Na wiosnę Polska dziurami stoi

Kiedy tylko śnieg „zszedł” z rodzimych dróg, oczom kierowców ukazały się tysiące dziur. Jak co roku, natychmiast przybyło powodów do narzekań: bo slalomem trzeba jeździć, bo zawieszenie cierpi, bo nigdzie na czas dojechać się nie da, bo nikt tego nie naprawia… Najgorzej jest na prowincjonalnych szlakach, tam drogowcy trafiają najpóźniej. Na ekipę z świeżym asfaltem trzeba nierzadko czekać do wakacji.

By dojechać do pracy w Wieluniu, Krzysztof Ciężki codziennie pokonuje 20-kilometrową trasę. Zimą jeździł tędy z duszą na ramieniu, bo wiecznie droga skuta była lodem, albo przywalona zaspami po pas. Nawet kiedy nie padało, to śnieg z pól wiatr zwiewał wprost na szosę. Tak jak wszyscy, najwyżej „czterdziestką” jeździł i nie mógł się doczekać, kiedy ta zima wreszcie odpuści, kiedy będzie mógł do miasta w parę minut zajechać. Doczekał się wiosny, ale do pracy nadal jeździ podszyty strachem.

O wypadek nietrudno

– No przecież jak patrzę na tę drogę, to krew mnie zalewa. Dziury są tak głębokie, że czasem czuję, jak podwoziem wycieram skruszony asfalt. W okolicach Gaszyna wszyscy poruszają się slalomem, wielu nauczyło się dziur na pamięć, każdą z nich omijają odruchowo. Najgorzej jednak jak coś z przeciwka się zbliża, wtedy niestety trzeba się wpakować w te doły, albo po prostu stanąć. Wiadomo, że nikt tego nie robi, bo każdy się spieszy do pracy. Efekt jest taki, że każdy, kto tu jeździ już pewnie zaliczył wizytę w warsztacie – żali się Krzysztof Ciężki. – U mnie „poszły” łączniki stabilizatora, wahacz, i drążek kierowniczy. Za wszystko zapłaciłem ponad tysiąc złotych. A trzeba pamiętać, że w droższych wozach wydatki mogą być niewspółmiernie większe. Niedaleko stąd facet wpadł w dziurę i urwał koło. Skończyło się na tym, że samochód „zarył” miską olejową w asfalt. Tylko mogę się domyślać, że straty poszły tam w tysiące.

Dziurawe drogi to nasz wiosenny narodowy problem. Najbardziej dotkliwie uliczne kratery
obchodzą się z zawieszeniem samochodów. Kiedy koło wpada w tak głębokie dziury,
może też dojść do przykrego w skutkach wypadku.

Czasem zły stan nawierzchni może doprowadzić do jeszcze gorszych następstw. Na tym samym odcinku, w miejscowości Mokrsko dwoje młodych ludzi znalazło się w szpitalu po tym, jak ich samochód najpierw wpadł w dziurę, a potem wylądował na przydrożnym słupie energetycznym. Jak wynika z policyjnych ustaleń, kierowca poruszał się z przepisową prędkością, ale wyrwa w asfalcie była tak głęboka, że błyskawicznie zmieniła tor jazdy samochodu. Mężczyzna w ułamku sekundy stracił panowanie nad kierownicą. Na szczęście uczestnicy tego zdarzenia wyszli z tej opresji jedynie z drobnymi urazami kończyn. Gorzej było z ich seatem, którego z miejsca wypadku zabrano wprost na złomowisko. Okoliczni mieszkańcy zapamiętają to zdarzenie na długo, bowiem przez kilkanaście godzin byli odcięci od energii elektrycznej. Złamany w trzech miejscach słup trzeba było wymienić na nowy.

Kontakt z dziurą? „Kapeć” pewny!

Największy odsetek poszkodowanych stanowią jednak ci, którzy w wyniku „zaliczenia” drogowej dziury pogięli felgi, albo podziurawili ogumienie. Pełne ręce roboty mają przy takich okazjach warsztaty wulkanizacyjne.

– Na wiosnę najwięcej pracy mamy z wymianą ogumienia. Kiedy tylko słoneczko lepiej przygrzeje, ludzie od razu chcą zrzucać „zimówki”. Ale od jakiegoś czasu mamy równie wiele roboty z naprawą kół po przygodach na dziurawych drogach. Mam u siebie w zakładzie człowieka, który w zasadzie zajmuje się tylko prostowaniem felg. Metoda jest prosta: na oko widać, gdzie pojawił się zagniot, bierze się wtedy ciężki młot do ręki i klepie – śmieje się Antoni Gacek, właściciel warsztatu w Dąbrowie.

– A co do opon, to rzadko udaje się je naprawić. Zazwyczaj po tym jak z impetem wpadamy w solidną wyrwę, struktura opony jest tak nadwyrężona, że o bezpiecznym podróżowaniu nie może być mowy. Zalecałbym w takiej sytuacji montaż nowej, choćby najtańszej gumy.

Od kogo żądać odszkodowania?

Wszystko to wiąże się oczywiście z niemałymi kosztami. Jeśli nie brak nam determinacji, możemy spróbować dochodzić swoich praw i żądać odszkodowania. Do jakich wówczas drzwi zapukać?

Otóż odszkodowania należy żądać od zarządcy drogi, na jakiej doszło do uszkodzenia pojazdu, gdyż zgodnie z art. 20 pkt. 4 ustawy z dnia 21 marca 1985 roku o drogach publicznych, do zarządcy drogi należy w szczególności utrzymanie nawierzchni dróg, chodników, drogowych obiektów inżynierskich, urządzeń zabezpieczających ruch i innych urządzeń związanych z drogą. Ustawa ta wskazuje, który zarządca jest odpowiedzialny za utrzymanie poszczególnych rodzajów dróg (lub ich części). Jak zatem widać, obowiązki zarządcy dotyczą nie tylko bieżących konserwacji i napraw, ale także szczególnych działań w okresie zimowym. Ustawa ma jednak wadę, jej przepisy nie mówią bowiem wprost, że zarządca ma natychmiast naprawić każdą dziurę w drodze, nie określają też terminu usunięcia zagrożeń dla kierowców (i pieszych).

Najważniejsze: nie odjeżdżać z miejsca zdarzenia!

Nie zmienia to faktu, że jeśli uszkodziliśmy samochód, wjeżdżając w dziurę, mamy prawo żądać odszkodowania od zarządcy, który nie dopełnił swoich ustawowych obowiązków. Jak się do tego zabrać? Przede wszystkim nie oddalamy się od miejsca zdarzenia. Jeśli mamy taką możliwość, fotografujemy uszkodzenia, może być nawet zdjęcie zrobione telefonem komórkowym. Potem wzywamy policję, ewentualnie inne służby, np. straż miejską – jeśli powiemy, że uszkodzenie drogi powoduje poważne zagrożenie w ruchu, przyjadą szybko. Kiedy stróże prawa będą na miejscu, żądamy spisania notatki z opisem zdarzenia, zbieramy wszystkie uszkodzone elementy, ponieważ będą potrzebne jako dowód. Następnie pozostaje nam ustalenie sprawcy, jest nim oczywiście zarządca drogi, jeśli jest to miasto, dzwonimy do zarządu dróg miejskich, poza miastem kontaktujemy się z zarządem dróg wojewódzkich, powiatowych itp.


Warsztaty zbijają fortuny na naprawach pogiętych felg i wymianie zdezelowanego ogumienia.
Można oczywiście postarać się o odszkodowanie, ale cała procedura przypomina drogę przez mękę.
Nie dziwi więc fakt, że tak wielu pechowych użytkowników dróg świadomie z tego rezygnuje. 

Kiedy już wiemy, do kogo się zwrócić, opisujemy wypadek (można telefonicznie) i pytamy o procedurę załatwiania takich zdarzeń w konkretnym urzędzie. W sprawach bezspornych zostaniemy od razu skierowani np. do ubezpieczyciela zarządcy drogi. Może się też zdarzyć, że o sprawie będziemy musieli poinformować urząd listem poleconym. W przypadku kiedy zarząd drogi nie uzna swej winy, trzeba zainwestować w ekspertyzę rzeczoznawcy i dochodzić swoich roszczeń przed sądem. Jeśli się przyzna, zostaniemy umówieni z rzeczoznawcą (na koszt urzędu lub jego ubezpieczyciela), który określi nasze straty. Potem nastąpi wypłata odszkodowania.

Warto pamiętać, że odpowiedzialny za szkodę jest zobowiązany do jej naprawienia w pełnej wysokości. Oznacza to, że musi pokryć wszystkie wydatki np. koszt nie tylko naprawy, ale i holowania, wynajęcia samochodu zastępczego, lub poruszania się taksówką. Co więcej, w grę wchodzą również utracone korzyści, chodzi np. o utratę zarobku spowodowaną niemożnością korzystania z pojazdu

Dlaczego łatają tak wolno?

Tegoroczna zima dała w kość nie tylko szoferom, ale i wspomnianym zarządcom dróg. Kiedy kierowcy wieszali psy na opiekunach szos, np. w powiecie wieruszowskim, starostwo nie miało już pieniędzy na odśnieżanie i sypanie soli.

– Zazwyczaj w ciągu sezonu zimowego na utrzymanie dróg wydatkowaliśmy około stu tysięcy złotych. Teraz cały ten budżet skończył się nam w styczniu. A wszyscy pamiętamy, że z zimą walczyliśmy niemal do kwietnia. Pieniądze na ten cel pozyskiwaliśmy wówczas z puli przeznaczonej na inwestycje drogowe – wspomina Józef Wróbel, etatowy członek zarządu powiatu.

– Trzeba będzie zatem zrezygnować z budowy jakiegoś chodnika, czy drobnych napraw nawierzchni.

– Nie jestem w stanie zaakceptować tego, że od sześciu lat jesteśmy w Unii Europejskiej i dalej musimy jeździć w tak fatalnych warunkach. Wiem, że powstają autostrady, że buduje się drogi ekspresowe, czy jakieś tam obwodnice. Ale mnie to kompletnie nie dotyczy, bo na co dzień poruszam się po drogach gminnych, czy powiatowych i to na nich tłukę swój samochód. W mojej wsi za unijne pieniądze wybudowano kanalizację. Cudownie, można by rzec, tyle że przy okazji rozwalono kompletnie nawierzchnię wszystkich ulic we wsi. Kiedy pojawi się tutaj gładki asfalt? Tego nie wie nikt – zauważa Tomasz Zychla z opolskiego.

– Przydałyby się jakieś wybory do powiatu, albo gminy, wtedy jakoś władza bardziej się stara. Ostatnio tuż przed wyborami w kilku miejscach na drodze do miasta wylano kilka porządnych odcinków nowego asfaltu. Zrobiono to tam, gdzie nawierzchnia przypominała szwajcarski ser. Teraz miejsca, które kiedyś uznano za przyzwoite są poorane do granic możliwości. Nie można było wówczas wszystkiego zrobić za jednym razem? To tylko u nas jest możliwe.

 

Przemysław Chrzanowski
Fot. Autor   

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!