Jak do pracy zaprząc wiatr?

Mieć wiatrak produkujący prąd na swoim podwórzu – to marzenie niejednego rolnika. Darmowa energia zasilająca całe gospodarstwo znacznie poprawiłaby jego rentowność. Od pomysłu do przemysłu droga jednak daleka. W obliczu bardzo wysokich kosztów i lawinowo narastających formalności kończy się zwykle na słomianym zapale. Są jednak tacy, którym się udało.

Wiatraki, które śnią się po nocach

Janusz Antałek od zawsze interesował się takim urządzeniem. Mówi, że był czas, kiedy wiatraki śniły mu się po nocach.

– Koledzy myśleli o nowych maszynach, kolejnych ciągnikach, kupowali ziemię, a ja oszczędzałem na… elektrownię wiatrową. Miałem jasno sprecyzowany cel, wiedziałem, że w moim zasięgu jest używany sprzęt rodem z Niemiec, albo Danii. O możliwości jego sprowadzenia dowiedziałem się z Internetu.

Nasz rozmówca był jednak daleki od tego, by samodzielnie porywać się na takie przedsięwzięcie, dlatego skorzystał z pomocy firmy zajmującej się sprowadzaniem i późniejszym montażem turbin wiatrowych z demobilu.

– To jest duże przedsięwzięcie, trzeba dysponować pojazdem, który będzie w stanie przewieźć kilkunastometrowy ładunek. Podstawa urządzenia składa się z kilku części, należy je najpierw załadować przy pomocy dźwigu, zabezpieczyć na ciężarowej lawecie, a potem bezpiecznie przetransportować do kraju. Na tym oczywiście nie koniec, bo całość jeszcze trzeba złożyć w ściśle określonym miejscu – opowiada pan Janusz.

– Moje poszukiwania odpowiedniego sprzętu szły w parze z formalnościami. Muszę powiedzieć, że wiele mnie to nerwów kosztowało. Z jednej strony tyle się słyszy o zielonej energii, o ochronie środowiska, a jak przyjdzie co do czego, to problemów bez liku.

Formalności, formalności, formalności…

Ale po kolei. By postawić wiatrak, pan Janusz musiał postarać się o pozwolenie na budowę. Niby prosta sprawa, bo w przypadku budowy domu jednorodzinnego wystarczy pójść z projektem i mapami geodezyjnymi do starostwa powiatowego. Z reguły trwa to jakieś trzy -cztery tygodnie. Tu sprawa jest bardziej skomplikowana, bo żeby dostać wspomniane pozwolenie trzeba mieć podpisaną umowę z zakładem energetycznym na odbiór mocy. Ale by tego dokonać, należy przedstawić ekspertyzy dotyczące siły wiatru.

Chodzi o tak zwaną średnią roczną, którą precyzuje się na podstawie co najmniej (jak sama nazwa wskazuje) rocznych badań. Słowem droga przez mękę. Jeśli chcemy produkować prąd tylko na własne potrzeby, wystarczy podpisać umowę z zakładem energetycznym na odbiór energii w ilości 0 kWh rocznie. To tyle jeśli chodzi o najbardziej podstawowe aspekty prawa budowlanego i energetycznego. Zostaje prawo podatkowe, a więc sprawy związane z odprowadzeniem akcyzy i VAT-em.

Niewielkie, prywatne siłownie wiatrowe powoli wpisują się w krajobraz polskiej wsi.

– W moim przypadku formalności trwały jakieś dwa lata. Trochę mnie to bolało, że kompletny wiatrak mam już na podwórzu, a nic nie mogę z nim zrobić. Na szczęście wiedziałem już, że miejsce, w którym mam go postawić to pewna sprawa. Nie oglądając się na formalności zabrałem się za przygotowanie fundamentu. Oczywiście nie sam, ponownie skontaktowałem się w tym celu z firmą, która pomogła mi urządzenie ściągnąć do kraju. Wiadomo, taka turbina ustawia się do kierunku wiatru, podstawa musi być zatem do tego precyzyjnie przygotowana. Ilość drutu zbrojeniowego, jaką wykorzystano do tego celu, przyprawiła mnie o zawrót głowy – wspomina Janusz Antałek.

– Kolejnym posunięciem był sam montaż wiatraka. Stało się to jakieś trzy miesiące po wylaniu fundamentu. Miałem już w kieszeni komplet dokumentów, można było zabrać się w pełni legalnie za robotę. Muszę powiedzieć, że emocje były nad wyraz silne. W ciągu zaledwie jednego dnia na moim polu, tuż za zabudowaniami gospodarczymi, wyrósł kilkunastometrowy wiatrak. Kawałek po kawałku wciągano poszczególne elementy dźwigiem, potem skręcano je wielkimi śrubami. Trudno mi sobie wyobrazić jak to się robi w przypadku gigantycznych turbin, jakie widziałem w Niemczech na farmach wiatrowych. W porównaniu z nimi mój to dosłownie odpustowy wiatraczek.

Kilka dni po zmontowaniu całości przybyli spece z energetyki. Nieopodal urządzenia postawili słup z transformatorem i w ciągu tygodnia podłączyli turbinę do sieci. Od tej pory pan Janusz stał się producentem energii elektrycznej.

Wiatraki z demobilu to złom?

Młody rolnik spełnił swoje marzenie, jest pewnie jednym z setek, którzy dopięli swego. Jednak taka droga do ich sukcesu nie wszystkim się podoba. Przedstawiciele Polskiego Towarzystwa Energii Wiatrowej od lat narzekają, że do kraju nad Wisłą trafia z Zachodu sam złom, że turbiny będące u nas obiektem marzeń, w Niemczech, Holandii, czy Danii traktowane są już niemal jak surowiec wtórny. Zdaniem specjalistów urządzenia, które tam dawno wyszły z użycia, u nas zajmują miejsca, w których mogłyby stanąć nowoczesne, wydajne siłownie.

– Aż 80 procent wniosków o przyłączenie do sieci dotyczy przestarzałych elektrowni wiatrowych, sprowadzanych zza zachodniej granicy. Rzecz dotyczy maleńkich, pojedynczych elektrowni o mocy 500 – 700 kilowatów, pochodzących z tak zwanego repoweringu – mówił podczas jednej z konferencji prasowych Jarosław Mroczek, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.

– Zjawisko to spowoduje w niedalekiej perspektywie, że dobre miejsca, efektywne energetycznie, będą wykorzystywały sprzęt, który jest technologicznie słaby, do którego nie ma części zamiennych i który daje słabej jakości energię elektryczną.

A może coś mniejszego i nowego?

Na rynku pełno jest ofert dotyczących małych przydomowych elektrowni. Nimi także warto się zainteresować, choć nie będzie się to wiązało z wielkim energetycznym biznesem. Mowa o turbinach zaopatrujących w energię elektryczną jedno przeciętne gospodarstwo domowe.

– Niedawno wybudowałem dom, od początku zależało mi na tym, by był proekologiczny. Zainwestowałem w solary, zamontowałem trójkomorowe okna, dobrze zaizolowałem budynek, postarałem się także o odzysk ciepła z wentylacji. Kolejnym pomysłem jaki przyszedł mi do głowy była turbina wiatrowa. Z pomocą przyszedł mi Internet, szybko znalazłem namiary na polską firmę, która produkuje niewielkie siłownie. Okazało się, że wiatrak o mocy 3 kilowatów będzie mnie kosztował około 17 tysięcy. Niby stosunkowo niedużo, ale do tego trzeba było jeszcze nabyć istotne akcesoria, a to miało podwoić wydatki – opowiada Szymon Kołodziej.

– Rzecz dotyczy przede wszystkim akumulatorów, które są ładowane przez turbinę. Energię w nich zmagazynowaną trzeba jeszcze przetworzyć na energię o napięciu sieciowym, umożliwiającym pracę sprzętu domowego. Szukałem na rynku jakiegoś alternatywnego rozwiązania, ale okazało się, że mam do wyboru turbiny chińskie i to w podobnej cenie. Zdecydowałem się zatem na siłownię krajowego pochodzenia.

Na zyski trzeba czekać 17 lat

Jak obliczają specjaliści, czas zwrotu takiej inwestycji (liczony jako wartość energii z własnej elektrowni) to ponad 17 lat. To sumaryczny efekt kosztów inwestycji, obecnych cen energii i realnego czasu pracy wiatraka, który jest oceniany na zaledwie 20-30 procent godzin w roku. To zaskakująco krótko i dlatego każda elektrownia wiatrowa musi być ubezpieczana innymi źródłami energii. Gdyby bazować tylko na energii wiatrowej, to niestety większość czasu i tak trzeba byłoby spędzić przy świeczce.

– Jedynym problemem przy instalacji takiego sprzętu jest postawienie masztu. Ta sprawa niestety wymaga regulacji prawnych. Po pierwsze maszt musi mieć atest, a po drugie potrzebne jest pozwolenie na budowę, na dokładkę wymagane są badania wpływu na środowisko oraz zgoda sąsiadów. W takiej sytuacji sięgnąłem po inne rozwiązanie, postawiłem maszt, który nie jest trwale związany z podłożem. Na taki żadnych pozwoleń nie potrzeba. Mieszkam praktycznie na odludziu, więc żadnemu sąsiadowi nie przeszkadzam. Jedyne na co zwróciłem uwagę to, by całość konstrukcji nie była wyższa niż 30 metrów. Gdybym chciał zbudować wyższy maszt, musiałbym uzgodnić to z instytucjami odpowiadającymi za ruch lotniczy – dodaje Szymon Kołodziej.

– Póki co, nie mogę się wypowiadać na temat opłacalności przedsięwzięcia, bo wiatrak pracuje u mnie dopiero od kilku dni. Mam nadzieję, że kiedy dostanę rachunek za prąd, uśmiech na długo zagości na mojej twarzy.


Fot. Autor

 

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!