Rodzic – przyjaciel. Rozmowa z Kamilą Grochowiną, psycholożką i networkerką

Piotr Subotkiewicz, Witryna Wiejska: Pracuje pani w Polskim Centrum Heurystyki. Czym się pani zajmuje?

Kamila Grochowina: Jestem psychologiem i pedagogiem. Poza pracą zgodną z moim wykształceniem i wiedzą nabytą podczas studiów magisterskich, potem wielu podyplomowych i kolejnych magisterskich, jestem urodzoną networkerką. Wiele rzeczy łączę, nie lubię komplikować sobie życia i raczej heurystycznie  podchodzę do wszystkiego. Staram się wszystko upraszczać, w miarę możliwości.

Problemy często pozornie wydają się nie do rozwiązania, kosmicznie trudne i skomplikowane. W towarzystwie, które rozkłada ręce i mówi „co to będzie”, jestem osobą, która studzi emocje i odwodzi od takiego panicznego podejścia. Zawsze staram się takie obawy oddalić, pokazując, że z każdej sytuacji jest wyjście i należy zastanowić się na chłodno nad rozwiązaniem i zdobyć się na minimum odwagi, na zmianę podejścia w działaniu.

Po ukończonych pierwszych studiach magisterskich (2004 r.) miałam tragiczny wypadek samochodowy. Przez około półtora roku byłam pacjentem leżącym w szpitalu. Lekarze dawali znikome szanse na powrót do pełnego zdrowia. Pobyt w szpitalu i wiele chirurgicznych zabiegów uczą pokory i pozwalają na autorefleksję. Już wtedy, choć cała obolała, myślałam o tym, co dalej będę robić.

Jako psycholog, który pomaga osobom z depresją – ma Pani doświadczenie praktyczne, a nie tylko wiedzę zdobytą na studiach. Przeżyła Pani silną i długą traumę, zarówno fizyczną, jak i psychiczną, doświadczyła Pani tych najtrudniejszych przeżyć i wyszła z nich przygotowana do zmiany i działania dla innych. Jak znalazła Pani w sobie tak ogromną siłę?

Przytoczę tu motto, które prowadziło mnie przez najtrudniejsze momenty mojego życia:

Żaden człowiek siły swojej nie zna, dopóki jej w potrzebie z siebie nie dobędzie” (Eliza Orzeszkowa).

Na co dzień nie wiemy, jakie pokłady siły, energii i mocy w nas drzemią. Ludzie mają w sobie ogromny potencjał, którego nie są świadomi. Człowiek posiada w sobie automatyczny mechanizm, który daje poczucie zrozumienia, zaradności i sensowności w każdej sytuacji, w której się znajduje, nawet tej najtrudniejszej i sam potrafi w takich skrajnych przypadkach sobie pomóc. Tylko sam musi tego chcieć i skupić się w takiej sytuacji na sobie i na pozytywnych aspektach tej sytuacji oraz jej następstwach.

Prawdą jest, że do życia potrzebujemy też drugiego człowieka, bo to on i relacja z nim jest gwarantem szczęścia. Pomagając innym, pomagamy jednocześnie sobie. Ja doświadczyłam takiej pomocy w tamtym czasie od mojej najbliższej rodziny. Często od moich bliskich słyszałam: nie jesteś sama, damy radę, będzie dobrze, jesteśmy przy tobie, pomożemy ci, wszystko się poukłada.

Przez długi czas po wyjściu ze szpitala byłam pacjentem leżącym w domu, wymagałam pełnej opieki. To bardzo trudna lekcja życia. Uczy pokory, wdzięczności i pokazuje, że człowiek, choć ciągle dąży do niezależności, jest zależny od drugiego człowieka, choćby nawet w takich losowych sytuacjach, jak ta, w której znalazłam się ja.

Moi rodzice wtedy mnie bardzo wspierali, ale pewnych spraw nie rozumieli. Wynikało to z braku świadomości, wiedzy i umiejętności, jak należy wspierać osoby, które przeżywają traumę. Rodzice mówili mi: nie przejmuj się, postaramy się o rentę dla Ciebie i jakoś to będzie.

Ja nie chciałam w ogóle takiego scenariusza dopuszczać do siebie. Jaką rentę? Ja skończyłam studia pedagogiczne, miałam pomysł na siebie, nie chciałam żadnej renty, ani litości z uwagi na dysfunkcję narządów ruchu i umiarkowany stopień niepełnosprawności.

Osoba z niepełnosprawnością kojarzyła mi się jako smutna, zgarbiona, nienawiązująca kontaktu wzrokowego, milcząca, koc w kratę na kolanach, na wózku inwalidzkim. Absolutnie nie widziałam siebie w takiej roli i powiedziałam – NIE! NIGDY w ŻYCIU!

Miałam wtedy małe dziecko, którego nie widziałam przez cały ten ciężki okres pobytu w szpitalu. Dziecko po powrocie do domu mówiło do mnie po imieniu, bo chyba nie do końca wiedziało, że jestem jego mamą. Jego mama zniknęła półtora roku wcześniej.

Wyglądałam fatalnie, bo miałam dość poważne obrażenia twarzy i głowy, więc nie pokazano mi dziecka, chodziło o to, żeby się nie przeraziło. Tym bardziej to wszystko było dla mnie trudne, ale ja wiedziałam, że chcę kiedyś być dumą dla swojego syna i muszę sama dla siebie i dla niego wyjść z tego i robić to, o czym marzę, by być szczęśliwą.

W jaki sposób znalazła sobie Pani miejsce w życiu po wyjściu ze szpitala i przejściu rehabilitacji w domu?

Po wypadku nie miałam miejsca, przestrzeni do działania u siebie na wsi. Wiedziałam, że muszę zacząć takie miejsce tworzyć. Czułam potrzebę wyjścia z domu, wyjścia do ludzi, pracy o której marzyłam, a marzyłam o pracy w Urzędzie Miasta Częstochowy. Pojechałam tam i zapytałam, kiedy mogę zacząć staż, na który się dostałam. Odpowiedziano mi, że dostałam się na staż półtora roku temu, w międzyczasie zmieniła się ustawa i okazało się, ze staż mi przepadł. Dowiedziałam się, że mogę zgłosić się jako osoba bezrobotna do Powiatowego Urzędu Pracy na roboty publiczne. Miałam wtedy 24 lata.

Dzisiaj pomaga Pani młodym ludziom w pokonywaniu ich problemów psychicznych. Obecna sytuacja w instytucjonalnej pomocy psychologicznej i psychiatrycznej dla dzieci i młodzieży w Polsce jest w stanie alarmującym. Jest niewystarczająca, a czasami zupełnie niedostępna. Młodzi ludzie nie mają gdzie otrzymać pomocy, co skutkuje pogorszeniem ich samopoczucia, stanami apatii, dokonywaniem samookaleczeń, czy prób samobójczych.

Problemy psychiczne wśród dzieci i młodzieży były, są i będą, natomiast obecnie sytuacja jeszcze się pogorszyła. Wielu rodziców ma problem ze znalezieniem czasu na rozmowę z dzieckiem. Na wsi ludzie gonią za pracą, pogłębia się zjawisko biedy pracowniczej. Ludzie pracują, zarabiają, a to wystarcza zaledwie na pokrycie kosztów skromnego przeżycia, lecz nie wystarcza już na nic więcej.

Nie ma dialogu między dzieckiem, a rodzicem, nie ma szczerej rozmowy, nie mówi się o tych problemach w domu. Ja rozmawiam z moim dzieckiem, chociaż mój syn ma już 19 lat, przytulam go, daję mu znać, że jest dla mnie najważniejszy. I namawiam wszystkich do tego samego, żeby przytulać dziecko, interesować się nim, pokazywać, że jest dla nas najważniejsze i rozmawiać z nim szczerze.

Okres pandemii, odosobnienia i zdalnej nauki problem jeszcze pogłębia.

Dzieci muszą sobie radzić same, a pandemia i zdalne nauczanie, jeszcze sprawę pogarszają.

Dzieci nie budują relacji rówieśniczych, nie mają okazji i możliwości. Rozpoczął się rok szkolny przed komputerem – to jest tak, jak w grze komputerowej, wirtualny świat. Jak takie dzieci potem, jako dorosłe osoby, mają pójść do pracy, zaprezentować się przed pracodawcą, jak one nie potrafią nawet rozmawiać?

Poza tym, zwłaszcza na wsiach ciągle panuje przekonanie, że „dzieci i ryby głosu nie mają” – ten stereotyp nadal jest w użyciu. Kto słucha dzieci lub młodzieży? Kto słucha dziecka, przecież dziecko jest jeszcze „głupie” i nie wie nic o życiu. Tak było kiedyś i często tak jest dzisiaj. Matka z ojcem myślą o tym, jak zapewnić dzieciom byt, tzn., żeby nie brakowało pieniędzy na jedzenie, żeby było w co dziecko ubrać i za co posłać do szkoły. Tyle. Mądre wychowanie poświęcone na rzecz tzw. „chowania”.

Zagonieni rodzice oddali dzieci do adopcji wirtualnemu światu…

Rodzice nie potrafią nawet sprawdzić swoich dzieci siedzących przy komputerze, co one tam naprawdę robią, z kim rozmawiają, w co grają. Młodzież ma już inne autorytety. Rodzice, nauczyciele, czy szkoła, nie są autorytetami dla dzisiejszej młodzieży. Dzisiaj są to youtuberzy, czy influencerzy z innych, niekoniecznie sprzyjających wychowaniu portali społecznościowych.

Dziś autorytetem jest przede wszystkim ktoś odważny, kto potrafi się przeciwstawić, pokazać własne ja, głośno wypowiedzieć swoje zdanie, nawet jeśli jest ono społecznie nieakceptowalne, ktoś, kto się wyróżnia spośród nudnych rodziców, czy nauczycieli, a wiedzie życie, które przedstawia w Internecie jako szczęśliwe i wolne od obowiązków, nakazów czy zakazów.

Ta sytuacja doprowadza do tego, że powstaje ogromna luka emocjonalna, niezaspakajana potrzeba bliskości fizycznej. Nie wystarczy wysłać „uśmiechniętą emotikonę” w komunikatorze, to za mało. Silna potrzeba bliskości przejawia się tak, że jeśli w rozmowie przez Messenger lub sms na koniec komunikatu nie pojawia się uśmieszek, to zastanawiamy się, czy wszystko ok., bo może coś nie tak… Nie możemy bagatelizować problemów naszych dzieci, nawet jeśli wydają się małe i nieistotne. Trzeba je wysłuchać, starać się zrozumieć, akceptować i zawsze próbować pomóc.

Do utrzymania dobrostanu psychicznego niezbędny jest kontakt fizyczny, bezpośrednie spotkanie, dotyk, przytulenie. Młody człowiek potrzebuje również kontaktu pozawerbalnego, potrzebuje czuć się częścią społeczności, przynależeć do grupy. Bez tego, jego problemy psychiczne będą się tylko pogłębiać. Z fizycznością też jest spory problem, z przytuleniem, chwyceniem za rękę, za ramię. Widać, że w domu tego nie ma na co dzień i stąd opór i dystans. Te bariery są potem najtrudniejsze do zniwelowania.

W naszej tradycji „zimnego chowu” wydaje się czymś niestosownym, gdy matka całuje w czoło 19 – letniego syna i przytula w miejscu publicznym, a przecież każdemu człowiekowi jest potrzebna taka bliskość, szczególnie ze strony rodzica. Nie ma znaczenia, czy dziecko ma 10, 15, czy 20 lat.

Oczywiście, to prawda, mój syn ma 19 lat i nie wstydzi się – będąc w grupie swoich rówieśników – przytulić się do mnie, czy mnie pocałować. Jego koledzy to widzą i mówią – „spoko masz matkę”.

Równie szkodliwe jest wyrażanie dezaprobaty, czy negatywnej oceny w publicznej dyskusji w świecie wirtualnym, czyli hejtowanie. Ktoś wyśle swoją negatywną ocenę na temat innej osoby, okrasi ją odpowiednią ikonką, a grupa temu przyklaśnie poprzez zalajkowanie. W takiej sytuacji osoba, której dotyczy ta opinia może bardzo to przeżywać, może wręcz z tego powodu zrobić sobie krzywdę. W realnym świecie trudniej byłoby tak jednoznacznie kogoś ocenić, czy skrzywdzić.

Każdy autor hejtu zdradza samego siebie i świadczy bardziej o sobie, niż o tym, o którym pisze.

Dziecku trzeba przekazać, że jeśli ktoś tak o nim powiedział, to wcale nie znaczy, że ono takie jest. Trzeba edukować dzieci, jak odrzucać takie oskarżenia i nie brać ich do siebie.

Rolą rodzica i pedagoga jest pomóc dziecku zrozumieć, że ono jest najważniejsze i nauczyć je kształtować w sobie wewnętrzne poczucie samooceny. To pomoże mu w budowaniu poczucia własnej wartości na takim poziomie, by zewnętrzne komunikaty kierowane do niego, nie miały dla niego żadnego znaczenia, zwłaszcza te negatywne. Dziecko ma tak postępować, aby było zadowolone z samego siebie, co przełoży się na dumę rodziców i będzie zmierzać ku szczęśliwemu wychowaniu. Takie dziecko będzie potrafiło bez problemów radzić sobie w dorosłym życiu.

W sytuacjach rówieśniczych, konfliktowych, zwłaszcza w okresie trudnej adolescencji, najbardziej „czyści” głowę umiejętność wybaczania. Wybaczanie służy wybaczającemu, a nie sprawcy.

Poruszył Pan ważną kwestię braku umiejętności dbania o higienę psychiczną. Od małego uczy się dziecko, że jeśli się przewróci, należy przemyć ranę i przykleić plaster. Uczymy dzieci, że należy dbać o higienę fizyczną, codziennie się myć. Natomiast nie przekazuje się wiedzy i umiejętności praktycznych, dotyczących higieny psychicznej. Przecież największą ranę na psychice zostawia odrzucenie, porażka, samotność, obśmianie, pogarda, wyzwiska, pierwsze separacje, kiedy ktoś jest odrzucony przez grupę rówieśniczą. Higiena psychiczna jest bardzo ważna i warto w tym temacie nieustannie edukować dzieci i młodzież, a także rodziców i nauczycieli – nazywamy to pedagogizacją problemów społecznych.

Dziewczynki dziś stają się bardziej agresywne niż chłopcy. Ostatnio spotkałam się z takim przypadkiem w przedszkolu, kiedy to dziewczynki zamknęły w łazience swoją rówieśniczkę i wrzuciły worek z jej rzeczami do kosza, po czym rozkazującym tonem kazały jej samej go wyjąć. Dziecko to przez pół roku nie chciało chodzić do przedszkola, a gdy widziało drzwi do łazienki, to drżało. Wyszło to dopiero na terapii.

Opiekunki nie zareagowały na tę sytuację. Dziecko miało ogromną traumę. Tu widać zupełny brak zrozumienia, bagatelizowanie pozornie małych problemów, brak odpowiedzialności wychowawczej i zwyczajną obojętność wychowawców. To zaniechanie przynosi niewyobrażalne szkody dla prawidłowego rozwoju psychicznego dziecka.

Czyli można powiedzieć, że niektórzy wychowawcy mają nikłą wiedzę o opiece psychologicznej, o zasadach życia grupy rówieśniczej. Jest więc potrzeba przestrzeni na kształcenie wychowawców z podstaw zachowania i nauka odpowiednich reakcji na zachowania dzieci.

Jest potrzeba pedagogizacji problemów wychowawczych, ale powinno się zacząć od edukacji rodziców i samych nauczycieli, od rozmów z nimi i inicjowania mądrego dialogu na rzecz ogólnego dobra dziecka. Często jest tak, że przychodzi matka i prosi o „naprawienie” dziecka, bo przestało jej słuchać, jest niedobre, agresywne, ubliża matce. To jest jasny przekaz – to jest wołanie dziecka o uwagę, o miłość, o poświęcenie mu czasu. Nie jest tak, że dziecko się „zepsuło” samo. Dziecko jest odzwierciedleniem rodziców. Po dzieciach w szkole widać ich dom i rodzinę.

Nauczyciel powinien wiedzieć, na co reagować i zwracać uwagę. Higiena psychiczna powinna być obszarem interwencji na każdej lekcji wychowawczej. Warto poświęcić temu czas.

Wydaje się, że kiedyś rodzice poświęcali więcej czasu swoim dzieciom. Dzisiaj są bardziej zajęci tym, aby związać koniec z końcem i utrzymać się na powierzchni. Występuje deficyt zainteresowania dziećmi, brakuje trochę tego czynnika, który sprawia, że dzieci mogą czuć się bezpiecznie. Dlatego trzeba wypełnić tę lukę. Dobrym miejscem do tego jest szkoła i lekcje wychowawcze. Również kościół jest taką instytucją, która powinna wziąć udział we wsparciu dzieci i młodzieży w ich problemach.

Nie ma młodzieży w kościołach. Kościół za dużo błędów popełnił, jeśli chodzi o swój wizerunek i młodzież też to widzi. Ksiądz za pedofilię nie jest karany, zaczyna posługę w innym miejscu, sprawy są zamiatane pod dywan, a młodzież jest bardzo inteligentna, widzi i rozumie więcej niż myślą dorośli. Młodzież nie chce się z tym identyfikować. Potrzeba sporego wysiłku i czasu, aby ta sytuacja się zmieniła i aby młodzież wróciła do kościoła. A szkoła niewiele zrobi, ponieważ ma obowiązek realizowania podstawy programowej i ciągle jest zbyt mało czasu, zbyt dużo treści do przekazania i trudna młodzież do nauczania.

Nie możemy traktować młodzieży, jako ludzi, którzy nie do końca rozumieją rzeczywistość. Powinniśmy ich traktować jak dorosłych, a w niektórych aspektach, wręcz jak nauczycieli, którzy są bardziej wrażliwi i w niektórych dziedzinach wiedzą więcej od dorosłych. Są lepiej „zahaczeni” w nowych technologiach, mają szerszy dostęp do różnorodnych źródeł informacji. Powinniśmy traktować młodzież jako równorzędnych partnerów i nigdy nic im nie narzucać.

Dzisiejsza młodzież jest bardzo inteligentna, obserwuje i dostrzega wiele rzeczy, których dorośli nie zauważają. Młodzież szybko się uczy i jest równoważnym partnerem do dyskusji na istotne tematy z dorosłymi. Powinna być zapraszana do dialogu, do realizacji różnych projektów.

Młodzież, traktowana poważnie, bardzo chętnie włącza się w dialog, jest bardzo aktywna. Obserwuję to podczas zajęć ze studentami. Prowadzę zajęcia z kontaktu interpersonalnego, komunikacji społecznej, komunikacji werbalnej i niewerbalnej, również z asertywności w relacjach międzyludzkich, budowania pracy zespołowej, dynamiki pracy małej grupy, emocji i motywacji w komunikacji. Młodzież chętnie się angażuje w różne działania, tylko należy stworzyć jej przestrzeń i dać taką możliwość.

Co jest kluczową sprawą przy planowaniu projektów dla młodzieży: kwestia decyzyjności, aby to oni decydowali o tym, co chcą w ramach takich projektów robić?

Tak, trzeba dać młodzieży poczucie sprawczości. Muszą mieć poczucie własnego wpływu. Musimy ich zapytać, czego oczekują, czego potrzebują. Najlepiej dać im kilka wariantów wsparcia i zapytać, czy chcą to robić, a jeśli nie, to co w zamian. Ale, żeby rozpocząć skuteczny dialog, musimy najpierw stworzyć odpowiednie, bezpieczne warunki, żeby zrozumieli, że będą mieli z tego tylko korzyść. Tak naprawdę muszą wiedzieć, że to oni sami mogą sobie coś wymyślić i zrealizować, a my ich tylko w tym wspomożemy i będziemy towarzyszyć im w tej podróży pedagogiczno-rozwojowej.

Nie jest wielką sztuką wydać pozyskane pieniądze na projekt dla młodzieży – np. na „super” zajęcia z czytania książek. A czy ktoś się spytał młodzieży, czy tego właśnie chce, czy tego potrzebuje?

Nie możemy udawać „zbawicieli”, którzy wiedzą, czego potrzeba młodemu pokoleniu, bo wszystko poszło do przodu. Dajmy młodzieży samej zdecydować, jaki projekt chcą zrealizować, na co wydać projektowe środki, tak, aby uczestniczyli w nim z ochotą i cieszyli się z tego udziału.

Gdzie młodzież może zwrócić się po pomoc, skoro rodzice są zajęci, szkoła realizuje głównie podstawę programową, a kościołowi młodzież nie ufa?

Dobrym rozwiązaniem mogą być partnerstwa wielosektorowe – biznes, trzeci sektor, ale też samorząd. Proszę zwrócić uwagę, że młodzież dla samorządu to wyborcy lub przyszli wyborcy. Warto udać się do wójta, czy burmistrza i powiedzieć: „panie wójcie, my chcemy mieć swój kąt, nie mamy we wsi boiska, żadnej siłowni, chcemy ćwiczyć, mamy tyle energii, której nie ma gdzie wyładować, całe dnie siedzimy przed komputerami, potrzebujemy własnej przestrzeni”.

Są przecież fundusze dla grup nieformalnych. Należy młodzieży pokazywać, jakie są możliwości, bo przecież w szkole nie uzyskają informacji o tym, skąd pozyskać środki na dofinansowanie jakiejś inicjatywy lokalnej. Są np. regionalne minigranty FIO, w każdym województwie jest ich operator. Trzeba pokazać młodzieży, jak w łatwy sposób mogą założyć fundację, stowarzyszenie, czy działać w ramach grup nieformalnych. Takie wsparcie oferują Ośrodki Wsparcia Ekonomii Społecznej – OWES, które są współfinansowane ze środków europejskich w ramach Regionalnych Programów Operacyjnych.

Młodzież od samego początku może być partnerem dla samorządu, dla szkoły, dla biznesu.

Oprócz tego są prace interwencyjne, organizowane przez Powiatowy Urząd Pracy, są staże w instytucjach publicznych i prywatnych. Można uczestniczyć w projektach unijnych w ramach zajęć pozaszkolnych. Jest również wolontariat. Młodzieży należy uświadomić, że wolontariat nie musi wiązać się z pomocą w hospicjum lub domu dla starszych osób. Jeśli ktoś jest wysoko wrażliwy i nie może podjąć się takiego zadania, są inne obszary pożytku publicznego, gdzie można działać. Można przekazać młodzieży, że tam jest sport, kultura, integracja, wspieranie rodziny, aktywizacja społeczno-zawodowa.

Ośrodek Wsparcia Ekonomii Społecznej wspiera przedsiębiorczość społeczną. To jest miejsce, gdzie młodzież może się zwrócić. Albo my, jako ci, którym zależy na młodzieży, powinniśmy tam się zwrócić z prośbą o organizację spotkania animacyjnego dla potencjalnych grup nieformalnych. Na takim spotkaniu młodzież może się dowiedzieć, jak takie grupy stworzyć, czy są uprawnione do aplikowania o środki chociażby z małych grantów FIO. Eksperci z OWES mogą pomóc grupie w sformalizowaniu działalności, napisaniu statutu, określeniu celów działania i zarejestrowaniu Fundacji czy Stowarzyszenia. Ale to sama młodzież musi zdecydować, co chce w tej grupie robić, po co zakłada taką grupę. Nasza rola to zmotywowanie i wskazanie możliwości, pokazanie alternatywy dla komputera, który zdominował młode życie.

Warto również uświadomić młodym, że od 16. roku życia mogą pracować, jako młodociani i państwo nie zabiera im żadnego podatku. Czyli tyle, na ile umówi się z pracodawcą dostaje do ręki. A młodzież chce być niezależna ekonomicznie, chce mieć swoje pieniądze, nie chce siedzieć w „kieszeniach” u rodziców. Młodzież jest aktywna, zdolna, tylko trzeba jej pokazać możliwości, narzędzia i ją wesprzeć.

Tego niestety w szkołach się nie uczy, a powinno.

Czyli pobyt w szkole nie gwarantuje młodzieży poznania pełni możliwości, związanych z jej rozwojem?

No niestety nie. Nasza młodzież uczy się w szkołach rozwiązywania testów, schematów, automatyzacji. Wydaje się nawet, że logiczne, zdroworozsądkowe myślenie, kojarzenie faktów staje się problemem w dzisiejszej szkole. Tak samo jak umiejętność samodzielnego myślenia, zaradności, samoorganizacji czy motywacji.

Szkoła robi również dużo złego, jeśli chodzi o system ocen. Chodzi o psychikę. Dzieci nie radzą sobie z porażką, z wyśmianiem, z kompromitacją. Przecież to nie koniec świata, że ktoś dostał jedynkę, czy dwójkę.

Często wynika to z problemu komunikacyjnego, dzieci nie rozumieją zadania, ale boją się dopytać i w rezultacie są karane złą oceną.

Powinno uczyć się dzieci wewnętrznej samooceny, aby uczeń mógł odpowiedzieć sobie na pytanie, na ile on sam jest zadowolony. Jeśli stracił czas, nie uczył się do klasówki, to on dobrze o tym wie.

Na wsiach, nauczyciele często pochodzą z tej samej miejscowości, co uczeń. Nie jest to sprzyjające w procesie edukacji i wychowania, bo ten nauczyciel zna całą, wielopokoleniową rodzinę ucznia, jej problemy i często zdarza się tak, że ocenia ucznia przez pryzmat jego rodziny. Czasami uczeń może usłyszeć od nauczyciela, że jest taki, jak jego rodzice. To dziecko nie może wtedy o sobie inaczej myśleć. Jest mu trudniej, bo jest etykietowane.

Wówczas dziecko nie może myśleć o sobie i swoim rozwoju niezależnie, w oderwaniu od przeszłości i swoich uwarunkowań.

W tym okresie – dzieciństwa i wczesnej młodości, kiedy dziecko przechodzi okres dojrzewania – wówczas programuje się na całe życie. Jeśli wtedy popełnione zostaną błędy wychowawcze, to później będzie już trudno je skorygować. Ale jeśli wtedy dobrze zadziałamy, to dodamy dziecku skrzydeł. Czasami dzieje się to dzięki skromnej interwencji, nie wymagającej ani wielu środków ani energii, tylko zrozumienia i empatii.

Mam takie wspomnienia z czasów, kiedy zabierałam grupy dzieci z wiejskiej szkoły do Częstochowy na wycieczki. To były wręcz wyprawy. Oczywiście cel był edukacyjny. Targi szkolne, wybór kolejnej szkoły, wybór zawodu. Ważniejsze jednak było całe tło wyjazdu. Zgodnie z marzeniami uczniów, pozwalałam im na samodzielne podejmowanie decyzji o tym, co chciałyby robić po obowiązkowych targach.

Dałam do wyboru kilka alternatywnych miejsc: McDonalds, spacer po Parku Jasnogórskim, Młodzieżowy Klub Change, który współtworzyłam w ramach projektu skierowanego dla młodzieży w procesie usamodzielniania (dzienna placówka opiekuńczo-wychowawcza). Zgodnie wybrali trzeci wariant. Nie mieli takiego miejsca u siebie. W Klubie był bilard, gry planszowe, kolumna, telewizor, komputery, kuchnia, łazienka, mogli sobie zrobić sami herbatę, napić się soku, zjeść ciastko, zrobić sobie kanapkę. Zostali mile przyjęci przez podopiecznych klubu, których ja znałam (to młodzież z domów dziecka i rodzin zastępczych oraz placówek wychowawczych). Była to okazja do poznania się, integracji, wymiany kontaktów, wciągnięcia się w wolontariat, do rozmowy i zaciekawienia się własnymi historiami.

Dla młodzieży to było wspaniałe przeżycie, które ich ukształtowało. Później, już w wieku młodzieńczym uczniowie kontaktowali się ze mną, radząc się w swoich życiowych decyzjach. Miałam wiele takich telefonów i to między innymi miało wpływ na podjęcie przeze mnie decyzji o podjęciu studiów psychologicznych. Bardzo dużo osób dzwoniło do mnie ze swoimi problemami, a mnie po prostu brakowało fachowej wiedzy, jak im pomóc. Studia psychologiczne ukończyłam obroną pracy magisterskiej na ocenę bardzo dobrą z wyróżnieniem w 2021 roku.

Od realizacji naszych marzeń oddziela nas zawsze brak odwagi. Nie mamy odwagi, bo nie mamy siły, a siły nie mamy, bo mamy niskie poczucie własnej wartości. To z kolei wynika z wychowania, a właściwie jego braku, czyli chowania – masz co jeść, gdzie spać, w co się ubrać. Musimy o tym pamiętać, że to stanowczo za mało. W procesie wychowawczym ogromną rolę odgrywa wspieranie w samodzielnych działaniach, akceptowanie i dowartościowanie naszych dzieci.

Warto je zapewniać, że: jesteśmy z nich dumni, że są wartościowe, zdolne, mądre, że kochamy je bardzo. Dziecko musi czuć tą miłość rodzicielską, wiedzieć, że jest ktoś, kto o nim myśli, kto go kocha, do kogo zawsze może się zwrócić w każdej sprawie – taki wspierający rodzic – przyjaciel.

Kamila Grochowina – Prezes Polskiego Centrum Heurystyki, Psycholog, Pedagog, Doradca zawodowy, Pośrednik pracy, Animator zmiany społecznej, Coach, Kierownik projektów współfinansowanych ze środków europejskich i krajowych.

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!