Przemysław Chrzanowski: Zasłynął pan jako twórca „Cichego memoriału”. Obrazy wykreowane w wiejskiej przestrzeni robią niesamowite wrażenie. Jaka była idea tego artystycznego wyzwania?
Arkadiusz Andrejkow: – „Cichy memoriał” to projekt, który narodził się wiosną 2017 roku. Polegał on na tym, by wyszukiwać drewniane stodoły i szopy pod wielkoformatowe obrazy. Z założenia skupiłem się na obiektach znajdujących się w podkarpackich wsiach. Istotą tego projektu miało być pokazanie wizerunków ludzi ze starych fotografii. Zależało mi, by były to osoby związane z konkretnymi miejscowościami. I tak moimi bohaterami stali zwykli mieszkańcy, którzy na przestrzeni stu lat tworzyli tożsamość swoich wiosek, ciężko pracowali, wiedli zwyczajne życie rodzinne. To czego szukałem, znalazłem w okolicach rodzinnego Sanoka.
Stara fotografia zawsze mnie pociągała, czego konsekwencją był mój dyplom na Uniwersytecie Rzeszowskim zatytułowany „Sprawy rodzinne”. Już wtedy malowałem obrazy inspirowane wiekowymi zdjęciami z własnego archiwum. Druga rzecz, która w sztuce mnie pasjonuje, to możliwość wykorzystywania nietypowych podłoży. Dostrzegam niesamowity potencjał w starych deskach, które zanim zabiorę się do pracy już opowiadają jakąś historię.
Nie łatwiej jednak malować na wcześniej przygotowanym podłożu, zagruntowanym białą farbą? Tak zdaje się pracuje większość artystów malarzy.
– No tak, ale ja szukam czegoś innego. Dla mnie podłoże podniszczone, z jakimś kolorem i znakiem czasu jest dużo ciekawsze od białego płótna, które nic nie wnosi, bo jest straszną pustką. Jestem przekonany, że na starej desce obraz zaczął się już tworzyć bardzo dawno. W malarstwie figuratywnym postać trzeba zmieszać z tłem, w moim przypadku nie jest to już wielkie wyzwanie, ponieważ część pracy wykonuje za mnie natura, która we właściwy sposób obchodzi się z podłożem. Dzięki temu mam większą swobodę twórczą, nie muszę martwić się zaciekami, bo wiekowa deska świetnie przyjmuje rozrzedzoną farbę. Niczego nie oklejam, nie zabezpieczam. Wypracowałem metodę, dzięki której mam kontrolę nad pociągnięciami pędzla, czy sprayu. Dzięki temu kreowane przeze mnie postacie naturalnie przenikają się z deską.
Przyglądając się pańskim pracom łatwo stwierdzić, że natura właśnie gra tu pierwsze skrzypce. Pozwala Pan na przykład dzikiemu pnączu odegrać znaczącą rolę w kreowanym obrazie.
– To jest moje założenie, by nie krzywdzić tego, co zastaję. Jeśli przy stodole rośnie drzewo, albo pnie się po niej dzikie wino, to staram się ze swym przekazem wpasować w istniejące tło. Na miejsce przybywam już z gotową koncepcją. Wcześniej od ludzi dostaję fotografie obiektów, na których mają powstać obrazy. Już wówczas widzę, czy otaczająca natura może mi się do czegoś przydać. Pretekstem do działań twórczych mogą być mchy przylegające do ścian, stare betony, sęki, pęknięcia w deskach. Czasem to one są punktem wyjścia przy budowaniu konkretnej postaci.
Jak reagują ludzie na pańską twórczość?
– Mogę powiedzieć, że są raczej bardzo pozytywne. Trzeba pamiętać, że w przypadku „Cichego memoriału” byłem zapraszany przez samych gospodarzy, którzy pocztą pantoflową dowiadywali się co robię. Procedura była taka, że wpisywali się w kolejkę i cierpliwie czekali. W ten sposób od początku roku zrealizowałem około dwudziestu projektów. Praktycznie wszystkie dotyczyły nieżyjących już członków rodzin, którzy niegdyś budowali te obiekty. Dla współczesnych gospodarzy to pretekst nie tylko do zachwytu, ale przede wszystkim do wzruszeń.
Bywają jednak i tacy pasjonaci, którzy przybywają w okolice Sanoka, by odbyć swoistą krucjatę po miejscach, w których ulokował pan elementy „Cichego memoriału”.
– Jest już co oglądać, ponieważ projekt urósł do 45 prac rozrzuconych po bliższej i dalszej okolicy. Rzeczywiście od niektórych gospodarzy słyszę, że rodzi się coś w rodzaju deskalowej turystyki. Podobno zaszczytem dla odwiedzających jest zrobienie sobie zdjęcia z właścicielami gospodarstw na tle stodolnianych obrazów. Kilka dni temu spotkałem pana, który przybył w nasze strony busem z Wrocławia. Zaparkował go, a potem pieszo odwiedził 20 zagród z memoriałowymi pracami. Na co dzień jest kierowcą ciężarówki, a kiedy zaczął tyć, postanowił zabrać się za siebie i ruszył w Polskę. Cieszę się, że za cel swoich wędrówek m.in. obrał sobie cykl moich artystycznych dokonań. W tym kontekście warto dodać, że niedawno przygotowałem googlowską mapę, dzięki której łatwo dotrzeć do wszystkich projektów.
Czy zdarzyło się Panu odmówić realizacji projektu?
– Zdarzały się takie sytuacje. Bywa, że format powierzchni nie odpowiada temu, co należałoby graficznie wyeksponować. Czasem mamy nagromadzenie okien, innym razem do zagospodarowania jest sam szczyt. Odmawiam także w sytuacji, gdy część desek wymieniono na nowe. Kiedyś istotne było dla mnie również czy ściana jest odpowiednio wyeksponowana, dziś w dobie internetu już mi tak na tym nie zależy. Nawet wówczas, gdy lokalizacja nie jest atrakcyjna, podejmuję się realizacji projektu, ponieważ zainteresowani bez problemu znajdą go w sieci. To nawet urokliwe, gdy trzeba głębiej wejść w wiejską przestrzeń, by odnaleźć moje obrazy.
Pańskie prace to dzieła wielkoformatowe. Aż trudno uwierzyć, że każda z nich powstaje w zaledwie kilka godzin. Jak pan to robi?
– Rzeczywiście, na realizację swoich projektów potrzebuję około 6-8 godzin. To, co dzieje się na ścianie, to jednak finalny efekt pewnych przygotowań. Pierwotną wizję opracowuję wcześniej na komputerze, choćby po to, by zaprezentować ją gospodarzom. Kiedy wchodzę na rusztowanie, działam poniekąd automatycznie. Mam już wprawę, wiem od czego zacząć i jak sprawnie poprowadzić proces twórczy. Stare fotografie nie mają dla mnie tajemnic, dużo widzę, jednym rzutem oka jestem w stanie rozplanować siatkę, w którą wpasowuję kolejne postacie ze zdjęcia. Po tylu realizacjach dość dobrze panuję nad farbą i podłożem. To wszystko wpływa na dobre tempo mojej pracy.
Jak pan reaguje, kiedy nazywa się pan Banksym polskiej wsi?
– Bardzo mnie to śmieszy. To zagranie typowe dla wielu portali, którym zależy na liczbie odsłon za wszelką cenę. Z tym artystą łączyć może mnie to, że także działam w przestrzeni publicznej i używam sprayu. Obaj wyrośliśmy na gruncie zakapturzonej kultury graffiti. Natomiast nigdy się nie ukrywałem i w przeciwieństwie do niego działam pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Podczas, gdy w gestii mojego zainteresowania leży konkretne miejsce i jego historia, on działa w obszarze społecznym, a często i politycznym. U mnie liczy się sentyment, u niego protest.
Pańskie prace oglądać można również w wydaniu nieco bardziej komercyjnym. Już nie na drewnianych ścianach wiekowych stodół, a na współczesnych betonowych elewacjach.
„Cichy memoriał” to mój autorski projekt, który w znaczący sposób definiuje mnie jako artystę. Traktuję go jednak jako odskocznię od mojej codziennej działalności muralowej.
Ma pan bardzo wielu fanów, którzy w mediach społecznościowych szeroko komentują kolejne prace. Czy poddaje się pan ich sugestiom, a czasem i krytyce, czy jest wierny swoim artystycznym wizjom?
– Rzeczywiście bywają sytuacje, w których moi internetowi fani pod wątpliwość poddają sens angażowania się w projekty odbiegające stylistycznie od „Cichego memoriału”. Czasem jednak otrzymuję propozycje uczestnictwa w arcyciekawych wyzwaniach. Pamiętam, że kiedyś padły niezbyt pochlebne uwagi dotyczące pracy na powierzchni ze starej cegły. Projekt powstał w kultowym miejscu w Warszawie i został ciepło przyjęty. Uważam, że cegła to też bardzo atrakcyjna baza, w niej również bywa zaklęta historia. Wiekowe mury to materia, leżąca w gestii mojego zainteresowania. Internet to miejsce, w którym nieco się obnażamy i powinniśmy się liczyć z różnym odbiorem tego, co tam publikujemy.
Czy w przyszłości zamierza pan ze swoimi autorskimi projektami wychodzić poza Podkarpacie?
– Mam takie plany. Wiem, że w różnych częściach kraju istnieje jeszcze wiele atrakcyjnych obiektów drewnianych, które mogłyby posłużyć za bazę dla moich artystycznych dokonań. Obecnie mam jednak tyle zobowiązań, że w Polskę wyruszyć będę mógł najwcześniej wiosną przyszłego roku.
***
Fot: archiwum prywatne Arkadiusza Andrejkowa i Adam Golec
Warto zajrzeć: https://www.facebook.com/andrejkowarkadiusz/