Gołębie serca

repository_gol2
Ledwo Henryk wyszedł na zewnątrz, a hala zaczęła się uginać. Jest budowlańcem, zdał sobie sprawę, że ta konstrukcja za chwilę runie, i że miał cholerne szczęście. Gdyby w hali został trochę dłużej, być może zostałby tam na wieki.

Dwie godziny wcześniej katowicką wystawę gołębi pocztowych opuścił Michał. Był 28 stycznia 2006 roku. O godzinie siedemnastej piętnaście zwiedzający ekspozycję przywaleni zostali dachem obiektu postawionego po to, by mogły w nim przebywać tłumy ludzi. Zginęło sześćdziesiąt sześć osób, sto czterdzieści odwieziono do szpitali.

Henryk i Michał poznali się niemal dokładnie dwa lata po tamtej katastrofie. W mroźny poranek 3 stycznia 2008 roku Henryk zameldował się u Michała, pokonując wcześniej sto kilometrów dzielących Kłobuck od Podzamcza. Michał natknął się u łapaczy na znakomitego gołębia. Po obrączce zidentyfikował właściciela i dał mu znać, że ptaszka odzyskał. Dla Henryka ta wiadomość zwiastowała powodzenie w nowym roku. Ten gołąb był dla niego naprawdę cenny.

Dla Henryka ten gołąb był naprawdę cenny.

Czy tragedia w Katowicach zniechęciła ich do bywania na podobnych do tamtej wystawach? – To jest silniejsze od nikotyny, alkoholu i narkotyków. Jeśli raz zapała się miłością do gołębi, to uwolnić się od niej nie sposób – zgodnie twierdzą obaj miłujący.

Fenomen pocztowców

Jednak stosunek społeczeństwa do tych ptaków nie zawsze jest entuzjastyczny. Podobno będziesz miał szczęście, gdy taki narobi ci na ubranie. Gorzej, gdy uczyni to na nowiutki, kupiony z głodowego zasiłku garnitur, akurat przed kwalifikacyjną rozmową z potencjalnym pracodawcą.


Michał ma wrodzony dryg do pocztowców.

Jeszcze gorzej, gdy nie jeden, a dziesiątki gołębi systematycznie brudzą ci parapet, zaś szyby, z precyzją atomowego zegara, znaczą dokładnie w godzinę po ich przedświątecznym wypucowaniu. Wówczas ma się ochotę wysypać im na parapet garść nasączonego arszenikiem ziarna.

Z drugiej strony, to właśnie gołębia wielki Pablo Picasso spopularyzował jako symbol pokoju i nawet własną córkę nazwał jego imieniem (po hiszpańsku Paloma znaczy gołąb).

Różnie się przeto o nich myśli i mówi, pewne natomiast, że hodowcy o swoich pupilach myślą i mówią wyłącznie pozytywnie.

***

W powszechnych wyobrażeniach trzymanie gołębi stanowi plebejską rozrywkę mieszkańców przedmieść, a już na pewno emerytowanych górników, którzy w ten oto sposób zabijają nudę i monotonię bytowania wśród koszarowej zabudowy familoków. Ów gołębiarski motyw przewija się w filmowej twórczości piewcy Górnego Śląska Kazimierza Kutza. Bohater „Paciorków jednego różańca” przedkłada gołębie i prymitywizm robotniczego osiedla nad oferowany mu przez komunistyczne władze luksusowy apartament.


Nad gołębnikiem krążą, kołują, wykonują honorowe rundy.

Tymczasem nie tylko prosty lud z przedmieść i nie tylko górnicy budują gołębniki. Zarażonych tą pasją można znaleźć w środowiskach biznesmenów, polityków, naukowców. Co ciekawe, w małych, otoczonych wioskami miejscowościach też nie brakuje kochających gołębie, choć to przecież ptaki bliższe warszawskim czy krakowskim placom niż gospodarskim podwórkom.

***

Dla niezorientowanych wszystkie są takie same. Fruwają, gruchają, no i jak już wspomniano, na łeb nam „robią”. Lecz tak naprawdę, wcale nie są szaro-niebieskawą masą identycznych egzemplarzy.

Wśród nich trafiają się jednostki wybitne, obdarzone szczególnym talentem i wyjątkowym charakterem, by nie powiedzieć osobowością. To gołębie pocztowe, u których, zdawałoby się nienadzwyczajna dla ptaków, właściwość latania stała się w istocie cechą nadzwyczajną.

Wielbiciele pocztowców także stanowią osobną kategorię. Nie tylko pielęgnują swoich podopiecznych, ale też rozwijają ich lotnicze uzdolnienia. Są ich trenerami, sekundantami, są również swatami lub, jak kto woli, stręczycielami. Znakomitemu lotnikowi trzeba dobrać odpowiednią partnerkę, by potomstwo mogło kontynuować karierę rodziców. By również ono z sukcesami poświęciło się sportowi, bo pocztowce uprawiają prawdziwy sport. Z regularnymi zawodami, klasyfikacjami, medalami i pucharami. Uczestniczą w krajowych i międzynarodowych turniejach, a najlepsze raz na cztery lata stratują w olimpiadach.

Policjant i łapacze

Michał Turlej miał dziewięć lat, kiedy za oknem zobaczył dwa, nie wiadomo skąd przybyłe, ozdobne gołąbki. Ta parka zapoczątkowała hodowlę, której plonem jest dzisiaj (po dwudziestu dwu latach) sto osiemdziesiąt sztuk już nie do ozdoby, a sportowych lotów przeznaczonych.

Okazało się, że ma wrodzony dryg do pocztowców. Potrafi rozpoznać talenty, świetnie kojarzyć małżeństwa, wychowywać przyszłych czempionów. Nie tyle na czystości rasy mu zależy, co na ich lotniczych sprawnościach. Potwierdza je galeria starannie rozstawionych na szafie pucharów. To nagrody za poświęcenie Michała, godziny spędzane w gołębniku, czułość i ojcowsko-matczyną troskę.


Nagrody za poświecenie, czułość i ojcowsko-matczyną troskę.

Miewa niekiedy wyrzuty sumienia, że przez gołębie zaniedbuje inne ważne sprawy. Eskadra stacjonuje w stodole na podwórku u mamy. To jakieś trzy kilometry od domu, w którym Michał mieszka z żoną. Jeśli trzeba posprzątać klatki, znika na cały dzień. Po targowiskach myszkuje nie tylko za karmą. U pokątnych sprzedawców można spotkać zaobrączkowane osobniki, nad których stratą rozpaczają prawowici właściciele.

Bazarowi handlarze to cyniczni łapacze. Robią zasadzki na zmęczonych długimi trasami lotników, potem gotują na nich dietetyczny rosół lub sprzedają za grosze. Niektórzy za sport traktują samo pozbawianie hodowców najwartościowszych okazów.

Wabią je ustawianymi na dachach miskami z wodą, nad lądującymi ofiarami pociągnięciem sznurka zamykają pułapki z metalowych siatek. Żeby nie uciekły, schwytanym ptakom podcinają albo sklejają lotki.


Żeby nie uciekły, łapacze sklejają im lotki.

Michał jest policjantem, woli jednak dać złodziejom na flaszkę niż wzywać kolegów. Raz to zrobił, to potem żartowali, ze uruchamia organy ścigania do takich pierdół.

Zanim odzyskane sztuki wrócą do swych panów, przetrzymuje je w osobnych klatkach, bo mogą, tfu, tfu, tfu, przenieść na stado jakąś chorobę. Na oddawaniu ptaków nie zarabia, liczą się przede wszystkim nowe znajomości z hodowcami, wymiana doświadczeń. Wystarczającą zapłatą jest radość właściciela, choć nie wszyscy wdzięczność okazują. – Jesteś frajerem, że mi go oddałeś – powiedział przy furtce jeden z nich.

***

Zaplombowanym samochodem zawodników przewozi się na miejsce startu. Ich zadaniem jest jak najszybszy powrót do macierzystego gołębnika.. Lądowanie rejestruje zegar lub komputer, jurorzy porównują najlepsze czasy i wyłaniają zwycięzców.

Krótkie, dwustukilometrowe loty są dla doświadczonych sportsmenów fraszką, ale morderczy tysiąckilometrowy dystans to nie zabawa. To sprawdzian rzeczywistych umiejętności i woli walki. Prawdziwi fajterzy tną przestworza bez chwili wytchnienia.

Na tych najdłuższych trasach zdarza się najwięcej tragedii. Któryś padnie z wyczerpania, któryś ugrzęźnie we wziętym za lustro upragnionej kałuży, roztopionym asfalcie, innego pochwycą łapacze.

Start z Świnoujścia Michał przypłacił czternastoma zawodnikami, wśród których było siedem prawdziwych asów. Strata nie do powetowania, ale niestety wkalkulowana w długie loty.

Regionalne animozje

Ma rację Kazimierz Kutz, że na Górnym Śląsku tradycje hodowli są szczególnie silne, a gołębiarstwo zajęciem wyjątkowo popularnym. To z tego regionu wywodzi się najwięcej członków związku hodowców, to ich wychowankowie tworzą nie tylko krajową, ale i światową czołówkę.

Mniej natomiast reszcie Polski wiadomo o równie, co hodowla gołębi, tradycyjnej niechęci Górnoślązaków do mieszkańców sąsiedniego Zagłębia Dąbrowskiego. Oni – hanysy, ze wzajemnością, nie przepadają za gorolami, do których nieco na wyrost (bo de facto to już nie Zagłębie) zaliczają także ludzi z okolic Michała.

W jego miejscowości jest pięćdziesięciu podobnych mu zapaleńców, a w najbliższych gminach naliczyć ich można ze dwustu. Wkurzeni mało eleganckimi zagrywkami okręgowych władz z Katowic (widocznymi przy obliczaniu punktów dla zawodników-niehanysów) postanowili ze związku wystąpić i założyć własny Jurajski Klub Hodowców Gołębi Pocztowych.


Nie są szaro-niebieskawą masą jednakowych egzemplarzy.

Co prawda w międzynarodowych rywalizacjach uczestniczyć nie mogą, ale za to atmosfera jest zdrowsza, bez kantów, podjazdów, dyskryminacji. Przecież prawdziwy hodowca powinien, jak jego podopieczni, mieć gołębie serce, życzliwość dla ludzi, dobrą radę dla kolegów.

– Prześlę ci mailem ten przepis na mieszankę ziołową – mówi Michał do starszego, lecz mniej doświadczonego Henryka. – Ja antybiotyków w ogóle nie stosuje, od czasu do czasu podaje im jogurt dla uzupełnienia flory bakteryjnej – udziela na odchodnym ostatnich wskazówek.

***

U pocztowców najbardziej fascynujący jest ten ich nieprawdopodobny zmysł nawigacji, każący, niczym szpakom, bezbłędnie trafiać do swojego gniazda. Obcy gołąb do startów jest nieprzydatny, bo wypuszczony poleci tam, gdzie się wychował. Dopiero z jego potomków można mieć, przy odpowiednim prowadzeniu, sportowy pożytek.

Żona Michała twierdzi, że przez te gołębie dojdzie do rozwodu. – Tylko tak straszy. Jak zobaczyła wracającą z lotu drużynę, z wrażenia oniemiała.

To widok faktycznie przejmujący. Czasami lecą pod samymi chmurami. Nad gołębnikiem krążą, kołują, wykonują honorowe rundy. Cieszą się, że są już w domu.

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Najnowsze wydarzenia

cała Polska
24.04.2024
- 30.04.2024
Cała Polska
22.04.2024
- 09.05.2024
cała Polska
24.04.2024
- 30.04.2024
Cała Polska
22.04.2024
- 09.05.2024

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!