Beata Musiałowska, Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze, przewodnik wycieczek turystycznych.
Przemysław Chrzanowski: Propaguje pani enoturystykę, czyli turystykę związaną z winiarstwem. Na czym to polega?
– To atrakcja turystyczna, która odradza się na terenie Ziemi Lubuskiej. Jest ona traktowana jako powrót do korzeni, ponieważ na tych terenach winiarstwo istniało już od XII wieku. Niestety na przestrzeni dziejów różne historyczne meandry przyczyniły się do upadku tej dziedziny lokalnej gospodarki. Największym kataklizmem dla lubuskich winnic był koniec drugiej wojny światowej, kiedy ówcześni winiarze musieli udać się za Odrę. Na te tereny przesiedlono natomiast ludność ze wschodu, która nie znała sztuki prowadzenia winnic. Poza tym potrzeby były wtedy zupełnie inne, w związku z tym likwidowano uprawy winorośli, zastępując je plantacjami ziemniaków, czy zbóż. Nie zrażał wówczas nikogo fakt, iż tutejsze ziemie kompletnie do takich upraw się nie nadają. Cóż zrobiono w tej sytuacji? Dawne winnice po prostu zalesiono…
Na szczęście dawne tradycje się tutaj odradzają. Powstają winnice, znów o polskim winiarstwie robi się głośno.
– Przypomina mi się taka mityczna anegdota, która mówi o tym, iż Pallas Atena po śmierci Bachusa, boga wina, rozsiała jego krew po ziemi. Tam gdzie padła choć jedna kropla, powstawała winnica. Idąc tym tropem można byłoby stwierdzić, że pewnie tutaj także Bachus zostawił po sobie ślad. I dlatego na wskroś wszelkim przeciwnościom losu winnice znów tutaj powstają. W 1999 roku zostały zamknięte ostatnie zakłady winiarskie i wydawało się, że to już absolutny koniec. Tymczasem po około pięciu latach lokalni gospodarze znów zaczęli żywo interesować się uprawą winorośli. Nowe plantacje nie przypominały jednak tych przedwojennych, postawiono na niewielkie, rodzinne winnice, z których póki co nie można się jeszcze utrzymać. Jest to kapitał początkowy dla ich dzieci, lub wnuków. Tutejsze uprawy są kilkuhektarowe, a ich właściciele prawie w stu procentach wykonują inne zawody. Jest to zatem początek mozolnego powrotu do dawnych tradycji.
A jak reagują na to władze lokalne? Czy winiarze mogą liczyć na pomoc z ich strony?
– Jak najbardziej. Lokalni włodarze czynią wszelkie starania, by tradycje winiarskie się tutaj na nowo zakorzeniły. To szansa dla całego regionu. Modelowym przykładem jest tu stworzenie 35-hektarowej winnicy w Zaborze nieopodal Zielonej Góry. W tym roku były już pierwsze zbiory. Mam nadzieję, że za rok będziemy mogli degustować trunki powstałe na ich bazie.
Czy obecnie można zakosztować lokalnego wina?
– Oczywiście można, ale dotyczy to mniejszych, rodzinnych winnic, które istnieją już od jakiegoś czasu. Po raz pierwszy podczas tegorocznego Winobrania Zielonogórskiego wiodącymi produktami były trunki lokalnych winiarzy. W poprzednich latach prym wiodły na przykład wina mołdawskie. Obecnie nasze winnice wytwarzają już tyle dobrej jakości trunków, że nie trzeba było się posiłkować winem z importu. Aby zakupić kilka butelek lokalnego specjału najlepiej udać się bezpośrednio do właścicieli winnic.
Wróćmy do turystyki z winem w tle. Czego może spodziewać się obieżyświat, którego oprowadzi pani po lubuskich winnicach?
– Stawiamy na promocję i edukację. Z jednej strony pokazujemy sam areał, obsadzony winoroślą, a z drugiej pokazujemy jak należy sadzić krzewy, jak je potem przycinać, by wydały pożądany owoc. Po takiej wizycie każdy posiada dostateczną wiedzę, by samemu stworzyć choćby namiastkę profesjonalnej winnicy. Winiarze bardzo chętnie dzielą się swoimi doświadczeniami, posiadają bogatą wiedzę popartą wieloletnią praktyką. Podczas naszych eskapad nie może zabraknąć oczywiście degustacji trunków. Właściciele winnic przygotowują zazwyczaj trzy rodzaje wina, przy okazji można dowiedzieć się jak się produkuje wina czerwone, białe, albo różowe.
Jak często winnice otwierają swoje podwoje dla turystów?
– Począwszy od maja na wrześniu skończywszy jeden weekend w miesiącu winiarze nazywają dniem otwartych winnic. Każdy, kto zechce odwiedzić takie miejsce będzie mile widziany. Jedyny warunek to wcześniejszy kontakt telefoniczny lub mailowy z właścicielem konkretnej winnicy. Z zadowoleniem chciałabym podkreślić, że gospodarstw otwartych na turystykę i bezpośredni kontakt z człowiekiem jest coraz więcej.
Mamy szansę na dołączenie do grona europejskich winiarskich potentatów?
– Pewnie będzie trudno, ponieważ w naszym kraju jest niewiele miejsc, w których winorośl czułaby się dobrze. Nie mniej cały czas trwają prace nad doborem odpowiednich odmian dla poszczególnych regionów. Chodzi o to, by zdążyły one dojrzeć w określonym czasie. W Polsce najlepiej udają się wina wytrawne i półwytrawne. To wynika z naszego chłodnego klimatu. Można to uznać za zaletę, ponieważ nasi winiarze nie muszą się martwić o właściwą kwasowość winorośli. Daje to produkowanym u nas trunkom większą wyrazistość. Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że to jest coś, czego zazdroszczą nam producenci z Europy Zachodniej. Aby osiągnąć podobny efekt muszą oni zupełnie inaczej prowadzić swoje winnice. Stawiają na niskie krzewy, a liśćmi zacieniają owoce. U nas jest dokładnie na odwrót, mamy wysokie krzewy i odkryte grona, uśmiechające się do słońca.
***