“W święta usiądziemy przy jednym stole”. O przyjęciu rodziny z Afganistanu pod swój dach

W dyskusjach o tym kto i jak powinien – lub czy powinien – pomagać migrantom, czasem można usłyszeć “jeśli jesteście tacy mądrzy, to sami przyjmijcie kogoś pod swój dach”. Bohaterowie tej historii, Alicja i Janusz, wzięli takie słowa na poważnie. Od października 2021 r. goszczą w swoim domu siedmioosobową rodzinę, która uciekła z Afganistanu przed represjami Talibów. Teraz dzielą się swoją historią życia pod jednym dachem z rodziną z doświadczeniem uchodźczym i opowiadają o tym, jak wiele zależy od dobrej woli pojedynczych ludzi.

 

Wypadek przy gotowaniu jajek

W Afganistanie Adil był tłumaczem i ochroniarzem. Współpracował z wojskami USA i Polski. Później znalazł pracę w polskiej firmie, która w jego kraju zajmowała się sprawami bezpieczeństwa na poziomie lokalnym. Zajmował się też usuwaniem min. To tyle jeśli chodzi o pracę Adila. Więcej nie wie nawet jego rodzina – żona Basma i piątka dzieci.

– Pewnego dnia wrócił do domu z poparzonymi rękami w wyniku wybuchu miny pułapki obok samochodu, którym jechał. Na pytanie żony “co się stało?” odpowiedział tylko “wypadek przy gotowaniu jajek” – mówi Janusz, osoba, która przyjęła pod swój dach Adila i jego rodzinę.

Nie mógł też zdradzić, do jakich części kraju podróżował, żeby wykonywać swoją pracę. Wszystko to, żeby chronić swoich bliskich przed zemstą Talibów.

– Gdy okazało się, że ktoś doniósł na niego bojownikom, nie miał wyjścia i musiał uciekać. Przywódcy Talibów wprawdzie zapowiedzieli amnestię, ale problem polega na tym, że oni nie kontrolują, co dzieje się “na dole”. Osobom współpracującym z państwami koalicji zagraża także zdobywające coraz więcej wpływów tzw. Państwo Islamskie – ocenia Janusz.

Basma ma 36 lat, pierwsze 16 lat swojego życia przeżyła pod rządami Talibów. Oznacza to, że jako dziecko i nastolatka nie miała szans, żeby nauczyć się czytać i pisać. Ledwo podpisuje się w dari, jednym z dialektów używanych w Afganistanie. Jak w przypadku wielu kobiet w jej kraju, opiekowanie się domem i dziećmi było jej głównym zajęciem. Na swobodne wychodzenie z domu nie mogła liczyć.

– Gdy jeździli razem po zakupy w Kabulu, na targ szedł tylko Adil, Basma czekała w aucie – mówi Janusz.

 

Lotnisko, Kabul

W maju 2021 r. Talibowie rozpoczęli ofensywę, która zakończyła się przejęciem kontroli w Afganistanie. W tym czasie wojska międzynarodowej koalicji pod wodzą USA kończyły ewakuację. W sierpniu 2021 r., gdy bojownicy w błyskawicznym tempie zaczęli zajmować kolejne miasta, Adil, Basma i piątka ich dzieci zrozumieli, że nie mają wyjścia. Jeśli chcą przeżyć, muszą uciekać. Przedarli się na lotnisko w Kabulu, skąd ewakuowano żołnierzy i cywilów.

Tam spędzili pięć dni. Talibowie bili ich, rzucali w tłum gaz łzawiący, który poparzył twarz córki Adila i Basmy. W pewnym momencie na dwie godziny zniknął ich najstarszy syn. – Oznaczało to, że jeśli Adil nie odnajdzie go na czas, to albo cała rodzina nie wsiada do samolotu i czeka ją śmierć, albo syn zostaje na lotnisku i już nigdy nie spotyka swojej rodziny – mówi Janusz.

Udało się. Basma, Adil i ich dzieci wsiedli do samolotu i przylecieli do Polski.

 

Hotel, Mińsk Mazowiecki

Do naszego kraju trafili z tym, co byli w stanie unieść. Basma przyleciała w sandałach. Mieli przy sobie jeden komputer ze skanami wszystkich dokumentów, w tym dyplom szkoły językowej, którą ukończył najstarszy syn. Adil jest z niego wyjątkowo dumny. Najmłodsza córka miała przy sobie jedynie ulubioną zabawkę.

Dzięki zaangażowaniu pojedynczych osób rodzina dostała się do ośrodka dla cudzoziemców, a później go opuściła. Bez wsparcia zostaliby pozostawieni sami sobie. O ich losie w znacznej mierze zdecydowały determinacja jednego człowieka, jego chęć pomocy i poczucie przyzwoitości – mówi Janusz.

Po przybyciu do Polski, Adil, Basma i dzieci zamieszkali w hotelu w Mińsku Mazowieckim, gdzie przebywali na kwarantannie, która nie trwała dwa tygodnie, a miesiąc.

– Sporo to mówi o przygotowaniu logistycznym polskich władz na przybycie osób zza granicy. Nie ma planu kto dokąd ma pojechać. Później Adil i jego rodzina trafili na kilka tygodni do ośrodka dla cudzoziemców. W hotelu było im dobrze, ale w ośrodku dla cudzoziemców już gorzej. Mińsk Mazowiecki jest lepiej skomunikowany z Warszawą. W hotelu byli też ludzie, którzy dopiero co zostali ewakuowani z Afganistanu. Nie mieszkali tam długo i nie mieli w sobie nagromadzonej frustracji – ocenia Janusz.

 

Ośrodek dla cudzoziemców

Basma, Adil i ich dzieci po zakończeniu kwarantanny w Mińsku Mazowieckim trafili do ośrodka dla cudzoziemców.

– Kompletnie mnie nie dziwi, że nie wszyscy są zadowoleni z warunków panujących w ośrodkach. Z jednej strony mamy ludzi, którzy żyją tam po kilkanaście miesięcy lub nawet kilka lat. Czekają na rozpatrzenie wniosków [o przyznanie czasowego lub stałego pobytu w Polsce – przyp. red.], na dokumenty. Ci ludzie przyjeżdżają z różnymi traumami. Nagle trafiają do miejsca, które nie jest przystosowane do zapewnienie ludziom odpowiednich warunków do życia. Nie chodzi o to, że warunki tam panujące są tragiczne, chodzi np. o to, że ośrodek, do którego trafili Adil, Basma i dzieci to stara jednostka wojskowa pośrodku niczego. Mieszkańcy tego miejsca mają mało prywatności, ludzie, którzy piją alkohol mieszają się z ludźmi, którzy nie piją alkoholu. Ci pierwsi upijają się i powodują konflikty.

Zdaniem Janusza ludzie zarządzający ośrodkami dla cudzoziemców również są postawieni w trudnej sytuacji, ponieważ muszą radzić sobie ze sfrustrowanymi i straumatyzowanymi osobami cierpiącymi na zespół stresu pourazowego, które trafiają w zupełnie obce i wydające się nieprzyjaznym dla nich miejsce. Zarządzający ośrodkami otrzymują niewystarczające środki na zapewnienie obcokrajowcom należytej opieki i wsparcia.

– Polska jest absolutnie nieprzygotowana do tego, żeby zająć się ludźmi, którzy uciekają do nas zza granicy. Wieloosobowe pokoje, prysznice. Jak masz umyć swoje dziecko przy obcych? – podsumowuje Janusz.

 

Dom – dwa pokoje dla siedmiu osób

Dzięki wsparciu przyjaciół rodzina mogła przenieść się do domu Alicji i Janusza. – Nie wahaliśmy się. Nie dyskutowaliśmy między sobą. Po prostu ich przyjęliśmy – wspomina Janusz

W skontaktowaniu się z rodziną Adila pomogła szkoła, w której pracuje Alicja, żona Janusza. Placówka współpracuje z różnymi organizacjami pozarządowymi, a jedną z nich jest Misja Dobro Czynić, która pośredniczy w pomocy uchodźcom.

– I to jest ta łatwiejsza część drogi, którą musieli przebyć Adil, Basma i dzieci, żeby znaleźć się u nas. Jeśli chodzi o rodzinę, to musiało zadziać się dużo rzeczy od nich zupełnie niezależnych, żeby uzyskali pomoc. Nie udałoby się to, gdyby nie zaangażowanie osób o dobrym sercu i poczuciu przyzwoitości. To one zatroszczyły się o to, żeby rodzina mogła wyjechać z Afganistanu i otrzymać wsparcie, którego potrzebuje – mówi Janusz.

Alicja i Janusz mieszkają w domu jednorodzinnym. Na posesji jest jeszcze mały domek dla gości – sypialnia, duży pokój z aneksem kuchennym i łazienka.

– Mówią, że tyle miejsca im wystarczy i że są bardzo szczęśliwi. Nie wiem, czy mówią to z poczucia wdzięczności, ale sądząc po tym, co opowiada Adil, fakt, że mają dach nad głową, trochę prywatności i mogą spać w miejscu, w którym nie ma przerw w dostawach prądu i jest cały czas ciepło, wiele dla nich znaczy – mówi Janusz. – Każdy sukces jest dla nich powodem do szczęścia. Adil, Basma i dzieci przyjechali z tym, co zdołali ze sobą zabrać. Są więc bardzo szczęśliwi, gdy dostają ubrania, które na nich pasują, książki czy najprostsze ozdoby – dodaje.

Adil i jego rodzina chcą osiedlić się w Polsce na stałe. Jak mówi Janusz, jednym z powodów, dla których chcą zostać w naszym kraju, jest to, że to od nas uzyskali pomoc. Amerykanie nie chcieli ich wesprzeć. Jednego z synów rodzice planują posłać do Wojska Polskiego. Adil dostał już ofertę pracy od osób, które go zdążyły poznać.

– Adil i jego dzieci mają szansę zintegrować się społecznie z Polakami. W przypadku Basmy może to być nieco trudniejsze. Nie zna innego języka niż dari. Przez całe swoje życie obracała się w zasadzie tylko wokół członków rodziny. Mam też wrażenie, że ze względu na swoje wychowanie i afgańską kulturę, Basma nie jest przyzwyczajona do poznawania innych ludzi. Nawet gdyby chciała poznać innych Afgańczyków, musiałaby się przełamać – ocenia Janusz.

 

Formalności

Żeby móc zostać w Polsce i dostać tu legalną pracę, cudzoziemcy muszą najpierw zdobyć status uchodźcy. Żeby to się stało, muszą złożyć podanie o kartę stałego pobytu i tu wszystko zaczyna się komplikować. Karta stałego pobytu to kilka stron formularzy w polskim żargonie prawniczym. Choć formularze są dostępne w kilku językach, to należy wypełnić je po polsku. Zdaniem Janusza uzupełnienie takiego dokumentu jest trudne nawet dla ponadprzeciętnie wykształconego Polaka.

Nasz rozmówca podkreśla, że obcokrajowcom z doświadczeniem uchodźczym trzeba pomóc w nawigowaniu w polskim systemie administracyjno-prawnym.

– Jeździłem z nimi, żeby mogli zarejestrować pobyt czasowy. Moja rodzina i ja znaleźliśmy szkołę dla ich dzieci. W przypadku szkolnych wycieczek nauczyciele nie kontaktują się z nimi, tylko ze mną. W powiatowym ośrodku pomocy rodzinie, w którym składają podanie o wsparcie finansowe wojewody, też jestem z nimi. Adil mówi po angielsku, ale Basma tylko w dari – mówi Janusz.

– Gdy przyjmujesz rodzinę w kryzysie uchodźczym pod swój dach, opiekujesz się wszystkimi. W naszym przypadku dwojgiem dorosłych i piątką dzieci. W dodatku Basma do Polski trafiła już w ciąży i spodziewa się bliźniaków. Trzeba im pokazać, jak dotrzeć do Warszawy, do szkoły. Blisko naszego domu nie ma liceum, najstarszy z synów uczy się w centrum Warszawy. Największymi wyzwaniami są pomoc w załatwieniu spraw urzędowych i wsparcie rodziny w usamodzielnieniu się w Polsce – ocenia Janusz.

20 grudnia polskie szkoły przeszły w tryb nauki zdalnej, Janusz postarał się więc, żeby dzieci otrzymały komputery niezbędne do kontynuowania nauki. W tym wypadku znowu udało się pozyskać sprzęt dzięki uprzejmości jednej osoby z zaprzyjaźnionej firmy.

Jak na afgańskie standardy Adil i Basma są dość liberalni. Basma wprawdzie zakrywa głowę, gdy pojawiają się mężczyźni, ale maluje się, farbuje włosy. Oboje noszą ubrania w europejskim stylu.

Adil sam chodzi na zakupy. Dogada się z miejscowym fryzjerem, ale na przykład wizyta u lekarza nie jest już tak łatwa.

– Gdy jeden z synów zachorował, znaleźliśmy pomoc. My wiemy, że trzeba pójść do przychodni, ale żeby pójść do przychodni na początek musisz wiedzieć, że taka instytucja w ogóle istnieje – mówi Janusz.

Basmie najtrudniej będzie się usamodzielnić. Gdy rodzina załatwia sprawy formalne, urzędnik najpierw tłumaczy wszystko Januszowi po polsku. On Adilowi po angielsku, a Adil Basmie w dari. Na końcu Basma podpisuje się jednym słowem oznaczającym jej imię.

– Teraz ich życie zaczyna toczyć się swoim rytmem, ale gdy pojawia się coś nowego, z czym wcześniej nie mieli doświadczenia, wtedy im pomagamy – mówi Janusz.

 

Dobra wola

Zdaniem Janusza systemowo Polska jest zupełnie nieprzygotowana na przyjmowanie uchodźców, ale konkretne osoby w urzędach, gdy widzą cudzoziemców, pomagają na tyle, na ile mogą. Nie do przecenienia jest też sieć znajomych i przyjaciół.

Mam tylko i wyłącznie dobre doświadczenia z kontaktów z administracją publiczną. To jak bardzo byli wspierający dla Adila i Basmy przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Chęć pomocy ze strony ludzi była wielka. Pani w urzędzie miejskim, gdy załatwialiśmy dokumenty, czekała cierpliwie, aż Basma się podpisze, nie pospieszając jej – mówi Janusz.

Nauczyciele też pomagają na tyle, na ile mogą. Dzieci Basmy i Adila uczą się w polskiej szkole nie znając polskiego. Gdy dzieci jechały na wycieczkę szkolną, nauczycielka zadzwoniła do Janusza i spytała, czy rodzicom uda się opłacić wyjazd, czy potrzebne będzie wsparcie z funduszu klasowego. W powiatowym centrum pomocy rodzinie zdarzało się, że Janusza, Basmę i Adila kontaktowano z pracownikami na zwolnieniach, żeby mogli dopytać o formalności. W urzędzie miejskim urzędnicy byli gotowi zbierać rzeczy dla rodziny goszczącej u Janusza. – Wiele z tych osób robi dla Adila, Basmy i ich dzieci więcej niż muszą – ocenia Janusz.

Nasz rozmówca podkreśla, że dzięki jego obecności, urzędnicy nie muszą mierzyć się z frustracją osób, które obsługują. Zdarza się tak – i to dotyczy na przykład osób, które uciekały tym samym lotem, co Adil i jego rodzina – że muszą kilkakrotnie wracać do urzędu z ośrodka dla cudzoziemców, żeby uzupełnić braki w dokumentach.

– Nie dziwię się, że to może prowadzić do tarć. Urzędnik musi otrzymać komplet dokumentów, a osoba musi je dostarczyć. To jak sprawnie udaje się załatwić sprawy cudzoziemców, zależy tylko i wyłącznie od dobrej woli urzędników i ludzi, którzy towarzyszą obcokrajowcom – ocenia Janusz.

 

Dzień powszedni

Alicja wyjeżdża najwcześniej, żeby zdążyć na ósmą do szkoły. Później z domu wychodzą chłopcy. Najstarszy jedzie do centrum Warszawy, do liceum, gdzie ma możliwość nauki w programie dla dzieci niemówiących po polsku. Trzech młodszych idzie do szkoły podstawowej niedaleko domu Janusza i Alicji. W tym czasie Adil załatwia różne sprawy w mieście, czasem pomoże w pracach domowych – zgrabi liście, wyczyści podjazd.

Rodziny widują się raz albo dwa razy dziennie.

– Gdy idą do swojego domu, machają nam przez okna. Raz na jakiś czas dzielą się z nami jedzeniem, które przygotowują dla siebie. Innym razem to my przyniesiemy im domowe wypieki. Jeździmy razem na zakupy – na bazar, do supermarketu. Gdy było cieplej, dzieci bawiły się w ogródku, chodziliśmy do nich na bolani, czyli placki smażone w głębokim tłuszczu z nadzieniem z ziemniaków lub cebuli – mówi Janusz.

Rodzina Adila nie jest przyzwyczajona do życia poza domem. W Afganistanie przestrzeń zewnętrzna kojarzy się z niebezpieczeństwem. Wychodząc z domu można doświadczyć nalotów rakietowych, strzelanin, czy wybuchów min-pułapek. Wszędzie też błąkają się bezpańskie psy tresowane do walki lub dziko poruszające się w stadach, szukające pożywienia.

– Dlatego nieufnie podchodzą do naszych psów, które zwykle są dla wszystkich miłe. Córka Adila i Basmy bardzo piszczy, gdy je widzi – mówi Janusz.

Chociaż w Polsce nie grozi im niebezpieczeństwo, Adil i rodzina ostrożnie podchodzą do przebywania na zewnątrz. Po tym jak dzieci z ośrodka dla cudzoziemców zatruły się grzybami, Adil zabronił swoim synom chodzenia po lesie. Rodzice uważają też, że zimne powietrze powoduje choroby.

– To jest skrót myślowy, bo oni nie zdają sobie sprawy, że zimą w Kabulu smog jest tak potężny, że od razu zaczynają kaszleć. U nas jest trochę lepiej, ale skojarzenie zostało. Gdy jest zimno siedzisz w domu, żeby nie zachorować – mówi Janusz.

 

Wolne miejsce przy stole

– Każdy woli wieczorem usiąść przed ulubionym serialem, niż trzeci raz w tygodniu jechać z kimś na szczepienie przeciwko COVID-19, ale to jest jak z rodziną, traktujemy to jako część normalnego życia – mówi Janusz.

Zdaniem naszego rozmówcy goszczenie osób w kryzysie uchodźczym jest intensywnym przeżyciem, ale nie jest ciężarem emocjonalnym, którego rodzina Janusza nie jest w stanie udźwignąć. Dodaje też, że decyzja o przyjęciu Adila, Basmy i ich dzieci pod swój dach była najlepszą, jaką mógł podjąć. Rozmawiał już ze swoją żoną, że gdy afgańska rodzina będzie musiała opuścić ich dom, prawdopodobnie zaproszą do siebie kolejne potrzebujące osoby.

Święta Bożego Narodzenia obydwie rodziny chcą spędzić wspólnie. Planują usiąść do jednego stołu i wymienić się prezentami. Dla Basmy i Adila, którzy są praktykującymi muzułmanami, nie ma znaczenia, czy wezmą udział w święcie chrześcijańskim lub wywodzącym się z innej religii. Zdaniem Adila koniec końców to “niemuzułmanie” przyjęli ich z otwartymi ramionami, a muzułmanie bili ich na lotnisku w Kabulu.

– Moja mama ciągle przejmuje się sytuacją Adila i jego rodziny. Basmę traktuje jak swoją córkę, wozi ją do szpitala na badania i kontrole. Jako osoba uduchowiona czuje, że ma obowiązek współczucia i pomocy. Dla niej więc symbolika pustego nakrycia w trakcie wigilii Bożego Narodzenia jest bardzo istotna i z pewnością bardzo się wzruszy, że w tym roku wolne miejsce przy jej stole zostanie zapełnione – mówi Janusz.

***

W trosce o bezpieczeństwo naszego rozmówcy i jego gości imiona bohaterów tekstu oraz ich miejsce zamieszkania zostały zmienione.

Autor: Jędrek Godlewski
O autorze: W Fundacji Wspomagania Wsi od 2017 r. Koordynator i twórca programów wspierających młodzież na wsi w stawianiu pierwszych kroków w działaniach społecznych i w rozwijaniu wiedzy o USA. Redaktor Witryny Wiejskiej odpowiedzialny także za oprawę wizualną serwisu. Absolwent Instytutu Anglistyki oraz Ośrodka Studiów Amerykańskich na Uniwersytecie Warszawskim.
Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!