Tomasz Pawłowski, zwany Tomkiem Wędrowniczkiem.
Urzędy odwiedza wyjątkowo często, ale nikt przed nim drzwi nie zamyka. Wręcz przeciwnie, zawsze jest serdecznie witany, a nawet traktowany jak celebryta. Mowa o Tomaszu Pawłowskim, nazwanym Tomkiem Wędrowniczkiem, który ma dość nietypowe hobby. Wędruje od 23 lat, nie ma stałego miejsca zameldowania, w podróży liczy na pomoc życzliwych ludzi. Utrzymuje się dzięki wsparciu opieki społecznej i to właśnie te instytucje odwiedza przy okazji spotkań z włodarzami gmin, czy miast.
Przemysław Chrzanowski: Kiedy rozpoczął pan swoją „krucjatę” po kraju?
Tomasz Pawłowski: – Wszystko zaczęło się kiedy miałem 19 lat. Zacząłem od Mazur, bo to moje pierwotne strony. Urodziłem się w Ełku, więc pomyślałem, że swoje podróżowanie rozpocznę od pobliskich miast. W pierwszym rzędzie zatem trafiłem do Augustowa, Suwałk, Białegostoku, Kętrzyna, Olsztyna, Giżycka… Potem wypuszczałem się już nieco dalej, mając 23 lata odkryłem Wielkopolskę, która z czasem stała się moim nowym domem. Swojego podróżowania nie zarzuciłem. Były to czasy, kiedy obowiązywał jeszcze poprzedni system administracyjny. Mieliśmy 49 województw, wpadłem na pomysł, żeby w każdym z nich odwiedzać ośrodki pomocy społecznej. Tam mogłem liczyć na godziwe przyjęcie, zawsze otrzymywałem ciepłą strawę i parę groszy na bilety. Wówczas nie miałem nic, moja niepełnosprawność nie pozwalała samodzielnie zarabiać. Z drugiej strony nie ustalono mi grupy inwalidzkiej, co uniemożliwiało mi staranie się o rentę. Byłem zatem zdany na łaskę innych.
Na mazurach długo pan jednak miejsca nie zagrzał…
– W 1996 roku poszedłem na pielgrzymkę do Częstochowy. W jej trakcie poznałem ludzi, którzy mnie przygarnęli. Zamieszkałem w Szmiglu, tam spędziłem 6 lat. Kolejnym moim miejscem na ziemi stało się Leszno, gdzie spędziłem lat 7. Obecnie mieszkam w Ostrzeszowie. W międzyczasie przyznano mi rentę socjalną, a niedawno nawet rodzinną. Stać mnie na wynajem stancji i realizację swoich podróżniczych marzeń. Więcej do szczęścia nie potrzebuję.
Gdzie był pan ostatnio z wizytą?
– Wczoraj odwiedziłem Białą koło Prudnika na Opolszczyźnie. Dziś jestem w Białej koło Wielunia, niezły zbieg okoliczności, prawda? Przemieszczam się głównie pociągami. Według mnie są najbardziej bezpieczne. Chociaż i tam zdarza się, że mnie zaczepiają. A to papierosa chcą, a to żeby się z nimi napić. A ja niepalący jestem i alkoholu do ust też nie biorę. Życie jest zbyt ciekawe i intrygujące, żeby otumaniać się używkami.
Kto pana przechrzcił na Tomka Wędrowniczka?
– Taki pseudonim przylgnął do mnie stosunkowo niedawno, bo jakieś dwa lata temu. Byłem wówczas bohaterem reportażu, który wyemitowano w głównym wydaniu Wiadomości. Pani redaktor z Wrocławia, która realizowała ten pamiętny materiał, wdzięcznie nazwała mnie Tomkiem Wędrowniczkiem. I tak zostało. Dziś praktycznie wszyscy tak o mnie mówią, a ja się nie obrażam. Po emisji wspomnianego reportażu stałem się bardziej rozpoznawalny, szybko zainteresowały się mną lokalne media. Zaczęto mnie pokazywać w regionalnych stacjach telewizyjnych, pisały o mnie różne gazety.
Słowem, stał się pan celebrytą…
– Celebrytą samorządowym, bo teraz odwiedzam przede wszystkim urzędy miast i gmin. Wpadam bez zapowiedzi, spotykam się z wójtami, burmistrzami, rozmawiam z pracownikami różnych wydziałów. Poznaję ich, mówię o sobie, a oni podejmują mnie z wszelkimi honorami. W ten oto sposób niemal codziennie powiększam swoją samorządową rodzinę. Nie traktuję tego w kategoriach sportowych, nie chodzi mi o „zaliczanie” kolejnych adresów. Zawsze staram się wiele wynieść z moich podróży, zapamiętuję ludzi, ich twarze, nazwiska. Potem staram się nawiązane kontakty podtrzymywać, wysyłam kartki na święta, albo z okazji dnia pracownika socjalnego. W odniesieniu do powiatu wieluńskiego, w którym obecnie się znajduję, w kategoriach rodzinnych mogę mówić o pani Jolancie Gardian ze Środowiskowego Domu Samopomocy w Mokrsku, którą znam od lat 90. W samych superlatywach mogę mówić o Barbarze Morozowskiej-Nieradko, która niegdyś była prezydentem Sieradza, to samo mogę powiedzieć o obecnym włodarzu tego miasta Jacku Walczaku.
Ma pan niesamowitą pamięć do nazwisk.
– Pamiętam wszystkich burmistrzów, prezydentów, marszałków, wojewodów, starostów, czy wójtów. Ich nazwiska mam w głowie, bez względu na to, czy piastują swoje funkcje. Jeśli ich zdetronizowano, staram się poznać następców. Mimo że mieszkam dziesiątki kilometrów stąd, wiem doskonale, że burmistrzem Wielunia jest obecnie Janusz Antczak, że przed nim urząd ten przez dwie kadencje piastował Mieczysław Majcher, a jeszcze wcześniej w ratuszu rządził Zygmunt Adamski. Wiem też, że od dwóch kadencji starostą jest Andrzej Stępień, który na tym stanowisku zastąpił pana Mietka Łuczaka, bo ten stał się posłem…
Przejdźmy do liczb. Ilu włodarzy miast i wsi poznał pan podczas swoich samorządowych wędrówek?
– Wójtów poznałem dokładnie 488, a więc niebawem pewnie dobrniemy do okrągłej pięćsetki. Z burmistrzami jest nieco lepiej, w swych zapiskach mam niespełna 600 nazwisk. Ponadto poznałem 38 wojewodów, 22 marszałków województw. Cały czas jestem jednak wierny ośrodkom pomocy społecznej, tutaj brakuje mi zaledwie 32 do okrągłego tysiąca.
Wspomina pan o zapiskach, w jaki sposób dokumentuje pan swoje wizyty?
– Prowadzę kroniki, które wypełnione są moimi adnotacjami, fotografiami i wpisami ludzi, których odwiedzałem. Mam w nich ponadto mnóstwo dedykacji, emblematów miast, wizytówek, proporczyków… Niektóre z kronik wożę ze sobą, sporo mam ich w domu w Ostrzeszowie, ale zdecydowanie największą kolekcję od dwóch lat eksponuję w Muzeum Regionalnym w Pyskowicach koło Gliwic. W sumie mam ich prawie sto tomów. Wiele z tych kronik ma dziś dużą wartość. Dzieje się tak choćby dlatego, że kilkudziesięciu bohaterów moich zapisków już nie żyje. Na kartach tych ksiąg zostawili oni pewien ślad, zostawili cząstkę siebie. A to jest bezcenne. Muszę w tym miejscu zaznaczyć, że za każdym razem, kiedy jestem w miejscowościach, w których odeszli znani mi samorządowcy, staram się odwiedzać ich groby. Zapalam wówczas znicze i wracam pamięcią do czasów, gdy serdecznie mnie przyjmowali.
Codziennie pan gdzieś wyjeżdża? Co będzie pan robił na przykład w przyszły poniedziałek?
– W poniedziałek ruszam do Gniezna, we wtorek będę w Inowrocławiu, następnie moim celem będzie Bydgoszcz. Mam wszystko zaplanowane. Niebawem wybieram się do Lublina, po drodze wpadnę do Łodzi, bo tam musze poznać nową panią prezydent Hannę Zdanowicz. Świat samorządowców cały czas zmienia się, moja pasja jest zatem jak studnia bez dna. Mam nadzieję, że nadal wszyscy będą mnie serdecznie przyjmować. Być może niebawem wpadnę i do was Drodzy Internauci!
***