Nie[d]oceniona rola sołtysa

wolkakozodawskapanowiebudujascene

Rozmawiam z Joanną Morawską, która od czterech kadencji jest sołtyską Wólki Kozodawskiej – jednej z większych  miejscowości w gminie Piaseczno koło Warszawy. Pani Joanna w tym roku otrzymała tytuł Sołtysa Roku 2021 w konkursie organizowanym przez miesięcznik Gazeta Sołecka. Rozmawiamy, o tym, jakie troski ma sołtys dużej wioski, a jakie wyzwania i marzenia?

Przerwana cisza na zebraniu sołeckim

W Wólce mieszka od 16 lat. Przeprowadziła się tutaj z Warszawy. Mówi, że sołtysem została trochę przypadkowo. Poszła na pierwsze w swoim życiu zebranie wiejskie, bo była ciekawa, jak takie spotkanie wygląda i jak się wybiera sołtysa. Na zebraniu okazało się, że poprzedni sołtys rezygnuje ze swojej funkcji, a kiedy padło pytanie o chętnych do kandydowania – zaległa nieprzyjemna cisza. Ona tę ciszę przerwała. Zgłosiła się i została wybrana sołtysem. Jest nim od 15 lat.


Joanna Morawska, Sołtyska Wólki Kozodawskiej.

O pracy sołtysa nie wiedziała dosłownie nic, choć jak się już później okazało, sołtysem był też jej pradziadek. Jednak nie tylko ciekawość wpłynęła na decyzję objęcia tej funkcji, lecz także społeczny sznyt. Kiedy mieszkała w Warszawie, często robiła coś dla innych, działała m.in. w szkolnej radzie rodziców, czy w spółdzielni mieszkaniowej.

Wólka Kozodawska – jaka to wieś?

W Wólce Kozodawskiej mieszka ponad 1.100 osób. To miejscowość położona na południe od stolicy, w gminie Piaseczno. Jest usytuowana nad rzeką Jeziorką, między Zalesiem Dolnym a Zalesiem Górnym, Jazgarzewem i Jesówką.

Do Wólki Kozodawskiej  wielu ludzi sprowadziło się 30-35 lat temu z Warszawy i innych miast, bo wówczas te tereny zaczęły się rozbudowywać. „Można powiedzieć, że Wólka jest na etapie budowania nowej tożsamości, choć sama osada jest stara, a jej początki sięgają XVIII wieku” – mówi sołtyska. Nie była to duża osada, ale mieściła dwór, karczmę i szkołę. Obecnie bardziej znane Zalesie Górne i Dolne powstawały zaraz po I wojnie światowej właśnie z terenów należących do Wólki Kozodawskiej.

Dziś we wsi nie ma szkoły, a dzieci z Wólki uczą się w 3 różnych placówkach w sąsiednich miejscowościach  – co wynika z założeń obwodów szkolnych. Nie ma tu też kościoła, a siedziba parafii znajduje się w Jazgarzewie. Po dworze pozostały dwa budynki, wpisane do gminnej ewidencji zabytków. Wieś jest podzielona rzeczką Jeziorka na dwie części. „To nie jest jednorodna miejscowość” – zaznacza Joanna Morawska.

Na terenie sołectwa są dwa boiska do piłki nożnej. Jedno przynależy do Klubu Sportowego Sparta z Jazgarzewa, zaś drugie do Akademii Piłkarskiej – Green Piaseczno. W miejscowości nie ma świetlicy, ani innego miejsca do wspólnych spotkań, dlatego kiedy trzeba zorganizować zebranie wiejskie, mieszkańcy spotykają się w salce szkoleniowej Klubu Piłkarskiego Sparta albo w szkołach. Pozostałe spotkania organizowane są pod chmurką.

Niedawno z inicjatywy sołectwa powstały we wsi dwa nowe miejsca dla dzieci i młodzieży: plac zabaw i skate-park. Skate-park wraz dużym terenem do ćwiczeń powstał przy współpracy z  Gminnym Ośrodkiem Sportu i Rekreacji oraz gminą Piaseczno. Sołtyska podkreśla: „Cieszę się, bo te miejsca naprawdę żyją, tam ciągle są ludzie” i dodaje: „W ostatnich latach jest naprawdę się z czego cieszyć. Mamy we wsi lepsze drogi, pojawił się światłowód – choć nie na wszystkich ulicach. To, czego nam brakuje, to domu sołeckiego, który nazywam – centrum integracji społecznej. I ciut większej aktywności mieszkańców”.

 

Kim właściwie jest sołtys i czy dobrze rozumiemy jego rolę?

Według Joanny Morawskiej sołtys to przede wszystkim lider lokalnego środowiska, reprezentant mieszkańców. „Bo przecież nie chodzi o funkcje administracyjne, typu zgłaszanie awarii czy zbieranie podatków?! Te zadania są na szczęście niewielkie. Choć w naszej gminie nadal niektórzy sołtysi chodzą po domach i zbierają podatki, to u mnie większość ludzi płaci je przelewem”.

Według Joanny Morawskiej sołtys powinien odgrywać większą rolę w gminie, bo bywa z tym różnie. Choć ona osobiście nie narzeka na to, jak jest traktowana, to jednak dostrzega pole do zmiany – zwłaszcza, gdy czyta informacje od sołtysów z różnych stron Polski. Chciałaby, żeby sołtys był reprezentantem swojej społeczności i żeby jego głos był słuchany. Bo np. kiedy walczy o drogę dla mieszkańców, to często słyszy w gminie – „tam mieszka za mało osób”.

I dodaje: „Byłoby dobrze, gdyby urzędnicy i włodarze w gminach traktowali sołtysa w sposób partnerski. Z jednej strony, sołtys przekazuje różne informacje z gminy, ale z drugiej – jako reprezentant mieszkańców powinien mieć realny wpływ na realizację ich postulatów. Wielu sołtysów to prężnie działający liderzy. Uczestniczą – podobnie jak ja – w wielu szkoleniach, spotkaniach, gdzie wymieniają się pomysłami, jak realizować kolejne zadania, służące społeczności swoich sołectw. Ostatnio, często pojawia się temat wypalenia liderskiego. Dotyka on także sołtysów. Nasza praca opiera się w większości na wolontariacie. Diety sołeckie nie są duże. Organizacja imprez, spotkań, czy animowanie aktywności lokalnej wymagają sporo czasu, ale także i wielu umiejętności. Chyba najbardziej dokucza nam brak aktywności mieszkańców. Mnie np. najbardziej stresuje moment przed samym rozpoczęciem imprezy, gdy nie wiadomo jeszcze, ile osób przyjdzie”.

Niezrozumienie i niedocenienie społecznej pracy sołtysa, który jest oddany swojej społeczności powoduje często stan frustracji w tej grupie społecznej i rozterkę: czy lepiej poświęcić swój czas i zrobić coś dla społeczności, czy też przeznaczyć go na zawodowe obowiązki, pasje lub po prostu odpoczynek.

 

Dlaczego warto się spotykać na wsi?

Kalendarz wydarzeń we wsi wypełniony jest imprezami i wydarzeniami, które mają na celu wzajemne poznanie się i integrację mieszkańców, a także tworzenie wspólnoty. Na profilu FB Joanny Morawskiej – sołtyski Wólki Kozodawskiej można prześledzić społeczne życie wsi: m.in. sadzenie drzew wokół skate-parku, sprzątanie wsi, letnie kino plenerowe, piknik z konkursem na najlepsze ciasto, wspólne śniadanko dla mieszkańców, warsztaty fotografii dla młodzieży, koncert Flamenco i malowanie drewnianych ptaszków lelków kozodojów, wspólne pisanie książki o Wólce Kozodawskiej, spotkania sąsiedzkie z historią Wólki w tle, czy ognisko i pieczone ziemniaczki na powitanie jesieni z wernisażem fotografii wsi w obiektywie młodzieży.

To tylko niektóre przykłady inicjatyw sołtyski i rady sołeckiej. Joanna Morawska jest przekonana, że warto organizować spotkania i imprezy dla lokalnego środowiska, aby mieszkańcy mogli się lepiej poznać, bo to przede wszystkim zwiększa bezpieczeństwo w sołectwie. A okazji do spotkań tak dużej społeczności musi być wiele.

„Aby wiedzieć, kto jest kim, komu pomóc. Taki przykład: jak dziecko stoi przy drodze i płacze, to wiemy, czyje ono jest, albo czyj jest ten zabłąkany pies. Takie ja przynajmniej mam intencje, kiedy myślę o spotkaniach z mieszkańcami. Niektórzy to dobrze rozumieją i doceniają. Ludzie nie muszą się lubić, wystarczy, że się szanują i znają”.

Jak wyciągnąć ludzi z domów bez populizmu, wywoływania konfliktu czy kryzysów?

Aktywizowanie mieszkańców zarówno miast, jak i wsi wokół spraw wspólnych to nie lada wyzwanie dla niejednego lidera społeczności lokalnej. Trzeba przy tym pamiętać, by nie narzucać rozwiązań, ale dać ludziom przestrzeń do wyjścia z własną inicjatywą, pytać o ich zdanie i rozpoznawać potrzeby, czasem przez chwilę poprowadzić, by potem jedynie asystować w działaniu.

To oczywiście stan idealny, i nie każda społeczność musi taki stan osiągać. Zależy to bowiem od wielu czynników, bo każda lokalna wspólnota jest inna i boryka się ze swoimi, specyficznymi problemami.

Mówi sołtyska Wólki Kozodawskiej: „Nie jest łatwo aktywizować ludzi, bo jak moi mieszkańcy przyjeżdżają o 18.00 do domu, to też trudno oczekiwać od nich aktywności. Podobnie z młodzieżą szkół średnich, która uczęszcza do szkół warszawskich. Zanim wrócą do domu, to jest już późno. To nie jest naprawdę łatwe. Chyba najłatwiej uruchomić ludzi z małymi dziećmi i pewnie wrócimy do tego. Był taki moment, kiedy u mnie w domu organizowano teatrzyki dla dzieci, zajęcia z baletu. Ale wtedy zebrała się grupa rodziców, która chciała coś dla dzieci zrobić. Chciała, żeby dzieci się poznawały, to po pierwsze. A po drugie – musi znaleźć się ktoś, komu się chce chcieć, kto zaanimuje działanie. Mam nadzieję, że młodsze pokolenia podejmą się kontynuowania takiej aktywności. Niezwykle się ucieszę, gdy rodzice małych dzieci przyjdą i powiedzą – pani sołtys, chcemy dla dzieci zrobić to lub to –  ja chętnie podejmę temat i pomogę. Bo bycie osobą, która sama animuje działania jest męczące i wypalające”.

Jak zauważa sołtyska, to właśnie rodziny z młodszymi dziećmi relatywnie częściej włączają się w działania sołeckie. Jednak trzeba mieć na uwadze fakt, że dzieci szybko rosną i ludzie, którzy kiedyś działali i byli aktywni, dziś są już w innym miejscu i mają inne potrzeby i problemy.

Podobnie z inną grupą społeczną we wsi. „Nie ma w Wólce Kozodawskiej zbytu wielu seniorów, bo część z nich wraca do aglomeracji miejskich, gdyż tam łatwiej o dostęp, chociażby do służby zdrowia”.

Można powiedzieć, że Wólka Kozodawska należy do tej grupy sołectw, które dynamicznie się zmieniają. Takie sołectwo to nie jest stan stały, co trzeba brać pod uwagę przy planowaniu aktywności z mieszkańcami i dla mieszkańców.

Choć sołtyska Wólki Kozodawskiej jest świadoma, że nic tak nie aktywizuje mieszkańców, jak konflikt interesów, to nie jest to model zarządzania, z którego chciałaby kiedykolwiek korzystać.

„Raz zdarzyła nam się kryzysowa sytuacja, kiedy chciano u nas zrobić punkt selektywnej zbiórki odpadów komunalnych. Była duża awantura i mieszkańcy się bardzo wówczas uaktywnili. Ale w takiej codzienności, jeśli na zebranie wiejskie przyjdzie 40 osób, to jest już dużo. Więcej osób jest na imprezach”.

Po pandemii nastąpił regres w spotykaniu się. Jak mówi Joanna Morawska: „Ludzie z jednej strony są zaganiani, z drugiej – wycofani, ostrożni”.

Wybuch wojny w Ukrainie wyciągnął na chwilę ludzi z domów. Zaczęli się wspólnie zastanawiać, jak pomóc.

„Zbieraliśmy dla uchodźców dary, woziliśmy je na granicę czy na Dworzec Zachodni, zorganizowaliśmy naczynia jednorazowe do wydawania posiłków, a mieszkańcy przyjęli kilka rodzin ukraińskich do swoich domów” – dodaje.

Kiedy zapytałam, co jest najbardziej frustrujące w byciu sołtysem, usłyszałam zdanie, powtarzane przez wielu sołtysów w Polsce.

„Powiem tak do bólu szczerze – najbardziej frustrujące jest to, że ludziom nawet się nie chce korzystać z niektórych rzeczy oraz, że brakuje docenienia, uznania. W naszej miejscowości sami organizujemy imprezy czy spotkania. To czasami kilka tygodni ustalania szczegółów, pilnowanie detali, rozmowy z podwykonawcami, a nawet wykonanie grafik do promocji. Ponieważ mamy wyodrębniony fundusz sołecki, to każdy wydatek musi być uzgodniony z odpowiednim wydziałem w gminie. W Piasecznie urzędnicy są bardzo pomocni, ale wszystko musi być zgodne z określonym zasadami. Każdemu sołtysowi jest miło, gdy mieszkańcy zauważają wysiłek włożony w organizację np. pikników. Mi dodają skrzydeł roześmiane buzie dzieci i gdy ktoś podejdzie i powie – ale było sympatycznie. Albo zostanie, aby pomóc sprzątnąć po imprezie”.

Sołectwo – sołectwu nierówne!

Sołectwa w Polsce są bardzo zróżnicowane, nie tylko pod względem liczby i wieku mieszkańców, zajmowanych obszarów i charakterystyki osad wchodzących w skład danego sołectwa. Ale też historii i dziedzictwa kulturowego, problemów administracyjnych, warunków ekonomicznych, czy zawiłych spraw własności w obrębie wspólnoty. A także ogólnie rzecz biorąc – specyficznych tylko dla danej społeczności problemów.

Nie wspominając o tym, że w miejscowościach, gdzie większość ludzi przyjechało z miast, rola sołtysa jest mało znana, może wydawać się nawet niektórym dziwna.

W Wólce Kozodawskiej trwa obecnie praca nad strategią rozwoju wsi, która zgodnie z zasadami sztuki, ma być przygotowywana przez mieszkańców. Powinni oni sobie odpowiedzieć na pytanie, czego chcą w swojej wsi, w jakim kierunku powinno rozwijać się ich sołectwo?

Jest to poważne wyzwanie dla organizatorów tego procesu w tak dużej miejscowości. Bo jak np. zrobić ankietę wśród 900 dorosłych mieszkańców?

Mówi Joanna Morawska: „Różne są te społeczności lokalne w Polsce. My np. mamy w okolicy Józefosław koło Piaseczna, który ma 10.000 mieszkańców i jest nominalnie wsią. Są przecież gminy, które w całości liczą kilka tysięcy mieszkańców. Jak można przyrównać sołtysa, który działa w miejscowości, gdzie jest kilka tysięcy mieszkańców do sołtysa, który reprezentuje wieś, gdzie mieszka kilka osób. Albo tego, który ma w obrębie sołectwa drogę wojewódzką, drogi powiatowe i gminne do innego, który ma we wsi tylko 3 drogi lokalne. W jednych sołectwach są fundusze sołeckie, w innych nie ma.

Każda z miejscowości ma swoją specyfikę i trudno powiedzieć, jaki ma być ten sołtys. Nie da się zastosować jednego algorytmu, czy przepisu na sołtysa. Trudno ich sprowadzić do jednego mianownika. A do opisywania tego zjawiska można zrobić niejeden doktorat! Poza tym, każdy człowiek wybierany przez większość mieszkańców na sołtysa jest inny. Jeden ma więcej siły i fantazji, inny mniej.  Jedno jest pewne – sołtysi to jest grupa w większości aktywnych i chętnych do działania ludzi”.

 

Optymistyczna historia na koniec

Na pytanie, co cieszy sołtyskę Wólki Kozodawskiej, Joanna Morawska odpowiada: „Ja się cieszę, gdy w miejscowości uda się wprowadzać jakieś zmiany na lepsze. Mam satysfakcję, jak ludzie przychodzą na spotkania; czy to te bardziej towarzyskie, jak np. kino plenerowe, czy śniadanie sąsiedzkie, czy na zebranie wiejskie, gdzie decydujemy o podziale funduszu sołeckiego. 

Infrastruktura w miejscowości to ważny temat i o nim dużo dyskutujemy z władzami gminy. Teraz dla nas wyzwaniem jest doprowadzenie do powstania  miejsca do spotkań i aktywności społecznej, czyli dążymy do utworzenia domu sołeckiego. Mimo niełatwych czasów i trudnego budżetu gminy przygotowujemy plany budynku, aby zrealizować ten projekt, gdy przyjdzie dobry czas.

Podzielę się jednym z sympatyczniejszych zdarzeń w moim sołtysowaniu. Kiedyś zadzwoniła do mnie pani z Warszawy z informacją, że znalazła psa, który ma przy obroży adres należący do Wólki Kozodawskiej. Zapytała, czy mogę jej pomóc w znalezieniu właścicieli zwierzaka. Udało nam się odszukać tych ludzi i piesek wrócił do domu. Nie wiem, skąd tej pani przyszło do głowy, żeby dzwonić do sołtysa, ale dobrze, że tak zrobiła.

Zresztą, jak jest jakiś wypadek, to też dzwonią do mnie ludzie z pytaniem, czy nie ucierpiał ktoś z mojej miejscowości. Ja wtedy jadę z duszą na ramieniu i sprawdzam. Cieszy mnie nawet to, jak ktoś dzwoni np. że nie świeci się latarnia. Bo to oznacza, że nie tylko ja widzę, że jest zepsuta, ale inni też widzą. Poza tym dzwonią do mnie, choć mogliby bezpośrednio do urzędu gminy. To jest już coś! Trzeba dostrzegać dobre strony nawet w małych rzeczach” – dodaje z uśmiechem.

 

Fot. Zdjęcia pochodzą z profilu FB i archiwum Joanny Morawskiej

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!