Marek Chmielewski o wojnie w Ukrainie: nie mogłem stać bezczynnie!

Marek Chmielewski to charyzmatyczny sołtys Orli, radny gminy oraz ponadlokalny lider przywracający pamięć o orlańskich Żydach. Z chwilą wybuchu wojny w Ukrainie stał się osobą rozpoznawalną w całej Polsce, a wszystko za sprawą pewnego filmiku, opublikowanego w mediach społecznościowych.

– Opowiem o pierwszym dniu, w którym wszystko się zaczęło. Jest piąta rano, budzę się, a tu wojna! Każdy zdrowy mężczyzna myśli jak zabezpieczyć swoją rodzinę w takiej sytuacji. Pomyślałem, że trzeba zrobić zapasy, zacząłem od węgla, paliwa, potem wybrałem się na większe zakupy żywności. Bardzo się wówczas wystraszyłem. Do południa udało mi się wszystko uporządkować, wtedy chwyciłem za telefon i zacząłem dzwonić do znajomych. Pytałem liderów organizacji pozarządowych czy coś się dzieje, czy ktoś zainicjował jakąkolwiek akcję pomocową?

Dowiedziałem się, że nasi lokalni włodarze się zbierają i dyskutują. Wszyscy wójtowie siedzą u starosty w powiatowym miasteczku i nie reagują. Mija czwartek, mija piątek, a oni wychodzą z mikrofonem na miejski plac i apelują przeciwko wojnie. Zadałem pytanie: to wszystko? Przecież dziesiątki tysięcy uchodźców już stoją na granicach, a wy siedzicie z założonymi rękami. Tam gdzieś w Przemyślu Marcin Piotrowski organizuje już akcje, a my tutaj tkwimy w martwym punkcie! Lokalni liderzy niemal natychmiast zaczęli wysyłać samochody na granicę, błyskawicznie zaangażowali się harcerze, młodzi ludzie rwali się do działania. Niestety, w pierwszych dniach zabrakło koordynacji, ponieważ nasi „wybrańcy” zawiedli – z rozżaleniem opowiada Marek Chmielewski.

Po tym wszystkim pan Marek nie spał całą noc, nie mógł pogodzić się z marazmem i nieporadnością lokalnych władz. Kiedy rano się przebudził, nie wytrzymał… Wziął telefon i postanowił nagrać film. Zaczął bardzo spokojnie, ale potem złe emocje spowodowały, że padło wiele niecenzuralnych słów. Na fali wzburzenia opublikował nagranie w mediach społecznościowych. Reakcja ludzi była natychmiastowa, post udostępniono setki razy, a pod filmem pojawiło się mnóstwo komentarzy popierających jego działanie. Ale najważniejsze było to, że sam film zaczął odnosić właściwy skutek. Ci którzy do tej pory siedzieli z założonymi rękami, teraz zabrali się do pracy.

– Miałem maile i telefony z całej Polski, w których lokalni włodarze często meldowali, że wykonują już ruchy pomocowe. Odpowiadałem im, że nie powinni się przede mną usprawiedliwiać, wszak obowiązkiem każdego włodarza: wójta, burmistrza, czy prezydenta jest odpowiednio reagować w czasie kryzysu takiego jak wojna za pobliską granicą – komentuje całą sytuację pan Marek.

Wszystkie gminy dysponują planami, przygotowywanymi na czas wojny. Tam jest wszystko wypisane, wiadomo od początku kto za co jest odpowiedzialny. Z reguły są to doskonale opracowane procedury, bardzo często gminne strategie przygotowują byli wojskowi. Niestety, w sytuacji zagrożenia to co na papierze ma się nijak do rzeczywistości.

– Proszę sobie wyobrazić, że człowiek, który w mojej gminie zajmował się przygotowaniem takiego planu chciał rzucić robotę, bo nic nie zadziałało tak jak powinno. Wójtowie siedzieli i czekali na to, czy może wojewoda coś podpowie. A wystarczyłoby wziąć do ręki wcześniej mozolnie przygotowaną kopertę z instrukcjami na wypadek wojny. Nikomu do głowy to wtedy nie przyszło – załamuje ręce sołtys Orli.

– Cieszę się że mój krótki, aczkolwiek niecenzuralny, film odniósł pozytywny skutek obejrzało go prawie milion internautów, ponadto pod materiałem znalazło się ponad 20 tys. pozytywnych komentarzy, a tzw. lajków nie zliczę. Nie znam się na internecie, ale tak to działa, że im więcej niecenzuralnych słów, tym film ma większe zasięgi. Nie chciałbym się tutaj usprawiedliwiać, ale na co dzień takim ordynusem nie jestem. Był to efekt mojego ogromnego wzburzenia – podkreśla Marek Chmielewski.

Na fali popularności internetowej do sołtysa Orli zaczęli dzwonić ludzie również z prośbą o pomoc dla uchodźców, stąd do tej pory pod jego dachem od wielu tygodni mieszkają Ukraińcy. Wraz z rodziną stara się pomagać ludziom w różnych sytuacjach.

– Spod Mariupola przyjechał do Polski starszy pan po siedemdziesiątce, któremu zniszczono pasiekę na Ukrainie. Pomyśleliśmy, że nie można tego człowieka tak zostawić i oddaliśmy mu z naszej pasieki po niedawno zmarłym wuju pięć uli. Symbolicznie ofiarowałem mu również młotek, by przy jego pomocy zaczął odbudowywać swe życie – opowiada pan Marek.

– Z drugiej strony od trzech miesięcy mam u siebie studentkę z Ukrainy, która zaczyna się rozglądać za pracą. Teraz ma egzaminy za pasem i nie mogę pozwolić, by je zaprzepaściła. Zadzwoniłem do rodziców, którzy zostali w Ukrainie, że w żadnym wypadku do pracy pójść nie może. Teraz ma naukę, musi dobrze zdać sesję. A u mnie na wsi jeden talerz więcej różnicy nie robi.

Pan Marek ocenia, że zaczynamy oswajać się z wojną oraz codziennymi komunikatami z frontu. Pomoc skierowana do uchodźców nie jest już tak spontaniczna, ale nadal trwa. Pierwszy miesiąc wojny był dla nas wszystkich bardzo trudny, jednak nie możemy stale żyć w ascezie.

– Ja mam rolnictwo, muszę jechać w pole, uprawiać, orać i siać. Z tyłu głowy ma człowiek ciągłe myśli o tym co dzieje się na wschodzie. Jest wokół mnóstwo ludzi, którzy się tym nie przejmują, stoją obok tego wszystkiego. Tłumaczę im, że przecież w latach 30. ubiegłego wieku też gdzieś tam słyszało się o jakimś Hitlerze, o tym że Żydów zamyka w obozach. Mówiono wtedy, że to daleko i że nic strasznego wydarzyć się nie może. Minęło parę lat i mieliśmy drugą wojnę światową, dlatego należy stawiać na permanentną edukację. Ludzie muszą zrozumieć, że jeżeli w tej chwili nie będziemy współdziałać, jeżeli nie będziemy z tej lekcji wyciągać wniosków, może to doprowadzić do sytuacji kryzysowej po naszej stronie – alarmuje sołtys Orli.

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!