Śląscy samorządowcy stawiają krzyżyk na „kopciuchach”!

slask

Dane z mierników jakości powietrza w całym kraju są dramatyczne, krytyczne stężenie pyłów PM 10 oraz PM 2,5 nie pozwala w sezonie grzewczym na normalną egzystencję. Przy bezwietrznej pogodzie i niskim ciśnieniu kominowe wyziewy zaciągają niebo trującym smogiem. Dzieje się tak już nie tylko w miejskich aglomeracjami, ale i małych miasteczkach oraz wsiach. Podstawowym problemem jest tu ogromna ilość kotłów niskoemisyjnych. Nasze powietrze będzie zdrowsze tylko wówczas, kiedy „kopciuchy” bezpowrotnie znikną. Jak z problemem radzą sobie śląscy samorządowcy? Opowiedzieli nam o tym podczas ostatniej edycji Akademii Wójta.

– Winą za taki stan rzeczy zwykło się obarczać tych, którzy w przydomowych kotłowniach spalają odpady. Tymczasem, wbrew pozorom, takie praktyki nie są aż tak częste. Fatalne powietrze, które mamy u siebie na Śląsku, to jest efekt palenia węglem. A to w majestacie prawa nie jest zabronione.  Mówię tutaj o węglu fatalnej jakości, który jest zanieczyszczony i zawilgocony, co nie zawsze jest winą samych mieszkańców, a dostawców zaopatrujących składy. Dzisiaj jedynym podmiotem , który pomaga mieszkańcom w tej kwestii jest gmina, która paradoksalnie od tychże mieszkańców zbiera cięgi, że nic się z tym nie robi.  Mamy programy ograniczające niską emisję, wszyscy dopłacamy do wymiany kotłów. Robimy wszystko, by w tak małych gminach jak nasze wymieniać od 100 do 150 instalacji. Łatwo jednak policzyć, że jeśli będzie to się działo w takim tempie, to potrwa u nas co najmniej dziesięć lat. Istnieją rzecz jasna programy, które proponuje rząd, ale to dla nas mało atrakcyjna alternatywa, ponieważ zabija je ogromna biurokracja. Prości ludzie sobie z nią nie radzą – tłumaczy Maciej Gogulla, wójt gminy Pilchowice.

– Byłem niedawno na spotkaniu z przedstawicielami Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach, podczas którego jeden z kolegów samorządowców powiedział wspaniałą rzecz. Zasugerował prezesom WFOŚiGW, by sięgnęli po rozwiązanie wykorzystywane przy programie 500+. Skoro tu można bez większych formalności wypłacać co miesiąc poważne środki, to czy nie zasadnym byłoby na podobnych zasadach refundować zakupy kotłów niskoemisyjnych?   Niech rządzący ustalą, że każdą fakturę dokumentującą nabycie nowego pieca wspierają kwotą 5 czy 10 tys. zł. I wtedy to będzie miało sens, bo dzisiaj tysiące wniosków, dokumentacji, projektów zalegają gdzieś nietknięte na urzędowych półkach – proponuje Maciej Gogulla .

Przy rządowym programie sztuczną barierą jest bardzo niski próg dochodowy. W ocenie samorządowców osoby, których miesięczne zasoby mieszczą się w widełkach, nie są w stanie sfinansować wymiany instalacji nawet przy udziale państwowej dotacji.

– Dlatego  kiedy w telewizji rozpływają się nad programem „Czyste powietrze”, to coś mnie od środka zalewa. To rozwiązanie kompletnie nietrafione. My pokazujemy, że można to załatwić prościej. Proszę sobie wyobrazić, że w tak niewielkiej gminie jak moja dołożyliśmy mieszkańcom do zakupu dokładnie 106 nowych, niskoemisyjnych kotłów. Do każdej faktury dołożyliśmy z budżetu po 8 tys. zł. Problemem jest jednak to, że ludzie nie decydują się na kotły gazowe. Póki co paliwo to jest bardzo drogie, stąd wybór urządzeń opalanych eko-groszkiem, albo biomasą. Według mnie z problemem można byłoby zawalczyć, gdyby rząd zwolnił nas z akcyzy na gaz, wówczas mieszkańcy masowo zaczęliby inwestować w ekologiczne instalacje. Śmiem twierdzić, że wówczas nikomu dotacje nie byłyby potrzebne – mówi Krzysztof Obrzut, wójt gminy Rudziniec.

– Mamy najgorsze powietrze w Europie. Większość chorób cywilizacyjnych dopada nas dzisiaj właśnie z tego powodu. W tej sytuacji nie warto się spierać, warto natomiast zaapelować do samorządowców: kupmy ludziom te piece. W grę wchodzi nasze zdrowie i życie. Oglądając się na obłożone biurokracją programy stracimy na walkę ze smogiem kolejne 20 lat. A my tyle czasu nie mamy. To być może odważna teza, ale pewnie nie mijam się zbytnio z prawdą, że gdyby w sezonie grzewczym człowiek okna na noc nie zamknął, to mógłby nazajutrz się nie obudzić – grzmi wójt gminy Pilchowice.. – Wykorzystanie węgla do ogrzewania domostw nie jest, jak to niektóre środowiska głoszą, ratunkiem dla polskich kopalni. Jesteśmy samorządowcami ze Śląska i na co dzień rozmawiamy z branżą górniczą. Wiemy, że klienci indywidualni stanowią zaledwie dwa procent nabywców węgla. Pozostałą ilość wydobycia pochłania sektor energetyczny. Wiemy, że te dwa procent ewentualnego ubytku w żaden sposób nie osłabi sektora górniczego.

– W mojej gminie gaz pojawił się dopiero niedawno, a to za sprawą austriackiej  firmy, która zainwestowała w rozwój fabryki ceramiki budowlanej.  Od jakiegoś czasu okoliczni mieszkańcy podłączają się do ich nitki, spodziewam się zatem, że jakość powietrza w okolicy się poprawi. Cały czas jednak podążam śladem kolegów, którzy na swoim terenie od lat dotują wymianę kotłów w oparciu o własne budżety.  W tym roku dołożyliśmy po 7,5 tys. zł do zakupu 60 pieców. W sumie w taki sposób dofinansowaliśmy ponad 300 gospodarstw. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że istnieje sport odsetek  ludzi, których nigdy nie będzie stać na ekologiczne rozwiązanie, mimo naszej pomocy. Państwo powinno być przygotowane na taką ewentualność – podsumowuje Leszek Kołodziej, wójt gminy Sośnicowice.

Przemysław Chrzanowski

 

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!