Zapraszamy do lektury wywiadu z Marcinem Piotrowskim, organizatorem Festiwalu Folkowisko, który w tym roku odbędzie się pod patronatem Witryny Wiejskiej. Rozmawiamy o romantycznych początkach wydarzenia, które z małego spotkania przyjaciół przerodziło się w wielokulturową imprezę przyciągającą tysiące uczestników. Odkryjcie, jak tradycja łączy się z nowoczesnością w malowniczym Gorajcu i dlaczego warto eksplorować te okolice także poza sezonem festiwalowym.
Przemysław Chrzanowski, Witryna Wiejska: Początki Folkowiska są bardzo romantyczne. Opowiedz o tym.
Marcin Piotrowski, organizator festiwalu Folkowisko: – Skończyliśmy z Marinką studia. Marinka pochodzi z Estonii i studiowała u nas kulturoznawstwo. Pomyśleliśmy, że założymy wspólnie agroturystykę. Długo szukaliśmy miejsca dla siebie, było bardzo trudno, ale udało się znaleźć zrujnowaną szkołę w miejscowości Gorajec. Mimo że nie było tam bieżącej wody i były kłopoty z prądem, uznaliśmy, że będzie to nasze miejsce na ziemi. Problem był tylko taki, że nie mieliśmy pieniędzy na remont. Na szczęście otworzyła dla nas swoje podwoje Unia Europejska. To był rok 2004, zacząłem wyjeżdżać do pracy, dzięki czemu mogłem zarabiać na nasze marzenia. To był też czas, kiedy postanowiliśmy się pobrać. Weselicho zorganizowaliśmy w tej starej szkole. A w zasadzie przed nią, ponieważ w środku warunki nie pozwalały na to, by móc cokolwiek robić.
Zaprosiliśmy ponad 50 osób, byli to nasi przyjaciele, którzy wraz z nami bawili się pod gołym niebem. Przez trzy dni tańczyliśmy, śpiewaliśmy i wędrowaliśmy po okolicy. Ostatniego dnia wesela, kiedy została nam tylko jedna flaszka, nie wypiliśmy jej, postanowiliśmy ją zakopać. Zdecydowaliśmy, że odkopiemy ją po 10 latach, a do tego czasu co roku będziemy się spotykać na rocznicy naszego ślubu. I tak z tych przyjacielskich spotkań zrodziło się Folkowisko. Zaczęli zjeżdżać do nas ludzie z różnych miejsc, z różnych przestrzeni świata, by móc celebrować te rocznice i dobrze się bawić. Po dwóch latach nasze nieformalne spotkania rocznicowe stały się już imprezą, na którą zaczęliśmy zapraszać przyjaciół naszych przyjaciół. W ten sposób Folkowisko stało się otwartą, coraz lepiej zorganizowaną imprezą o dużym zasięgu.
Domem dla Folkowiska jest zatem wasz prywatny dom?
– Początkowo scena, na której występowali artyści, znajdowała się na naszym tarasie. Zadaszyliśmy go i stał się centralnym punktem imprezy. Zaprzyjaźniony z nami i z Folkowiskiem pisarz Andrzej Stasiuk uważał tę scenę za najfajniejszą, ponieważ tutaj występowały dla niego najlepsze zespoły, mówimy o Tęgich Chłopach czy zespole RUTA, albo Hajdamakach. Teraz wszystkie zespoły występują na scenie, którą stanowi stara chałupa.
Impreza, początkowo bardzo kameralna, urosła do wydarzenia, w którym biorą udział tysiące uczestników. Jak nad tak ogromnym przedsięwzięciem zapanować?
– W najbardziej spektakularnym momencie, ale też trudnym organizacyjnie, przez festiwal przewinęło się około 2000 osób w jednym momencie. To był rok 2019. Uznaliśmy potem, że nie jest to dobre dla samego festiwalu, jak i przestrzeni, którą dysponujemy. Więc od tamtego czasu ograniczyliśmy liczbę uczestników wydarzenia do 1000.
W organizacji tego przedsięwzięcia od lat pomagają nam wolontariusze. Wielu z nich przez lata istnienia tego wydarzenia sami sobie wychowaliśmy. Mimo że do wydarzenia pozostał miesiąc, już w tej chwili młodzi ludzie, a mają oni po 18, 19, 20 lat, zajmują się ustawianiem infrastruktury, namiotów i przygotowaniem przestrzeni na przyjęcie festiwalowiczów. Znakomitym przykładem będzie tutaj Sebastian, który ma 24 lata, a od 14 lat dzielnie pomaga przy festiwalu. I chodzi nie tylko o przygotowanie naszego chutoru, ale całej miejscowości, która przez te kilka dni tętni festiwalowym życiem.
Folkowisko to z definicji połączenie tradycji z nowoczesnością. Jak to rozumieć?
– Wczoraj uczestniczyłem w Heritage Innovators Day w Rzeszowie, gdzie dyskutowaliśmy o sprawdzonych rozwiązaniach, które mogą połączyć dziedzictwo i przemysły kreatywne. Jako przykład ilustrujący połączenie dziedzictwa kulturowego z nowoczesnością podano właśnie festiwal Folkowisko. Wychodzimy z założenia, że należy dbać o tradycje, pielęgnować je, szukać dla nich również nowych form wyrazu, uwspółcześniać, czerpać z nich. Kultura ludowa zawsze była kulturą mówioną, przekazywaną przez doświadczenie. Nasza kultura jest piękna, był moment zachwytu tym, co oferował Zachód, na szczęście to się skończyło i obecnie obserwujemy powrót do poszukiwań i zainteresowania tym, co rodzime.
To, co wymyślili i upowszechnili nasi dziadowie, jest piękne, z drugiej strony nie możemy się jednak zamykać w skansenie. Starajmy się pracować nad tym, by nie było wokół nas sztuczności. Ja uwielbiam Ukraińców za to, że potrafili połączyć ludowe motywy zaczerpnięte z tradycyjnych strojów z nowoczesnymi ubraniami. Nikogo tam nie szokuje zestawienie haftowanej koszuli z jeansami. Sam z premedytacją chodzę w magierce, biłgorajskiej czapce, co nie wszystkim się podoba. Zadają mi wówczas pytanie: „A co ty w takiej błazeńskiej czapce chodzisz?” Tymczasem jest to czapka regionalna, będąca symbolem godności. Ostatnio na ulicy zaczepił mnie facet, który wytknął mi, że chodzę po ulicy w ukraińskiej koszuli, tymczasem on miał na sobie chiński podkoszulek z angielskim napisem…
Folkowisko to nie tylko koncerty, to także słowo. Na czym polega aktywne poszukiwanie wiedzy podczas festiwalu?
– My to nazywamy strefą Gorajeckiego Uniwersytetu Ludowego. Uczymy tu umiejętności czerpania ze źródeł. To bardzo często wiedza unikatowa, tajemna. Nie ma przecież podręczników do białego śpiewu, czy tradycyjnej ciesielki. To edukacja przez praktykę, przez śpiewanie, przez bliski kontakt z mistrzem. Na Folkowisku to bardzo wyjątkowe, jest mnóstwo warsztatów, mnóstwo spotkań i rozmów. Mamy osobną scenę literacką. Staramy się uderzać w różne tony, różne sposoby odbioru. Po pierwsze mam tu na myśli muzykę, śpiew, taniec, po drugie są to warsztaty manualne, doświadczenia z rzemieślnikami. Ponadto staramy się eksplorować, odkrywać tę naszą maleńką miejscowość, która, jak się okazuje, ma swoje supermoce. Od uczestników wiemy, że z tego festiwalu można bardzo wiele wynieść. Tutaj mówimy o bardzo wszechstronnej, niecodziennej edukacji i kontaktach międzyludzkich.
W festiwalowych dyskusjach nie boicie się trudnych tematów. O czym chcecie porozmawiać w kolejnej odsłonie Folkowiska?
– W tym roku niczego nie narzucaliśmy, dajemy wybór festiwalowiczom co do tematyki podejmowanych dyskusji. Mówiliśmy w przeszłości dużo o kulturze tworzonej przez kobiety, zatytułowaliśmy to „Kultura jest babą”, było o wielkiej wędrówce, czyli sprawach, które bezpośrednio nas dotykają. Mówiliśmy o emigracji, o exodusie spowodowanym wojną, mówiliśmy też o emigracji zarobkowej, która nie jest domeną tylko naszą, ale także naszych dziadków, którzy jeździli do Ameryki lub na saksy. Na Folkowisku opowiadaliśmy również o dziadach. I absolutnie nie chodzi tutaj o dramat Mickiewicza, ale o autentycznych dziadów, którzy przenosili wiadomości ze wsi do wsi. Było tu bardzo różnorodnie, była kultura ukraińska, kultura żydowska, celebrowano rozliczne święta, jak choćby Dzień Wolności Chłopskiej, który stał się odrębnym powodem do świętowania.
Publiczność tegoroczna wybrała spośród kilku wcześniej zgłoszonych tematów ten dotyczący otaczających nas żywiołów. Między innymi przez muzykę będziemy opowiadać o powietrzu, ogniu, wodzie i ziemi. Dostosowujemy do tego repertuar koncertowy. Kapela ze Wsi Warszawa na przykład będzie grała utwory ze swojej płyty pod tytułem „Uwodzenie”. O ogniu natomiast śpiewać będą dwie chorwackie kapele.
Od początku dbacie o to, by Folkowisko było wydarzeniem eklektycznym, wielokulturowym. Dlaczego wam na tym tak bardzo zależy?
– O mężczyznach, którzy tu przybywają, mówi się „zajechani”, a o kobietach, że to „przywłoki”. To określenia nieco pejoratywne, ale oddające klimat tego miejsca. Właśnie teraz spoglądam sobie na XVI-wieczną cerkiew, dookoła sporo przydrożnych krzyży z tablicami zapisanymi cyrylicą. Ja tu przybyłem z miejscowości odległej o 40 kilometrów. Niby niedużo, ale tej całej wielonarodowej spuścizny nie miałem, nic nie wiedziałem, nie znałem języka. Ta wielokulturowość zaczęła do nas mówić przez kamienie i przez zabytki, a nie przez ludzi. Zorientowaliśmy się, że przestrzeń kulturowa wielokulturowa stała się homogeniczna, ale na szczęście tylko z wierzchu. Okazuje się, że gdy wnikliwie się temu przyjrzymy, zagłębimy w temat, to się okazuje, że ktoś ma krewnych wiele pamiętających, że ktoś ma babcię Ukrainkę, że w naszej przestrzeni pojawiają się chasydzi. Zatem wielokulturowość żyje i w pewien sposób przyciąga. Fascynuje nas to, że jesteśmy w tak bliskim sąsiedztwie Ukrainy i Białorusi. Staramy się z tego czerpać jak najwięcej i przemycać do repertuaru Folkowiska.
Poza festiwalem podejmujesz się mnóstwa innych aktywności. Czy udaje ci się wyrazić to w mediach społecznościowych? Dlaczego warto was odwiedzić poza lipcową imprezą i czy wakacje to dobry moment na to, by eksplorować pogranicze?
– Pogranicze to przestrzeń dla odkrywców, wilków samotników. To miejsce dla poszukiwaczy ciszy i spokoju. To nie są Krupówki, to miejsce dla ludzi, którzy chcą odkrywać nieznane. Telefon tu często nie działa, co dla wielu jest zaletą. Ludzie przyjeżdżają, żeby wyłączyć się z cyfrowego świata, żeby dzieci mogły bawić się na Folkowisku, brać udział w konkursach. Można tu poczytać książkę, odpocząć. Koncerty zaczynają się nieco później, bo dostosowujemy się do atmosfery i dobrego humoru uczestników. Warto tu przyjechać o każdej porze roku, bo zawsze jest coś do odkrycia.
***