Moje pierwsze skojarzenie ze słowem szkoła to myśl, że prawdziwe życie zaczyna się po niej. Zarówno po lekcjach, kiedy wraca się do domu i trzeba coś naprawdę zrobić, jak i później – po jej ukończeniu, jak to jest w pytaniu „kim będę jak dorosnę”.
Szkoła to jakby przechowalnia, wstęp, ćwiczenie, oderwane od prawdziwego życia. Dominujący system edukacji często jest oskarżany o to, że przygotowuje dzieci przede wszystkim do rozwiązywania testów, co kończy się później bezradnością, kiedy mają za zadanie zrozumieć pismo z urzędu, zaplanować budżet domowy, remont, dogadać się z zespołem w pracy.
Nie wszyscy z nas będą naukowcami lub specjalistami w wąskiej dziedzinie wiedzy, co wymaga wielu lat żmudnego kształcenia. Wiele razy – jako rodzic, a zwłaszcza wspominając własne doświadczenia ze szkoły – zastanawiałam się, dlaczego szkoła bywa tak często męczarnią dla dzieci, program bywa tak przeładowany nieistotnymi szczegółami, wkuwaniem na pamięć systemów rzek i dat historycznych.
Może od czasu mojej nauki wiele się w szkole zmieniło, ale niezmienny jest fakt, że wciąż zarzuca się jej niedopasowanie do realnego świata. Z mojej szkoły pamiętam głownie koleżanki i kolegów, niektórych (często wspaniałych) nauczycieli, stres, no i niestety nieliczne, przypadkowe informacje z lekcji. Uważam (pewnie trochę niesłusznie), że wszystkiego co ważne, nauczyłam się sama – czytając, studiując, obserwując innych, ale przede wszystkim – żyjąc.
Historycznie szkoła w dzisiejszym kształcie wywodzi z XIX-wiecznej tradycji. Naukowy charakter pedagogice nadał ongiś J.F. Herbart. Uważał on, „że dziecko należy poddać od początku dyscyplinie. Funkcją wychowania jest kształtować dziecko, nie zaś pozostawić je jego własnym pomysłom.” Tradycyjna szkoła to bierne wtłaczanie uczniom materiału wg sztywnych metod dydaktycznych, w oparciu o autorytet nauczyciela, który wie lepiej, którego należy się słuchać i wykonywać polecenia.
Ale już pod koniec XIX w. rozpoczęło się inne myślenie o dydaktyce. Miały na to wpływ nowe prądy filozoficzne, takie jak empiryzm czy pragmatyzm oraz narodziny psychologii. Te nowe koncepcje opierały się na zainteresowaniu procesem poznania, doświadczania jako sposobu kontaktu z rzeczywistością.
Zaczęto pilniej obserwować dziecko i jego sposób orientowania się w świecie, zaciekawiono się czynnikami, które wpływają na rozwój dziecka. Słynny badacz wczesnego rozwoju J.Piaget uważał, że dzieci odgrywają aktywną rolę w procesie uczenia się, zachowując się podobnie do małych naukowców, gdy wykonują eksperymenty, robią obserwacje i uczą się o świecie. Gdy dzieci wchodzą w interakcję ze światem wokół siebie, nieustannie dodają nową wiedzę, bazują na istniejącej wiedzy i dostosowują wcześniej posiadane pomysły do nowych informacji.
W ten sposób rodziła się koncepcja całościowego nauczania, dostosowanego do naturalnego działania małego umysłu, bez podziału na dziedziny wiedzy, odpowiadające przedmiotom szkolnym. Chodziło o to, aby uczeń skupiał się na samodzielnym wyjaśnianiu interesujących go zjawisk i problemów, które napotykał w danym momencie rozwoju i zamiast na definicjach, teoriach wkuwanych na pamięć, oprzeć kształcenie na aktywności uczniów.
Rolą nauczyciela stało się wsparcie tego procesu, a nie dostarczanie gotowych formułek, tak jak ujęła to jedna z najbardziej znanych twórczyń nowych koncepcji, Maria Montessori, „pomóż mi zrobić to samemu”.
Pojawiają się nowe pojęcia: „szkoła przez życie i dla życia”, nowa szkoła, nowe wychowanie, szkoła aktywna, szkoła twórcza, szkoła produktywna.
W naszym kraju także eksperymentowano z ideami nowej szkoły. Pionierem Nowego Wychowania był u nas Henryk Rowid, współtwórca polskiej wersji Szkoły Pracy, zwanej Szkołą Twórczą oraz Janusz Korczak, lekarz i pedagog, który prowadząc dom dla sierot stosował nowatorskie metody wychowawcze, polegające na rozwijaniu samorządności i aktywności dzieci.
Ale warto tutaj przytoczyć jeszcze jeden, wcześniejszy przykład szkoły funkcjonującej pod nazwą Wiejskiego Ogniska Wychowawczego. Inspiracją dla jej założycieli była angielska szkoła w Abbotsholme. Ta eksperymentalna placówka założona została przez Cecila Reddiego, i stała się wzorem dla wielu innych podobnych szkół w Europie. Ideą tej szkoły, urządzonej na obszernej fermie, był nacisk na „wychowanie fizyczne, i zajęcia praktyczne w następujących dziedzinach: ogrodnictwo i uprawa ziemi, roboty z drewna i żelaza, zwiedzanie folwarków i fabryk, zbieranie minerałów, roślin, zwierząt, miernictwo i sporządzanie planów”.
Jak pisał Stanisław Dobrowolski (Szkolne Ogniska Wychowawcze w Eksperymenty pedagogiczne w Polsce 1900-1939, Wrocław 1963), „wstęp do nauki matematyki odbywa się w warsztacie stolarskim, (…) Przy nauce języków stosuje się metody oparte na mówieniu. Gramatyki nie uczy się oddzielnie, ale tylko w związku z czytanym tekstem. Mówienie w pierwszych, czytanie w następnych latach nauki. Przy nauczaniu historii i geografii wychodzi się od konkretu i szczegółów, a następnie dopiero przechodzi się do pojęć i uogólnień. Zadaniem nauki historii jest wykazać, że życie ludzkie zależy od fizycznych warunków i że geograficzne ukształtowanie kraju wpływa na handlowy i duchowy rozwój narodu.
Kładziono także nacisk na rysunek, muzykę, literaturę piękną, teatr, artystyczną fotografię. Starano się, aby te sztuki miały jakieś realne zastosowanie w życiu. Tak więc rysunek wiązał się z ciesielstwem, modelowaniem, rzeźbą.”
Wiejskie Ognisko Wychowawcze dla chłopców, zorganizowane m.in. przez księdza Jana Gralewskiego w majątku Zamoyskich w Starej Wsi na Kołbielszczyźnie, zainaugurowało działalność w 1907 roku. Uczęszczali do niego synowie bogatych ziemian, co zresztą było przedmiotem krytyki z zewnątrz. Szkoła przestała istnieć w 1915 roku, kiedy na skutek działań w I Wojnie Światowej spłonął nowo wybudowany pawilon.
W nowocześnie urządzonych pracowniach w Starej Wsi chłopcy przeprowadzali obserwacje i doświadczenia, prowadzili hodowle roślin i zwierząt. Urządzano często wycieczki przyrodnicze, których celem było bezpośrednie obserwowanie zjawisk natury i zdobywanie okazów do zbiorów szkolnych. W Ognisku w zasadzie nie stosowano podręczników dla uczniów, w praktyce nie były używane prawie zupełnie przy przedmiotach przyrodniczych. (…) Główną zatem zasadą dydaktyczną była praca ucznia oparta na umiejętności samodzielnej obserwacji i samodzielnym wnioskowaniu”. Uczniowie mieli do dyspozycji kort tenisowy, boisko szkolne oraz – zimą – lodowisko na pobliskim stawie.
Tę mało znaną historię przywołuję dlatego, aby pokazać że nowatorskie metody szkolne nie są wcale wymysłem ostatnich lat, tylko efektem długiego namysłu i doświadczeń pasjonatów.
Obecnie w wielu szkołach zaangażowani pedagodzy stosują różne formy pracy z dziećmi, które wyrastają z alternatywnego myślenia o edukacji. Jedną z nich, pewnie najpowszechniejszą jest praca metodą projektów – obecna już w wielu przedszkolach, czy w nauczaniu wczesnoszkolnym. Polega ona na tym, że dzieci – „mali badacze” pogłębiają swoją wiedzę na jakiś konkretny temat prowadząc własne poszukiwania, angażujące emocjonalnie, dostępnymi dla siebie metodami np. obserwacją, szukaniem informacji, skojarzeniami, rozmowami, pracami plastycznymi.
W całej Polsce tu i ówdzie działają także niepubliczne szkoły różnych poziomów– i w miastach, i na wsi, w całości oparte na alternatywnych koncepcjach kształcenia.
Istnieją szkoły Montessori (oparte o samodzielność dzieci, własną ich pracę, poznawanie świata przez 5 zmysłów, naukę logicznego myślenia, uczenie norm społecznych poprzez współpracę w grupach różnowiekowych), szkoły waldorsfkie, kładące nacisk na kreatywność, umiejętności artystyczne, prace ręczne, uprawianie ogrodu; szkoły lub przedszkola leśne (kontakt z przyrodą niezależnie od warunków, nauka samodzielności). W większości tych szkół dzieci nie boją się brać do ręki narzędzi, czasem nawet dosyć ostrych, aby przygotować samodzielnie posiłek, wykonać zabawki lub proste przedmioty codziennego użytku np. ze sklejki. Mają możliwość uczenia się cierpliwości, koncentracji, dbania o porządek wokół siebie. Rzecz jasna, nowe technologie dzisiaj pewnie częściej można spotkać w takich szkołach, niż rzemiosło – stąd zajęcia z robotyki, czy multimediów. Ale i projekt ozdobienia szkoły roślinami, które trzeba samodzielnie posadzić w odpowiednich miejscach oraz wymyślić i skonstruować dla nich system nawadniania – to już całkiem namacalne, konkretne zadanie, przy którym dzieci muszą się nie tylko nagłówkować, ale i ubrudzić.
Jak się okazuje, w takim trybie działają także licea. Jeden z przykładów to Bednarska Szkoła Realna w Warszawie. Najważniejsza różnica w stosunku do innych szkół to ogromny nacisk na praktykę i doświadczenie. Kształcenie odbywa się w kilku specjalizacjach – techniczno-informatycznej, biznesowo-ekonomicznej i multimedialno-artystycznej. Uczniowie realizują rozmaite projekty i zadania w kontakcie i we współpracy z przedstawicielami firm. Np. kręcą i montują wideoklipy w ramach projektów technicznych i artystycznych, biorą udział w konferencjach biznesowych. Przygotowanie do matury odbywa się w ostatnim roku kształcenia. W procesie edukacyjnym tej szkoły ważne jest także uczenie się empatii i współpracy oraz wspólne rozwiązywaniu problemów.
Nie ma jednego modelu szkoły dla wszystkich dzieci, tak jak nie ma jednego sposobu na rozwiązywanie większości problemów – ważne jest, aby żadna szkoła nie marnowała naturalnych zasobów dzieci, ich wrodzonej ciekawości, uczuć i wyobraźni. Gdybym mogła w jakiś cudowny sposób cofnąć czas, to najchętniej uczyłabym się w szkole tego, czego mi najbardziej brakowało w życiu – zajęć praktycznych, czy muzyki. Chciałabym, aby szkoła nauczyła mnie planowania i cierpliwości. Poczucia sprawczości – że mogę troszkę ulepszyć świat wokół siebie, nawet w postaci wydzierganych niewprawną ręką cieplejszych kapci. Umożliwiła przeżycie radości i dumy z doprowadzenia do końca jakiegoś pożytecznego zadania, bo satysfakcji z rysowania przekroju pantofelka nie zaznałam. I tego właśnie życzę wszystkim naszym dzieciom!
Korzystałam z lektur:
Włodzimierz Goriszowski „Progresywistyczne i poprogresywistyczne tendencje we współczesnej edukacji”
Europejska Szkoła Hrabiego Zamoyskiego w Kołbieli, Kołbiel 2019