Rozmowa z Tomaszem Bielawskim, fascynatem i propagatorem fotografii stereoskopowej.
Przemysław Chrzanowski: Kiedy i w jakich okolicznościach po raz pierwszy zetknął się Pan z fotografią stereoskopową?
Tomasz Bielawski: – Wszystko zaczęło się od tego, że miałem wujka. Powie Pan, każdy ma! Tak, ale mój był szczególny. Właściwie to był brat mojej babci, ale mówiło się na niego wujku. Otóż wujek ten mieszkał we Wrocławiu i zawsze, jak do niego przyjeżdżałem (jeszcze za czasów szkoły średniej) pozwalał grzebać na strychu swojej kamienicy. Jednego razu wygrzebałem bardzo dziwny aparat z trzema obiektywami. Interesowałem się już wtedy fotografią, więc bardzo zaciekawiło mnie to urządzenie. Zapytałem wujka co to, do czego służy itp. Wujek opowiedział mi wtedy historię swojego krewnego, który robił zdjęcia stereoskopowe i miał trochę tych sprzętów. „Jak dobrze poszukasz na strychu, to więcej znajdziesz” powiedział. Nie trzeba było dwa razy powtarzać i faktycznie po kilku godzinach poszukiwań (strych był ogroooomny!!!) znalazłem jeszcze trzy aparaty i stary stereoskop stołowy (takie urządzenie do oglądania stereoskopowych fotografii), „Chcesz to?” zapytał wujek. „No pewnie!” odpowiedziałem i już wiedziałem, że połknąłem bakcyla. Od tamtej pory szperam wszędzie gdzie tylko mogę w poszukiwaniu czegoś nowego.
Jak się zostaje kolekcjonerem aparatów stereoskopowych? Gdzie szuka się wartościowych eksponatów? Czy wszystkie są w dobrym stanie? Czy sam zajmuje się Pan ich ewentualną renowacją?
– Każde hobby wciąga. Masz jeden, pragniesz mieć dwa. Masz dwa, zrobisz wszystko, żeby mieć cztery. Nawet się nie spostrzeżesz, a zaczynasz kolekcjonować. Szukasz wszędzie. Kiedyś były giełdy staroci, giełdy fotograficzne, a dzisiaj doszedł jeszcze… Internet. Dla kolekcjonera to „kopalnia złota”. Oczywiście spotyka się urządzenia w różnym stanie technicznym. Czasami trafia się przysłowiowy złom, ale często trafić można na sprzęty w bardzo dobrym stanie. „Złom” służy zazwyczaj jako „dawca organów” dla innych. Trochę naprawiam sam, trochę pomagają mi miejscowe „złote rączki”. W większości sprzęty z mojej kolekcji są na chodzie.
Jak duża jest Pańska kolekcja? Czy przypadkiem nie jest największa w kraju?
– Często osoby oglądające moje stereosprzęty zadają mi pytanie: „Ile tego wszystkiego masz?” Zawsze się długo zastanawiam, bo tak naprawdę ilość eksponatów zmienia się z dnia na dzień. Tak już jest, coś ubywa, a na to miejsce coś przybywa. Oczywiście przedmiotów przybywających jest więcej niż ubywających, stąd kolekcja z roku na rok się powiększa. Dla własnej i oczywiście Waszej ciekawości policzyłem to, co byłem w stanie policzyć i wyszło mi co następuje. Aparatów stereoskopowych mam 92, nasadek do zdjęć stereo mam 5, przeglądarek 89 (nie licząc stojących stereoskopów stołowych, których mam już 9). Najtrudniej jest mi policzyć zdjęcia. Nie skłamię chyba jak powiem, że jest ich około dwóch i pół tysiąca. Poza tym trochę reklam starych sprzętów 3d, książki, czasopisma, albumy, katalogi aukcyjne i rozmaitego typu gadżety związane bezpośrednio i pośrednio z tą tematyką. Dużo to, czy mało? Myślę, że jeżeli chodzi o sprzęt stereoskopowy to kolekcja jest największa w Polsce i jedna z większych w Europie.
Które eksponaty uważa Pan za przysłowiowe „białe kruki”?
– Na pewno aparat stereoskopowy Ernoflex firmy Ernemann z 1925 roku i amerykański wielkoformatowy Seroco z czołówką do stereofotografii, wszystkie domowe fotoplastikony – czyli stołowe, drewniane stereoskopy z końca dziewiętnastego i początków dwudziestego wieku. Kilka bardzo rzadkich stereoskopowych fotografii z terenów Polski.
Jak to się stało, że zbierając urządzenia stereoskopowe, nie robił Pan nimi zdjęć?
– Jakoś fotografia stereoskopowa analogowa nie pociągała mnie, bo nie miałem warunków do jej wykonywania. Pomieszczenie, ciemnia, chemikalia i takie sprawy. W momencie ery aparatów cyfrowych i komputerów wszystko stało się prostsze i zabrałem się za pstrykanie stereo.
Wiem, że wykonuje Pan takie zdjęcia dopiero od 2006 roku, w jakich okolicznościach przekonał się Pan do tego? Słyszałem, że połączył Pan ze sobą dwie cyfrówki przy pomocy jakichś wężyków…
– Do robienia zdjęć namówili mnie członkowie Polskiego Klubu Stereoskopowego. Wzięli mnie po prostu „na ambicję”, mówiąc, że to wstyd zbierać sprzęty stereoskopowe i nie robić zdjęć stereo. To tak jakby mieć kilka samochodów, a jeździć taksówką. Zrobili to tak skutecznie, że zaraz po II plenerze fotografii stereoskopowej (na który pojechałem tylko, żeby popatrzeć i czegoś nowego się dowiedzieć) kupiłem dwa kompaktowe aparaty i szynę do stereofotografii. Mój znajomy skonstruował dla mnie uchwyty na aparaty a wyzwalanie migawki odbywało się za pomocą podwójnego wężyka stosowanego w makrofotografii, na którego końcach zamocowane były gumki z osłon igieł strzykawek „insulinówek”. Zestaw może nie był rewelacyjny, ale działał. Po jakimś czasie te same aparaty doczekały się specjalnej ramki i dźwigni, dzięki której w miarę jednocześnie można było pstrykać dwa zdjęcia . Ten sprzęt mam zresztą do dziś.
W jaki sposób oglądać zdjęcia stereoskopowe?
– Wszystko zależy od tego jaka techniką są one wykonane. Jeżeli są to stereopary równoległe (to znaczy lewe zdjęcie pokazuje obraz, który w rzeczywistości widzi lewe oko a prawe zdjęcie obraz, które widzi prawe oko) to najłatwiej oglądać je za pomocą stereoskopów – takich przeglądarek rozdzielających lewy obraz dla lewego oka a prawy dla prawego. W konsekwencji oba obrazy trafiają do takiej szarej paciajki w głowie zwanej mózgiem i mamy złudzenie trójwymiarowości. Jeżeli stereopary są odwrotnie ustawione (układ krzyżowy), możemy uzyskać efekt stereo przez zezowanie na zdjęcia tak, by oba naszły na siebie. Przy technice anaglifowej potrzebne są najczęściej niebiesko-czerwone okulary. Przy metodzie polaryzacyjnej, specjalne okulary polaryzacyjne (jak w kinie IMAX). W zdjęciach wykonanych techniką rastrową (takie pocztówki z japoneczką ubraną i gołą) nic nie jest nam potrzebne. Podobnie w przypadku hologramów.
Dlaczego założył Pan bloga (www.dotomka.blog.onet.pl ) poświęconego fotografii stereoskopowej? Co stanowi jego treść? I jak Pan to zrobił, że ów blog został dwa lata temu wyróżniony prestiżowym tytułem?
– Po prostu chciałem przybliżyć czytelnikom tematykę obrazowania stereoskopowego. Założyć własnej strony nie umiałem, a blog był w zasięgu ręki. W dobie Internetu przekazywanie i pozyskiwanie wszelkich informacji jest bardzo ułatwione. Moim celem była prezentacja własnej kolekcji a przy okazji popularyzacja tej coraz popularniejszej w ostatnich latach gałęzi fotografii. W tej chwili blog jest naprawdę dobrym źródłem informacji o tematyce 3d, skrzynką kontaktową, miejscem promocji sprzętów, informatorem 3d. Po prostu trafiłem w temat i wypełniłem istniejącą niszę. Może właśnie dlatego zdobyłem tytuł Blog roku 2007 w kategorii „Zainteresowania i pasje”. Ja tylko pisałem blog, a czytelnicy Internauci spowodowali, że zyskał on popularność, a ja tytuł i nagrodę.
Jak na Pańską pasję reagują najbliżsi? Wspierają Pana, czy mówią dość?
– Rodzina wspiera mnie w moich zainteresowaniach. Cieszy się razem ze mną z moich sukcesów i przeżywa razem ze mną moje porażki (które czasami też się zdarzają). Znajomi i przyjaciele wiedzą czym się interesuję i często podsyłają mi linki z ofertami stereo, jakimiś ciekawymi aukcjami, a nawet i sami kupują mi jakieś stereogadżety. Naturalnie hobby i pasja jest u mnie na drugim miejscu za rodziną. Żona i dzieci są dla mnie najważniejsi!
Kim Tomasz Bielawski jest na co dzień? Czy poza pracą zawodową działa Pan także w jakiejś organizacji pozarządowej?
– Na co dzień jestem normalnym człowiekiem, szczęśliwym mężem, ojcem trójki wspaniałych dzieci (13,24,27 lat), opiekunem kilku psów, kotów i różnych innych żyjących stworów.. Prowadzę malutki gabinet weterynaryjny w mazowieckiej wsi. Robię to co lubię a lubię to co robię. Poza pracą zawodową „udzielam się” społecznie. Jestem prezesem Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Krasnosielckiej, pełnię obowiązki przewodniczącego Gminnej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, jestem trzecią kadencję sędzią w Sądzie Lekarsko Weterynaryjnym Warszawskiej Izby Weterynaryjnej, gram na banjo w kapeli, rysuję, piszę teksty kabaretowe, gram w lokalnym kabarecie (ostatnio na Przeglądzie kabaretów Wiejskich STOPA w Karniewie dostałem nagrodę Ministra Rolnictwa Marka Sawickiego dla najlepszego wiejskiego kabareciarza), parę lat temu dostałem tytuł wolontariusza roku… i tak sobie powolutku żyję na tym Bożym świecie. Jak zapyta mnie Pan czy mam na to wszystko czas, odpowiem, że mam. Mało tego, nawet się wysypiam!
Czy fotografią stereoskopową może zająć się szary Kowalski?
– Oczywiście, że tak! Nie trzeba mieć wcale cennych sprzętów. Wystarczy aparat i trochę pojęcia. Całą teorię można przeczytać w podręcznikach czy Internecie, a praktyka przyjdzie… po jakimś czasie. Nie taki diabeł straszny jak go malują, Przede wszystkim trzeba chcieć!!!
***