Jest to kolejna część rozmowy z Jackiem Pietrusiakiem – hydrotechnikiem, pracownikiem Fundacji Wspomagania Wsi. W pierwszej części rozmawiamy o przyczynach powodzi, w drugiej i trzeciej – jak zapobiegać powodziom i suszom.
Monika Mazurczak-Kaczmaryk: Dużo mówiłeś o przyczynach powodzi, i o tym, jak powstaje. Zanim przejdziemy do metod zapobiegania powodziom, chciałabym jeszcze zapytać Cię o suszę, bo nadmiar wody i niedobór wody to zjawiska ze sobą powiązane.
Jacek Pietrusiak: O ile powódź ze względu na wezbranie jest zjawiskiem dosyć gwałtownym i krótkim, to susza przychodzi powoli i niezapowiedzianie. Nikt nie myśli o suszy, a ona przychodzi i woda zaczyna znikać. Orientujemy się, że problem się pojawił dopiero po roku, dwóch, czy pięciu latach. I wtedy może być po prostu za późno na to, żebyśmy mogli cokolwiek zrobić. To jest nie tylko odwrotność w sensie zjawiska: tu pada i jest za dużo wody, a tu jest za mało wody. Ale to jest zupełnie inny sposób wchodzenia tego zjawiska w nasze życie! Nie zauważamy tego. Ciągle było mokro, wszędzie stała woda, więc robiliśmy meliorację, żeby woda odpłynęła. A jak miała być powódź, to pogłębiliśmy koryto i woda szybciej spływała. Wezbranie trwało zamiast tygodnia jeden dzień i wszyscy byli zadowoleni. Natomiast fakt, że to gdzieś zaowocuje tym, że wody zabraknie, to się zorientujemy za pół roku albo za rok.
Dlatego powódź i susza są ze sobą powiązane, prawda?
No tak, ale te zjawiska łączy ze sobą człowiek, który próbuje balansować z naturą, a to mu się po prostu nie udaje. Chce wyrównać, żeby to, co popadało odpłynęło, a co jest zagrożone wyschnięciem – żeby nie wyschło, więc podlewa. Tymczasem z naturą się nie da kombinować. Nigdy nasza reakcja nie będzie adekwatna do tego, co natura „wymyśli”. I to dotyczy różnych ekosystemów, nie tylko wody, ale całej przyrody. Każda próba, na przykład ograniczenia ilości zwierząt danego gatunku na jakimś terenie, zwykle oznacza w przyrodzie, że po jakimś okresie nadmiaru, z różnych powodów, również naturalnych, nastąpi niedomiar. To jest natura.
W takim razie, jak się przygotować do tych wezbrań, ale też do suszy na długo przed tym, jak one wystąpią? Czy możemy coś jeszcze zrobić jako mieszkańcy gmin, żeby zarówno susza czy wezbranie nas nie zaskakiwały? Przy okazji proszę rozszyfruj termin, który jest tak często używany w mediach, że jesteśmy w suszy hydrogeologicznej od 2011 roku.
Susza to może być zjawisko, które wystąpi przez miesiąc, pół roku. Będziemy mieli problemy z marchewką w ogródku, która zacznie nam usychać, bo grunt nie jest zasilany przez nowe opady, ani przez śnieg. Poziom wody gruntowej na tym drugim, trzecim, czwartym czy dziesiątym metrze zaczyna opadać. I w którymś momencie zaczynamy mówić o suszy, a nawet o suszy hydrogeologicznej. Wtedy, kiedy już wiemy, że poziom wody opadł tak nisko, że nie tylko wyschła marchewka, ale również nie uzupełnimy tego poziomu wody w ciągu najbliższego roku, czy nawet dwóch lat, ponieważ dużo czasu będziemy potrzebowali na to, żeby ta woda napłynęła. Czasami dotyczy to też tej wody bardzo głębokiej.
Kiedyś, dokładnie widzieliśmy, co się dzieje, bo w gospodarstwach były kopane studnie. Można było do nich zajrzeć i zobaczyć, na jakim poziomie jest woda.
W studni było widać, że w niektórych okresach roku jest jej więcej, w niektórych okresach mniej. A teraz byśmy zobaczyli, że nie ma jej w ogóle i że trzeba tę studnię pogłębiać. W tej chwili przy studniach wierconych straciliśmy możliwość takiej bieżącej kontroli tego, co się dzieje.
Fot. Stara studnia. (zdjęcie Monika Mazurczak-Kaczmaryk)
Były takie rejony, dookoła Gorzowa Wielkopolskiego, które miały tę suszę hydrogeologiczną. Obecnie woda tam została uzupełniona, bo jednak na zachodzie trochę więcej padało niż na wschodzie Polski, który – dla odmiany – zaliczył kolejne lata o bardzo niskiej ilości opadów.
Zachęcam wszystkich do oglądania map w Serwisie Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej „Stop suszy”.
Tam są prezentacje, prognozy, można zobaczyć, ile tej wody jest, jak jest z wilgotnością gleby, bardzo dużo, bardzo ciekawych informacji.
Jeśli chodzi o suszę, to globalne ocieplenie przyniosło nam brak opadów śniegu.
Warto na to zwrócić uwagę. 20 lat temu, czy w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku, które są teraz nazywane malutką epoką lodowcową było dużo śniegu i dużo mrozu i zupełnie inna sytuacja, o czym mówiłem w pierwszej części rozmowy. Ziemia zmarznięta, zasypana czapą śniegową, która leży aż do wiosny. Pod koniec kwietnia i na początku maja zaczyna padać deszcz. Wtedy śnieg zaczyna się powoli rozpuszczać i powoli wsiąkać w ziemię. Woda ze śniegu i deszczu też spływa, ale ponieważ ziemia robi się stopniowo coraz cieplejsza, woda może powoli wsiąkać w coraz głębsze jej warstwy i zasilać wody gruntowe. To była sytuacja optymalna.
Teraz woda z gwałtownego opadu deszczu nie wsiąka w ziemię, bo ta pierwsza warstwa gleby jest już nasiąknięta i nie puszcza głębiej. Dlatego woda spływa do rzeki, a potem do Bałtyku. I choć wody jest tyle samo, bo w zasadzie zmiany ilości opadu w ciągu roku w Polsce są niewielkie, rzędu 10% na plus i na minus – ale zmieniona struktura opadu powoduje, że coraz mniej wody dociera do gruntu. Stąd mamy suszę, która się coraz bardziej przeciąga i pogłębia.
Powódź nie zasila gruntu wodą, ona spływa po prostu i tego zresztą chcą wszyscy.
To co łączy powódź z suszą to słowo: retencja.
Retencja wodna to zdolność do gromadzenia zasobów wodnych i przetrzymywania ich przez dłuższy czas w środowisku. Innymi słowy, to proces zatrzymywania wody opadowej, zamiast pozwalania jej na szybki odpływ.
Jak uchronić się przed gwałtownymi zjawiskami, jakie mieliśmy teraz, we wrześniu? Zadbać o retencję tam, gdzie pada więcej deszczu, ale także tam, gdzie pada mniej.
Zatrzymać wodę przy gwałtownych opadach, żeby nie spłynęła, albo ograniczyć odpływ wody, wtedy kiedy pada przed długi okres, po to, by ta woda w większej ilości weszła w grunt. Zatrzymać wodę w górach.
I ta retencja jest najlepszym lekarstwem i na powódź i na suszę, ponieważ woda nie będzie spływała do dużej rzeki i potem do Bałtyku, tylko zasili grunt i zatrzyma się na każdym poziomie, na nizinach i na terenach podgórskich czy w górach. Dlatego powinniśmy dbać o retencję.
To powiedz, co sprzyja retencji wody?
Natura. Las oraz woda w postaci śniegu. Jeśli śnieg leży na skale, na odkrytym terenie, to nie wsiąknie w grunt, tylko spłynie. Natomiast jeśli ten śnieg leży w lesie (a w górach wiadomo, że pada więcej śniegu), to będzie leżał dłużej i powoli będzie spływał, a większość wody ze śniegu pójdzie w glebę. Las jest naturalnym miejscem retencji, na każdym terenie, na nizinie też. Powoduje, że woda zostaje tam, gdzie spadła.
Las daje wszystkie możliwości zatrzymywania wody.
Ponadto, las ogranicza parowanie. A ponieważ mamy dużo ogromnych terenów odkrytych, to i mamy następną przyczynę tego, że jest sucho. Ta woda, której się nie udało wejść w glebę, bardzo szybko paruje z tej niewielkiej warstwy, którą zasiliła. Ona musi wsiąknąć na 70-80 centymetrów, żeby to parowanie ograniczyć. Las daje wszystkie możliwości. Ale musi być to las różnorodny, a nie tylko sosnowy.
Fot. Las bukowo-jodłowy (zdjęcie Monika Mazurczak-Kaczmaryk)
Czyli powinniśmy dbać o różnorodność lasów i o to, by ich zarządcy prowadzili w nich zrównoważoną gospodarkę leśną, uwzględniającą ochronę wody w glebie. A co można zrobić indywidualnie, np. na poziomie własnego podwórka i ogródka?
Są rośliny, które dają sobie radę wtedy, kiedy jest sucho, ale jednocześnie przez to, że rosną tam, gdzie rosną, ograniczają parowanie. I dlatego każdy deszcz, który tam spadnie, tam też zostanie.
Może trzeba będzie zacząć myśleć o marchewce, która będzie bardziej odporna na suszę i będzie zatrzymywała wilgoć. Inna sprawa – trawniki, jakże modne obecnie. Otóż trawa nie jest odporna na suszę. Można pomyśleć o roślinach, które lepiej sobie z nią radzą np. mikro koniczyna. Jest bardziej odporna od trawy i jest lepszym zabezpieczeniem przed parowaniem wody z gleby.
Mówi się obecnie o praktykach agro-leśnych w rolnictwie, które służą zatrzymywaniu wody w glebie. Tę marchew, o której mówimy sadzi się wśród krzewów, drzew, które zaciemniają naszą uprawę i naturalnie retencjonują wodę. Jaka musi być ta gleba, żeby mogła zatrzymać wodę?
Trzeba zadbać o próchnicę (humus) w glebie, pomóc w jego tworzeniu, a to długi proces.
Gleba próchnicza, żyzna – lepiej sobie radzi z absorbowaniem wody i zatrzymywaniem jej na dłużej.
Natomiast wiadomo, że z piasku woda ucieknie. Po prostu szybko wyparuje.
Trzeba też pomyśleć o ściółkowaniu gleby, by ograniczyć parowanie wody, także zimą oraz zadbać o zwierzęta glebowe.
Są różne rozwiązania na poziomie ogródka, np. układanie kartonów wokół roślin. Ja nie mogę się też nadziwić, że tak ciągle modne jest koszenie trawników. A jak skosimy, to zaraz grabimy, żeby było ładnie. Przecież to jest naturalne nawożenie, schronienie dla wielu żywych organizmów. Druga sprawa: jak weszła ustawa o zachowaniu czystości w gminach, zwana ustawą śmieciową, to nagle wszyscy zaczęli zbierać odpady u siebie, w tym także liście. Przejeżdżając przez miejscowości podwarszawskie widzę jesienią setki worków z liśćmi pod ogrodzeniami, czekające na wywiezienie i ładnie uprzątnięte trawniczki. A przecież te liście będą wysypane w innym miejscu, trafią do kompostownika i do sklepów ogrodniczych. To nie ma sensu ani przyrodniczego, ani ekonomicznego. Leżące pod drzewami liście to dobrodziejstwo dla środowiska – źródło materii organicznej i schronienie dla różnego rodzaju ważnych zwierząt, które biorą udział w procesach obiegu wody i ważnych związków, krążących w ekosystemach.
I jeszcze jedna ważna rzecz. Dawniej drzewa były sadzone dookoła domu. Zaciemniały i chłodziły dom w lecie, w zimie chroniły przed nawałami śniegu czy przemarzaniem. Teraz projektujemy podwórka inaczej. Najpierw budujemy dom, zakładamy trawnik, a na granicy działki sadzimy drzewa, najczęściej tuje, bo one szybko rosną. Nasz dom jest pozbawiony jakiejkolwiek osłony, bo przecież musi być widoczny. I ten dom się podgrzewa. Dlatego instalujemy klimatyzację, żeby zapewnić jakikolwiek komfort życia. Kiedyś ten komfort zapewniały drzewa rosnące dookoła domu. Było to wynikiem pewnych doświadczeń pokoleniowych, wynikających z obserwacji natury. Obecnie, zachwyciliśmy się swoją własną pomysłowością i możliwościami.
C.d.n.