Szyją tysiące maseczek, rozdają je po hospicjach, szpitalnych oddziałach, dps-ach, szukają w Internecie pieniędzy na materiały, drukarkami 3D robią przyłbice dla medyków. Są wolontariuszami, psychologami, gońcami, robią staruszkom zakupy, odpowiadają na setki pytań ze strony zdezorientowanych mieszkańców. Są blisko ludzi i wiedzą, że mało komu jest do śmiechu. Bo etaty lecą, bo kwarantanna, bo zakażony gdzieś w pobliżu…
Sołectwo – krawiecka manufaktura
– W połowie marca na stronie sołectwa ogłosiłam akcję, w której zaprosiłam mieszkanki do wspólnego szycia maseczek ochronnych. Przedsięwzięcie, nim się zaczęło, spotkało się z hejtem ze strony niektórych mieszkańców. Uważali, że nasza praca nie przyniesie nic dobrego, bo szyte domowym sposobem maseczki rzekomo przed niczym nie chronią. Spekulacje błyskawicznie ucichły, kiedy odezwało się do nas Hospicjum Pomocy Maltańskiej w Barczewie zainteresowane naszym produktem. Dyrekcja ośrodka zaproponowała, że zakupi materiał. No i tak się zaczęło – opowiada Beata Jakubiak, sołtyska z Wójtowa pod Olsztynem.
– Zgłosiło się sześć pań z mojej miejscowości, dołączyły potem szwaczki z Olsztyna i Barczewa, które zadeklarowały, że po dostarczeniu materiału będą pracować w domu. Do akcji dołączyła Fundacja Aktywnej Rodziny z Olsztyna, która zadeklarowała pomoc organizacyjną. Dzięki temu założona została zrzutka na facebooku, z której dochód przeznaczamy na zakup potrzebnych komponentów. Błyskawicznie powołałyśmy do życia coś w rodzaju spółdzielni krawieckiej z siedzibą w naszej świetlicy. Zespół podzielony został na kilka sekcji: jedna grupa zajmowała się krojeniem, druga szyciem, trzecia pakowaniem, kolejna dystrybucją. Wszystkie maseczki są prane i prasowane. Dołączamy także instrukcję obsługi.
Niestety po kilku dniach funkcjonowania świetlicowej spółdzielni wprowadzono zakaz gromadzenie się i trzeba było pracę kontynuować metodą chałupniczą. Od tej pory materiał dowożony jest przez panią Beatę i jej koleżankę. To one odbierają także gotowe maseczki i przekazują do zainteresowanych. Dostarczają je do Domów Pomocy Społecznej, przychodni, do okolicznych szpitali i ośrodków zajmujących się opieką nad osobami starszymi. Ich maseczki trafiły także do strażaków, czy nieco zapomnianych oddziałów, jak choćby do dziecięcego oddziału psychiatrycznego.
– Rozprowadziliśmy ponadto około dwustu maseczek wśród naszych wójtowskich seniorów. Zwracaliśmy przy tym uwagę na fakt, że można je wykorzystywać wiele razy. Maseczki są tak skonstruowane, że pomiędzy dwie warstwy bawełnianego materiału wkłada się flizelinowy filtr. Jednorazowo można w takiej maseczce przebywać maksymalnie pół godziny – opowiada Beata Jakubiak. – Maseczki to nie wszystko. Wraz z Federacją Organizacji Socjalnych Województwa Warmińsko-Mazurskiego FOSa robimy także przyłbice dla medyków z olsztyńskich szpitali. To akcja, w którą włączył się również Uniwersytet Warmińsko-Mazurski. Mój oddział w Wójtowie miał za zadanie kroić folię, pozyskaną od lokalnego przedsiębiorcy. Potem dostarczaliśmy ją na uczelnię, gdzie drukarkami 3D wykonywano stelaż nośny.
Pani sołtys udziela się także jako wolontariusz w gminnej akcji pomocy seniorom. Są wśród nich osoby, które nie mają możliwości zrobienia zakupów, czy załatwienia sprawy w urzędzie. Jak przyznaje codzienne obowiązki sołeckie spełzły na plan dalszy.
Nikt nie pyta o dziurę w drodze
Z rozmachem działa również Dorota Dembińska sołtyska wsi Mniszek w województwie kujawsko-pomorskim. Jej „maseczkowa” koalicja to 20 pań pracujących chałupniczo na terenie trzech okolicznych gmin.
– Wszystko zadziałało błyskawicznie. Pieniądze na materiał pozyskaliśmy z rezerw powiatu świeckiego, stało się to dzięki pani sekretarz, która od ręki uruchomiła stosowną pulę środków. Nasze maski noszą dzisiaj medycy w szpitalach, czy przychodniach. Potem zaczęłyśmy się skupiać na naszych mieszkańcach, najpierw wyposażyłyśmy w nie reprezentantów tych grup zawodowych, które najbardziej narażone są na kontakt z dużą liczbą ludzi. Mówię o chłopakach pracujących na stacjach benzynowych, ekspedientkach, czy strażakach. Porządne wydatki zaczęły się wtedy, kiedy pomyślałam o zaopatrzeniu w maseczki wszystkich swoich mieszkańców. Nie było wyjścia, trzeba było ogłosić zbiórkę – opowiada Dorota Dembińska. – Na domiar złego, zepsuła się moja maszyna. Miałam jednak bon do jednego z marketów ze sprzętem gospodarstwa domowego, który stanowił nagrodę w konkursie rękodzielniczym. Przeznaczyłam go początkowo na zakup czytnika do e-booków, ale w tej sytuacji tuż przed świętami pobiegłam z nim po nową maszynę do szycia.
Dom pani Doroty od kilku tygodni jest nie tylko mini-szwalnią, w której powstają maski. Jej syn wytwarza bowiem komponenty do przyłbic. Jest zapalonym informatykiem, dlatego przed kilku laty zaopatrzył się w drukarkę 3D. Pewnie wówczas nikt nie sądził, że sprzęt, który służył celom edukacyjnym i hobbystycznym może się przydać w tak szczytnej sprawie.
– To, co na co dzień zaprzątało mi głowę, gdzieś w natłoku obecnych wydarzeń przepadło. Ciężko mi się przyzwyczaić do tego, że nikt nie pyta mnie o dziurę w drodze, o latarnię uliczną, która przestała świecić. Nikt nie interesuje się budową drogi ekspresowej S5, która do niedawna spędzała nam sen z powiek. To zupełnie inny wymiar – mówi Dorota Dembińska. – Mam też inne spostrzeżenie, która napawa mnie pewnym niepokojem. Otóż ja jako sołtys nie mam wiedzy, że na moim terenie są osoby poddane kwarantannie. Ci ludzie sami do mnie zadzwonili i mnie powiadomili o sprawie. GOPS kontaktował się z nimi tylko na początku, a potem oni byli zdani na pomoc sąsiedzką. Chleb im kupowali i wkładali do foliówki powieszonej na płocie. Myślę, że można to było rozwiązać inaczej. To nie jest jednak tylko mój kłopot, rozmawiam także z innymi sołtysami z całego kraju, którzy są tym faktem poirytowani.
Optymizm kontra niepewność
Sołtyska Mniszka z optymizmem patrzy jednak w przyszłość. Twierdzi, że tęsknota, jaką ludzie odczuwają dzisiaj wobec siebie, spowoduje wzmożoną aktywność po kryzysie. W podobnym tonie wypowiada się sołtys Wiązownicy Kolonii w woj. świętokrzyskim:
– Po okresie nieufności, którą na pewno wobec siebie będziemy odczuwać, ludzie docenią bycie tu i teraz. Istotne staną się drobnostki, najmniejsze formy aktywności, jakich wcześniej nie zauważaliśmy. Będziemy uważnie stawiać kroki, ale z pewnością nie zrezygnujemy z działań, które czasami przez całe lata wypracowywaliśmy. Zaczęliśmy wiele projektów i nie wyobrażamy sobie, by miały się teraz bezpowrotnie zakończyć – mówi Jacek Piwowarski. – Martwi mnie jednak to, że ukradkiem dopada nas bieda. Ludzie tracą pracę, firmy zwalniają pracowników, albo ograniczają zatrudnienie. W czasach bezrobocia stawki będą mniejsze, co doprowadzi do zubożenia społeczeństwa. Z drugiej strony będą problemy z dostępnością towarów. My mamy do zrobienia zakupy w ramach funduszu sołeckiego i póki co, odbijamy się od ściany, nikt nie realizuje podobnych zamówień. Kiedy zagrożenie epidemiczne minie, wtedy wszyscy się rzucą, by wydać zaplanowane pieniądze.
– Bardzo mi ciężko teraz zarządzać wsią. Przywykliśmy do tego, że wraz z wiosną realizujemy wiele projektów. Od miesięcy planowaliśmy nowe akcje, które trzeba było zarzucić. Spoglądamy z niepewnością w przyszłość, nie wiemy czy współdziałanie w ogóle będzie możliwe na dotychczasowych zasadach. Zastanawiamy się jak to zrobić, by po wszystkim mieszkańców wyciągnąć z domów, by odbudować wzajemne zaufanie. Przez ostatnie 15 lat pracy NGO pokazaliśmy ludziom, że razem można więcej, że warto wzajemnie się mobilizować, by osiągać wspaniałe cele. W tej chwili wszystko się cofnęło, aktywne społeczności zamknęły się w swoich bezpiecznych skorupach. Nowym wyzwaniem będzie praca nad tym, by ludzie ponownie przekroczyli progi swych domostw. Wielu z nich będzie potrzebowało fachowego wsparcia. Wiemy, że niektórzy mieszkańcy bardzo źle znoszą izolację, nie radzą sobie z nią. Przed nami społecznikami, pozarządowcami stanie niebawem gigantyczne wyzwanie – podsumowuje Beata Jakubiak.
Fot. arch. Sołectwa Wójtowo