Zatrzymajmy się, popatrzmy na świat w stereo

3dzaja

Dziś wszyscy jesteśmy fotografami. Przy okazji świąt telefonami komórkowymi uwieczniać będziemy dzieciaki stojące przy choinkach, nakręcimy filmy z kolędnikami, a potem roześlemy nasze dzieła po znajomych w mediach społecznościowych. A gdyby tak inaczej…

Przemysław Chrzanowski, Witryna Wiejska: Trójwymiar to nie wymysł twórców „Avatara”, skąd to wszystko się wzięło?


Pan Tomasz Bielawski.

Tomasz Bielawski, pasjonat fotografii stereoskopowej, kolekcjoner: – Już w końcu szesnastego wieku mądrzy ludzie zauważyli, że patrząc na otaczający świat, nasze oczy widzą trochę inne obrazy i pewnie dlatego widzimy trójwymiarowo. Powstało w tym czasie nawet naukowe dzieło „Traktat o iluzji postrzegania przestrzennego”. Dopiero jednak w 1838 roku „stereoskopia” została nazwana „stereoskopią” a wszystko za sprawą sir Charlesa Wheatstone’a. On to bowiem jako pierwszy na świecie zaprezentował stereoskop, urządzenie na bazie luster, do oglądania trójwymiarowych obrazów.

Celowo mówię obrazów, bo w tym czasie nie znano jeszcze fotografii, która to miała być wymyślona dopiero za rok. Urządzenie pana Charlesa było wielkie i niewygodne. Dziesięć lat później angielski uczony Dawid Brewster zastąpił zwierciadła poprzednika soczewkami, wymyślając jednocześnie nieco inne urządzenie spełniające tą samą rolę. Swoje dzieło pokazał na Wystawie Światowej w 1851 w Londynie, a królowa Wiktoria była nim po prostu zachwycona. Pomysł trafił i w gusta szarych, prostych ludzi, dzięki czemu w ciągu pięciu lat sprzedano pół miliona stereoskopów.

W 1861 roku Amerykanin, Oliver Wendell Holmes udoskonalił dzieło poprzednika i skonstruował mały, lekki i poręczny stereoskop, zwany do dzisiaj stereoskopem Holmesa albo stereoskopem amerykańskim. I się zaczęło…. Hasło „Nie ma domu bez stereoskopu” było tak samo aktualne jak dzisiaj „Nie ma domu bez komputera”. Zainteresowanie trzecim wymiarem miało swoje wzloty i upadki, ale jak widać przetrwało do dzisiaj, czego  najlepszym przykładem jest moja pasja.

Od lat jest pan kolekcjonerem aparatów i popularyzatorem stereoskopii. Zaczęło się zapewne niewinnie…

Dokładnie tak. Zaczęło się wszystko we Wrocławiu, gdzie mieszkał mój wuj. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku (to już taki stary jestem?) będąc w odwiedzinach u wujka, na strychu jego wielkiej willi znalazłem kilka dziwnych aparatów fotograficznych z dwoma obiektywami (stare aparaty stereoskopowe), tajemniczą skrzynię z korbą (piękny mahoniowy stereoskop) i masę szklanych podwójnych diapozytywów (czarno-białych slajdów). Jako, że już wtedy interesowałem się fotografią, po prostu „wydziadowałem” te rzeczy, jednocześnie poznając ich historię. Od tamtego czasu wynajduję takie sprzęty gdzie tylko mogę, czyszczę, naprawiam, daruję drugie życie i gromadzę w jednym miejscu tworząc jedyne w Polsce a może i w Europie „Muzeum Trójwymiaru” (www.3d-muzeum.pl)

Zbiory stale ewoluują, czy to już raczej zestaw zamknięty?

Kolekcja z roku na rok się powiększa. Zdaję sobie doskonale sprawę, że nigdy nie będę miał wszystkiego, dlatego od jakiegoś czasu wzbogacając swoje zbiory dokonuję pewnej selekcji. Z jednej strony starannie wybieram nowe „sterełki” a z drugiej tak sobie zamarzyłem, żeby co miesiąc coś nowego przybyło na półeczkę. Nie musi to być wcale obiekt wart fortunę. Jakaś stara fotografia za kilkanaście złotych też bardzo cieszy. Na dzień dzisiejszy w muzeum można obejrzeć 216 aparatów, około 350 przeglądarek, blisko 7 tysięcy zdjęć, ponad 350 wydawnictw i kilkadziesiąt różności bezpośrednio lub pośrednio związanych z trójwymiarem.

Kolekcja to nie wszystko, pańskie trójwymiarowe fotografie można podziwiać na wystawach. Proszę o nich opowiedzieć.

Zgadza się. Oprócz kolekcjonowania starych i nowych stereoskopowych fantów, sam robię fotografie trójwymiarowe. Zarażając innych wirusem „stereo” prezentuję je na rozmaitych wystawach w kraju i za granicą. Mam w swoim dorobku ponad 60 wystaw indywidualnych i zbiorowych, co na 15 lat fotografowania (bo za fotografowanie w „stereo” wziąłem się dopiero w 2007 roku) uważam za niezły wynik. Nie ukrywam, że sprawia mi to wielką frajdę i daje olbrzymią satysfakcję. Każda wystawa to spotkanie z ludźmi, rozmowy, dzielenie się doświadczeniami a przede wszystkim to nawiązywanie nowych, bezpośrednich kontaktów, co dzisiaj w dobie komputerów i wirtualnych znajomych jest coraz rzadsze.


Fot: Antoni Florczak

Czy publiczna ekspozycja to duże wyzwanie technologiczne?

Żeby zrobić wystawę zdjęć stereoskopowych nie wystarczą gołe ściany galerii. Człowiek z ulicy, by dostrzegł bez problemów głębię płaskiego obrazka, potrzebuje pewnych narzędzi. Najczęściej są to okulary, tak zwane anaglifowe, które separują nam lewy i prawy obraz (bo żeby uzyskać efekt trójwymiarowy, patrzymy faktycznie na dwa obrazy) tak, żeby prawy obraz padał do prawego oka a lewy do lewego. Patrząc na takie dwa płaskie zdjęcia, rysunki czy grafiki nasz mózg jak matryca komputera obrabia je na 3D.

Plusem anaglifów jest niski koszt i możliwość zrobienia dużych wydruków (w anaglifach oba obrazy nałożone są na siebie, ale jeden przefiltrowany jest na czerwono a drugi na niebiesko). Wielkim minusem jest utrata barw i konieczność założenia dziwnych, czerwono-niebieskich okularów. Ja, jako autor mam nie lada uciechę patrząc na odwiedzających, paradujących z kolorowymi filtrami na oczach. Do tej pory wystawy robiłem tą właśnie techniką.

Ostatnio jednak moja wystawa wyglądała zupełnie inaczej. Na ścianach zawisło 48 specjalnie skonstruowanych stereoskopów a w każdym z nich jedna stereopara (bo tak nazywamy taki układ zdjęć) formatu 9×18 cm. W myśl powiedzenia, że „małe jest piękne” widzowie mogli dostrzec głębię bez straty kolorów, co przy fotografiach jest bardzo ważne. Lewa i prawa fotografia wydrukowana jest koło siebie a soczewki stereoskopu rozdzielają je dla każdego oka osobno. Taka forma prezentacji to powrót do korzeni, kiedy to nasi dziadkowie i pradziadkowie chodzili do „Fotoplastikonu” by delektować się obrazami z głębią. Co prawda są i inne technologie prezentacji trójwymiaru, ale ja pozostanę wierny tym opisanym wcześniej.

Dlaczego warto sięgnąć po aparat z dwoma obiektywami?

Robiąc zdjęcia aparatem stereoskopowym uzyskujemy wspaniały efekt przestrzenny, o czym w klasycznej, płaskiej fotografii możemy tylko pomarzyć. Patrząc na zdjęcia trójwymiarowe wydaje nam się, że to rzeczywistość. Iluzja 3D jest tak silna, że dosłownie jesteśmy częścią fotografii.

Tak pod koniec XIX wieku zachwycano się tą techniką: Widzimy, jak pola wznoszą się i rozpływają w oddali, daleko wśród przestworzy szczyty wysokich gór przyciągają nasze spojrzenia, pogrążamy się w niedostępnych głębiach wąwozów. Przed nami pojawia się strome urwisko. Czujemy, że stoimy na nadwieszonej nad przepaścią skale, nad nami zwieszają się rzucające cień gałęzie sosny, unosząc się tuż nad naszymi głowami. Jeszcze większe zdumienie budzą widoki wnętrz budowli, strzelistych katedr, długich pałacowych amfilad lub obszernych sal pełnych najrozmaitszych przedmiotów. Widzimy przestrzennie rowkowania na trzonach kolumn, płaskorzeźby odcinają się od tła boazerii, a szczególne błyski światła, rozsiewane wokół, podkreślają wypukłości przedmiotów, pozwalając poznać właściwości materiałów. Muzeum rzeźby przyciąga nasze spojrzenia z każdej odległości. Figury stoją w przestrzeni, wychylają się ku nam, wyzwolone z płaszczyzny papierowego obrazu; z wszystkich stron otacza je prawdziwe, dostrzegalne powietrze, w którym unoszą się pyłki migoczące w promieniach słonecznych. Oto widzimy starożytny posąg marmurowy, a spękania zwietrzałego kamienia kuszą, by dotknąć ich palcami. Tam znowuż stoi figura z brązu, której gładka powierzchnia, połysk i barwa zachęcają, by się jej dokładnie przyjrzeć. Z taką samą doskonałością, z którą ukazywane są tu nieożywione przedmioty, można również uwiecznić w obrazach stereoskopowych postacie ludzkie, portrety itp. Czułość materiałów światłoczułych wzrosła tak dalece, że możemy w jednym mgnieniu oka zatrzymać ruch na gwarnym targowisku, ptaka w locie, falujące morze, by móc zobaczyć to w stereoskopie.


Fot: Antoni Florczak

Do jakiego świata wówczas wchodzimy?

Wchodzimy w sam środek czegoś magicznego, tajemniczego a jednocześnie fascynującego. I co najważniejsze, żeby dostrzec piękno obrazu 3D musimy… zwolnić. Tak, tak. Zwolnić i stanąć. Wiecznie zapędzeni w dzisiejszym świecie przystajemy, zakładamy na nos czarodziejskie okulary i delektujemy się przestrzenią, podaną jak na talerzu. Często bywa, że dopiero na fotografii trójwymiarowej dostrzegamy piękno czegoś, co mijamy codziennie i omiatamy wzrokiem jadąc do pracy.

Czy to pasja dla posiadaczy pękatego portfela?

Zbieranie aparatów, przeglądarek czy zdjęć nie należy do najtańszych hobby. Ceny reguluje rynek, a rynek regulują ceny. Każdy kolekcjoner zdaje sobie sprawę, że jego kolekcja nie będzie większa od jego możliwości, choć w pewnym momencie zdarzają się bardzo miłe niespodzianki. W moim przypadku coraz częściej obiekty z kolekcji to podarunki od znajomych i nieznajomych. Ludzie zamiast sprzedawać swoje rodzinne pamiątki, szukają dla nich „bezpiecznej przystani”. Oddają je państwowym czy prywatnym muzeom, pasjonatom czy badaczom historii. Wierzą, że aparat ich pradziadka nie będzie szwędać się gdzieś po świecie, tylko będzie cieszył oczy w określonej galerii czy kolekcji. Czasami zwykłe słowo „dziękuję” jest warte więcej niż pieniądze. Nie ukrywam, że to mnie bardzo cieszy.

Jeżeli chodzi o samo fotografowanie w 3D  to kosztuje nas dwa razy tyle co zdjęcia „mono”. Wszak robimy w końcu dwie fotografie. Jaki sprzęt może pan polecić na laikowi na start?

Do zabawy z fotografią trójwymiarową wystarczy aparat w telefonie. Dostępne są aplikacje pozwalające robić poprawne technicznie zdjęcia 3D. Taka aplikacja i inwencja twórcza daje naprawdę wielką radość. Dostępne są także niedrogie nasadki stereoskopowe do aparatów, dzięki którym możemy robić zdjęcia obiektów ruchomych. Z czasem, kiedy poczujecie, że to jest właśnie to, można pomyśleć o specjalnych aparatach lub zestawach aparatów. Przyznam się, że sam fotografuję niedrogim, stereoskopowym kompaktem i jestem z niego bardzo zadowolony.

Ma pan jakieś świąteczne wspomnienie związane ze swoją pasją?

Owszem. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia znalazłem na jednej z niemieckich aukcji internetowych przepiękny półtorametrowy drewniany stereoskop na 200 zdjęć. Niestety sprzedawca nie chciał go sprzedać z wysyłką do Polski. Cena była bardzo okazyjna i szkoda było przepuścić taką okazję, ale sprzedawca się uparł i nie było „zmiłuj”. I wtedy stało się coś niesamowitego. Znajomy mieszkający w Berlinie (sprzedawca też tam mieszkał) kupił stereoskop bezpośrednio u niego w domu. Następnego dnia zawiózł go do swojego kolegi, który miał jechać do Piastowa do rodziny na święta. Dzień przed Wigilią mój syn odebrał urządzenie z Piastowa a w Wigilię przywiózł je do Warszawy, gdzie całą rodziną spotkaliśmy się u córki przy opłatku. I co? Prawda, że cuda się zdarzają? Szczególnie w Boże Narodzenie. A skoro już jesteśmy przy świętach, życzę wszystkim Czytelnikom zdrowia, radości i zadowolenia przy zabawie z trójwymiarem. Wierzcie mi, że to nie boli. Powiem więcej. To wciąga, jak chodzenie po bagnach. A jak już zrobicie swoje pierwsze zdjęcie, pokażecie znajomym i usłyszycie „wooow!”… satysfakcja gwarantowana!

Fot. Świąteczne stereopary z XIX wieku z kolekcji 1, Ira Stein 2. Beverly Wilgus 3.Tomasz Bielawski 4. Biblioteka Kongresu USA 5. George Pek i 6. współczesna

fot. Tomasz Bielawski

 

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!