Wyzwalanie artystycznej ekspresji

repository_WYZW_4

Jak w zimowe mrozy woda zamarzła, to dopiero z początkiem kwietnia płynna się stała. Z tym zamarzaniem problem jest spory. Rury trzydzieści centymetrów pod powierzchnią biegną, a gdy lód ziemię skuje, nawet dostać się do nich nie sposób. Pocieszające, że przecież zawsze tak było, a drewniany budynek jakoś funkcjonował. Ba! Przez kilka dziesięcioleci rojno w nim było jak w ulu, bo okoliczną dzieciarnię tu edukowano. Gdy szkoła podstawowa wygasła, przedszkole w chałupie zainstalowano i wszyscy myśleli, że po wsze czasy działać będzie, ale tuż po remoncie władze placówkę zlikwidowały. Ładnych parę lat opustoszały domek marniał i niszczał. Czekałaby go nieuchronna rozbiórka, gdyby na horyzoncie nie pojawili się zbawcy.

Dorota Supkowska i Wojciech Jagielski oczyma zawodowych plastyków dostrzegli w nadgryzionej kornikami budowli niemały potencjał. Odkryli w niej możliwości artystycznego wykorzystania.

Cuda z bibuły.

***

Bo rzeczywiście, już sama konstrukcja dawnej podstawówki nadaje się na temat olejnego obrazka. Takich, może ciasnych, lecz przytulnych wszechnic wiedzy teraz się nie stawia, o czym świadczy bliskie sąsiedztwo wzniesionej niedawno, skażonej masowością i projektowym schematyzmem szkoły.


Gospodarz obiektu.

Krajobraz też malarską wyobraźnię inspiruje. Sołectwo Ryczów nazywają małym Zakopanem. Kiedy spojrzeć na nie z perspektywy dojazdowej drogi, wokół góry, góry, góry. Nieco pomniejszone, trochę jak podziwiane przez Guliwera w krainie olbrzymów, za to czyniące krajobraz prawdziwie niepowtarzalnym. No i te wapienne wykwity, skalne rodzynki w szmaragdowym cieście – nic tylko brać pędzel i paletę w dłonie.

Strażacy obyli się smakiem

Ludzie tu chętni do współpracy, chętniejsi niż w oddalonym o parę kilometrów Podzamczu. Swego czasu Dorota z Wojciechem zorganizowali tam wakacyjne zajęcia dla dzieci, ale więcej przychodziło na nie turystów niż miejscowych. Uwiecznione na licznych pocztówkach Podzamcze wyraźnie zżera komercja. Otoczenie największej lokalnej atrakcji – ruin średniowiecznego zamku – zamienia się w nastawiony na zysk konglomerat uciech. Malownicze pozostałości niegdysiejszego budownictwa obronnego powoli giną w rozrastającym się pobliżu Parku Miniatur, Parku Linowego i, jak się po kątach szepcze, planowanego też lunaparku.

 
Małe Zakopane.

Przybysze spragnieni mniej nachalnej ingerencji w naturę coraz częściej wpadają właśnie do Ryczowa. Wędrując po nim wzdłuż i wszerz, natykają się w końcu na uroczą chatynkę, której widok w żaden sposób pejzażu nie psuje.

 
Mamy, babcie, wnuczki.

Dorota i Wojciech ponownie tchnęli w nią życie i pożyczony z banku kapitalik. Przez najbliższe siedemnaście lat trzeba będzie spłacać kredyt zaciągnięty na zakup obiektu, trzeba będzie wkładać forsę w restaurację wnętrza i adaptowanie go do założonych potrzeb. Nowi właściciele nie czekają jednak na finał szeroko zakrojonych prac remontowych. Już teraz rozkręcają w chacie działalność założonej przez siebie Fundacji Wspierania Aktywności Twórczej i Regionalnej „Stara Szkoła”. Cenią sobie przychylność gminnych władz, które dostrzegając społeczną i edukacyjną wartość inicjatywy, zmieniły plan zagospodarowania przestrzennego.


Skalne rodzynki.

Na drewniany domek, a właściwie zajmowany przez niego plac, ostrzyła sobie pazurki tutejsza jednostka Ochotniczej Straży Pożarnej.  Remiza jest tuż obok, niewątpliwego prestiżu przysporzyłoby jej powiększenie majętności całej. Z pożytkiem dla artystycznego rozwoju mieszkańców, ekspansja terytorialna druhów OSP została powstrzymana.

Tego Jaś w szkole się nie nauczy

Na stałe przebywa w „Starej Szkole” sześć kotów. Są wyrozumiałymi gospodarzami, przywykłymi do okresowego natłoku gości. Leniwie pomrukując, dwa razy w tygodniu przyjmują w swoich progach Dorotę i Wojciecha oraz około czterdziestoosobową gromadę podopiecznych fundacji. Na zajęciach pojawiają się reprezentanci najmłodszego pokolenia ryczowian, ich mamy i babcie, które przed laty z tornistrami na plecach codziennie tu zachodziły.


Stara szkoła.

Dopóki domek nie nabierze pełni blasku, muszą korzystać z jednej izby. Trochę w niej tłoczno, ale nie na tyle, by górnym kończynom odbierać zdolność manipulowania. Zasiadłszy za długim stołem, te kilka generacji przystępuje do twórczych czynności.  Izba nie jest japońską fabryką mikroprocesorów, gdzie nieme roboty metodycznie wykonują napięty plan produkcyjny.  Wśród zanurzonych w słoikach pędzelków, tubek biurowego kleju, rulonów bibuły, arkuszy kolorowego papieru toczą się pogaduszki, snute są wspomnienia, rozbrzmiewają zabawne anegdoty. Odłożywszy na chwilę nożyczki, sięga się po kubek z kawą czy herbatą, po kawałek świeżego ciasta.

Spotkania integrują uczestników, ale i rozbudzają w nich pasję upiększania rzeczywistości. Upiększają ją również we własnych domach. W długie, zimowe wieczory wychodzą spod ich rąk bukiety bibułkowego kwiecia, obrazy, bibeloty. Jest radość, że samemu zrobiło się coś, co innym też radość sprawia. Ryczowskiej fundacji zdarza się nawet przygotowywać plastyczne oprawy lokalnych imprez.

Dla najmłodszych wizyty w „Starej Szkole” są nadrabianiem braków publicznej edukacji. Dorota Supkowska ze smutkiem konstatuje zanik artystycznych kompetencji w społeczeństwie, ignorowanie przez państwową oświatę umiejętności i wiedzy kształtujących wrażliwość na sztukę, potrzebę z nią obcowania.

Starsi, poza przyjemnym spędzaniem czasu, rozwijają się intelektualnie. Z prelekcjami występowali przed nimi etnografowie, do chatki wpadali ciekawie rozprawiający psycholodzy.

Siła entuzjazmu

Dwoje zapaleńców uratowało drewniany skarbczyk ryczowskich wspomnień i sentymentów, sprawiło, że tak jak kiedyś, zadomowił się tutaj ruch, gwar, śmiech. Ostatniej, srogiej zimy Wojciech Jagielski ustawił przed chatką ludową szopkę noworoczną. Podświetlone drewniane figury zachwyciły miejscowych i przybyszów. Przychodzili, oglądali, podziwiali.


Upiększanie rzeczywistości.

Plany założycieli fundacji są ambitne. Chcą uruchomić świetlicę, postawić zdemontowaną (przechowywaną w bezpiecznym miejscu), dawną stodołę, która wraz ze „Starą Szkołą” tworzyłaby mini skansen lokalnej architektury.

 
Wojciech Jagielski i jego szopka.

Pewnym zgrzytem jest zmiana zasad dofinansowywania działalności, jaką uprawia Fundacja Wspierania Aktywności Twórczej i Regionalnej. I ją „dopadła” konieczność asygnowania tzw. wkładu własnego. Zajęcia nie będą zatem zupełnie darmowe, ale jak zapewnia Dorota Supkowska, odpłatność nie zrujnuje uczestników.


Z lewej Dorota Supkowska.

Wojciech Jagielski ma nadzieję, że wyremontowane poddasze będzie w przyszłości służyć letnikom. Jest przekonany, że świetnie się tutaj poczują. Jak teraz czują się zadowolone z życia koty.

 

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Najnowsze wydarzenia

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!