Z okazji przypadającej dzisiaj 80. rocznicy Powstania w Getcie Warszawskim przypominamy tekst Moniki Mazurczak-Kaczmaryk „Polska pamięć o sąsiadach, których nie ma…”
„Pamięć, której dotąd strzegli oni przechodzi pod naszą opiekę. (…) Im lepszą będziemy mieli pamięć, tym rzadziej będziemy popełniali te same błędy.” M. Grynberg,Ocaleni z XX wieku, Warszawa 2014
W mijającym roku miałam okazję uczestniczyć w dwóch wydarzeniach przywracających pamięć. Oba dotyczyły żydowskich obywateli przedwojennej Polski. Oba były współorganizowane przez Polaków i Żydów – zwykłych ludzi. Oba były lokalne, dalekie od rozgłosu medialnego, polityków i wielkich pieniędzy. Dla bardzo krótkiego przypomnienia – Żydzi do Polski przybyli około 1000 lat temu. W wielu małych miasteczkach stanowili prawie połowę mieszkańców. Podobna sytuacja była w wioskach.
W 1939 roku w Polsce żyło 3,5 miliona Żydów, którzy stanowili 10 procent ogółu ludności. Nasz kraj był miejscem, gdzie żyło Żydów najwięcej spośród krajów ówczesnej Europy. W wyniku wojny zginęło ponad 90 % polskich Żydów. Spośród ocalałych wielu wyjechało do tworzącego się w latach 40. państwa Izrael lub USA i innych krajów. W wyniku antysemickiej kampanii komunistycznej lat 60-tych w Polsce zmuszono do emigracji większość z tych, którzy ocaleli i nie wyjechali. Dziś społeczność żydowska w naszym kraju jest oceniana na kilka tysięcy osób. Nie każdy współcześnie żyjący Polak miał zatem w swoim życiu szansę spotkania i porozmawiania z Żydem, choć dla jego dziadków i pradziadków była to zwykła codzienność.
RACHUNEK SUMIENIA Z WŁASNEJ WIARY
Mieszkamy w dawnej Galicji. Kiedy rano jadę z dziećmi do szkoły mijam dwie wsie: jedną, w której mieszkamy i drugą, w której jest szkoła. Często w drodze wyobrażam sobie, jak mogły wyglądać te miejscowości zaledwie 80 lat temu, gdy mieszkali tu nie tylko Polacy i Rusini, ale także Żydzi. Bo przecież wyglądały zupełnie inaczej…
Fot. Miejsce po dwupiętrowej, drewnianej bożnicy we wsi.
Z monotonnego krajobrazu architektury wiejskiej próbuję wyczarować dawny wygląd bożnicy żydowskiej, po której nie zostało nic, prócz wzniesienia w terenie. Oczami wyobraźni umiejscawiam nad rzeką żydowską łaźnię – mykwę, o której nikt już nie wie, gdzie była. Wyobrażam sobie sklep Żyda Gerszona, którego żona piekła bułki. Wiem, że żyją jeszcze ci, którzy je jedli. Usiłuję stworzyć sobie w myślach budynek karczmy Berka Jarmarka, który okolicznym mężczyznom serwował herbatę z arakiem. Chciałabym te ślady obecności Starszych Braci pokazać moim dzieciom, zagaić coś o korzeniach chrześcijaństwa, opowiedzieć o tym, że nie tylko gdzieś na Bliskim Wschodzie żyją ludzie według innych niż my zwyczajów, ale, że ten świat jest też u nas…
Ale już nie jest. Za to jest monotonnie architektonicznie i monotonnie kulturowo. A religijnie też dziwnie, jakby brakowało jakiegoś ważnego początku… Bo przecież dla nas – chrześcijan, wszystko zaczęło się tam daleko, w bardzo odmiennym kulturowo świecie, właśnie wśród Żydów. Kiedy przyszli do kraju Polan ze swoimi zwyczajami, mową, religią, całą odmiennością, przybliżyli nam świat, w którym urodził się Jezus. Co więcej, to Żydzi byli pierwszymi chrześcijanami i dzięki nim właśnie – możemy słuchać Ewangelii i pielęgnować swoje chrześcijańskie tradycje. Już sam ten fakt sprawia, że Żydzi są mi bardzo bliscy.
Byli bliscy naszemu świętemu – Janowi Pawłowi II, który zaledwie 18 lat temu wypowiedział w Yad Vashem w Jerozolimie takie słowa: „Jako Biskup Rzymu i Następca Apostoła Piotra zapewniam naród żydowski, że Kościół katolicki, kierując się ewangeliczną zasadą prawdy i miłości, a nie żadnymi względami politycznymi, głęboko ubolewa z powodu nienawiści, prześladowań i przejawów antysemityzmu, jakie kiedykolwiek i gdziekolwiek spotkały Żydów ze strony chrześcijan. Kościół odrzuca rasizm w jakiejkolwiek formie jako przekreślenie obrazu Stwórcy wpisanego w każdą ludzką istotę”.
Tylko czy my chrześcijanie uświadamiamy sobie ten fakt na co dzień, czy jesteśmy o tym dogłębnie przekonani? Czy mamy tę pewność, że Bóg wszedł w życie konkretnego ludu, stając się Żydem – w Osobie Chrystusa? Gdybyśmy byli bardziej świadomymi chrześcijanami, może dialog judeo-chrześcijański byłby dziś znacznie bardziej zaawansowany, a już z pewnością – antysemickie nastroje w chrześcijańskim kraju – po prostu byłyby nie do pomyślenia.
ZAPOMNIANI SĄSIEDZI NASZYCH DZIADKÓW
Choć nasi dziadkowie mieszkający na wsiach przez całe swoje życie zwykle nigdzie nie wyjeżdżali – chyba że do miasta powiatowego na targ po konia, naftę czy meble – na co dzień widzieli zupełnie inny świat niż my. Często był to świat bosy, ubogi materialnie, ale różnorodny, wielokulturowy i wielojęzyczny. Nasi pradziadowie mieli ten świat u siebie, za miedzą. Żyli z nimi ludzie, którzy swoje zwyczaje przynosili nie tylko z zachodu, południa, czy bliższego wschodu, ale także z odległych Polsce zakątków ziemi – z ziemi Abrahama i Mojżesza, palm daktylowych, pustyni i gorącego słońca.
Żydowski szabat, o którym ja mogę co najwyżej poczytać w książkach lub w Internecie, nie był dla moich dziadków fenomenem religijno-kulturowym, bo oni co piątek widzieli palące się świeczki za płotem, w oknach swoich żydowskich sąsiadów. Widzieli, jak się do tego szabatu ich sąsiedzi przygotowują, jak idą do swojej świątyni na modlitwy, jak przestrzegają zasad, że w tym świętym czasie, pod żadnym pozorem, po prostu się nie pracuje.
Fot. Rzeka, płynąca przez wieś. W pobliżu znajdowała się żydowska łaźnia.
A kto w tym czasie pomagał żydowskim rodzinom podać szabasową kolację? Sąsiedzi. Ale przecież nie Żydzi, tylko moja lub Twoja prababcia. A kiedy chrześcijanie rzymscy, czy greccy szli do swoich świątyń w niedzielę – Żydzi nie pracowali w gospodarstwie czy w ogrodzie, choć dla nich był to dzień powszedni. Krzątali się po domu, szanując religijny wymiar niedzieli chrześcijan.
W czasie święta Pesach, które przypadało na okres chrześcijańskich Świąt Wielkanocnych, żydowskie rodziny częstowały swoich nie-żydowskich sąsiadów macą – na pamiątkę chleba spożywanego przez Izraelitów przed wyruszeniem z Egiptu.
Kiedy Esterka przygotowywała posiłek zgodnie z żydowskimi zasadami koszerności, a natrafiła na jajko z zarodkiem, oddawała je Nastuńce – chrześcijańskiej sąsiadce do wykorzystania. Dzieci Esterki, Nastuńki i Marysi bawiły się ze sobą i chodziły do wspólnej szkoły. W jednej klasie były dzieci 3 wyznań. Wszystkie uczyły się języka polskiego i historii. Tylko kiedy zaczynała się religia – żydowscy uczniowie wracali do domu. Na lekcji prowadzonej przez popa, dzieci rzymsko-katolików miały siedzieć cicho z rękoma założonymi za siebie. Na lekcji prowadzonej przez księdza – podobnie miały zachowywać się dzieci greko-katolików. Na wsi słychać było śpiewne języki jidysz Żydów, bałakanie Rusinów i Polaków, a wszystkie wzajemnie się przeplatały.
Fot. Szkoła prowadzona przez siostry ze Zgromadzenia NMP dla dzieci wyznania rzymsko-katolickiego, greko-katolickiego i mojżeszowego.
Żydowski sąsiad był sąsiadem mojej i Twojej prababci czy dziadka. Byli u nas Żydzi, żyli z nami Żydzi, przeżywali swoje życia rodzinne, zawodowe, religijne. Byli tuż obok naszych przodków, czasem też byli naszymi przodkami, co trudno nie raz i nie dwa – wykluczyć. I ta ich obecność w Polsce to były całe wieki bytowania na jednej ziemi. Łączyła ich ciężka praca i niejednokrotnie bieda. Można powiedzieć, że prości ludzie realizowali dialog międzykulturowy od dawna, zanim ktoś odgórnie nie zasiał w jednych strachu przeciwko drugim. Zanim powstały rady, komisje i inicjatywy na rzecz pojednania.
Tymczasem nastała II wojna światowa i lokalny świat rozpadł się na wiele części. Wojna nie oszczędziła nikogo: cierpieli i ginęli Polacy, Rusini i Żydzi. Ale Żydzi mieszkający na wsiach – w przeważającej większości zginęli. I minęło zaledwie 80 lat, a już śladów po polskich Żydach ani śladu… Ich nieobecność w kulturze materialnej dzisiejszej wsi znaczy więcej niż fizyczna śmierć. Bo jeśli na wsi umiera sąsiad, pozostaje po nim pamięć: dobra czy zła, ale wspomina go przynajmniej jeszcze jedno pokolenie, które go poznało. Jeśli sąsiad ginie w tak tragicznych okolicznościach jak sąsiad Żyd – nie sposób o tym nie mówić.
Więc skąd to milczenie? Dlaczego o naszych polskich Żydach – sąsiadach tak niewiele się wspomina? Po Rusinach mamy piękne cerkwie, kapliczki, obrazy, fotografie. Mamy ustne przekazy, wspomnienia uwiecznione w książkach i projektach lokalnych. Natomiast po Żydach mieszkających w polskich wioskach – nie ma dosłownie nic. Nie ma najmniejszego przedmiotu, czy budynku, a co najbardziej bolesne – nie ma wspomnienia.
Fot. Pustka po dawnych zabudowaniach we wsi.
Zastanawiam się nad tą pustką po polskich Żydach. Kto nam ukradł wielki kawał naszej historii, a w tę dziurę po pamięci wrzucił masę lęków, zabobonów i uprzedzeń? Niemcy?! Komuniści?! Przecież to jest wspólna historia naszych przodków, którzy żyli razem, uznając tę ziemię za swoją małą i wielką ojczyznę? Kto nam wmówił, że jedni są bardziej narodem niż inni?
PAMIĘĆ OCALONA
Jest upalna sobota sierpnia 2017 roku. Małe miasteczko Rymanów, położone malowniczo na wzgórzu, przy drodze między Sanokiem a Krosnem na Podkarpaciu. To jedno z miasteczek Galicji – wielokulturowe. Do czasów II wojny światowej połowę mieszkańców miasta stanowili Polacy, drugą – Żydzi. W pobliskich wsiach mieszkali Łemkowie. Jak było pewnego dnia na rynku w Rymanowie pokazuje dokumentalny, króciutki film Tomasza Wiśniewskiego z 1942 roku.
Zbieramy się 75 lat po tym dniu, w którym zniknęła ta druga połowa mieszkańców. Żydowscy mieszkańcy Rymanowa, mieszkający tam od kilkuset lat zostali stąd wypędzeni, wyrwani ze swoich domów, szkół, bożnic i miejsc pracy. 13 sierpnia 1942 roku Niemcy likwidują rymanowskie getto. Gromadzą Żydów na rynku miasta.
Fot. Niemcy gromadzą Żydów na rynku w Rymanowie. Fotografia pochodzi ze zbiorów Adama Lorenca – współtwórcy Dni Pamięci o Żydowskiej Społeczności Rymanowa
Kobiety, dzieci i osoby starsze wywożą do lasu i mordują. Pozostałym, głównie mężczyznom każą iść ponad 5 kilometrów do najbliższej stacji kolejowej w miejscowości – Wróblik Szlachecki. Tam wtłaczają do bydlęcych wagonów i po 3 dniach bez jedzenia i wody wywożą do obozu w Bełżcu, po czym mordują w komorach gazowych.
Fot. Marsz żywych wyruszający co roku w sierpniu uliczkami Rymanowa na stację kolejową we Wróbliku Szlacheckim.
75 lat od tamtej chwili idziemy ich śladem. Idziemy tym samym szlakiem, który oni przemierzali w tym strasznym roku 1942, w skwarze sierpniowego słońca. Niektórzy rozmawiają ze sobą, inni milczą. Odtwarzamy ten ostatni pochód żydowskich obywateli Rymanowa.
Fot. Marsz żywych w Rymanowie, sierpień 2017 roku.
Jest nas kilkadziesiąt osób, z różnych stron Polski i świata. Są wśród nas ci, którzy stracili wówczas kogoś bliskiego. Są też ci, którzy nie mają ani żadnych związków rodzinnych z Rymanowem, ani korzeni żydowskich, a przyjeżdżają tu co roku. Przyjeżdżają z innych, ważnych dla siebie względów. Dla mnie ten marsz jest duchową pielgrzymką i hołdem, który chcę oddać naszym polskim Żydom – zgładzonym przez nazistów i zapomnianym przez chrześcijan. Bo nie jest to wielki marsz, nie przyciąga zbyt wielu współczesnych mieszkańców Rymanowa.
Trochę szkoda, że ta historia jest ciągle taką nie-dopowiedzianą historią, z którą wielu współczesnych mieszkańców Polski nie umie sobie poradzić. W czasie wojny nasi przodkowie musieli podejmować trudne decyzje. Ci którzy ukrywali i bronili Żydów byli prawdziwymi bohaterami. Byli i tacy, którzy donosili z własnej inicjatywy lub dokonywali zbrodni. Powinniśmy o tym wiedzieć – to też jest część naszej historii. Możemy zamilknąć nad postawą tych, którzy byli bierni ze strachu o własne rodziny, ale dlaczego milczymy dzisiaj my – żyjący w komforcie pokoju i w czasach, w których nie musimy podejmować tak trudnych decyzji?
Marsz rymanowski idzie przez uliczki miasteczka dziewiąty raz. Organizuje go niewielka grupa Polaków i Żydów skupionych wokół Stowarzyszenia Spotkania Rymanów. Dopóki takie marsze idą przez Polskę, łącząc pamięć żydowską i polską w jedną historię – jest szansa, że będziemy potrafili przeciwstawić się żywiołowi zła, który co jakiś czas – jak pokazuje historia – budzi się niczym demon w umysłach ludzi.
Jest takich polsko-żydowskich miasteczek wiele w kraju. Wystarczy wejść na portal Wirtualny Sztetl www.sztetl.org.pl, by dowiedzieć się, gdzie mieszkali w Polsce Żydzi i dlaczego nie wolno nam o nich zapomnieć. Są tam też informacje m.in. o inicjatywach na rzecz upamiętnienia, które podejmują ocaleni potomkowie rodzin żydowskich czy obecni mieszkańcy. Przypominają dawne historie, dbają o cmentarze, odtwarzają dawne zwyczaje żydowskie, nawiązują kontakt z potomkami polskich Żydów w Izraelu, stawiają pamiątkowe tablice. Od czasu przemian w 1989 roku jeśli chodzi o upamiętnienie przeszłości żydowskiej w Polsce dzieje się w naprawdę wiele, choć wobec tragedii naszych dawnych obywateli – ciągle jeszcze zbyt mało. Niektóre miejsca zostały jakby zaczarowane różdżką niepamięci.
„Związek między narodami polskim i żydowskim jest bardzo silny i bolesny, słodki i gorzki” – napisała do mnie Lena Dragicky. Lena jest Żydówką mieszkającą w Izraelu. Urodziła się na Uralu w latach 50-tych. Ale jej rodzinne korzenie sięgają małego miasteczka na Podlasiu – Drohiczyna nad Bugiem. To tu urodził się jej ojciec i stąd wywodziła się jego rodzina. Tu też zastała ich wojna. Ojciec Leny został zmobilizowany przez Armię Czerwoną, a potem wywieziony w głąb Uralu. Natomiast cała rodzina ojca pani Leny, która w Drohiczynie pozostała, została zamordowana w miasteczku lub okolicach. Spoczywają na cmentarzu żydowskim w Drohiczynie. Lena wyrosła na pamięci o pięknym Drohiczynie i domu, który jest w Polsce. Tę pamięć i tęsknotę za polską ojczyzną pielęgnowali w Niej rodzice, unikając tragicznych informacji o losach rodziny, o Holocauście, o czasach spędzonych na Uralu i represjach Stalina.
Fot. Żydowski cmentarz w Drohiczynie.
Tymczasem tu nad Bugiem – pamięć o drohiczyńskich Żydach została uśpiona na prawie 80 lat. Minęła wojna, a wraz z nią koniec życia drohiczyńskich Żydów. Zginęli w obozie w Treblince. Minął PRL, nastały nowe czasy. Turysta odwiedzający Drohiczyn nie mógł dowiedzieć się wiele o tym, że w miasteczku mieszkali także Żydzi, że też to miasteczko tworzyli od XVI wieku. W mieście nie ocalały materialne ślady obecności Żydów. I pamięć o nich czekał podobny los. Jedynym punktem zaczepienia okazała się strona Drohiczyn, utworzona z prywatnej inicjatywy przez Marka Krasowskiego: http://www.drohiczyn.info
Fot. Żydowski nagrobek na cmentarzu w Drohiczynie.
Lena była tego świadoma i choć Polskę znała tylko z opowiadań rodziców, 12 lat słała listy z Izraela w kierunku Drohiczyna z prośbą, by upamiętnić drohiczyńskich Żydów i zadbać o zanikający cmentarz żydowski w miasteczku. Nie prosiła o wiele: prosiła o uprzątnięcie kirkutu i postawienie tablicy informacyjnej. Ze strony władz lokalnych nie było negatywnego nastawienia, ale też nie było żadnego konkretnego działania. I właściwie nie ma racjonalnego wytłumaczenia, dlaczego przez tyle lat nie drgnęła w miasteczku żadna inicjatywa edukacyjna, przypominająca, kto przed II wojną światową mieszkał w mieście, czyje prochy leżą na zarośniętym wzgórzu drohiczyńskim, gdzie przez wieki chowano Żydów?
Kiedy pojechałam zobaczyć, w jakim stanie jest cmentarz, burmistrz Drohiczyna przydzielił mi pracownika, który miał mnie zawieźć na miejsce. Obydwoje dłuższą chwilę szukaliśmy śladów żydowskiego kirkutu. Żydowskie nagrobki – macewy, były tak wrośnięte w ziemię i chaszcze, że nie można było już odróżnić, gdzie się zaczyna, a gdzie kończy kirkut! Wówczas jeszcze lepiej zrozumiałam determinację Leny. Był to ostatni moment, by ocalić to święte i ważne miejsce od zapomnienia.
„Byli w Drohiczynie nad Bugiem Żydzi. Byli przez wiele wieków. Zamordował ich hitlerowski najeźdźca i zamordował tak skutecznie, że obecny Drohiczyn jest Judenrein (oczyszczony z Żydów). Na pewno starsi mieszkańcy Drohiczyna pamiętają, że w tym mieście żyli niegdyś Żydzi. Ale jeszcze parę lat i pamięć zgaśnie – jak zdmuchnięta świeca.
A żydowski cmentarz? Powoli popadnie w coraz większe zapomnienie. Mogiły zapadną się głębiej w ziemię i koniec…. Na pewno cmentarz jest ostatnim miejscem, gdzie nawet fizycznie pozostały jeszcze ślady po ludziach. Na pewno nie wolno pozwolić, by w Drohiczynie zwycięstwo odnieśli hitlerowcy. Mogą to uczynić współcześni mieszkańcy miasta. Powinna to uczynić przede wszystkim młodzież” – napisał Jakub Weksler Waszkinel, który osobiście zaangażował się w pomoc Lenie.
Rozpuściliśmy wici po Polsce w poszukiwaniu osoby, która podejmie wyzwanie. Jedna z białostockich organizacji poleciła Melanię Grygoruk z pobliskich Drohiczynowi – Siemiatycz. Melania jest przewodnikiem turystycznym po Podlasiu i Radną Miasta Siemiatycze. Od razu chwyciła temat, nie trzeba było zbędnych słów, by przekonać ją o wadze problemu i potrzebie ratowania pamięci.
Od momentu znalezienia Melanii i jej pierwszych rozmów lokalnych do postawienia tablicy pamiątkowej na cmentarzu żydowskim w Drohiczynie minęło ponad pół roku. Tyle czasu zajęła „walka” z faktycznymi przeszkodami natury formalnej, by upamiętnić drohiczyńskich Żydów. Trzeba było po pierwsze uzyskać jasne stanowisko władz lokalnych miasta co do inicjatywy upamiętnienia, po drugie – wyjaśnić, kto jest właścicielem działki i zdobyć jego zgodę na porządkowanie i postawienie tablicy, uzgodnić działania z władzami lokalnymi Drohiczyna i komisją rabiniczną, uzyskać pozwolenie konserwatorskie na postawienie tablicy na terenie objętym nadzorem konserwatora zabytków, uzgodnić tekst, który ma być na tablicy w 3 językach, aż wreszcie uzgodnić szczegóły z kamieniarzem.
Cały proces postawienia zwykłej tablicy upamiętniającej okazał się dość sformalizowany i trudny, ale nie zniechęcił ani Leny, ani Melanii.
Fot. Głos Siemiatycz, Kurier Podlaski. Uroczystość odsłonięcia pamiątkowej tablicy na cmentarzu żydowskim w Drohiczynie. Wśród zebranych m.in. Lena Dragicka z Izraela, Melania Grygoruk – z Siemiatycz, Wojciech Borzym – burmistrz Drohiczyna, Jakub Weksler Waszkinel z Izraela, rabin Yehoshua Ellis z Warszawy, Lucy Lisowska – przedstawicielka wyznaniowej gminy żydowskiej w Białymstoku.
Na uroczystości odsłonięcia tablicy, którą ufundowała osobiście Lena, zjawiło się kilkadziesiąt osób, w tym wielu mieszkańców Drohiczyna. Był burmistrz Drohiczyna – Wojciech Borzym, rabin Yehoshua Ellis z Warszawy, ksiądz Wiesław Niemyjski – proboszcz parafii katedralnej w Drohiczynie, Lucy Lisowska – przedstawicielka wyznaniowej gminy żydowskiej z Białegostoku, Lena i Jakub Weksler Waszkinel z Izraela. Przyszli uczniowie z lokalnej szkoły.
Fot. Głos Siemiatycz, Kurier Podlaski. Lena Dragicky podczas uroczystości odsłonięcia pamiątkowej tablicy dnia 6 listopada 2017 roku.
Ale to, co wydaje mi się w tej historii najważniejsze, wydarzyło się parę miesięcy po skromnej uroczystości odsłonięcia tablicy. W lutym 2018 przyszedł od Leny mail ze zdjęciem tablicy pamiątkowej na cmentarzu żydowskim w Drohiczynie. Widać na nim, że ktoś przychodzi i stawia nowe znicze. Pamięć trwa. Tylko czasem trzeba dodać jej odwagi…
Fot. Pamięć trwa. Kilka miesięcy po odsłonięciu tablicy, palą się na cmentarzu żydowskim w Drohiczynie nowe znicze.
***