak wrażliwa na krytykę, czy nawet na insynuacje. Im więcej robiłam, tym więcej osób to zauważało, ale trafiali się też tacy, którzy mówili: „na pewno coś z tego masz”.

 

No to, co z tego masz?

Mam ogromną satysfakcję.

***

 

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!