Ukrainki i Ukraińcy przybywający do Polski mogą być w złym stanie psychicznym, a ich zachowanie może być dla nas niezrozumiałe. Dr Marzena Łotys, psycholożka społeczna od lat współpracująca z Fundacją Wspomagania Wsi, mówi jak towarzyszyć tym ludziom w traumie i jak działać, by psychicznie się nie wypalić.
Magdalena Kowalczyk, Witryna Wiejska: Marzeno, od tygodnia żyjemy wojną, którą Putin wytoczył Ukraińcom. Wszystkie inne publiczne sprawy zeszły na drugi plan, ludzie starają się pomagać jak mogą. Każdego dnia docierają do nas tysiące uchodźców z Ukrainy, a Polacy gotowi są przyjmować ich pod swój dach. Skąd ta ogromna mobilizacja, poczucie solidarności, chęć niesienia pomocy?
Dr Marzena Łotys: Skłania nas do tego poczucie wspólnoty wobec ekstremalnego zagrożenia. Boimy się tej wojny, boimy się Rosji. Czujemy, że musimy zrobić wszystko, by ta wojna nie rozlała się poza Ukrainę. Współczujemy Ukrainkom i Ukraińcom bo to nasi bliscy sąsiedzi z jednego kręgu kulturowego. Od wielu lat w Polsce słyszymy język ukraiński głównie w dużych miastach. A obecnie z Ukrainy uciekają kobiety z dziećmi, także noworodkami na rękach. Docierają do nas informacje, że w metrze w Kijowie kobieta urodziła dziecko. Nie powinno tak być, bardzo trudno jest być obojętnym na cierpienie najmłodszych, niewinnych. To szczególnie budzi gniew i skłania do przyjmowania tych ludzi pod swój dach.
Ponieważ my Polacy jesteśmy w ogromnym napięciu, to aby psychicznie to znieść, musimy działać. Działanie, ruch pomaga rozładować napięcie, stres. Ten strach, gniew, który jest w nas, przekierowujemy w działanie: zbiórki darów, przewożenie migrantów, gotowanie dla nich, organizowanie im noclegów, uczestnictwo w zbiórkach pieniężnych, oferowanie swoich usług za darmo, wyłapywanie fake newsów, próby informowania Rosjan o tym co naprawdę robi ich rząd. To jest normalny, biologiczny odruch, który ratuje nas samych.
Ukrainki i Ukraińcy, którzy płyną do nas szerokim strumieniem mogą być w złym stanie psychicznym. Możemy nie rozumieć ich zachowania.
Zgadza się, koniecznie trzeba mówić głośno, że te kobiety i mężczyźni mogą zachowywać się w niezrozumiały dla nas sposób. Może być tak, że przyjmiemy kogoś pod dach, a usłyszymy pretensje: „gdzie byliście kiedy zaatakowano Krym”, „Putin to szaleniec, nie reagowaliście kiedy było trzeba”.
Takie słowa mogą nas ściąć z nóg, może nam zabraknąć słów, oburzymy się: „no jak to, to ja im daję schronienie przed wojną, a oni się jeszcze awanturują”. Tu bardzo ważna sprawa – ci ludzie są bardzo straumatyzowani, przerażeni, rozżaleni. Ich mózgiem kieruje teraz najstarsza jego część, tzw. mózg gadzi, który ma jeden cel: przeżyć za wszelką cenę.
To jest stan „walcz lub uciekaj” i tu nie ma miejsca na życzliwości. Kora nowa w mózgu, czyli ta najnowsza struktura w naszej głowie, odpowiadająca za logiczne myślenie, empatię, właściwie zachowanie zostaje wtedy odcięta.
Ludzie, którzy do nas przybywają, będą najczęściej w tym mózgu gadzim i możemy spodziewać się niezrozumiałych reakcji: płaczu „bez powodu”, niechęci do rozmowy, zamykania się w pokoju, niechęci do jedzenia (a my właśnie wyprawiamy wielki obiad specjalnie dla nich!), złości, ciągłego wpatrywania się w telefon, ucieczki w sen, albo zupełnej bezsenności. Oczywiście nie musi tak być. Na pewno część z tych kobiet będzie bardzo starała zachowywać się życzliwie i właściwie, mimo, że w ich wnętrzu dzieje się tragedia.
Pamiętajmy, że ludzie zachowują się źle, kiedy czują się źle. Każdy człowiek, o ile nie choruje psychicznie, chce zachowywać się dobrze i życzliwie wobec innych, bo współpraca też jest zapisana w naszych mózgach i genach. Współpraca i dobre zachowanie były gwarantem przetrwania w społecznościach zbieraczy i myśliwych.
Jeśli ktoś zachowuje się źle, to czuje się źle i to nie jest o nas. Jeśli słyszymy komentarz „gdzie byliście kiedy zaatakowano Krym” to wtedy bierzemy głęboki wdech i wydech i w myślach powtarzamy sobie „to nie o mnie, to nie o mnie”. Ta osoba nawet nie chce naszej odpowiedzi. Ona daje sygnał „jestem w rozpaczy, rozpadłam się na milion kawałków”. Możemy wtedy spojrzeć jej w oczy ze współczuciem i powiedzieć: „widzę Cię. Widzę Ciebie i Twoje cierpienie. Czego teraz ode mnie potrzebujesz? Czy mogę Cię jakoś wesprzeć? (tudzież: chcesz zostać sama? Chcesz się położyć? Napić herbaty? Zostać z Tobą? Zająć się Twoimi dziećmi?”. Sami nie dajmy ponieść się złości i emocjom.
I bez wojny my wszyscy wpadamy w gadzi mózg – to po prostu stan bardzo silnego stresu, kiedy możemy zachowywać się nieracjonalnie. Wtedy trąbimy na innych kierowców, chcemy rzucać szklankami o ścianę, w telewizor, mamy ochotę kogoś szarpać albo uciekać co sił w nogach – chociaż nie grozi nam śmierć, tylko np. spóźnienie do pracy.
Nasz mózg, ukształtowany tysiące lat temu na sawannie jest tak skonstruowany i na co dzień możemy z tym pracować. Bo dziś w cywilizowanym, zachodnim świecie nie grozi nam pożarcie przez lwa czy śmierć z rąk obcego plemienia. A przynajmniej tak było jeszcze tydzień temu, bo dziś Ukraińcy stają twarzą w twarz ze śmiercią.
Bądźmy zatem dla nich łagodni, wyrozumiali, ale bądźmy także dobrzy dla siebie. Rozpaczą, bezsilnością, złością możemy się zarazić i może nas to pociągnąć w dół.
Co jeszcze robić kiedy spotkam się z takimi niezrozumiałymi zachowaniami? Co mówić, czego nie mówić?
Kiedy widzimy kogoś słabego, płaczącego to mamy potrzebę mu pomóc, najlepiej jak najszybciej ulżyć mu w tym cierpieniu. „Nic się nie stało, jesteście bezpieczni”, „rozumiem cię”, „nie rozmawiajmy o tym, teraz będzie dobrze”, „wprawdzie jest wojna, ale…” – to mamy ochotę mówić, ale nie powinniśmy.
Żadnego, „ale”, żadnego klepania po plecach, żadnego „dasz radę, silna jesteś”, żadnego „uśmiechnij się, jutro będzie lepiej”. Nie narzucajmy się, nie wypytujmy, nie ciągnijmy dyskusji na siłę. Nie bierzmy na siebie odpowiedzialności za psychiczny stan tych ludzi – to absolutnie nie jest nasza rola i nie zrobimy tego dobrze. Oni sami, przy współpracy specjalistów i swoich bliskich muszą się poskładać po tym co przeszli i przechodzą.
Nie starajmy się na siłę stworzyć w domu dobrej, wesołej atmosfery, bo to szybko zniszczy nas samych. To co możemy zrobić, to właśnie dać bezpieczną przestrzeń dla całego spektrum emocji – od złości, po rozpacz, strach. Takie emocje mogą się pojawić i postarajmy się ich nie bać. Możemy towarzyszyć kobiecie w jej płaczu, zapytać czy potrzebuje tej obecności. Jeśli ona potrzebuje płakać sama pod kołdrą – nie wyciągajmy jej spod tej kołdry, niech płacze ile potrzebuje, chociażby to miało trwać tydzień. Możemy raz na jakiś czas zapukać do pokoju z pytaniem czy np. przynieść jej kanapkę i herbatę. Sami przypomnijmy siebie – czego potrzebowaliśmy, kiedy wydarzyło się w naszym życiu ekstremalne wydarzenie?
Podejrzewam, że wiele z tych kobiet będzie próbowało robić dobrą minę do złej gry – resztkami sił przed nami będą udawać, że jest dobrze, że są szczęśliwe, będą próbowały nas zadowolić, zabawiać rozmową. Może będą miały poczucie, że my tego oczekujemy. Ale taka sytuacja to dla tych kobiet walka na dwa fronty – rozpacz w środku i próby „trzymania się w garści”, by nie urazić gospodarzy. Starajmy się im oszczędzić tej walki o nasze dobre samopoczucie.
Większość tych kobiet przybywa z dziećmi. To podwójny dramat.
I tu mamy pole do popisu. Jeśli dziecko jest w dobrej formie, nie jest straumatyzowane, wykazuje chęć do zabawy, interesują je zabawki i jest w stanie opuścić swoją mamę choć na chwilę to możemy swoją siłę włożyć w opiekę nad dzieckiem. Wyjść z nim na spacer, poszukać pierwszych oznak wiosny, czytać mu, nakarmić zdrowym posiłkiem, ponosić niemowlę, pobujać w wózku, przypilnować gromadkę dzieci podczas swobodnej zabawy. A matce dziecka dać się wyspać, wypłakać, albo pozwolić na „siedzenie w telefonie” i telefony do mężów i rodziny. Matki w tej sytuacji cierpią podwójnie, bo mimo tych straszliwych tragedii mają pod opieką dzieci i chcą je chronić przed traumami. Same będąc w traumie nie będą w stanie tego zrobić.
Jeśli mamy w domu ukraińskie dziecko, które wymaga pomocy psychologa to koniecznie trzeba kontaktować się ze specjalistami. To samo dotyczy zresztą dorosłych. W tej ogromnej mobilizacji gabinety psychologiczne, psychiatrzy otwierają swoje drzwi dla tych ludzi. Jestem pewna, że część kobiet-uchodźczyń wymaga pilnego kontaktu z psychiatrą albo psychologiem właśnie.
Obawiam się, że za chwilę ta mobilizacja będzie słabnąć, poczujemy się zmęczeni i zaczniemy wyczekiwać powrotu do normalności…
O ile taka normalność kiedykolwiek do nas wróci. Tak, to prawda, tak wyglądają cykle wszystkich katastrof – od wojen, po powódź. Po ogromnej mobilizacji przychodzi zmęczenie, tęsknota za dawnym życiem. Już byśmy wtedy chcieli zostać znowu sami w domu, liczymy, że nasi goście staną na nogi. Wiosna idzie, byśmy w ogrodzie popracowali…
To jest normalne, nie miejmy wyrzutów sumienia, sami siebie doceńmy za ten wysiłek, którego się podjęliśmy. Jestem przekonana, że i te kobiety i mężczyźni będą chcieli zaczynać swoje życie od nowa i mieć swój dach nad głową. Nikt z nas nie lubi siedzieć na głowie gospodarzy tygodniami, chociażby to byli nasi krewni. Przyjęcie obcych ludzi pod swój dach to długoterminowe zobowiązanie. Jeżeli poczujemy, że nie dźwigamy tego, to nie biczujmy się, ale poszukajmy konstruktywnego rozwiązania.
Kryzys ukraiński może trwać latami. A to oznacza, że będziemy musieli przywyknąć do ukraińskiego języka w szkołach, urzędach, sklepach. Także na naszych wiejskich obszarach, a nie tylko w Warszawie.
Dokładnie tak. Miejmy teraz z tyłu głowy, że ta sytuacja może trwać latami i że Ukraińcy staną się częścią naszych społeczności. Każda zmiana to wyzwanie. Możemy czuć rozdrażnienie, bo np. nie będziemy rozumieli tych samych żartów.
Może zobaczymy, że ktoś rzuca niedopałek papierosa na chodnik i nas to zdenerwuje. Może dzieci w szkole zaczną się przedrzeźniać. W sieci na pewno pojawią się hejterzy, którzy będą siać nienawistne treści.
Już teraz mogę sobie wyobrazić nagłówki ich komentarzy: „Ukraińcy zabierają nam prace”, „Ukraińcy zabierają naszym dzieciom 500+”, „Wracajcie do siebie”. Już teraz są ludzie, także politycy, ludzie mediów poddający w wątpliwość naszą pomoc dla Ukrainy.
Pojawiają się kłamstwa, że Polacy biją Ukraińców na przejściach granicznych. Mamy zmasowany atak rosyjskich trolli na nasze media społecznościowe, Reagujmy, niech każdy z nas reaguje na takie słowa, bo jeden kamyk może uruchomić lawinę. Nie udostępniajmy dalej tych treści. Pamiętajmy, że po Ukrainie i krajach bałtyckich my mieliśmy być kolejni. W naszym interesie jest dusić takie wypowiedzi w zarodku, zgłaszać je administratorom. Ukraina walczy teraz także w naszej sprawie.
Co do tej niechęci dla Ukrainek i Ukraińców, która może się pojawić za kilka miesięcy to trzeba się do tej zmiany przygotować. Jak? Cały czas mieć z tyłu głowy, dlaczego ci ludzie tutaj są.
Wracanie do praprzyczyny, czyli do wojny i zburzonych domów tych ludzi. Jeśli pojmiemy w imię czego sami siebie dyscyplinujemy, to łatwiej ta zmiana nam przyjdzie. Na wsiach będzie trudniej niż w mieście, bo wiejska przestrzeń społeczna jest dość jednorodna, uzgodniona.
W momentach złości, kiedy widzimy ten niedopałek albo zdenerwuje nas widok Ukrainki u kosmetyczki (pamiętajmy, że dla tych kobiet wygląd jest bardzo ważny!), to wróćmy do myśli „ci ludzie mogli zginąć, uciekli przed bombardowaniem, a my im pomogliśmy, uratowaliśmy im życie”.
Wtedy niedopałek staje się błahostką, zmiana następuje łagodniej i akceptacja przychodzi szybciej. Mentalnie już teraz przygotujmy się, że oblicze polskich wsi i miasteczek po prostu się zmieni i będzie bardziej różnorodne.
Dziękuję Marzeno za rozmowę!
Dziękuję również.
***