Pociąga mnie patrzenie władzy na ręce

TLzaja

Rozmowa z Tadeuszem Łasicą, Sołtysem wsi Suszki w woj. dolnośląskim.

 

Przemysław Chrzanowski, Witryna Wiejska: Miałeś parcie na władzę, kiedy zdecydowałeś się zostać sołtysem?

 

Tadeusz Łasica, Sołtys wsi Suszki w woj. dolnośląskim: – Jestem sołtysem z bardzo krótkim stażem, ponieważ terminowe wybory będą odbywały się dopiero w przyszłym roku, tymczasem u nas zdarzyło się ustąpienie z funkcji, w związku z czym przeprowadzono wybory uzupełniające. Lud zdecydował, że będzie dwoje kandydatów. Przy pierwszym podejściu zdobyliśmy dokładnie tę samą liczbę głosów, więc skończyło się na dogrywce. Przyszło mnóstwo ludzi, którzy ostatecznie zdecydowali się mnie poprzeć. Otrzymałem większą część głosów i tak zostałem sołtysem, choć absolutnie parcia na władzę nie miałem. Zresztą to jest też błędne myślenie o tym kim jest sołtys. Mnie zdecydowanie bardziej pociąga patrzenie władzy na ręce i może to, że ja potrafię władzy patrzeć na ręce i z tą władzą rozmawiać jak równy z równym, a nie jak uległy. Może z tego właśnie powodu ludzie mnie chcieli widzieć w roli sołtysa.


Tadeusz Łasica, Sołtys wsi Suszki.

Życie publiczne zacząłeś jednak zanim zostałeś sołtysem.

 

– Swoją historię z publicznymi działaniami zacząłem od publikowania ciekawostek historycznych o mieście, z którego pochodzę. Historia najbardziej mnie pociąga, ale też  denerwuje mnie rzeczywistość. Zawsze irytowały mnie niedociągnięcia, niedoróbki, złe decyzje, czy marnotrawstwo publicznych pieniędzy. Zacząłem śledzić mechanizmy działania władzy, czytać dokumentacje zadań publicznych. Analizowałem BIP-y, porównywałem stan faktyczny z zapisami w dokumentach. Zacząłem na ten temat publikować, pokazałem jak  się u nas robi przekręty, jakie są błędy w dokumentacji.

 

Takie doświadczenia mogą się przydać młodemu sołtysowi? W jakich sytuacjach sołtys musi być takim „policjantem”?

 

– Dzisiaj ciężko mi na to pytanie odpowiedzieć, bo w zasadzie dopiero zaczynam. Niemniej kiedyś moim marzeniem było to, by zostać prawnikiem, może na szczęście nic z tego nie wyszło. Ale mam chyba jakiś rodzaj choroby Aspergera. Gdy widzę łamanie prawa, to się we mnie gotuje. Czasem są to banalne rzeczy.  Zawsze jednak mam ochotę zareagować, by ten ktoś przestał, by nie brnął w ślepy zaułek. Z drugiej jednak strony budzi się we mnie obawa, że zostanę zaszufladkowany jako ten, który się wiecznie czepia. Ludzie w końcu powiedzą, że jestem przeciwko nim. A mnie chodzi jedynie o to, że dzisiejsze kiepskie posunięcia mogą mieć znaczący wpływ na naszą przyszłość, na otoczenie i środowisko. Dlatego, jak sądzę, czasem nawet trzeba być „policjantem”.

 

Sołtys wyedukowany, posiadający rozległą wiedzę to persona niewygodna dla władzy?

 

– Rzeczywiście odnoszę takie wrażenie, że każdy kto ma większą wiedzę, to jest zagrożeniem dla ludzi na tak zwanych stanowiskach. Przy czym ja naprawdę nie mam zamiaru być takim zagrożeniem, ponieważ nie mam ambicji bycia u władzy. Zdecydowanie bardziej wolę, żeby władza tworzyła świat dla obywateli, żeby to obywatele mieli decydujący głos. Zdecydowanie jestem propaństwowcem, czy prodemokratą. Jednocześnie władza nie kojarzy mi się absolutnie z jakąkolwiek formą wywyższania. Ostatnio musiałem przeczytać poradniki harcerskie dotyczące służby. Ja zawsze nienawidziłem słowa „służba”,  bo mi się ono kojarzy tylko i wyłącznie z wojskiem, albo z policją, względnie strażą pożarną. Natomiast podczas lektury wspomnianych periodyków znalazłem zdanie, które mówiło o tym, że służba to jest chęć takiego działania, które może zmienić świat. W tym kontekście uważam, że władza to jest rodzaj służby dla społeczeństwa, która ma zmienić świat na lepsze.

 

Rolą sołtysa jest też pociągnąć za sobą mieszkańców, bo w osamotnieniu trudno cokolwiek zdziałać. Czy masz aspiracje, żeby być lokomotywą, która będzie ciągnąć te wagony w swojej miejscowości? 

 

– To jest najtrudniejsze zadanie, bo nie jestem może z grupy osób tych bardzo aktywnych. Rozmawiałem o tym niedawno ze znajomą, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że ludzie pójdą za mną, kiedy będą wiedzieli, że wszystko co robię, robię z przekonaniem i konsekwencją. Nawet jeśli początkowo będą się śmiali, to w pewnym momencie docenią zaangażowanie i determinację.

 

Czy udało ci się podjąć jakieś działanie wespół z mieszkańcami?

 

– Oczywiście, to zadziało się jeszcze zanim zostałem sołtysem. Rzecz dotyczyła funduszu sołeckiego. Zależało mi na tym, by wypracować z ludźmi inne podejście do tego tematu. Wspólnie wypracowany projekt nie spotkał się jednak z akceptacją włodarzy, inicjatywa została zduszona niemalże w zarodku. Ale to właśnie wtedy objawiłem się jako ten, co ma bzika na punkcie funduszu sołeckiego. Konsekwentnie w następnym roku robiłem to samo i  też się nie udało, ale ludzie zaczęli się interesować, zaczęli przychodzić na zebrania wiejskie. Sądzę, że w zjednaniu sobie mieszkańców pomogła mi także sprawa programu Odnowy Dolnośląskiej Wsi. Do wiadomości publicznej przekazano informacje w taki sposób, by nikt o niczym się nie dowiedział. Zrobiłem larum wokół tematu. W konsekwencji doszło do zorganizowania zebrania wiejskiego, na którym stawiło się nie 5 czy 6 osób a 20, co wcześniej byłoby kompletnie nierealne. Z perspektywy dość krótkiego czasu widzę, że istotny jest tutaj sposób nawiązywania kontaktu z mieszkańcami. Dziś mało kto czyta to, co wywiesza się na tablicy wiejskiej. Jak dotąd dobrze sprawdza się grupa na Messengerze. Polecam. Za sukces poczytuję sobie również współpracę z naszym bardzo aktywnie działającym kołem gospodyń wiejskich.

Podczas spotkania sołtysów w Mikorzynie dałeś wyraz temu, że bardzo cię boli bałaganiarskie przekształcanie przestrzeni w Polsce. Skąd ta irytacja?

– Doskonale opisuje to Filip Springer w „Wannie z kolumnadą”, gdzie pokazuje schematy polskiego krajobrazu. Ja pochodzę z Dolnego Śląska, krajobraz Pogórza Kaczawskiego wypełniają domy proste z dwuspadowymi dachami i jak widzę kolejnego „grzmota” z czterospadowym, łamanym dachem i z kolumnami z przodu, to po prostu gotuje się we mnie krew. Uwiera mnie ponadto rozlewanie się zabudowy na zbyt duże obszary. Uważam, że samorządy nie powinny doprowadzać do tego, że coraz więcej i więcej zabudowujemy, zwłaszcza, że te pieniądze jakie trafią do urzędów gmin z podatków od nieruchomości, nigdy nie pokryją kosztów budowy drogi, która będzie konieczna dla tych mieszkańców. Tymczasem ludzie bez ograniczeń najpierw stawiają domy, by potem domagać się budowy infrastruktury, która ma im zapewnić normalne funkcjonowanie. A każda z tych inwestycji to milionowe nakłady. Trzeba skończyć z myśleniem o rozszerzaniu się, trzeba myśleć raczej o ograniczaniu się i zajmowaniu tych przestrzeni, które dotychczas nam przynależą.

***

Fot. Przemysław Chrzanowski

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Najnowsze wydarzenia

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!