„Pasją uprawy winorośli „zarazili” nas niemieccy winiarze, u których pracowaliśmy na winnicach, a teraz my próbujemy przekazać naszą miłość innym.” Tak piszą na swojej stronie internetowej młodzi ludzie z powiatu bieszczadzkiego, którzy odważyli się założyć we wsi winnicę. Rozmawiamy o pracy, szczęściu, dobrych ludziach, a także o cierpliwości i niecierpliwości potrzebnych w prowadzeniu odważnego przedsięwzięcia.
Stańkowa to najdłuższa wieś w gminie Ustrzyki Dolne. Jej zabudowania po obu stronach drogi ciągną się na odcinku siedmiu kilometrów. Położona w dolinie, otoczona z dwóch stron lasami i wzgórzami. Na jednym z takich wzniesień usytuowanych „twarzą” do słońca rośnie winnica, założona przez młodych ludzi – Sabinę i Marka Rygiel – mieszkańców Stańkowej.
SZCZĘŚLIWY ZBIEG KILKU OKOLICZNOŚCI
Sabina i Marek to ludzie przedsiębiorczy i optymistycznie nastawieni do życia. Poza prowadzeniem winnicy, obydwoje pracują w swoich zawodach. Sabina jako geodeta, a Marek jako wykwalifikowany dekarz.
Poznali się w Niemczech przy pracy w winnicy. Marek jeździł tam 11 lat, Sabina- przyjeżdżała w wakacje. Kiedy się pobrali, zamieszkali w Stańkowej. W prezencie ślubnym od rodziców otrzymali 50 arów wzgórza. Na decyzję, co z nim zrobić, nie czekali zbyt długo.
„Myśmy ten pomysł na winnicę wzięli z Niemiec. Mąż miał już duże doświadczenie i wiedzieliśmy, że sobie poradzi, bo pracował przez wiele lat w winnicy i w przetwórni. Ja co prawda przyjeżdżałam tylko na wakacje i wykonywałam takie prace, jak wycinanie, przecinanie, przerywanie liści, ale ta praktyka też mi się przydaje tutaj”.
Winnica Sabiny i Marka wygląda tak, jakby rosła tam od prawieków. Pięknie usytuowana, na naturalnym wzgórzu, wkomponowana w rodzimą roślinność, zapiera dech w piersiach niejednemu turyście, który przejeżdża przez Stańkową. Bo tutaj, na bieszczadzkich wzniesieniach najczęściej znajdują się lasy, łąki, pastwiska, czasem pola zbóż, czy ziemniaków, ale nie winorośli! Przecież winogrona sadzone w okolicznych ogrodach – zwykle przemarzają. Surowy i kapryśny klimat tego zakątka powiatu bieszczadzkiego ominął jednak Stańkową. Być może to specyficznie ukształtowany teren przyczynił się do tego, że powstał tu mikroklimat sprzyjający delikatniejszym uprawom.
Wzgórze podarowane przez rodziców, doświadczenie w pracy w niemieckiej winnicy oraz szczęście do spotykania dobrych, pomocnych ludzi – to, co najmniej trzy okoliczności sprzyjające powodzeniu tak trudnego i oryginalnego w tamtych warunkach przedsięwzięcia.
POCZĄTKI NAJCZĘŚCIEJ BYWAJĄ TRUDNE
„Ludzie nas pozytywnie zaskakują – mówi Sabina. Jak założyliśmy winnicę zaczęłam studia w Podkarpackiej Akademii Wina w Jaśle, żeby się uczyć od podstaw. Tam poznałam wspaniałych ludzi, m.in. Radosława Fronia – prawnika, który jest wykładowcą i winiarzem. On bardzo nam pomógł na początku. Poprowadził nam kwestie prawne, był z nami na każdym etapie rejestracji działalności, podsuwał rozwiązania, dzięki którym nie „wkopaliśmy” się w problemy”.
Środowisko winiarzy w tym regionie Polski jest małe, wszyscy siebie znają i sobie pomagają. Kiedy jednak Sabina i Marek jako pierwsi w Bieszczadach zakładali winnicę w 2014 roku, musieli podjąć ważne decyzje. Np. czy sadzić wiosną czy jesienią, jak poprawić stan gleby, jakie szczepy winorośli dobrać? Był to eksperyment i duże wyzwanie. Bo ich koledzy z okolic Krosna i Jasła zakładali swoje winnice w kompletnie innych warunkach glebowych i klimatycznych, a oni byli po prostu pierwsi na tym terenie. Wówczas z pomocą przyszedł Roman Myśliwiec – człowiek z dużym doświadczeniem, który rozpoczął odtwarzanie i rozwijanie zniszczonego po wojnie winiarstwa w Polsce.
„Roman Myśliwiec pomógł nam w wielu sprawach. My tutaj raczkujemy. Winnice wokół Krosna i Jasła są już bardziej zaawansowane. My nie wiemy, jak winorośl zachowa się w naszym klimacie. Roman Myśliwiec doradził nam, jak przygotować glebę pod winnicę, jakie szczepy winorośli dobrać” – mówi Sabina.
Posadzili 7 odmian winorośli: Solaris, Seyval Blanc, Aurora, Saint Pepin, Leon Millot, Marechal Foch oraz Marquette. Początki były trudne. Na pierwszy zbiór owoców przygotowywali winnicę 3 lata. Zabiegali o to, by sadzonki się wzmocniły, uodporniły na choroby i gwałtowne zmiany pogody.
„Założyliśmy winnicę wiosną i w pierwszym roku usunęliśmy wszystkie grona. Ten zabieg wykonuje się po to, by sadzonka dobrze się ukorzeniła, wtedy jest szansa, że będzie mocna. Podobnie zrobiliśmy w drugim roku – zostawiliśmy po jednym gronie na krzaku, a w trzecim zostawialiśmy już po 3 kiście owoców na krzewie – mówi Sabina. A Marek dodaje: „Winnica nie jest na wieki. Mówi się, że winnica przeżywa do około 50 lat, ale to zależy od różnych warunków. Kiedy pracowałem przez te 11 lat w Niemczech, wymieniliśmy 25 hektarów z 30 hektarowej winnicy. W naszym klimacie nie wiemy, jak zachowają się sadzonki, jak sobie poradzą, ile wytrzymają? Bo tu nie ma więcej takich szaleńców jak my!’’
W czwartym roku miało być pierwsze winobranie. Niestety, przyszło tak silne gradobicie, że zniszczyło sadzonki, a winogrona spadły na ziemię.
Późniejszy rok był bardzo dobry. Ale pojawił się lęk, czy wino się przyjmie? Bo jak mówią obydwoje – markę winnicy można zepsuć w jednej chwili. Martwili się, jak zostaną ocenieni przez znawców win (sommellierów) i klientów. Na test nie trzeba było długo czekać. Niezapowiedzianie do winnicy w Stańkowej zawitał międzynarodowy ekspert w dziedzinie winiarstwa. Spróbował wina i … dobrze je ocenił.
PRACA W WINNICY
Choć praca w winnicy kojarzy się zazwyczaj z winobraniem, składa się na nią wiele czynności i zabiegów, które należy wykonywać praktycznie przez cały rok.
„Winobranie jest już wisienką na torcie – mówi Sabina – a cały rok ten tort buduje się od podstaw. Zima jest dość luźna jeśli chodzi o pracę w polu, jednak więcej czasu spędzamy w przetwórni. Trzeba tego wina pilnować. Czasem już na przełomie stycznia i lutego zaczynamy cięcia. Im winorośl bardziej rośnie, tym więcej pracy potrzebuje. Czasem jest taki przyrost, że jak kończymy przycinać krzewy w ostatnim rzędzie, to zaraz musimy wracać do pierwszego. Winorośl w ciepłe dni potrafi przyrastać 7 cm na dobę. Odkąd mamy ciągnik i maszynę już nie przycinamy krzewów ręcznie. Wykonujemy też pielenie w rzędach. Co prawda mamy maszyny, ale po maszynach robią się dołki, więc nie zawsze możemy z nich korzystać, bo nie chcemy, by stała w rzędach woda. Zwykle idziemy w kilka osób: mama, wujek, ktoś komu płacimy, my we dwoje i pracujemy motykami”.
Winnicy trzeba doglądać. Sprawdzać stan liści, owoców, czy nie pojawiły się jakieś choroby, czy nie atakują owoców ptaki. Trzeba sprawdzać pH gleby i odpowiednio reagować, użyźniać ziemię przez coroczne nawożenie. Są w niej prace dające wyciszenie, albo klimat do dobrej rozmowy, są też prace nudne np. zielony zbiór. Robi się go wówczas, gdy jest za dużo gron. Polega on na mozolnym analizowaniu, które grona usunąć, żeby te zostawione nabrały lepszej jakości, a więc smaku.
Sabina i Marek zabezpieczają winogrona siatkami, by ochronić owoce przed ptakami. Bez tych osłon nie mieliby co zbierać. Siatki ściąga się stopniowo, tuż przed zbiorem, gdyż ptaki potrafią zjeść owoce zanim dojdzie się do danego krzewu.
Podczas naszej rozmowy powtarzają często, iż nie zdawali sobie sprawy, że jest tyle dobrych ludzi na świecie! Jedni przyjeżdżają, żeby im pomóc, doradzić, inni dowiedzieć się czegoś o uprawie winorośli czy produkcji wina.
A kiedy przychodzi czas winobrania gromadzi się u nich ekipa ludzi chętnych do zbierania owoców. Najpierw dzwonią i pytają, czy mogą i proszą, żeby ich zapisać. W zeszłym roku zebrała się grupa 13 osób.
„Nie płacimy zbierającym pieniędzmi, dajemy im zawsze wino, zapewniamy jedzenie. W tamtym roku zbieranie trwało 3 godziny, a potem był obiad i długie rozmowy. To jest wymiana, bo my ich karmimy, pokazujemy przetwórnię, dajemy drożdże winiarskie. Tłumaczymy jak to się robi. A oni dla nas zrywają winogrona”.
Od kiedy winogrona znajdą się w przetwórni, właściciele „łapią oddech” i spokój, że owocom nie grozi już nic z zewnątrz, chociażby załamanie pogody. Potem zaczyna się dla nich praca w przetwórni. „My jak wchodzimy do przetwórni, to jesteśmy tam non-stop” – wyznają. Przetwórnia znajduje się w dawnym sklepie we wsi. Kupili go parę lat temu, wyremontowali, i wyposażyli.
Produkują wina czerwone i białe. Cała magia smaku ich wina polega na odpowiednim łączeniu (kupażu) różnych odmian winogron ze sobą. I choć winnica ma już 8 lat, wina jest ciągle jeszcze mało, by wyjść z szerszą ofertą. Dlatego sprzedają wino głównie u siebie w gospodarstwie, podczas organizowanych degustacji, wśród gości z agroturystyk we wsi, czy w lokalnym sklepie z pamiątkami.
Ludzie znajdują ich przez FB, gazety, telewizję i tzw. pocztę pantoflową. Winnica należy też do Podkarpackiego Szlaku Winiarskiego, który promuje kilkadziesiąt winnic w regionie, także tę ze Stańkowej.
JAKICH LUDZI POTRZEBUJE WINNICA?
Cierpliwość i niecierpliwość – obie potrzebne
Słuchając wypowiedzi Marka i Sabiny usiłowałam znaleźć receptę na odważne przedsięwzięcie gospodarcze na wsi. Pomyślałam, że trzeba być bardzo cierpliwym, jak Marek i bardzo niecierpliwym jak Sabina, spokojnym jak Marek i energicznym jak Sabina. I do tego jeszcze pracowitym, optymistycznie nastawionym do życia, konsekwentnym, a czasem po prostu – upartym.
„Kiedy ja obserwuję, jak winiarze np. z okolic Zielonej Góry, gdzie jest zdecydowanie cieplej niż u nas, chwalą się w mediach społecznościowych zdjęciami gron i widzę, że ich już się czerwienieją a nasze są kompletnie zielone – wpadam w popłoch. Mówię do męża: <<Nie będzie u nas zbioru, nie będzie! U nich już się przebarwiły a u nas są jeszcze zielone!>> Mąż odpowiada: <<spokojnie, spokojnie, poczekajmy>>. Bo u nas jest tak, że jedno pcha do przodu, drugie jeszcze każe czekać, i ostatecznie łapiemy ten złoty środek” – mówi Sabina.
Szukanie swojej drogi i upór
„Nam się udało, bo mamy trochę szczęścia w życiu. I nie chcemy lecieć za tłumem, tylko chcemy szukać swojej drogi. I nie lubimy się poddawać. Na początku nie było lekko, były kryzysy, na wiele rzeczy brakowało pieniędzy, a prace rozkładaliśmy na etapy. Było ciężko, ale można to przeżyć. Daliśmy radę, sami z rodziną”.
Pomocna rodzina i sąsiedzi
„Rodzice dużo nam pomogli i nadal pomagają. Pytają mnie: <<czemu nie dzwonisz?>> Albo: <<to co dzisiaj robimy?>> Wujek też nam dużo pomaga. Winnica jest zarejestrowana na mnie, ale oni też są naszymi udziałowcami. Nie bylibyśmy w stanie tego dźwignąć ani finansowo, ani pracą. Winnica to spółka rodzinna. A przez naszą działalność chcemy pokazać ludziom, że można tu mieszkać i znaleźć pomysł na dodatkową pracę i coś osiągnąć”.
SZCZĘŚLIWA WIOSKA
Mieszka tu 236 osób. Mieszkańcy Stańkowej w opowiadaniu Sabiny i Marka jawią się jako ludzie życzliwi i zaradni życiowo, a także społecznie. We wsi działa aktywnie Koło Gospodyń Wiejskich, Ochotnicza Straż Pożarna, a nawet Młodzieżowa Straż Pożarna.
„Wioska jest bardzo zadbana, każdy koło domu chce coś zrobić, i każdy szuka czegoś dla siebie, jakiegoś pomysłu na życie. Od początku tak było, jak pamiętam. Był taki czas, że młodych nie było, bo wyjeżdżali za granicę. Powoli wracają, remontują lub budują domy i myślą o własnej działalności gospodarczej”.
Marek i Sabina podkreślają, że mieszkańcy Stańkowej wzajemnie sobie pomagają, a jak się komuś coś uda – to nie czuje się z żadnej strony zawiści.
„Wioska jest taka, że każdy każdemu pomoże, ludzie dzielą się i wymieniają owocami, warzywami, sianem dla zwierząt, pomagają sobie w naprawach sprzętu rolniczego, w odśnieżaniu, wypożyczają sobie wzajemnie maszyny, przyczepy itd. Może działa to, że nas jest mało i jesteśmy sobie potrzebni. Patrzymy na drugiego człowieka, nie tylko tak, żeby nam było dobrze. Nie ma u nas zazdrości” – wyznaje Sabina. Marek dodaje: „Mamy np. takiego sąsiada, który jest spawaczem i nie bierze od nas pieniędzy, kiedy np. potrzebujemy naprawić coś w ciągniku. Potem dzwoni, czy może coś od nas pożyczyć. I tak ludzie tutaj sobie pomagają na zasadzie wymiany usług. Dlatego mamy wsparcie nie tylko w rodzinie, ale wśród sąsiadów”.
„Nie trzeba jechać do dużego miasta, żeby się rozwijać. Można tu mieszkać. I choć jesteśmy z małej wioski, to jakoś sobie radzimy. Obok nas znajomi z Warszawy założyli agroturystykę. Mieszkają tu już ponad 10 lat. To nie tylko miasto daje radę, ale my też – mówi z przekonaniem Sabina.
***
Winnica Stańkowa
Sabina i Marek Rygiel
Stańkowa 53 38-711 Ropienka
nr tel. Sabina Szmyd-Rygiel +48 669 776 392
nr tel. Marek Rygiel +48 783 216 332
info@winnicastankowa.pl