Przemysław Chrzanowski: Dziś jest pan uznanym instrumentalistą kurpiowskim, instruktorem gry na harmonii pedałowej, człowiekiem instytucją. Aż trudno uwierzyć, że dawno temu swą przyszłość wiązał pan z sutanną.
Jan Kania, wybitny harmonista i twórca ludowy z Lipnik: -To prawda, chciałem zostać księdzem. Czułem, że to moja droga na całe życie. Ale wśród swego rodzeństwa byłem najmłodszy, wszyscy wyfrunęli z ojcowskiego gniazda i nie pozostawili mi wyboru. Rodzice ostatecznie przekonali mnie do tego, żebym został na gospodarce. Miałem wówczas może z 15 lat, początkowo trudno było mi się pogodzić ze swoim losem. Na szczęście pojawiła się muzyka. Zawsze mi się podobało jak przy różnych okazjach ludowi muzykanci „wycinali” ze swadą skoczne piosenki.
Ale talent sobie pan podobno wymodlił
– Jak już nabrałem pewności, że chciałbym spróbować muzykowania, starałem się wymóc na rodzicach decyzję o zakupie używanej harmonii pedałowej. Znalazłem taką, a ojciec z niemałym bólem wyłożył za nią równowartość dwóch krów. Na tamte czasy to był ogromny majątek. Od razu przystąpiłem do nauki, ale okazało się, że nie znając podstaw gry na jakimkolwiek instrumencie, nie jestem w stanie kompletnie sobie z tym poradzić. Pomyślałem, że może trzeba byłoby pójść na nauki do doświadczonego muzykanta. Trafiłem do takowego, ale dowiedziałem się tylko, że uczył mnie nie będzie, bo boi się konkurencji. Powiedział: „Ja cię wyszkolę, a ty mi później chleb odbierzesz”. No i się rozstaliśmy.
– Wróciłem wówczas do domu i mozolnie zacząłem dobierać dźwięki na klawiaturze. Jak prawą ręką coś wychodziło, to lewa odmawiała posłuszeństwa. Do tego te pedały, które trzeba było wciskać rytmicznie, by wypełnić harmonię powietrzem. Katastrofa, ile ja wówczas nocy nie przespałem… Matka już zwątpiła we mnie, co rusz narzekała, że tyle pieniędzy poszło na zmarnowanie. Aż któregoś razu, po kolejnym niepowodzeniu uroniłem łzę, a potem przed zaśnięciem oddałem się żarliwej modlitwie. Pamiętam jak dziś, że tej nocy miałem sen, dzięki któremu wszystko zrozumiałem. Natychmiast zerwałem się na równe nogi i zacząłem grać. Po kilku próbach udało mi się wreszcie zsynchronizować obie ręce. Była pewnie 3 nad ranem, prostą melodię grałem jak natchniony i bałem się przestać zlękniony, że zapomnę. Wszystkich pobudziłem, ale nikt do mnie nie miał pretensji. To był ten moment, kiedy wszystko się zaczęło. Kiedy zrozumiałem, że talent otrzymałem od Boga.
IMPREZA – NA LUDOWĄ NUTĘ NA HARMONII PEDAŁOWEJ GRA PAN JANEK KANIA – źródło: https://www.youtube.com/
Pozostał pan wierny temu instrumentowi przez całe życie. Nie lepiej było sięgnąć po akordeon? Dzisiaj to instrument bardziej powszechny.
– Oczywiście akordeon ma tę przewagę, że jest mobilny. Można zapiąć szelki i iść z nim gdziekolwiek się chce. Harmonia pedałowa to instrument stacjonarny. Mamy miechy, zwane u nas pedałami, do tego jest 35-milimetrowa rurka, która sztywno łączy się z korpusem. W harmonii występują głosy jednostronne, a nie tak jak w akordeonie dwustronne. Oznacza to, że dźwięk wydobywamy jedynie na wydechu. Są tu trzy rzędy klawiszy i zazwyczaj 24 basy, choć produkowano także egzemplarze 64-basowe, a nawet 120-basowe. W porównaniu z akordeonem mamy tu o wiele piękniejszą barwę dźwięku, to prawdziwa magia, której nie jestem w stanie wytłumaczyć. Grałem na wielu instrumentach tego typu i mogę powiedzieć, że każdy brzmiał inaczej. Każdy z nich był dziełem sztuki, można było je cenić nie tylko za dźwięk, ale i piękny wygląd. Za to wszystko odpowiedzialni byli wielcy mistrzowie. To wielka szkoda, że swych tajemnic nikomu nie przekazali.
Mówi pan o tym wszystkim w czasie przeszłym, czy to oznacza, że dziś harmonii pedałowych się już nie wytwarza?
– Zgodnie z moją wiedzą, ostatnie sztuki wyszły z polskich manufaktur w roku 1974. Dziś nikt już ich nie produkuje, a co najwyżej remontuje. Rodzime instrumenty zaczęły w naszym kraju powstawać na początku XX wieku, zajmowały się tym pracownie w Warszawie, Radomiu i Dęblinie. To, że zaprzestano ich produkcji, było efektem rosnącej popularności tradycyjnego akordeonu.
Dzisiaj jest pan instruktorem gry na harmonii pedałowej. Skąd zatem młodzi ludzie biorą instrumenty? Ich dostępność jest dziś zapewne znikoma.
– To dla nas ogromny kłopot. Wszystkie egzemplarze pochodzą z odzysku i poddawane są cyklicznym remontom. Jeżeli ktoś przez lata dobrze przechowywał instrument, to dziś będzie wyglądał i funkcjonował jakby dopiero co opuścił manufakturę. Na szczęście są to rzeczy bardzo solidnie wykonane i nawet po kilkudziesięciu latach ich brzmienie jest znakomite. Gdyby jednak ktoś zapragnął kupić instrument w doskonałym stanie, musiałby się liczyć z wydatkiem naprawdę wielkich pieniędzy. Bywało, że na portalach aukcyjnych wyceniano je na ponad 20 tys. zł. Takie pieniądze może wydać kolekcjoner, ale na pewno nie młody chłopak, który zaczyna przygodę z ludowa muzyką.
Obecnie ma pan kilkunastu uczniów, a w całej karierze niezliczone rzesze wykształconych harmonistów. Jak pan dociera do młodych ludzi i przekonuje do folkloru?
– To na początku kwestia motywacji. Staram się budować wokół naszej tradycji odpowiednią aurę, przekonuję ich, że tylko dzięki nim ta sztuka ma szansę przetrwać. Pocieszam w chwilach zwątpienia, na swoim przykładzie pokazuję, że nie ma rzeczy niemożliwych, że talent trzeba w sobie czasem dopiero odkryć, a może i wymodlić. Nie bez znaczenia jest również nastawienie całego środowiska, u nas na Kurpiach ludzie lubią muzykę i dobrą zabawę. Jeśli rodzice i dziadkowie zbudują odpowiednią aurę, młodym łatwiej jest wejść w ten folklorystyczny klimat. Kiedy spotykamy się na próbach, zazwyczaj odwiedzają nas seniorzy, słuchają, śpiewają, a bywa, że i tańcują. Moi uczniowie mają natychmiastowy dowód na to, że ich muzyka jest komuś potrzebna. Jestem dumny z tego, że wielu moich podopiecznych uczestniczy w rozmaitych przeglądach i festiwalach. Wiem to już na pewno, że niektórzy za niedługi czas prześcigną swojego instruktora…
To zapewne jedno z pańskich marzeń?
– Powoli się ono spełnia. I jestem Panu Bogu za to wdzięczny. Ale ludzie posiadający umiejętność gry na „pedałówce” to nie wszystko, moim kolejnym marzeniem jest to, by znalazł się śmiałek, który podejmie trud budowy tych instrumentów. Harmonie powstałe przed kilkudziesięciu laty nie będą wieczne, kiedyś przestaniemy je naprawiać. I co wtedy? Mam nadzieję, że ktoś kiedyś udzieli pozytywnej odpowiedzi na moje pytanie.
Foto: Facebook
***