Polscy piloci – obcy we własnym kraju

6

„Zawsze podnosiłem głowę, jak leciał samolot”.

Rozmawiam z Krzysztofem Cwynarem, mieszkańcem wsi Blizne na Podkarpaciu, pilotem i pasjonatem lotnictwa z okresu I wojny światowej. Pan Krzysztof od 10 lat prowadzi firmę, która produkuje repliki historycznych samolotów oraz przyrządy i wyposażenie do nich. Właśnie pracuje nad repliką Albatrosa D.3 – samolotu, na którym latali Polacy w czasie wojny z 1920 roku.

Okazuje się, że w wolnej Polsce ciągle jeszcze nie można zarejestrować małego, amatorskiego i poruszającego się w przestrzeni samolotu, który spełnia wszystkie wymogi techniczne i bezpieczeństwa. Dlatego polscy piloci – pasjonaci korzystają z uprzejmości i możliwości prawnych krajów sąsiednich – Czechów, Słowaków, czy Litwinów. Pan Krzysztof marzy, aby polskie samoloty amatorskie latały z polskimi znakami, a nie tylko ze znakami naszych sąsiadów!

Rozmawiamy o sile pasji, o drogach jej realizacji i potrzebie zmian ustawodawczych na rzecz małego lotnictwa, uprawianego amatorsko.

6
Dwupłatowiec Krzysztofa Cwynara.

Monika Kaczmaryk: Kiedy w ogóle zaczął latać pierwszy samolot?

Krzysztof Cwynar: W 1903 roku. To już wiele lat. Świat uznał, że to bracia Wright – Amerykanie, byli pierwszymi, którzy zbudowali samolot napędzany silnikiem i im przyznał to pierwszeństwo w lataniu. Choć niektórzy historycy doszukują się też innych konstruktorów. Np. jednym z nich jest nieznany, zapomniany, hrabia Ostaszewski ze Wzdowa, z Podkarpacia, z terenu ówczesnej Galicji! Z tym, że on korzystał z doświadczeń francuskich. Hrabia Ostaszewski nie był pierwszym w świecie, ale w Polsce – chyba tak.

Czy latał dwupłatowcem?

Wtedy w zasadzie to były tylko dwupłatowce, z małymi wyjątkami, głównie ze względu na niedoskonałości technologiczne, czyli słabe materiały. Głównym materiałem do budowy samolotu było drewno i płótno na pokrycie. Żeby uzyskać odpowiednią wytrzymałość konstrukcji, samoloty musiały mieć konstrukcję skrzynkową, tak jak skrzynkowe latawce. Były zrobione z byle czego: z drewnianych listewek, wykrzyżowane drutami fortepianowymi – bo takich wtedy używano (nie było linek). A jednak potrafiły wzbić się w powietrze i latać!

Czy zainteresowanie lotnictwem to jest Pana dawna pasja, czy przypadek?

To nie jest przypadek. Ja zawsze podnosiłem głowę, jak leciał samolot. Od młodych lat lepiłem, kleiłem, strugałem różne samoloty. Tych modeli było w sumie 150. Ukończyłem też szkołę w tym kierunku. Potem miałem długą przerwę w lotnictwie, bo czasy się bardzo zmieniały i trzeba było bardziej zadbać o to, by zarobić na życie. Ale jak się udało trochę okrzepnąć w życiu i złapać spokojniejszą pozycję, wróciłem do lotnictwa. Tak więc od 10 lat zajmuje się wyłącznie lotnictwem.

A czy pasja latania i lotnictwa związana jest z Pana historią rodzinną?

Bezpośrednio nie. Jak już byłem mocno zaawansowany w lotnictwie, to żałowałem, że tak blisko, w sąsiedniej wsi było dwóch pilotów Cwynarów. Obaj latali w kampanii wrześniowej, później w polskich jednostkach w lotnictwie brytyjskim, w samolotach myśliwskich. Obaj też przeżyli wojnę. Mieszkali po wojnie w Anglii i w Szkocji. Moja córka pisała do jednego z nich listy. On odpowiedział i przesłał nam materiały i książkę z dedykacją. Taką pełną wiedzę o tych dwóch zacnych ludziach uzyskaliśmy dopiero niedawno. Z poszukiwań mojego ojca wynika, że to byli kuzyni mojego dziadka, a więc mamy rodzinne powiązania.

3
Oprzyrządowanie.

Na czym polega Pana działalność gospodarcza w dziedzinie lotnictwa?

Zajmuję się produkcją dla małego lotnictwa, czyli tego niecertyfikowanego lotnictwa, uprawianego amatorsko, dla przyjemności, dla sportu. Otóż produkuję do tych samolotów przyrządy pokładowe i silnikowe, osprzęt elektroniczny; obsługuję takie samoloty, buduję samoloty z zestawów na zlecenie. I taką najciekawszą częścią mojej działalności jest budowa replik samolotów z I wojny światowej.

Co może przynosić dochód z realizacji takiej pasji?

Przede wszystkim sprzedaż przyrządów i wyposażenia do samolotów. Pewien dochód przynosi także udział w imprezach lotniczych (pokazach), rekonstrukcjach historycznych. To organizatorzy zapewniają środki na udział w imprezach. Lotnictwo wiąże się z licznymi kosztami – coroczne przeglądy, paliwo, ubezpieczenia, itd.

Rozumiem, że Pan samodzielnie buduje samoloty?

Buduję je od podstaw. Niektóre z nich na podstawie własnych projektów.

Czyli Pan tworzy samolot od początku do końca!?

Dzisiaj są takie możliwości, że wiele rzeczy możemy zlecać podwykonawcom. Są wyspecjalizowane firmy, które robią np. montaż elementów elektronicznych. A to jest bardzo pracochłonna praca, jeśli wykonuje się ją ręcznie, natomiast automaty robią to prędko i niedrogo. Więc nie ma sensu ręcznie montować takich rzeczy. U jednego podwykonawcy zamawia się jakieś elementy, np. już zmontowane PCB, u drugiego – kawałek obudowy, u trzeciego – inny kawałek obudowy, bo ma odpowiednie maszyny. I łącząc te elementy – montuję je, choć wszystko jest oparte na moim pomyśle.

2
Montaż samolotu.

Rozumiem to tak, że Pan zamawia te części wg własnego pomysłu czy projektu, tak?

Tak, ja dostarczam dokumentację do tego.

A estetyka samolotu?

Estetykę musi zaprojektować plastyk, ale też wg. mojego pomysłu. Do projektowania elementów samolotu służą specjalne programy. Natomiast techniczne rzeczy robię sam.

Gdzie Pan sprzedaje oprzyrządowanie do samolotów, czy tylko w Polsce?

Nie jest to wielki rynek, ale jest. Sprzedaję głównie w Polsce, ale także za granicą.

Ile trwa proces budowy samolotu?

Jeśli to się robi przy okazji innych zajęć – to taka budowa samolotu amatorskiego trwa od 3 do 4 lat. Gdyby budować samodzielnie, ale na czyjeś zlecenie to pewnie zajęłoby to 1 rok. Małe fabryczki budują prędzej, może w 3 miesiące, ale kilkanaście osób musi pracować. W mojej firmie pracują tylko dwie moje ręce.

Domyślam się, że Pan nie tylko buduje samoloty, ale też jest pilotem?

Oczywiście! Latam tymi samolotami. A mam największą przyjemność, gdy zbuduję taką replikę i pierwszy nią polecę! Akurat ta część lotnictwa – czyli I wojna, Wielka Wojna – jest dla mnie wyzwaniem, bo łączy trzy rzeczy: romantyzm latania, początek konstrukcji, czyli te najciekawsze, różnego rodzaju etażerki wykrzyżowane drutami, a jednocześnie łączy się też z historią – dość słabo znaną w społeczeństwie. Dzięki temu mogę przypomnieć i pokazać, że właśnie takie samoloty wtedy były, i że one dziś też mogą latać, choć są trochę inaczej zrobione, ale wyglądają tak, jak tamte oryginalne, z epoki. Najbliższa impreza, na którą lecę to Bitwa Gorlicka, w Sękowej pod Gorlicami. W miejscu bitwy z okresu I wojny światowej odbywa się inscenizacja historyczna z udziałem grup rekonstrukcyjnych.

Ile samolotów udało się już Panu zmontować?

Zmontowanych, według mojego pomysłu mam dwa latające. Trzeci jest w budowie, a czwarty – już w trakcie projektowania. I ten czwarty będzie mocnym podkreśleniem mojej pasji, bo będzie to replika Albatrosa D.III Oeffag, samolotu, na którym latali Polacy w czasie wojny w 1920 roku. Były to pierwsze samoloty, które nosiły godło Kościuszkowców, to godło, które później miał Dywizjon 303, a teraz jest na Migach 29 z bazy w Mińsku Mazowieckim. A ja chcę wrócić do tych pierwszych. Być może uda się stworzyć taką trójkę latającą na różne pokazy i imprezy.

5

To będzie Pana własność?

Jeden ma być mój, być może inni koledzy pójdą za mną.

Jesteście jakoś stowarzyszeni?

Nie. W lotnictwie jest tak, że jak się pojawiają stowarzyszenia, kończy się poezja, pasja. Bo zaczyna się władza, a wraz z nią walka o władzę. My jesteśmy niezależni, samodzielni.

Co dała Panu pożyczka z Fundacji Wspomagania Wsi?

To jest moja druga pożyczka z Fundacji. Obie przeznaczyłem na rozwój firmy. Bo to nie jest działalność, która przynosi wielkie dochody, a taka pożyczka pozwala rozwijać kolejne produkty. W tego typu działalności najbardziej kosztowny jest etap projektowania – prototypy, badania tych prototypów, a nie sama produkcja.

Chciałam zapytać o Pana plany, marzenia.

Najbliższy plan to Albatros. Potem życie pokaże. Ale nie chcę wychodzić poza okres I wojny i okres tuż po. Bo to jest najbardziej romantyczne lotnictwo. Konstrukcje późniejsze, II wojenne to już inne technologie i inna skala. Przystosowanie takiej repliki z I wojny światowej do potrzeb użytkowych to pomniejszenie jej do 90 %, co daje możliwość budowy i latania w kategorii konstrukcji amatorskich. Spadają z nas niektóre problemy administracyjne. Samoloty z okresu II wojny światowej mieściłyby się już w innej kategorii, tej powyżej 600 kilogramów – gdzie problemy nadzoru nad budową, dopuszczenia do lotu, później kontynuacji tych dopuszczeń rosną wielokrotnie w porównaniu do kategorii 600 kg masy startowej.

To znaczy, że jest to prostsze w sensie administracyjnym….

Bo odbywa się wewnątrz stowarzyszeń. Lotnicze stowarzyszenia w różnych krajach dostały kompetencje nadzoru nad lotnictwem, takim właśnie, którym się zajmujemy.

Tak się składa, że w Polsce od lat prosimy kolejnych posłów i składy poselskie w Sejmie o podobne uregulowania, i ciągle jesteśmy ignorowani, nikt nie chce u nas sprawy małego lotnictwa uporządkować. My latamy na znakach czeskich, litewskich, słowackich, niemieckich!

A co to znaczy latać na znakach?

Samolot musi być zarejestrowany, aby mógł się poruszać w przestrzeni. Musi mieć i znaki rejestracyjne i dopuszczenie do lotu. Na drodze obowiązuje prawo drogowe, a w powietrzu prawo lotnicze, określające wymagania jakie musimy spełnić. Oczywiście pilot też musi spełniać pewne kryteria. A my nie mamy w Polsce struktur i procedur, które mogłyby te nasze samoloty przyjąć i zarejestrować jako polskie.

Pod polskim znakiem? Naprawdę? Nie mogą latać?!

Tak. Tego nie można zrobić, bo się nie da tego zrobić w Polsce!

Ale dlaczego?

Bo jesteśmy zbyt małą grupą wyborców, żeby posłowie chcieli o nas zawalczyć, bo tylko oni to mogą zrobić, a wiąże się to z niewielką zmianą ustawy.

O lotnictwie? Jest taka ustawa?

Tak. Jest ustawa Prawo lotnicze. Potrzebna jest zmiana, która dawałaby możliwość Ministrowi właściwemu ds. lotnictwa, akurat teraz jest to Minister Infrastruktury – przekazania nadzoru nad tym małym lotnictwem. W Polsce, w kraju o tak pięknej, tak dojrzałej tradycji lotniczej, który miał tylu pilotów, konstruktorów, tyle pięknych, zaprojektowanych przez Polaków samolotów, lotnictwo jest gorzej traktowane niż – niczego nie ujmując – żeglarstwo, jazda na rowerze i inne tego typu zajęcia. Lotnictwo jest ignorowane, nikomu niepotrzebne. Dwa lata rozmów z posłami z obecnego składu Sejmu nie przyniosły do tej pory nic.

W takim razie przed kim odpowiadacie jako grupa amatorów? Przed Ministrem?

Przed inspektorami swojego stowarzyszenia. Jeśli mamy na samolocie słowackie znaki – oznacza to, że odpowiadamy przed inspektorem słowackim, zgodnie ze słowackim prawem lotniczym. A latając w Polsce musimy również robić to w ramach prawa polskiego i tu odpowiadamy przed polskimi przedstawicielami prawa. Przestrzegamy równocześnie dwóch regulacji prawnych dotyczących lotnictwa.

To chyba wstyd dla Polski.

Tak, ale żadne media nie chcą o tym mówić. Bo to jest taki temat dla lotników i ich rodzin, czyli niewielkiej grupy pasjonatów. Jedni, owszem, podniosą głowę, poprą nas, ale inni znowu burczą pod nosem, gdy widzą samolot – bo samolot im przeszkadza…(przykład: Warszawa – Babice).

4

Czy to dotyczy tylko tej pierwszej grupy – starego typu samolotów – replik?

Nie. Lotnictwo dzieli się na 3 grupy. Niecertyfikowane, to amatorskie do 600 kilogramów, dotyczy nie tylko replik kupionych, czy zrobionych samodzielnie, ale również małych, dwu osobowych samolotów wyprodukowanych w jakichś fabryczkach w Czechach, na Słowacji i -niestety bardzo nielicznych – w Polsce. Potem mamy samoloty certyfikowane, powyżej 600 kilogramów i lotnictwo wojskowe – tam są zupełnie inne reguły, prawa. Ja mówię tutaj o lotnictwie niecertyfikowanym, tym do 600 kilogramów. Jesteśmy, swojego rodzaju, niechcianymi bękartami.

I te wszystkie małe samoloty do 600 kilogramów latają nie pod polską banderą?!

90 procent tych samolotów latających w Polsce posiada obce znaki.

Nieprawdopodobne…

W 2005 roku zarejestrowałem swój pierwszy samolot samodzielnie zbudowany, latam nim do dzisiaj. I pierwsza rejestracja była w Czechach.

Tam nie ma takiego problemu?

Czesi mieli to szczęście, że w czasie przemian, w okolicach 90- tego roku w czeskim parlamencie znalazła się grupa dwudziestu kilku pilotów, którzy mieli poważanie wśród wyborców. Dlatego Czesi rządzą się sami, choć oczywiście są nadzorowani przez urząd lotniczy. I są wzorem dla całej Europy, jak to można robić. A my tylko obserwujemy i korzystamy z ich uprzejmości. My z Podkarpacia, świetnie dogadujemy się ze Słowakami, bo mamy bliżej do nich. Ciut lepiej niż Czesi mają to zorganizowane właśnie Słowacy. W swoim statucie mądrze zapisali, że są stowarzyszeniem działającym na terenie Słowacji i w krajach sąsiednich. Więc mają podstawę do tego, by nas do siebie przyjąć.

Czyli to Słowacy muszą nadzorować polskie samoloty zarejestrowane u nich?

Rejestracja wiąże się z tym, że co najmniej raz w roku inspektor, który taki przegląd może poświadczać musi taki samolot zobaczyć i sprawdzić. Tak jak z samochodami.

Czy Pan leci na Słowację, czy też ktoś tu przylatuje na nadzór?

Mamy tu 30 samolotów w jednym miejscu, do nich jest potrzebnych 2 inspektorów, więc przylatują do nas, bo to są dużo mniejsze koszty.

A gdzie Wy się wówczas spotykacie?

Spotykamy się w Starej Wsi na moim lądowisku. Koledzy przylatują do mnie.

Czyli współpracujecie ze sobą…

Oczywiście! Trzymamy się blisko. My się szanujemy! Ze Słowakami również.

Na początku mówiliśmy o tym stowarzyszeniu. A czy nie jest to tak, że jest potrzebny jakiś podmiot prawny, który będzie Was reprezentował do tego, by te zmiany prawne wprowadzić?

Mamy nasze stowarzyszenie – Aeroklub Rzeczpospolitej Polskiej. Jest to ogólnopolskie stowarzyszenie, zarejestrowane, które ma status organizacji pożytku publicznego i jest związkiem sportowym. Koledzy – członkowie tego stowarzyszenia również wydeptują ścieżki u posłów i ciągle nic z tego nie wynika. Ostatnio chodzimy do 6-7 różnych posłów równolegle. Obiecują i ciągle podejmują inne tematy: ciągle nowy pomnik, a nie lotnictwo.

Od kiedy działa to stowarzyszenie?

Co najmniej od 10 lat. I od samego początku, trwają starania ze strony Aeroklubu RP, żeby przejąć nadzór, żeby zorganizować nadzór u nas, wzorem Czechów i Słowaków. A oprócz tego, gdybyśmy byli zorganizowani u siebie w kraju, nie porzucając kolegów i przyjaciół z Czech czy ze Słowacji, wzmocnilibyśmy całą grupę lotników amatorskich. Bo na razie mamy drobny głos za pośrednictwem obcych stowarzyszeń – czyli Czechów, Słowaków, Litwinów. Wtedy bylibyśmy jeszcze jedną organizacją zrzeszoną w Europejskiej Federacji Mikrolotowej. Moglibyśmy dołączyć silny głos w Europie, aby bardziej zadbać o nasze prawa do uprawiania tej pasji.

7

Czyli 30 osób się spotyka podczas obowiązkowych przeglądów tego typu samolotów. To już spora grupa. A jaka według Pana jest skala małego lotnictwa w Polsce? Ilu jest takich amatorów jak Pan w Polsce?

Takich zaangażowanych, tak głęboko to niewielu. Mało jest ludzi. Na Podkarpaciu np. mam 3 kolegów, którzy przyglądali się mojej pracy, a teraz budują pierwsze, własne repliki. W Polsce rzadko się zdarza, by ktoś budował sobie samolot samodzielnie, np. w garażu.

Ale te 30 samolotów – to jest już spora grupa!

Oceniamy, że takich lotników – pilotów latających na obcych znakach jest w Polsce ponad 300. Bo to nie tylko piloci, ale także ich rodziny są zaangażowane w przygotowania, więc ta grupa jest większa. I ta grupa rośnie. Jednak widać to ciągle za mało, by posłowie chcieli nam poświęcić trochę uwagi.

Temu rządowi można chyba wejść na polską ambicję?

Nie. Próbowaliśmy zagrać nutą patriotyczną: jak to możliwe, żeby Polacy latali na obcych znakach? Przygarnęli nas Czesi, Słowacy. Oni nazywają nas – uchodźcami u siebie. My się nie oburzamy, bo to jest w żartach. My się w świecie wstydzimy, że musimy korzystać z gościnności malutkich krajów. 5,5 mln na Słowacji, a pięknie to zorganizowali. 8 mln ludzi w Czechach i też ciekawie to mają. A u nas tyle milionów ludzi i nie ma kilku rozsądnych…

To jak to jest z tym naszym patriotyzmem, jaki on jest naprawdę?

Lotnicy go mają i jest on w nich bardzo głęboki. Mówimy, że chcemy mieć polskie znaki na samolotach, namalowaną małą szachowniczkę, aby było widać, że to my Polacy lecimy tym samolotem! Bo przecież gdy lecimy, to zgłaszamy się na radiu, ale zgłaszamy się z obcymi znakami! Czyli jak lecą Polacy to zgłaszają się jako Słowacy, czy Czesi! Cóż, nasze starania to jak rzucanie grochem o ścianę…

To przykre, ale też wstyd…

Najgorzej, że my się do tego przyzwyczajamy. Coraz mniej mamy energii, żeby walczyć o te nasze prawa. A to są nasze prawa! Jest jeszcze jeden problem, którego chyba nie są świadomi nasi posłowie – że to lotnictwo zaniknie. Bo my stowarzyszeni tam, na Słowacji – spotykamy się i tam często latamy. Natomiast coraz gorzej wyglądają lotnicze imprezy w Polsce, coraz rzadziej udaje się zorganizować jakiś zlot, żeby ludzi do tego zachęcić.

A młodzież nie ma gdzie tego obejrzeć, podpatrzeć. Młodzież nie ma gdzie tej pasji nabyć. Jeszcze trochę i nie będzie młodych pilotów dla armii, dla linii lotniczych. Nawet do Rzeszowa, czy do Chełma na uczelnie nie będzie naboru, bo zresztą jest coraz mniejszy z roku na rok, dlatego, bo chłopcy nie przychodzą na lądowiska. A dlaczego? Bo tych lądowisk nie ma. Ale jeżeli idą do aeroklubów, to są gonieni za bramę, żeby nie przeszkadzać.

Gdyby jakiś chłopak, pasjonat, chciał przychodzić i uczyć się np. budowania samolotu, to czy może stażować u Pana?

Ależ tak! Przychodzą tacy do nas. Do mnie przychodził taki chłopak. On dzisiaj robi swoją licencję, myśli o swoim samolocie. Będzie lotnikiem. Wiele dzieci przyjeżdża tu na rowerach, zdarzają się też wycieczki szkolne. Młodzi by to chłonęli, ale jedna wycieczka na kilka lat, to za mało. Szkoły też mają tu wiele do zrobienia!

Mówi Pan nawet o tych zwykłych szkołach, np. podstawowych?

Tak, bo ta pasja musi wykiełkować w młodym wieku, aby 40 – latek latał już dla przyjemności. Niestety nie ma zainteresowanych osób z najbliższych wsi, wcale. Natomiast zdarzają się zainteresowani z bardziej odległych miejscowości, np. 30 kilometrów stąd. Umawiają się i przyjeżdżają.

Najtrudniej być prorokiem we własnym kraju…

Dla każdej wycieczki zawsze znajduję czas i chętnie o moim lotnictwie opowiadam. W hangarze jest 10 samolotów. Mogę opowiedzieć, jak są zbudowane, dlaczego ten jest zbudowany tak, a tamten inaczej.

Czy to właśnie tutaj, w Bliznem prowadzi Pan produkcję samolotów?

Tak, ale stąd się właśnie wyprowadzamy. Sprzedajemy te budynki. Kiedyś naprawialiśmy tu samochody, ale już nie chcę tego robić. Wyprowadzamy się do sąsiedniej wsi, do Starej Wsi. Tam jest moje lądowisko, hangar i samoloty.

1

Dlaczego właśnie do Starej Wsi?

Rodzinna miejscowość to Blizne. Natomiast sąsiednia – Stara Wieś dlatego, że chciałem mieć własne lądowisko i tam znalazłem teren. Tu na Podkarpaciu działki są ogromnie rozdrobnione. Dopiero w Starej Wsi udało mi się znaleźć właściwą działkę, własność Jezuitów, przejętą od PGR-ów. W czasie negocjacji, bez ukrywania moich pomysłów usłyszałem dobrą wiadomość, że będzie w Starej Wsi lądowisko. Potem był zakup, potem ciężka praca z pomocą wielu przyjaciół. Dwa lata czyszczenia działki z krzaków.. Lądowisko ma 500 metrów. To jest wystarczająca długość by lotnicy mogli z niego bezpiecznie korzystać. Tak więc w Starej Wsi mamy lądowisko, hangar i tam budujemy swój nowy dom.

Bardzo dziękuję za rozmowę!
****************************

Ważne adresy:

Krzysztof Cwynar – www.aeroserwis.pl

https://pl-pl.facebook.com/Latajacerepliki/ 

 

***

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!