Jak wygląda agroturystyka w czasach epidemii?

images_goraj1_1

Przemysław Chrzanowski: Jaki jest twój plan na te trudne czasy?

Marcin Piotrowski, gospodarz Chutoru Gorajec: – Próbujemy zarządzać chaosem, w czym chyba jesteśmy dobrzy. Praca przy realizacji wydarzeń, czy działanie w kulturze uczy szybkiego reagowania na zaistniała rzeczywistość. Gdy tylko pojawiły się pierwsze obostrzenia, dotyczące branży turystycznej i agroturystycznej, cały sektor odczuł poważne załamanie. My w tej sytuacji postanowiliśmy działać, by porażkę przekuć w sukces. Zaproponowaliśmy zwiedzanie świata, w którym żyjemy. Opowiadamy zatem o Gorajcu za pomocą audycji nadawanych online. Chcemy ludziom trochę osłodzić zamknięcie w czterech ścianach swoich domów, a poza tym pokazać jak u nas jest cudownie. Byłoby świetnie, gdyby przyjechali do nas kiedy to wszystko się skończy.

Gospodarstwa agroturystyczne, takie jak wasze, mogą być łakomym kąskiem po epidemii?

– Wyjątkowość naszej okolicy polega na tym, że mieszkamy z dala od świata, od cywilizacji i od tłumów, które teraz są odbierane jako największe zagrożenie. Dzisiaj człowiek zaczyna się bać drugiego człowieka na ulicy. Bezpieczną alternatywą dla kurortów, czy egzotycznych miejsc staną się właśnie wiejskie oazy spokoju. Tu chodzi także o dzieci, które podczas narodowej kwarantanny bardzo cierpią, bo są odcięte od rówieśników, od placów zabaw. W naszych warunkach, gdzie istnieje mnóstwo wolnej, otwartej przestrzeni ta alienacja nie musi być aż tak drastyczna. Przewiduję, że w tegorocznym sezonie turystycznym miejsca o znacznym rozproszeniu wypoczywających, będą cieszyły się sporym zainteresowaniem. To szansa dla gospodarzy, którzy przyjmują po jednej rodzinie, którzy nie mają ciągłego ruchu. Warto w tym momencie na poważnie rozważyć standard zakładający wprowadzenie jednego dnia przerwy na wietrzenie i dezynfekcję lokali.

Chutor Gorajec bardzo mocno zaznacza swoją obecność w sieci. Pokazujecie zabytki, opowiadacie o wydarzeniach, które miały miejsce w okolicy. Ostatnio zachwalacie też tutejszą kuchnię.

– To znaczący element naszej tradycji. Prezentujemy regionalne potrawy, zdradzamy jak je przygotować. To ważne szczególnie teraz, kiedy mamy ograniczony dostęp do produktów. Jeśli chcemy uniknąć wizyty w sklepie wielkopowierzchniowym, trzeba się zastanowić, czy nie warto byłoby wrócić do prostych potraw gotowanych, którymi zajadali się niegdyś nasi przodkowie. Obecnie nasze dziewczyny odgrzebują przepisy, które pozyskały od swoich babek. Dzięki nim robią proziaki, chrusty, kruche ciasta, a to wszystko z produktów dostępnych w wiejskiej zagrodzie. Wczoraj nasze gospodarstwo zamieniliśmy na bar mleczny, bowiem prezentowaliśmy potrawy na bazie mleka. Staramy się pokazywać jak bogata może być nasza kuchnia, nawet ta przednówkowa.

Jest coś dla ciała, jest też dla ducha. Mówię o żywych lekcjach historii.

– Robimy je zarówno z myślą o naszych dzieciach, jak i wszystkich pozostałych, które utkwiły w swoich domach. Może to brzmi nieco apokaliptycznie, ale przypominamy, że kiedyś funkcjonowało się bez prądu, że komunikacja wyglądała zupełnie inaczej. Opowiadamy o dawnej szkole i ciężkim życiu na wsi. Zaryzykuję i powiem, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni cofnęliśmy się o sto lat. Mamy wprawdzie internet, prąd i telewizję, ale przymuszono nas do tego, co kiedyś było wiejskim standardem – do bycia ze sobą w bliskości. Znów mamy czas na to, by ze sobą rozmawiać, by uczyć się od starszych. W ostatnich latach świat tak bardzo przyspieszył, że okazji do wspólnego przebywania było niewiele. Pracujemy do nocy, a dzieci widzimy wtedy, kiedy przewozimy je z jednych zajęć na drugie. Teraz wróciliśmy do pierwotnej komórki, czyli do rodziny. W naszym gospodarstwie teraz zamiast turystów są moje siostry i kuzynki z dziećmi. Od 2-3 tygodni mamy zatem u siebie rodzinne, domowe przedszkole. Przez ostatnich kilka lat nie spotkaliśmy się w takim gronie i nie spędziliśmy ze sobą tak wiele czasu na wspólnych spacerach i zabawach.

Teraz życie na peryferiach świata stało się jeszcze bardziej wartościowe?

– Bez wątpienia. Kiedy wyjadę do miasta, widzę trwogę i panikę. My nie mamy telewizji, z internetem słabo, żeby się do nas dodzwonić, trzeba wiedzieć z jakim numerem się łączyć. Można powiedzieć, że żyjemy sobie normalnie, dookoła rolnicy pracują w polu, nie widać jakiejś większej zmiany i chaosu, który toczy się przez większe ośrodki. Ludzie na wsi nie mają potrzeby wychodzenia codziennie do sklepu, potrafią zrobić zakupy na wiele dni do przodu. Poza tym mają pokaźny zasób własnych środków żywieniowych. Jest ogródek, są ziemniaki, czy mleko. A jeśli czegoś nie mamy, to w Gorajcu pozyskujemy od sąsiadów na zasadzie barteru. Jeden ma mleko, drugi masło, trzeci mąkę… I tak to idzie. Mogę śmiało powiedzieć, że pewien rodzaj kwarantanny przechodzimy od dobrych kilku lat, bo u nas sklepu nie ma. Przyjeżdża do nas taki na kołach raz na trzy dni. Bazujemy na wzajemnej pomocy, dobrosąsiedzkość mamy we krwi.

 ***

Koniecznie zajrzyj:

https://www.facebook.com/chutorgorajec 
https://www.chutorgorajec.com 

Marcin Piotrowski jest pomysłodawcą i twórcą facebookowej grupy „Kultura w Kwarantannie”. Opowie o tym projekcie w kolejnym wywiadzie dla Witryny Wiejskiej.

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!