Co potrafi kobieta z Podhala? Niemal wszystko. I nadal się uczy. Katarzyna Dobrzyńska to menadżerka kultury, kierowniczka domu kultury w Maniowach, tańczy, śpiewa, gra w orkiestrze dętej, działa w Kole Gospodyń Wiejskich, w którym uczy młodych mieszkańców tradycji, mowy, a nawet przepisów. A w wolnych chwilach pani Kasia gra na… fujarce pasterskiej. Przede wszystkim jednak – kocha swoje Maniowy.
Jej działalność dotyczy głównie wsi Maniowy – miejscowości, która jeszcze w latach 90. położona była na obszarze dzisiejszego Zbiornika Czorsztyńskiego.
– Dbam o to, aby tradycje które były w starej wsi i pamięć o niej nie zaginęły, żeby kolejne pokolenie wiedziało, gdzie są nasze korzenie – mówi pani Katarzyna.
Już od lat 50. XX wieku nie wolno było budować nic nowego na tym terenie. W latach 70. pierwsze rodziny przeprowadzały się do nowej wsi. W roku 1997 stara wieś została zalana.
Nowa wieś Maniowy nie przypomina w niczym tej starej, która była drewnianą podhalańską wsią.
– Teraz mamy wieś murowaną, betonowe bloki i osiedlową zabudowę – mówi pani Katarzyna.
Pani Katarzyna Dobrzyńska.
Piotr Subotkiewicz, Witryna Wiejska: Co zostało po tamtych czasach?
Katarzyna Dobrzyńska: W miejscowej remizie KGW Maniowy stworzyło izbę regionalną, gdzie można obejrzeć eksponaty ze starej wsi. Jeszcze trwają prace wykończeniowe, ale już odwiedzają nas zaciekawieni mieszkańcy, a dla dzieci prowadzone są tam lekcje.
W izbie stworzyliśmy obraz tego, jak wyglądało życie w dawnej wsi. Jest to taka namiastka starej chałupy. Są tam trzy pomieszczenia – izba biała, czarna i sień. Kiedy się tam wchodzi, to człowiek się czuje, jakby był w tej starej wsi, w starym domu. Można obejrzeć tam sprzęty gospodarstwa domowego, obrazy, meble.
Na stronie https://staremaniowy.pl umieszczamy archiwalne zdjęcia. Ostatnio zdobyliśmy zdjęcia z lotu ptaka z 1982 roku i powstała wirtualna mapa. Młodzież spotyka się z seniorami i opisujemy każdy dom – kto w nim mieszkał. Cała stara wieś będzie on-line. Już dziś można wejść i obejrzeć tę mapę.
Oprócz tego, że istnieją w sieci filmy ukazujące starą wieś Maniowy, to pozostała ona również w sercach mieszkańców, którzy tam mieszkali.
„Stare Maniowy przed zalaniem Jeziora Czorsztyńskiego” – źródło YT.
„Stare Maniowy tuż przed zagładą” – źródło YT.
P.S.: Ludzie musieli porzucać swoje gospodarstwa i przenosić się na nowe tereny. Jak to się odbywało?
Władza wykupywała od mieszkańców te stare domy, za które płacono jakieś tam pieniądze. Później na nowym terenie ludzie musieli kupić od państwa działkę i wybudować sobie dom. Raczej nie było to możliwe, aby wybudować dom za te pieniądze, które dostawali.
Od 15 lat prowadzę badania etnograficzne na terenie naszej wsi i starsi ludzie pytani o tamte czasy, bardzo żałują tej zmiany. Mówią, że tam była lepsza ziemia. Dodatkowo przeprowadzając ludzi, nie zachowano tego samego sąsiedztwa, więc wielu ludzi zostało rozdzielonych od swoich sąsiadów.
To były takie czasy, że ludzie nie myśleli o zachowaniu tradycji tylko o tym, gdzie będą teraz mieszkać, jak się urządzą, jak sobie poradzą. Dużo naszych zabytków przepadło. Pamiętam, że chodzili po wsi ludzie i mówili, że są z muzeum. Kupowali pamiątki – za grosze. Później okazało się, że to nie byli ludzie z muzeum tylko handlarze.
P.S.: Oprócz tego, że zajmuje się Pani zachowaniem lokalnego dziedzictwa, jest Pani również artystką ludową – gra w orkiestrze dętej, prowadzi dziecięcy zespół ludowy i szkółkę gry, działa w KGW i w Fundacji Roll-na, z którą realizuje pani program „Nawzajem”. To wszystko robi Pani dla swojej społeczności charytatywnie. Jak to się zaczęło?
Gram w orkiestrze dętej już od 33 lat. W latach 90. dostałam wyróżnienie, bo byłam jedyną dziewczyną, która grała w takiej orkiestrze w naszym regionie. Od 13 lat prowadzę też zespół Mali Maniowianie, a także od 3 lat dziecięcy zespół „Lubań” z Kluszkowiec. Oprócz tego działam w Kole Gospodyń Wiejskich Maniowy. Działalność społeczna towarzyszy mi od dziecka, mam to w siebie wklejone. Nie umiem inaczej żyć. Moi rodzice też bardzo się udzielali społecznie. Mój tata jest kapelmistrzem orkiestry dętej, mama kiedyś była kierowniczką domu kultury i zespołu. Dziś jest już na emeryturze, jest w KGW, dużo działa społecznie dla wsi. W dawnych czasach, kiedy nie miałam jeszcze 18 lat, w KGW powstawało wiele scenek rodzajowych przypominających dawne czasy. Często potrzebna do odegrania jakiejś roli była młodzież. W ten sposób zostałam wciągnięta do tego koła i do dziś tam działam. Dziadek też grał w orkiestrze dętej. My mamy to we krwi. Dla mnie pieniądze nie są ważne. Nie mam z tym problemu, że coś robię za darmo. Ważniejsze jest to, że mogę komuś pomóc, coś zrobić dla lokalnej społeczności, a zapłatą dla mnie jest wdzięczność ludzi, szczególnie dzieci. Ważne jest również to, żeby ich zachęcić do tego, aby stawali się lepszymi ludźmi poprzez kultywowanie tradycji, żeby mogli te wartości przekazywać dalej.
P.S.: Co sprawia największą satysfakcję w Pani działalności?
Największą satysfakcję sprawia mi właśnie uśmiech dzieci i to, że cieszą się z tego, co robimy. Jeśli coś robimy dla naszej społeczności, to zawsze mogę na nich liczyć. Wystarczy, że wyślę sms-a i już jest grupa gotowa do działania. W Maniowych i Kluszkowcach mamy bardzo dobrą młodzież, która angażuje się w różne działania dla innych. Bardzo dobrze się z nimi współpracuje. To jest dla mnie największa nagroda i satysfakcja.
Ludzie często narzekają: jaką to dzisiaj mamy młodzież. Nie, młodzież jest wspaniała, tylko potrzebuje kogoś, kto będzie ich zachęcał i angażował do działania i pokazywał im, że warto.
P.S.: Jakie wydarzenie utkwiło Pani szczególnie w pamięci?
W tym roku uczestniczyliśmy w dużym, międzynarodowym festiwalu – Święto Dzieci Gór. Jest to Festiwal Zespołów Dziecięcych w Nowym Sączu, festiwal na który bardzo ciężko się dostać. To, że tam się zakwalifikowaliśmy i wystąpiliśmy, to była wielka nagroda dla dzieci za ich pracę i trud włożony w przygotowanie. Aby wystąpić na tym festiwalu, trzeba było przejść dwuetapowe eliminacje. Kiedy dzieci zobaczyły dwa tysiące ludzi na widowni i tą wielką scenę, telebimy – były zachwycone. Mieliśmy zespół partnerski z Chorwacji i Ukrainy. Zawiązało się wiele przyjaźni. Dla dzieci to było niesamowite przeżycie. Do dziś o tym rozmawiają i wspominają. Była to ogromna motywacja do dalszej pracy.
Moim zdaniem zespoły dziecięce nie powinny uczestniczyć w takich eliminacjach. Każdy zespół, który się zgłosi i wyrazi chęć wystąpienia na festiwalu, powinien mieć taką możliwość. Wszystkie zespoły dziecięce pracują bardzo ciężko, żeby móc występować i jest to bardzo krzywdzące, aby oceniać poziom artystyczny dzieci. Wszystkie jednakowo pracują i się starają.
Czy kiedyś na polu dzieci śpiewały tak czysto? Czy grały idealnie? Nie ma świata idealnego. Teraz panuje taki trend do idealności – żeby wszystko było idealne. Ale folklor idealny – to jest abstrakcja. Dobrze by było, żeby nie było kwalifikacji dla tych dziecięcych zespołów, bo tak naprawdę nie ma ich tak dużo, żeby to było niewykonalne, a wszystkie zasługują na nagrodę i docenienie.
P.S.: Dzieci przejmują i kontynuują tradycje. Bez ich zaangażowania nie byłoby tego ogniwa, dzięki któremu może dalej istnieć.
Powinniśmy się cieszyć, że dzieci poświęcają czas na folklor, na dziedzictwo. Szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy Internet i gry kradną nam dzieci. A tutaj one jednak wolą zająć się tradycją – jest to chwalebne. Tak samo jak ich rodzice. Dowożą na próby, na występy, kupują niezbędne rzeczy: stroje, rekwizyty. Bez takich rodziców byłoby to niemożliwe.
P.S.: Kto ponosi koszty związane z działalnością zespołu?
Zespół działa pod szyldem Centrum Kultury, które jest finansowane przez Urząd Gminy Czorsztyn. Kiedy mamy wyjazd z zespołem, opłaty za autokar pokrywa właśnie Centrum Kultury, jak i wiele innych kosztów związanych z działalnością zespołu. Pomagają również mieszkańcy i rodzice.
P.S.: Czy Pani zdaniem zainteresowanie kulturą ludową dzisiaj wzrasta, czy maleje w porównaniu do dawniejszych czasów?
Wydaje mi się, że wzrasta. W latach 90. było mniejsze. Mieliśmy mniej dzieci w zespołach. Kiedy ja przejmowałam zespół – było piętnaścioro, teraz jest prawie sześćdziesięcioro.
Z jednej strony teraz są trochę trudniejsze czasy, bo dzieci mają dużo różnych innych zajęć. Ale z drugiej – jest łatwiej, ponieważ jest dużo programów, projektów, festiwali, gdzie możemy występować lub skąd możemy pozyskiwać dofinansowanie.
Można powiedzieć, że jest nawet pewna moda na to. Podczas Święta Bożego Narodzenia czy Wielkanocy dużo osób w kościele ubranych jest w stroje ludowe.
P.S.: Pomagają temu również zajęcia z edukacji regionalnej, w które jest Pani zaangażowana.
Prowadzimy tradycyjną szkółkę gry na instrumentach smyczkowych. Ja prowadzę również szkółkę gry na fujarkach pasterskich. Zajęcia z edukacji regionalnej odbywają się w remizie.
W Centrum Kultury prowadzimy również warsztaty muzyczne ze szkołą podstawową, zachęcające dzieci do wstąpienia do orkiestry dętej. Kapelmistrz opowiada o instrumentach, tłumaczy skąd się bierze dźwięk w instrumentach dętych, dzieci grają na butelkach plastikowych, co zachęca je do gry na prawdziwych instrumentach. Mamy miejsce w orkiestrze dla 40 osobowej grupy. Nauka dla nich jest całkowicie za darmo, finansuje ją Centrum Kultury. Instrumenty są wypożyczane również za darmo.
P.S.: Jakie widzi Pani problemy w swojej działalności? Jaka pomoc by się przydała? Czego brakuje?
Potrzeba jest szkoleń. Ludzie potrzebują wiedzy, jak napisać projekt. Przydałyby się jakieś proste zajęcia, które mogłyby to wyjaśniać. To dotyczy również kół gospodyń, tam też przydałyby się szkolenia z pisania projektów. Wiele osób nie potrafi tego robić, a mają chęci żeby działać. Na przykład program Kultura Ludowa. Piszemy wniosek, przyjeżdża ktoś i prowadzi tego typu szkolenie. To by się bardzo przydało.
P.S.: Czyli dobrze byłoby, że gdy jest ogłaszany jakiś program to obok, równolegle powinien być moduł szkoleniowy, który pokazywałby, jak napisać wniosek.
Nie chodzi o jakieś ogólne szkolenia, tylko takie skierowane pod konkretny program, konkretne działanie. Najlepiej by było na takim szkoleniu napisać jeden przykładowy wniosek od A do Z.
Druga sprawa to marzy mi się, żeby było tak, jak na Słowacji. Telewizja słowacka promuje kulturę ludową. Na przykład Sylwester na Słowacji w telewizji jest w stylu ludowym. My odbieramy tutaj słowacką telewizję, więc widzę jak często pokazywane są tam różne zespoły i koncerty wykonawców ludowych. Tak pięknie Słowacja promuje folklor. W szkołach mają obowiązkowe zajęcia. U nas mogłoby być podobnie. Wystarczyłaby jedna godzina w tygodniu o folklorze. Dzieci powinny o tym się uczyć w szkole. W każdym regionie w Polsce jest piękna lokalna tradycja.
Ja podziwiam Słowację właśnie za to, jak państwo podchodzi do tego zagadnienia. Państwo dba o to, żeby folklor i tradycje były cały czas żywe. Tamtejsze zespoły pięknie działają. Mają duże wsparcie państwa. U nas niestety zespoły, które nie działają pod szyldem gminy lub centrum kultury, muszą same zakładać stowarzyszenia, muszą zatrudniać osoby, które się zajmują zdobywaniem środków. Żeby podołać tym wszystkim trudnościom, trzeba być pasjonatem, kochać to, co się robi.
P.S.: Na szczęście, tak jak Pani wspomniała, są koła gospodyń wiejskich, lokalne stowarzyszenia, jest moda na folklor.
Ale to powinno być wsparcie centralne. U nas na Podhalu ludzie żyją kulturą, ale wiem, że w Polsce są różne miejsca gdzie folklor zanika. W Polsce wszystko poszło w stronę disco polo. A ja uważam, że w telewizji powinno być więcej dziedzictwa. Mamy piękny folklor w całej Polsce.
P.S.: Może publiczność nie gustuje w takiej muzyce? Jak są odbierane występy zespołu?
Gdziekolwiek jedziemy z zespołem – robimy furorę. Ostatnio występowaliśmy na plaży w Dębkach. Publiczność była zachwycona. Kiedy występuje dorosły zespół, jest jeszcze lepiej. Każdy dorosły zespół folklorystyczny prezentuje bardzo wysoki poziom. Widać to wyraźnie, że ludzie to bardzo lubią i dobrze się bawią przy takiej muzyce.
P.S.: Nigdy nie widziałem, żeby ludowe kapele grały na jakimś Sylwestrze, czy uczestniczyły w dużym telewizyjnym koncercie. Wszędzie promowane jest disco polo, a mamy tyle różnorodnej muzyki tradycyjnej, wielu lokalnych, wartościowych muzyków, którzy robią świetną robotę, po cichu i za własne pieniądze.
Mamy w Maniowych chłopaków, którzy kiedyś grali muzykę punkową, teraz grają klubowy folk. Bardzo fajnie to robią. Salę prób mają w naszej remizie. Spotykają się 2 razy w tygodniu. Oni też to wszystko robią charytatywnie ze swojego zapału, z miłości do muzyki, z pasji.
Nie Tym Tonem – Piyrso godzina – źródło: YouTube.
P.S.: To jest dobry sposób żeby prezentować tradycję w nowoczesnej formie. W Polsce są zespoły, które to z powodzeniem robią.
W tym samym nurcie można działać nie tylko na polu muzyki, ale też w innych dziedzinach. U nas ostatnio otwarto pizzerię, na ścianach której wiszą zdjęcia ze starej wsi Maniowy. Właściciel mówi, że chciałby, aby wszyscy, którzy tam przyjdą, mogli zobaczyć, jak kiedyś wyglądała nasza wieś.
P.S.: Proszę opowiedzieć o Pani muzykowaniu.
Skończyłam szkołę muzyczną na flecie poprzecznym, później zainteresowałam się fujarkami pasterskimi. Pierwszą fujarkę kupiłam na festiwalu budowy instrumentów na Słowacji od pana Smetanki, który jest wspaniałym muzykiem. Gra muzykę tradycyjną na różnych instrumentach tradycyjnych i wytwarza fujarki. Muzyka pasterska Podhala wywodzi się od fujary 1 otworowej, na której gra się alikwotami. Później powstały fujarki sześciootworowe – grający wydłubali sobie w niej dziurki, bo zauważyli, że na takim instrumencie można zagrać więcej melodii. Jako, że u nas na Podhalu śpiewa się na 2 głosy, więc dołożyli drugą rurkę, dodając harmonię do melodii. Potem z nich powstały kozy i dudy podhalańskie. Już od co najmniej pięciu lat na Podhalu dość mocno promowana jest muzyka pasterska. Jest wielu bardzo dobrze grających muzyków. Nawet dzieci na tej jednootworowej grają fantastyczne melodie.
Bardzo żałuję, że wychowanie muzyczne w polskich szkołach jest tak źle traktowane – po macoszemu. Można powiedzieć, że leży.
P.S.: I znowu tracimy jakiś kapitał i potencjał.
Ja powiem wręcz że ta muzyka w szkołach jest na zerowym poziomie. Obserwuję to od jakiegoś czasu. Chłopcy wstydzą się śpiewać. Dziewczynki jeszcze śpiewają, ale chłopcy już nie. Za moich czasów w szkole śpiewaliśmy bardzo dużo. Jeździliśmy na konkursy. Śpiew był promowany i powszechny. Muzyka w tej chwili jest jakimś złem i wstydem.
A wystarczy dać dobry przykład. Kiedyś byłam w Łodzi w kościele, a że głośno śpiewam, to nieskromnie powiem, że zadziwiłam wiernych odwagą śpiewania. Pani jest góralką, dlatego pani tak śpiewa – usłyszałam. Odpowiedziałam, że wy macie takie same głosy jak góralka i też powinnyście śpiewać. Kiedy byłam tam ponownie, to już te panie śpiewały i były zachwycone. Bo wystarczy pierwszy raz spróbować, mieć kogoś kto wesprze i już to zaczyna działać. Nie ma się czego wstydzić, trzeba śpiewać. Dobrze by było, żeby śpiewanie wróciło do łask.