Mam od ludzi zielone światło. Rozmowa z Przemysławem Piechem, Sołtysem wsi Bartążek

SLTSzaja

Przemysław Chrzanowski, Witryna Wiejska: Sołtysem zostałeś w wieku 22 lat. To bardzo wcześnie jak na tę funkcję. Czy wówczas, przed ośmiu laty, byłeś pewien tej decyzji? 

 Przemysław Piech, Sołtys wsi Bartążek: – Moje najbliższe środowisko odradzało mi ten krok, ale ja podszedłem do sprawy zupełnie świadomie. Znałem realia, ponieważ przez cztery lata wchodziłem w skład rady sołeckiej za kadencji mojej poprzedniczki.  Była nią pani Iwona Pietrzak-Rogala, dzięki której miałem szansę zaznajomić się z podstawami działań samorządowych. Na tym polu wiele zrobiła również moja babcia, która przez dwie kadencje zasiadała w Radzie gminy Stawiguda.


Bartążek nad jeziorem Bartąg.

Czy można zaryzykować stwierdzenie, że była pani sołtys wychowała sobie następcę? 

– Ależ oczywiście! Od początku była dla mnie wzorem do naśladowania. Imponowało mi to, jak potrafiła podejmować czasem trudne decyzje, jak analizowała wszystkie “za” i “przeciw”. Niepostrzeżenie stała się niejako moją mentorką. W konsekwencji, kiedy stanąłem przed nowym wyzwaniem , nie zawahałem się ani przez moment.

Jakim sołtysem jest na co dzień Przemysław Piech? 

– Przede wszystkim żyję blisko ludzi i ich problemów. Staram się wprowadzać rozwiązania , z których sam korzystam systematycznie jako młody człowiek. Stawiam na nowe technologie, staram się zawsze iść z duchem czasu. To wszystko musi współgrać z wielofunkcyjnością sołtysa, który na co dzień jest księdzem, prawnikiem, psychologiem, mediatorem i Bóg wie kim jeszcze. Robię wszystko, by być dobry sołtysem dla rdzennych mieszkańców swojej miejscowości, jak i tych, którzy przeprowadzają się tu z pobliskiego miasta. Ci ostatni najczęściej nie wiedzą o moim istnieniu, nie mają pojęcia kim jest i “do czego służy” sołtys. Dla mnie to nie lada wyzwanie, by przekonać ich do siebie i uświadomić, że mogą na mnie liczyć.


Zebranie wiejskie.

Zgadzasz się z obiegowym powiedzeniem: “Tyle sołtys może ile wieś pomoże”? 

– To credo każdego sołtysa, które winno zostać wyryte na kartach sołeckiej konstytucji, jeśli takowa kiedykolwiek powstanie. Bez ludzi sołtys nie będzie w stanie zrealizować żadnej znaczącej inicjatywy. Tylko zintegrowane, scalone społeczeństwo ma szansę robić wielkie rzeczy. Podziały wewnętrzne i autorytarne zacięcie sołtysa z pewnością nie służą nikomu.

Czy taka postawa jest gotowym sposobem na sukces w plebiscycie na “Sołtysa Roku”? 

– To jeden z wielu aspektów sołeckiej kuchni. Ale najważniejsze jest to, by być sobą. Nie chodzi o to, by wszystkim wokół słodzić, konstruktywna krytyka także jest czasem wskazana. Zawsze jednak u podstaw moich relacji z mieszkańcami jest szacunek, który im okazuję. Myślę, że to działa obecnie w obie strony, moja druga kadencja jest na to niezbitym dowodem, ponieważ ludzie docenili moje wcześniejsze starania i zaufali mi ponownie. Ponadto ważne jest to, by nie działać impulsywnie pod wpływem emocji. Do wszystkich problemów podchodzę na chłodno i stawiam się po stronie tych, którzy doświadczają kłopotów.  Jeśli chodzi o zaszczytny tytuł “Sołtysa Roku”, nie traktuję go w kategorii jedynie mojego osobistego, jednostkowego sukcesu. To nagroda dla całego mojego sołectwa, które wraz ze mną chce działać i realizować kolejne inwestycje, poprawiające jakość życia na wsi. Wszystkie osoby nastawione przychylnie do mnie, czy też kwestionujące moje decyzje mogą czuć się wyróżnione. Osobiście nie irytują mnie głosy konstruktywnej krytyki, traktuję je jako wartość dodaną.


Sołtys roku.

Jak wieś Bartążek zmieniła się za czasów twojego sołtysowania?

– Przede wszystkim warto wspomnieć o inwestycjach, które znacząco poprawiły komfort życia mieszkańców. Mówię o budowie wodociągu, czy kanalizacji. Sporo energii i środków poświęciliśmy na rzecz budowy ścieżek rowerowych, czy małej architektury. Inwestujemy w poprawę bezpieczeństwa, instalujemy progi zwalniające, rozwijamy sieć oświetleniową, poprawiamy estetykę naszej miejscowości. Wiadomo, że przy wielu zadaniach potrzebny jest współudział gminy, dlatego niezmiernie ważne jest wzajemne porozumienie we wspólnej sprawie. W życie każdego sołtysa wpisane jest to, że musi swoje wychodzić i wyjeździć, a potem zwyczajnie dogadać się z odpowiedzialnymi za finanse publiczne.

Od niedawna łączysz funkcję sołtysa z pracą w radzie gminy. Czy to dobry mariaż?

– Dopiero z chwilą, gdy stałem się radnym, zrozumiałem zawiłości gminnego budżetu. Wcześniej miałem przed oczyma wizję zrealizowania konkretnej inwestycji i bez pardonu pukałem do drzwi magistratu z prośbą o wsparcie. Nie do końca wiedziałem jakie mechanizmy trzeba uruchomić, by z gminnej kasy wysupłać potrzebny grosz. Będąc radnym stopniowo wtajemniczam się w tę materię i zabiegając o finansowanie kolejnych zadań, robię to z rozwagą.


Akcja sprzątania.

Po zdobyciu prestiżowego tytułu “Sołtys Roku” oczekiwania wobec ciebie i twoich działań zapewne poszybowały w górę. Jak widzisz swoje sołtysowanie w przyszłości? Czy będziesz starał się poprzeczkę podnosić jeszcze wyżej?

– Czuję się spełniony tutaj na dole. Nie ciągnie mnie do piastowania funkcji gdzieś na samorządowych, czy broń Boże, politycznych szczytach. Cieszą mnie dobrze zrealizowane zadania w mojej miejscowości. A co do przyszłości, to mam w planach kolejne ważne dla lokalnego środowiska inwestycje. Do takowych wyzwań z pewnością należy budowa świetlicy wiejskiej, której Bartążek nie ma od ponad 20 lat. Moje poprzedniczki gorąco apelowały do władz o konieczność podjęcia się tego wyzwania. Kiedy przed ośmiu laty zostałem sołtysem, także dołączyłem do tego chóru. Co ciekawe, dzień po ogłoszeniu wyników w konkursie na “Sołtysa Roku”, dotarła do mnie informacja o przyznaniu środków na tą wyczekiwaną inwestycję. Wszyscy zareagowaliśmy euforycznie! Mamy zielone światło, zatem przystępujemy do działania.


Palinocka.

***

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!