Państwo Halina i Witold Bobrowscy na co dzień działają w branży edukacyjnej. Są dyrektorami oraz nauczycielami w małych szkołach z językiem kaszubskim. W spotkaniach organizacji działających na obszarach wiejskich uczestniczyli wielokrotnie, tym razem nasze drogi zeszły się w Starych Jabłonkach.
Poznali się działając w Zrzeszeniu Kaszubsko-Pomorskim w czasach studenckich.
– To był rok 1980, klub Pomerania – wspomina pan Witold. – Sprawy kaszubskie zawsze leżały nam na sercu, toteż kiedy krótko potem zostaliśmy nauczycielami na wsi, intensywnie zaczęliśmy interesować się kwestią funkcjonowania małych szkół oraz nauczania w języku kaszubskim. Po roku 1989 zaistniała możliwość utworzenia takiej placówki, zamieszkaliśmy wówczas w budynku po dawnej szkole, gdzie za ścianą w sali lekcyjnej przez lata funkcjonował klub ZMS-u (Związek Młodzieży Socjalistycznej – przyp. red.). Udało nam się przejąć to miejsce i w roku 1991 utworzyliśmy pierwszą szkołę z językiem kaszubskim.
W podobnym czasie języka kaszubskiego zaczęło uczyć Liceum Ogólnokształcące w Brusach. Kiedy zaczynaliśmy, w naszej szkole języka kaszubskiego uczyło się 21 osób, tymczasem obecnie jest to armia 21 tys. uczniów na całych Kaszubach.
– Dziś mamy ogromną satysfakcję że udało nam się wówczas przebrnąć przez ogromną machinę biurokratyczną. Był to czas, kiedy musieliśmy wszystkich przekonywać do naszego pomysłu – poczynając od gmin, które namawialiśmy, by nie likwidowały małych szkół, a skończywszy na Głównym Urzędzie Statystycznym, gdzie musieliśmy przekonywać pracowników, by uznali kaszubski za pełnoprawny język – opowiada pan Witold.
– Różnica pomiędzy dużymi a małymi szkołami jest taka, iż często pracujemy w systemie klas łączonych, oczywiście mówimy po kaszubsku, a reszta w porównaniu z większymi szkołami jest taka sama. Początkowo trudno było nam przekonać rodziców do tego, by przysyłali do nas swoje pociechy. Z czasem ich lęki okazały się nieuzasadnione. Mimo klas łączonych, mimo niewielkiej liczby uczniów w oddziałach, odnosiliśmy znaczące sukcesy na szczeblu ogólnopolskim. I to był mocny atut potwierdzający jakość naszej pracy. Poza tym powieliliśmy nieco model skandynawski, gdzie popularnym rozwiązaniem jest nauka wczesnoszkolna w klasach łączonych, podobnie postępuje się w szkolnictwie w holenderskiej Fryzji – mówi pani Halina.
Nieocenionym atutem placówek prowadzonych przez państwa Bobrowskich jest wzajemna bliskość, wszyscy dobrze się znają. Ich uczniowie pochodzą z okolicy, pan Witold z uśmiechem podpowiada, że nauczyciele wiedzą co uczniowie mają w konkretnym dniu na obiad… Zresztą uczyli ich rodziców, a nawet dziadków. W niektórych kręgach to tradycja, że dzieci posyła się do maleńkich szkół z językiem kaszubskim.
– Bardzo się cieszymy, że do naszego pomysłu przekonaliśmy samorządowców. Nasza gmina liczy pięć tysięcy mieszkańców, mamy tu siedem szkół podstawowych, z czego sześć ośmioklasowych. Potrzeba było nie lada odwagi, żeby tyle placówek pozostawić przy życiu, podczas kiedy inne samorządy likwidowały nierentowne szkoły. Wokół wszystkich naszych placówek koncentruje się zaangażowanie lokalnych środowisk, dzięki temu do aktywności pobudzamy niemal całą gminę – zaznacza pani Halina.
W trakcie naszej rozmowy pan Witold napomknął o interesującym mariażu języka kaszubskiego i… japońskiego.
– Pewnego lata przyjechał do nas językoznawca prof. dr Motoki Nomachi z Sapporo. Pomyślałem wówczas, że dobrze byłoby dla niego przygotować jakiś prezent. Postanowiłem przetłumaczyć kilka japońskich wierszy na nasz język. Spodziewałem się, że nie będzie to zbyt żmudna praca zważywszy na fakt, iż większość z tych utworów składała się zaledwie z kilku linijek. Niestety przeliczyłem się, ostatecznie po miesiącu pracy udało mi się dokonać tłumaczenia około 10 utworów. Z czasem na swoim koncie miałem XIII-wieczną antologię wierszy japońskich. Było to bardzo interesujące doświadczenie lingwistyczne, próba skonfrontowania małego języka kaszubskiego z wielkim językiem japońskim. Okazało się, że oba mają wiele cech wspólnych. Kaszubi, podobnie jak Japończycy, są narodem morskim, a więc w jednym i drugim przypadku mamy do czynienia z bogatą terminologią rybacką – zauważa pan Witold.
Wiedzę o Japonii i języku japońskim Witold Bobrowski zdobywał studiując „Tokijskie ABC” Olgierda Budrewicza. Tak o tym opowiadał przed laty na łamach „Dziennika Bałtyckiego”:
„Dzięki temu wydawnictwu poznałem pierwsze Wakarimasu ka? Hai, wakarimasu. (Czy rozumiesz? Tak, rozumiem). Skłamałbym mówiąc, że znam japoński, ale znaki kanji pochodzące z Chin są pismem obrazkowym i tutaj rysunek ognia oznacza ogień. Poezja ta częściej zapisywana jest za pomocą „pisma kobiecego” kana, będącego sylabariuszem wymyślonym dla zapisu końcówek fleksyjnych, jako że japoński i chiński to dwa zupełnie inne systemy językowe. Taki zapis daje możliwość wykorzystania homofoniczności wyrazów, jaka w japońskim występuje. Generalnie wyrazy japońskie są krótsze i europejskie języki, jako bardziej „gadatliwe”, mają duże problemy z tłumaczeniem tych wierszy i zmieszczeniem się w określonej formą liczbie sylab. Gdy dołożymy do tego fakt, że najstarsze z wierszy powstały grubo ponad tysiąc lat temu i od tego czasu nastąpiły zmiany w języku, możemy sobie wyobrazić, jakim problemem jest ich tłumaczenie. Na szczęście od dawna wiersze te opatrywane były komentarzami, które ułatwiają nam ich zrozumienie. Oczywiście cała warstwa kulturowa jest nieprzetłumaczalna. Bo jak pisać o łóżku, kiedy śpi się na podłodze, która nie jest podłogą w naszym rozumieniu, a drzwi to raczej rozsuwana ściana? Bogate komentarze, dostępność wielu tłumaczeń angielskich i rosyjskich oraz wspaniałe internetowe słowniki japońskie ułatwiały mi pracę. Nie mogłem odmówić sobie umieszczenia w książce fragmentów słowniczka japońsko-kaszubskiego tworzonego osobno przy tłumaczeniu każdego z wierszy. Mam nadzieję, że zainteresuje to kogoś z młodych do tego stopnia, że doczekamy się studentów japonistyki wśród Kaszubów”.
To lingwistyczne doświadczenie niejako zapoczątkowało proces tłumaczenia dzieł literatury polskiej i światowej na język kaszubski. Dziś dostępne są przekłady „Pana Tadeusza”, czy „Ani z Zielonego Wzgórza”. Na kaszubski przetłumaczono również wiele dzieł Szekspira, powszechnie dostępne są także popularne komiksy. Mówimy o tłumaczeniach wielkich dzieł, ale początki pracy państwa Bobrowskich to brak podręczników w języku kaszubskim. Trzeba było ogromnej determinacji i ciężkiej pracy, by je przygotować.
Halina i Witold Bobrowscy w spotkaniach organizacji działających na obszarach wiejskich uczestniczyli po raz szósty. Co ich przyciągało do Maróza, a teraz do Starych Jabłonek?
– Po raz pierwszy byliśmy w Marózie kilkanaście lat temu, wyjechaliśmy stamtąd oszołomieni. Zobaczyliśmy wówczas mnóstwo wspaniałych ludzi, pozytywnych wariatów, od których można było się dowiedzieć wielu cennych rzeczy. Wysoki poziom merytoryczny to nie wszystko, organizatorzy zawsze dbają o coś dla ducha. Na długo zapamiętamy koncerty takich zespołów jak choćby „Trebunie Tutki”, czy „Tęgie chłopy”.