A co, jeśli moja prababcia była służącą? Historia naszych przodków i przodkiń to historia Polski

Co daje nam odkrywanie historii przodków, przodkiń i regionu? Rozmowa z Marią Weroniką Kmoch – historyczką i regionalistką, nauczycielką historii, autorką licznych artykułów, dwóch książek i bloga „Kurpianka w wielkim świecie”.

Magdalena Kowalczyk, Fundacja Wspomagania Wsi: Mario, mieszkasz i pracujesz w Warszawie, ale wychowałaś się na Kurpiach i często tam wracasz. Twoje naukowe zainteresowania krążą wokół dziejów Puszczy Zielonej, a szczególnie jej zachodnich krańców, z których pochodzisz – gminy Jednorożec. Obecnie na Witrynie Wiejskiej, w ramach lutowego tematu miesiąca, koncentrujemy się na młodych ludziach z obszarów wiejskich. Rok 2022 ustanowiono Europejskim Rokiem Młodzieży, aby zwrócić uwagę na rolę, jaką odgrywa europejska młodzież w budowaniu lepszej przyszłości. Czy według Ciebie warto znać historię swojego regionu, wsi? Może historię przodków? Jakie są korzyści płynące z tej wiedzy?

Maria Weronika Kmoch: Oczywiście, że warto, choć to wiele zależy od podejścia danej osoby. Nie wciśniesz na siłę historii regionu komuś, kogo to po prostu nie interesuje. Jako historyczka regionalistka mogę próbować zaciekawić, popularyzując, pisząc, prezentując, zachęcając do refleksji.

Fascynujące jest dla mnie odkrywanie powiązań historii regionu, specyfiki terenu, z historią rodziny. Przykładowo: jak pradziadek funkcjonował jako rolnik i gospodarz przed regulacją rzeki Orzyc, zanim poradzono sobie z tym, że woda rozlewała się z koryt (kilku, nie jednego!) na kilka kilometrów szerokości. Jak zbierał plony, jak poruszał się po okolicy?

Niezwykle ważne są powiązania historii lokalnej i rodzinnej z „wielką historią”: jak decyzje ludzi „na górze”, wydarzenia, które opisywane są w podręcznikach i książkach naukowych, wpłynęły na człowieka z Twojej wsi, Twojego miasta, na moją prababcię albo księdza z sąsiedniej parafii. Przecież to, o czym uczymy się w szkole, o czym czytamy, to (przefiltrowana, ale jednak) suma doświadczeń pojedynczych ludzi, także tych żyjących w Twoim regionie, ludzi z Twojej rodziny.

Takie podejście do historii lokalnych sprawia, że lepiej rozumiemy zawiłości przeszłości, bo stają się bardziej ludzkie. Gdy czytasz we wspomnieniach zasłużonego społecznika z Twojej wsi, że jako małe dziecko, bawiąc się z kolegami, jadł piasek albo zsikał się w majtki, to nagle ten człowiek, ta historia, staje się bliższa. To nie człowiek z piedestału, marmurowy posąg, którego nie możesz dotknąć, a człowiek z krwi i kości.

Badanie historii lokalnych i rodzinnych pozwala też zauważyć związki przeszłości z teraźniejszością: jak to, co już było, nadal na nas oddziałuje, jak warstwy przeszłości przebijają i są mniej lub bardziej widoczne jak na palimpseście. 

Blisko 10 lat zajmujesz się historią swojego regionu. Co Tobie ta wiedza dała, co daje?

Historia Kurpiowszczyzny, zarówno Zielonej, jak i Białej, tak samo Przasnyskiego, jak również historia rodzinna, są dla mnie fascynującą łamigłówką, której rozwiązywanie daje wiele przyjemności. Poznając lokalne dzieje oraz decyzje przodkiń i przodków, czasem niełatwe, uczę się pokory wobec historii.

Zajmowanie się historią regionu i rodziny pozwala mi odpowiedzieć na pytanie, kim jestem, skąd się wzięły we mnie pewne cechy charakteru, zainteresowania, zachowania buduje tożsamość. Gdy odkrywam coś dotyczącego historii gminy Jednorożec, Przasnyskiego czy Kurpiowszczyzny, czego jeszcze nikt nie napisał, nie zauważył, czuję się wspaniale. Otwieram drzwi do świata, który już nie istnieje, a z którym udało mi się nawiązać łączność. Tego świata często nie rozumiem, ale bardzo chcę, dlatego próbuję, badam, czytam, rozmawiam. Daje mi to spełnienie, szczęście, błogość.

Możliwość dzielenia się tymi odkryciami z innymi na blogu, w mediach społecznościowych, w artykułach drukowanych w czasopismach naukowych i popularnonaukowych czy wreszcie w  książkach to dodatkowa ogromna radość. Niezwykle ciekawe jest dla mnie przyjrzenie się też pamięci zbiorowej, pamięci lokalnej, jak też indywidualnej, konkretnego człowieka z rodziny – jak i dlaczego tak zapamiętano lokalną działaczkę, dlaczego w rodzinie mamy nie mówiono głośno o włączeniu się pradziadka w pomoc podziemiu antykomunistycznemu, jak następował proces zapominania i jak odtworzyć zapomniane, wyparte historie.

Jesteś także nauczycielką historii i edukatorką. Od czego zacząć, aby zgłębić historię swojej wsi, regionu?

Nie wyprawiać się za ocean (zwróć uwagę, że nie mówię: nie odkrywać Ameryki), skoro już ktoś tam dopłynął, czyli zacząć od dostępnej literatury. Najpierw jednak, jak doświadczenie większości osób wskazuje, szukamy w Internecie, więc i ja od tego zacznę. Sprawdź, czy istnieją strony internetowe albo profile w social mediach, które są poświęcone Twojemu miastu, wsi, regionowi.

Idź do lokalnej biblioteki, sprawdź publikacje w sekcji regionalnej. Każda biblioteka gminna, miejska, powiatowa ma taką sekcję. Dowiedz się, czy lokalna organizacja pozarządowa albo biblioteka prowadzi archiwum społeczne i gdzie można znaleźć jego zbiory (często są w Otwartym Systemie Archiwizacji).

Zajrzyj do archiwalnych map, by zobaczyć, jak dawniej wyglądała Twoja okolica. Wybierz się na wycieczkę rowerową po okolicy, nie używaj telefonu, pobłądź, szukaj nieznanych ścieżek i miej oczy szeroko otwarte.

A może wręcz przeciwnie zajrzyj do aplikacji ToTuBy, która zbiera intrygujące lokalne historie miejsc i ludzi, sprawdź drogę i zobacz te lokacje na własne oczy.

Wybierz się do najbliższego skansenu, muzeum albo izby regionalnej, obejrzyj sprzęty, których mogli używać Twoi przodkowie i przodkinie czy ich sąsiedzi i sąsiadki, zanurz się w ich świat.

Dopowiem, jak zacząć przygodę genealogiczną, skoro mówiłyśmy o historii rodziny. Najpierw zbierz informacje od rodziców i dziadków, jeśli masz, to i od pradziadków – zapytaj o wszystko, co tylko przyjdzie Ci do głowy. Posiłkuj się informacjami z cmentarzy. Przejrzyj dokumenty, które masz w domu lub mają je rodzice oraz starsi członkowie i członkinie rodziny.

W urzędzie stanu cywilnego znajdziesz akty ślubów i zgonów z ostatnich 100 lat i akty urodzenia z ostatnich 80 lat. Sprawdź też bazy genealogiczne, które mają zindeksowane i sfotografowane akty metrykalne z wielu parafii. Jeśli masz czas, ochotę i umiejętności, odwiedź właściwe dla regionu archiwum państwowe lub kościelne, gdzie znajdziesz dokumenty sięgające XVIII w., czasem starsze. Część archiwaliów jest dostępna online. Możesz również odwiedzić parafie, w których mieszkały Twoje przodkinie i przodkowie.

Możesz szukać informacji o swoim nazwisku, nekrologów czy po prostu informacji o wsi, w której mieszkali przodkowie i przodkinie, w bibliotekach cyfrowych. Zbuduj drzewo genealogiczne. Warto skorzystać z jednej z dostępnych stron lub programów do budowy drzewa. Na każdym etapie spisuj, notuj, archiwizuj.

W ostatnich latach pojawiło się kilka książek z tzw. historii ludowej – Chamstwo Kacpra Pobłockiego, Ludowa historia Polski Adama Leszczyńskiego czy Bękarty pańszczyzny. Historia buntów chłopskich Michała Rauszera. Wiele osób odkryło, że ich przodkowie wcale nie urodzili się w dworkach, ale biednych chatach. Ta konfrontacja z biedą, z przemocą na wsi, może być szokująca. Czy nawet dla takiej może szokującej wiedzy warto, by młodzi ludzie odkrywali swoje korzenie?

Generalnie poznawanie historii rodzinnych uczy cierpliwości i zachęca do dociekliwości. Genealogia pozwala na rozwiązywanie zagadek z przeszłości, ćwiczy umiejętność łączenia faktów i myślenia przyczynowo-skutkowego. Także w oparciu o historie, jak to określiłaś, szokujące. Ale nie to jest najważniejsze.

Paradoksalnie w okresie powojennym, który miał dowartościować niższe warty społeczne, nadal widoczny był podział na kulturę miejską i wiejską. Kultura chłopska była czymś gorszym, ładnym tylko obrazkowo, jako Cepelia. Mit o Polakach Sarmatach, o Polakach szlachcicach i nieprzypadkowo mówię tylko o mężczyznach, do czego jeszcze wrócę, częściowo odrodził się m.in. dzięki ekranizacji ważnych tytułów literackich, np. Trylogii.

Badania nad chłopstwem i klasą robotniczą, tak popularne w PRL, były prowadzone, ale mogły być bardziej pogłębione. Pisano o przemianach społecznych, awansie materialnym, masach, ale mało o tym, co bliżej człowieka konkretnego człowieka. Często pisali przedstawiciele inteligencji, więc też nie była to historia ludowa. Przywołany Michał Rauszer nazwał takie badania „odklepaniem” [1]. 

Jednocześnie wyzysk chłopów był ważnym tematem w peerelowskich podręcznikach, pojawiał się też w publikacjach, np. o (nie)udziale chłopstwa w powstaniach. Taka narracja pasowała do rzeczywistości: uciśnieni pisali o uciśnionych, ci ograniczeni przez władzę komunistyczną o ograniczonych przez zaborców [2].

Po transformacji ustrojowo-gospodarczej i otwarciu archiwów można było, im dalej w las, tzn. im więcej czasu mijało od 1989, tym bardziej i łatwiej zaglądać do źródeł i pisać wprost o tym, co badaczkę lub badacza zaciekawiło. Jednocześnie zauważalne było oparcie się na micie szlacheckim. Czy po to, by poczuć się lepiej po okresie komunizmu?

Michał Rauszer napisał o tym:

Odciętą kończynę kultury ludowej zastępujemy protezą pamięci szlacheckiej [1]

Dziś nadal wieś uważana jest za coś gorszego niż miasto. To przekonanie utwierdza system edukacji i treści programowe. Ile w szkołach uczyliśmy się o rycerstwie, miastach, królach, a ile o życiu na wsi? Ile było, ile jest historii politycznej, a ile społecznej? Ubolewam nad tym i walczę z tym jako nauczycielka, choć bardzo trudno jest zmienić narrację, w której sama się wychowałam i której nadal tkwię. Próbuję jednak, wzbudziłam już tę refleksję, co jest pierwszym krokiem do zmian.

Powiedziałaś o biednych chatach. Lud, historia ludowa kojarzą się nam z wsią. A gdzie robotnicy, a gdzie służące? Nie zapominajmy o nich. Czy znikają z narracji, z pamięci, tak samo jak z krajobrazu znikają zakłady przemysłowe, dawne fabryki? Czy opowieść o robotnicach ze wsi w okolicach Żyrardowa odejdzie w niepamięć wraz z przekształceniem budynków fabrycznych w hotele, przestrzenie wystawowe czy konferencyjne [2]? Mam nadzieję, że nie, bo nie powinna.

Mam świadomość uproszczenia lud=wieś i jednocześnie świadomość tego, że niedostatecznie dużo robię jako regionalistka, by poznać tę robotniczą historię. Faktem jest jednak to, że nie będę opisywać czegoś, czego nie ma – powiat przasnyski, Kurpiowszczyzna to nie miejsca, gdzie prężnie działały hale fabryczne.

Wrócę do trudnych doświadczeń, o których mówiłaś, bo odeszłam od pytania. Mezalianse, przemoc w rodzinie, służba w dworze, gwałt, samobójstwo, relacje władzy i podległości między osobami w społeczności wiejskiej, alkohol – takich tematów nie można pomijać ani w opowieści w skali makro, ani mikro. To życie, to rzeczywistość. Takie ujęcie, z którym spotykamy się w przywołanych książkach, pokazuje, że można inaczej opowiadać historię, że nie ma jednego sposobu opisu świata, a na pewno ten, do którego tak jesteśmy przyzwyczajeni, nie jest jednym, nie jest właściwym, bo przedstawia wersję okrojoną, ugłaskaną, z wyselekcjonowanymi pod tezę faktami, często opiniami.

Pamiętajmy, czytając prace z zakresu tzw. historii ludowej, że część jest pisana nie przez historyków i historyczki, a badaczy i badaczki innych dziedzin. Zbiór informacji o przeszłości oparty o badania kulturoznawcze albo socjologiczne może powstać szybciej (dogłębne badanie źródeł to bardzo żmudna i długa praca), ale może być uproszczony.

Tak samo z książkami popularnonaukowymi, jak Ludowa historia Polski Adama Leszczyńskiego czy Pańszczyzna. prawdziwa historia polskiego niewolnicwa Kamila Janickiego. Podkreślmy w tytule, że to było niewolnictwo, że chodzi o polskość, zróbmy dobrą promocję i publikacja już się sprzedaje.

To jest problem. Historyczka Dobrochna Kałwa wyraża wątpliwość, czy to jest ludowa historia Polski czy historia ucisku wobec ludu [3]. Część publikacji jest pisana na podstawie źródeł już znanych, ale przeczytanych i zinterpretowanych inaczej, albo na podstawie ponownej lektury opracowań, ale bez poznania źródeł: rękopisów, annałów, relacji mówionych.

Częściej bada się dyskurs, czyli to, jak mówiono, o czym pisano, bada się źródła przez kogoś wytworzone, przefiltrowane przez jego doświadczenia, wrażliwość, obowiązki zawodowe, i na tej podstawie wysnuwa się wnioski o przeszłości [2].

Dlatego tak cenię historię mówioną, bo to bezpośrednia opowieść osoby (choć też może być sterowana przez pytającego). Bardzo potrzebne jest czytanie źródeł, szczególnie tych słabo lub w ogóle nieprzebadanych, i rzetelna ich analiza oparta o krytyczne myślenie, ale chyba nigdy nie będziemy wiedzieć, jak było naprawdę. 

Raczej nie grozi nam to, że pójdziemy w drugą stronę: odrzucimy elity, wyidealizujemy wieś i chłopstwo, ale możemy niestety bezrefleksyjnie stworzyć jeden obraz ludu: grupy zjednoczonej, ujednoliconej.

A przecież nie ma jednej historii ani jednej prawdy: są perspektywy, wersje, także, co ogromnie ważne, różnice między regionami wynikające z wielu czynników. Jestem po lekturze książki Kajś Zbigniewa Rokity jakże, przykładowo, powojenne realia tego regionu różnią się od doświadczeń moich przodków i przodkiń z Północnego Mazowsza! Różne są perspektywy zaborowe: co innego mój Jednorożec w Królestwie Polskim, co innego wieś Orzechowo w Wielkopolsce, co innego Bronowice niedaleko położonego na peryferiach Austro-Węgier Krakowa.

Wspomniana Ludowa historia Polski koncentruje się na zaborze rosyjskim, pomija zabór pruski i rosyjski, tworzy niepełny obraz uciskanych [3]. Są też różnice historyczne w obrębie jednego regionu! Przekonałam się o tym, czytając reportaż A co wyście myślały? Spotkania z kobietami z mazowieckich wsi Agnieszki Pajączkowskiej i Aleksandry Zbroi.

Wspomniałaś o służących. Są np. Służące do wszystkiego Joanny Kuciel-Frydryszak i Instrukcja nadużycia. Służące w XIX-wiecznych polskich domach Alicji Urbanik-Kopeć. Służące to często dziewczyny ze wsi, więc można się domyślać, że sporo osób o korzeniach wiejskich odkryje historie rodzinne z takim wątkiem. To również może być szokujące.

Dla nas historia o służących, o dziewczynach ze wsi, które codziennie pracując ponad siły, są niedoceniane, może wykorzystywane przez panów, mieszkają w małym pokoiku, który jest norą w porównaniu z pokojami pani domu, u której służy, to opowieść o ucisku. Widzimy wielkie salony państwa i mały pokoik podkuchennej istne Downton Abbey. Ale czy dla takiej dziewczyny ze wsi życie w mieście, na swoim, zarabianie własnych pieniędzy, nie było emancypacją? Trzeba patrzeć na zjawisko całościowo.

Te dwie książki pokazują perspektywę kobiecą. Historia kobiet, herstoria i studia gender to trzy perspektywy nietożsame, ale pokrewne. Dla badań rodzinnych i lokalnych, z ważnym komponentem tożsamościowym, najodpowiedniejsze jest to drugie określenie. Herstoria to popularny od jakiegoś czasu nurt, który ma chyba tak samo zwolenników (mniej) i zwolenniczek (głównie), co (przede wszystkim) przeciwników i (może w mniejszym stopniu) przeciwniczek. Her story zamiast his story, czyli opowieść jej, nie jego – ta gra słów w języku angielskim wskazuje, że potrzebne jest przyznanie kobietom podmiotowości i oddanie im głosu.

Po co? By uświadomić sobie, że kobiety istniały (co dla niektórych jest bardzo szokujące!), że były ważne, że tworzyły nasz świat, a wciąż są, jak to określiła dziennikarka Anna Kowalczyk, brakującą połową dziejów [4]. Przecież nie narodziłeś się, nie zostałaś wychowana tylko dzięki mężczyznom. Potrzebne jest zauważenie życia kobiet, ich podmiotowości, nie tylko istnienia jako czyichś żon, matek, kochanek, babek. Należy pokazać ich doświadczenia także te trudne, jak chłosta pańszczyźniana czy gwałt zadany przez pana domu, doświadczenia wynikające z wzorców społecznych, genderowych (przysposobienia, bycia i utrwalania określonej roli w społeczeństwie) i patriarchalnych.

Nie zawsze to możliwe z powodu ograniczenia źródłowego, ale na pewno wartościowe jest pokazanie przemocy wobec kobiet na wsi z perspektywy ich samych, poznanie narracji, za pomocą której o tym mówiły, a nie opowieść ziemianina, który o tym napisze (czy na pewno?) w pamiętniku.

Może nie znajdziesz pamiętnika chłopki z Twojej wsi, z Twojego regionu, ale możesz przeczytać te dostępne, a pochodzące z różnych części państwa polskiego, nadesłane na konkursy organizowane w międzywojniu albo po II wojnie światowej. To pozwoli Ci wyobrazić sobie warunki życia 7090 lat temu w miejscu, w którym żyjesz. I w pierwszym momencie to może zaszokować.

Ważna jest rozmowa z osobami z rodziny, choć może być trudna i zapewne nie przy pierwszym podejściu odkryjesz te bolesne karty z historii przodków, przodkiń. Gdy dowiesz się, odkryjesz, uświadomisz sobie, że Twoja przodkini chodziła na zarobek kilkadziesiąt kilometrów od domu, do majątku ziemian, bo rodzina nie była w stanie wyżyć z małego kawałka ziemi, gdy uświadomisz sobie, że babcia została poczęta w wyniku gwałtu dokonanego przez radzieckiego sołdata na bezbronnej dziewczynie ze wsi, czujesz pokorę wobec doświadczeń przodkiń i tego, co działo się w Twoim regionie przed laty.

A co z „polskością” wsi?

Dobrze, że o to pytasz, bo chcę zwrócić uwagę na dwa inne wątki dotyczące poznawania historii lokalnych i rodzinnych w oparciu o trudne doświadczenia: na tę „polskość” i na emocje.

Lektura aktów metrykalnych i efekty poszukiwań w postaci informacji, że przodek był osadnikiem sprowadzonym na Mazowsze jako olęder, do melioracji terenu, że miał korzenie niemieckie, niderlandzkie czy fryzyjskie, może zaskoczyć.

Tak samo, gdy uświadamiasz sobie, że nazwa Żydowo na określenie części Twojej rodzinnej wsi, którą używasz wręcz codziennie, to nie jest tylko słowo, to wskazanie lokacji, gdzie naprawdę mieszkali Żydzi i Żydówki, konkretni ludzie o konkretnych imionach, którzy sąsiadowali z Twoimi pradziadkami czy dziadkami, którzy z nimi handlowali, witali się na ulicy, a nagle w 1939 r. zostali zabrani ze wsi i już nigdy nie wrócili (Żydowo to część mojego rodzinnego Jednorożca, stąd ten przykład) – to może uderzyć jak obuch.

Po publikacji serii blogowych tekstów o Żydach na Kurpiach Zielonych dostawałam maile od osób, które były zdziwione, nie miały pojęcia, że w ich wsi, w sąsiedniej wiosce, mieszkali przed wojną Żydzi i Żydówki. Przecież to Kurpie, tu tylko chłopstwo, Polacy i praca na roli, ewentualnie rzemiosło. Nie, nigdy nie jest tak prosto.

Dla mnie badanie historii lokalnych i rodzinnych jest niezwykle ważne, bo pokazuje, że nie ma jednej Polski, jednego wzorca polskości: jesteśmy tkaniną, której brzeg wyznaczają ustalone kiedyś granice państwa, tkaniną, w której przeplatają się różne nitki i tylko razem tworzą jeden jedyny, niepowtarzalny materiał. Nie możesz usunąć wszystkich nitek „żydowskich”, bo obraz będzie niepełny.

Nie możesz wybielić nitek „imigranckich”, bo obraz straci kolory. W uświadomieniu sobie tego pomaga np. genealogia genetyczna, która pozwala prześledzić wędrówki naszych przodków w linii męskiej przez setki lat, i pokazuje, że wszyscy jesteśmy migrantami.

Badanie historii lokalnej i rodzinnej, poznawanie ich, ma szansę odwrócić dominującą narrację o masach: teraz widzisz zwykłego człowieka, jego bolączki, lęki, decyzje, radości. Widzisz rodzinę, która boryka się z trudnościami finansowymi, która nie ma za co kupić podstawowych produktów.

To już nie tylko jedno zdanie w podręczniku lub artykule, że krach na giełdzie w Nowym Jorku w 1929 r. spowodował wielki kryzys. Widzisz płacz, bezsilność, nieprzespane noce, widzisz emocje i uczucia, czyli to, co również jest pomijane i ignorowane w ogólnej narracji. Poznawanie historii lokalnych i rodzinnych wzbudza mnóstwo emocji, pozwala na poczucie związku z tym, co widzimy w źródłach, obserwujemy wokół siebie: w swoim domu, wsi, parafii, regionie.

Dziękuję, Mario, za tę rozmowę!

Również dziękuję!

***

Maria Weronika Kmoch (ur. 26 marca 1992 w Przasnyszu) – polska historyczka i regionalistka, popularyzująca historię i kulturę regionu kurpiowskiego (https://pl.wikipedia.org/wiki/Maria_Weronika_Kmoch)

Przypisy:

  1. Michał Rauszer, Artur Kula: Rauszer: Powinniśmy zrozumieć, że pochodzimy od chłopów [dostęp 20 II 2022 r.].
  2. Dobrochna Kałwa, Małgorzata Szpakowska, Niedosyt [dostęp 20 II 2022 r.].
  3. Dobrochna Kałwa, Ewa Solska, Zwrot ludowy w perspektywie historii kobiet [dostęp 20 II 2022 r.].
  4. Anna Kowalczyk, Brakująca połowa dziejów. Krótka historia kobiet na ziemiach polskich, Warszawa 2018.
Autor: Magdalena Gromek-Kowalczyk
O autorze: w Fundacji Wspomagania Wsi od 2010 r.  Absolwentka wydziału Geografii i Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego, międzynarodowych studiów Development Cooperation Policy and Management oraz Szkoły Trenerów NVC.
Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!