Przemysław Chrzanowski: Od kilku miesięcy mamy znowelizowane prawo budowlane. Czy spędza ono sen z powiek konserwatorom zabytków?
Dr Barbara Bielinis-Kopeć, Lubuski Wojewódzki Konserwator Zabytków: – Te przepisy się tak zmieniają, że ktoś, kto je wprowadza, nie ogarnia ich wpływu na inne sfery życia. W naszym przypadku chodzi oczywiście o zabytki. Jako konserwatorzy jesteśmy w takiej sytuacji, że niezadowoleni są z naszej pracy właściciele zabytków, bo ich ograniczamy, bo mówimy jak mają wykonać konkretną rzecz, bo zmuszamy ich do ponoszenia wydatków. Z drugiej strony konserwatorzy atakowani są przez społeczników, którzy z kolei myślą, że taki ktoś może więcej. Znajdujemy się zatem między młotem a kowadłem.
Dr Barbara Bielinis-Kopeć, Lubuski Wojewódzki Konserwator Zabytków.
Dobrze byłoby gdybyśmy w tej sytuacji mieli solidne oparcie w prawie. Zdaję sobie sprawę z tego, że prawo dotyczące ochrony zabytków trudno byłoby ubrać w konkretne przepisy. Trzeba je stosować w sposób uznaniowy, ponieważ każdą sytuację oceniamy indywidualnie. To daje pewną swobodę. Spójrzmy na zabytki: mamy maleńkie chałupki, ale mamy także wielkie rezydencje pałacowe. Nie można tych samych rygorów stosować w odniesieniu do jednych i drugich.
Co do znowelizowanego prawa budowlanego zastanawiam się, w którym kierunku to pójdzie. Już wcześniej szło to w niewłaściwą stronę, bo ludzie popełniali i nadal popełniają samowole. Robią tak, jak uważają i nikt nie jest w stanie ich za to ścigać. Któż miałby to robić? Ani nadzór budowlany, ani konserwator, który zatrudnia garstkę pracowników. Nie jesteśmy w stanie stać przy każdym zabytku i go pilnować. Na niektóre działania i tak nie mamy wpływu. Pozostaje edukacja, dlatego staramy się współpracować z posiadaczami zabytków oraz samorządowcami.
Co zatem posiadacze zabytkowych obiektów powinni mieć w głowach?
– My jako społeczeństwo powinniśmy mieć świadomość istnienia naszego domu w kontekście całej wsi, w kontekście przestrzeni, w jakiej funkcjonujemy. Nie rozumiem dlaczego ktoś, kto pomaluje swój dom na filetowo nie pomyśli, że jego obiekt kompletnie odstaje kolorystycznie od zabudowy znajdującej się dookoła. Nie trzeba wielkich przepisów, żeby takich zachowań uniknąć.
Potrzebne są jasne reguły, które w konkretnych sytuacjach powinny obowiązywać. Nie chodzi o to, żeby człowiek szedł do urzędu po decyzję o warunkach zabudowy, po pozwolenie do konserwatora, po pozwolenie do starostwa. Potem umordowany wędrówką po tych wszystkich instytucjach jest ciężko sfrustrowany. A wystarczyłoby, żeby ów człowiek wiedział, że jego zabytkowy dom stoi w okolicy, gdzie funkcjonują określone warunki, wynikające na przykład z planu miejscowego, czy planu zagospodarowania przestrzennego. Że jego dom musi być pobudowany na planie prostokąta, że musi stać w układzie szczytowym do ulicy w konkretnej odległości od osi drogi, że dach musi być pokryty dachówką ceramiczną, że ma mieć nachylenie 45 stopni, że elewację należy wykonać w kolorach z takiej a nie innej palety…
A co w sytuacji, kiedy decydującym czynnikiem są pieniądze? Nie każdego stać na ceramiczną dachówkę…
– Dla mnie to oczywiste, że jeżeli chcę coś zrobić ze swoim domem, to musi to być dobre. Muszę zakładać, że nie robię tego na chwilę, że konkretne komponenty będą mieć określoną trwałość. Blacha jest wprawdzie tańsza od dachówki, ale z pewnością mniej wytrzymała. Poza tym mam sygnały, że w razie pożaru, co w przypadku obiektów zabytkowych się zdarza dość często, bardzo trudno jest walczyć z ogniem pod blaszanym poszyciem. To tylko jeden z wielu argumentów przemawiających za tym, że przy renowacji zabytkowego domostwa nie warto iść na skróty. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie spotykam się z sytuacjami, gdzie brak pieniędzy nie pozwala na właściwe wykonanie remontu. Serce człowieka wówczas boli, bo zazwyczaj dotyczy to starszych ludzi. Są dylematy, co w takiej sytuacji uczynić, ale z drugiej strony my konserwatorzy powinniśmy być konsekwentni. Nie możemy dobierać naszych wymagań do sytuacji finansowej danego człowieka.
Wracając do kwestii modernizacji zabytkowego domostwa, pomyślmy, że za remont zabieramy się po 70 czy 90 latach od jego wybudowania. Przez ten czas służył on kilku pokoleniom i tylko od nas zależy czy posłuży jeszcze kilku następnym. Nie da się tego zrobić bez finansowego zaangażowania, ale przecież planowanie takiej inwestycji nie odbywa się z dnia na dzień. Można się do tego przygotować.
Przydałby się tutaj jakiś program pomocowy ze strony państwa.
– O tym się mówi od dawna. Znikają nam z krajobrazu zabytkowe stodoły i zabudowania gospodarcze. Ludzie piszą wnioski do konserwatorów o zdjęcie ich obiektów z ewidencji. Z reguły odmawiamy, bo skoro dany budynek się jeszcze nie wali, to istnieje szansa, że da się go jeszcze uratować. Tymczasem ludzie wszelkimi sposobami dążą do rozbiórki, żeby podatku nie płacić. Wiem, że gdyby istniały instrumenty, dzięki którym można byłoby dofinansować remonty takich obiektów, z pewnością skala tego zjawiska byłaby mniejsza. W tej materii głos konserwatorów jest jednolity, od lat sugerujemy, by przynajmniej nie obciążać posiadaczy zabytkowych zabudowań podatkiem. Tym bardziej, że zazwyczaj nie wykorzystuje się już ich dla celów gospodarczych.
Foto zajawka: Włodzimierz Witkowski
***