Trwa sezon pielgrzymkowy. Jak Polska długa i szeroka do Częstochowy zmierzają tysiące pątników. Wśród nich są wierni ze Szczecina, którzy w drodze na Jasną Górę są przez trzy tygodnie. Pokonują od 30 do 40 km dziennie, w sumie mają ich aż 620.
Przemysław Chrzanowski: To najdłuższa pielgrzymka w kraju?
Ks. Krystian Dylewski, wicedyrektor pielgrzymki szczecińskiej do spraw logistycznych: – Nasza pielgrzymka rzeczywiście jest najdłuższa, idziemy przez niemal trzy tygodnie. Ale absolutnie nie chcemy się tu licytować z Helem, który też do Częstochowy ma daleko. Najważniejsze wszak jest to, że każdy z nas ma swój cel, do którego dąży podczas codziennej wędrówki. Jedni proszą o pomyślność na maturze, inni chcą zwalczyć kryzysy w rodzinie, kolejni proszą o wstrzemięźliwość od alkoholu, a jeszcze inni chcą wyprosić potomstwo.
Jest was niewielu w porównaniu z liczbą pielgrzymów wędrujących na Jasną Górę przed kilku laty.
– Swoje na pewno zrobiła upalna pogoda, ale przede wszystkim jest to efekt zauważalnego kryzysu wiary. Pielgrzymka ta sama, ta sama Jasna Góra, a jednak frekwencja dużo niższa niż kiedyś. Ilość ludzi w kościele się zmniejszyła, widzimy to po niedzielnych mszach. Nietrudno się domyślić, że to przekłada się także na ilość ludzi na pielgrzymce. Powiem więcej, przekłada się to również na zainteresowanie pielgrzymką wśród mieszkańców miejscowości, w których nocujemy. Kiedyś nie było żadnego problemu, by znaleźć kwatery u gospodarzy dla wszystkich naszych pątników. Dzisiaj jest z tym wyraźny problem. Tłumaczą na przykład, że nie mają wystarczającej liczby łóżek, że nie chcieliby nikogo ugaszczać w stodole. Kiedyś to był standard, było niewygodnie i zimna woda w kranie. Inni zapewniają, że za chwilę wyjeżdżają na urlop, a jeszcze inni, że mają remont w domu. Bardzo często szydło z worka wychodzi już w trakcie naszej obecności, ponieważ małżonkowie nie uzgadniają wcześniej swych ustaleń i w chwili, kiedy nam odmawiają, plączą się w pokrętnych usprawiedliwieniach.
Ale pielgrzym czasami święty nie jest…
– To prawda. Zdarza się, że ktoś nie potrafi uszanować gościnności gospodarzy. Zostawia po sobie bałagan, nie potrafi kulturalnie zachować się podczas noclegu. Wówczas osoba, która przyjmuje takiego niesfornego pielgrzyma powinna nas powiadomić o jego złej postawie. Jeżeli uznamy to za zasadne, osobę taką wydalamy z pielgrzymki. Natomiast jest to bardzo trudne do zweryfikowania, zdarza się, że są to oskarżenia zupełnie bezpodstawne.
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że dziś na pielgrzymkę nie patrzy się jak na błogosławieństwo. Ludzie zapomnieli, że idziemy do Częstochowy nie na zakupy, czy do kina, ale na Jasną Górę. Idziemy z modlitwą i wchodząc do każdego domu po drodze, przynosimy błogosławieństwo. Z drugiej strony pielgrzymi także muszą mieć świadomość, że są swego rodzaju nośnikiem dobrej nowiny i wspomnianego błogosławieństwa. Jeśli nie podchodzą do tego poważnie, jeśli przyjmujący ich ludzie to dostrzegają, zwyczajnie czują zgorszenie.
Skoro czasem tak trudno o nocleg, to może namioty załatwiłyby sprawę. Kawałek ogrodu w każdej wsi się znajdzie, można by go na jedną noc przekształcić w pole biwakowe.
– U nas namiotów nie ma. Można powiedzieć, że pielgrzymka szczecińska jest poniekąd ekskluzywna. Idziemy przez 20 dni znad morza, to bardzo wyczerpująca trasa. Troszczymy się o naszych pątników i nie skazujemy ich na tułaczkę po domach w poszukiwaniu noclegu. Mamy dobrze działający dział logistyczny, który składa się z kilku kleryków. Chodzą od domu do domu i pytają o możliwość przyjęcia pielgrzymów. Wszystko zapisują, dzielą adresy pomiędzy pątnikami. Zanim wędrowcy dotrą do kolejnego przystanku na swej drodze, klerycy mają dla nich konkretne kwatery. Dzięki temu nie ma niespodzianek, uczestnicy pielgrzymki mają szansę zadbać o higienę, czego przygotowane naprędce pole namiotowe nie zapewni. W spartańskich warunkach można przetrwać 3 dni, ale na pewno nie trzy tygodnie.
Szliście w morderczych upałach. To niebezpieczne dla zdrowia. Poza tym, kiedy ma się za sobą już kilkaset kilometrów, nogi odpadają po paru kolejnych godzinach marszu. Jak sobie z tym radzicie?
– Krótsze pielgrzymki robią to w taki sposób, że każdy we własnym zakresie troszczy się o swoje nogi. My mamy zespół medyczny, który działa na postojach oraz wieczorami po zakończeniu każdego etapu wędrówki. Czasami lekarze i ratownicy mają zajęcie do 2 godziny w nocy. Trzeba zdać sobie sprawę z ogromu wysiłku, jaki jest konsekwencją ponad 600-kilometrowego marszu. Organizm człowieka jest tu narażony na skrajne wyczerpanie.
Ale z drugiej strony znajdujecie jeszcze siłę na rozgrywanie meczów piłkarskich podczas postojów…
– W Stanach Zjednoczonych są takie jednostki specjalne Neavy Seals, które organizują tradycyjny hell week. Przez siedem dni komandosi przechodzą prawdziwe piekło, poddawani są ciężkim doświadczeniom. Jest jednak wyjście awaryjne, jeśli ktoś nie jest w stanie udźwignąć trudów wyzwania, może uderzyć w dzwonek. Ale to, czy się poddają, siedzi tylko w ich głowach. U nas jest podobnie, nie chodzi o zmęczenie fizyczne, ale raczej o hart ducha. Mamy intencję, z którą idziemy do Częstochowy, mamy samozaparcie, mamy wewnętrzną siłę, która buduje w nas niespożyte pokłady energii. A co do meczu, to na boisko wychodzą tylko ci, którzy maja na to ochotę. Zawsze mamy pełne składy.
***