Nawałnica. I co dalej?

Wójt Gminy Kęsowo Radosław Januszewski: „Wprowadzenie stanu klęski żywiołowej to sprawa polityczna. My tu na dole w samorządach i tak działamy na sto procent. Bez względu na to, czy zapadają takie decyzje, my robimy swoje, nikt nas z tego nie zwolni. Wprowadzenie stanu klęski żywiołowej nie jest receptą na cokolwiek, bo i tak najważniejszy jest człowiek, któremu w tych trudnych momentach należy się pomoc.”

To był dzień 11 sierpnia ubiegłego roku. Nic nie zapowiadało, że późnym wieczorem w Kęsowie i okolicach rozpęta się piekło. Przed godz. 22 wiatr zaczął się wzmagać. Z minuty na minutę podmuchy stawały się coraz bardziej gwałtowne. W posadach zadrżały budynki, a drzewa zaczęły koronami zamiatać ziemię. Spustoszenie przyniosła godzina 22.40. To właśnie wtedy wiatr rozpędził się do 150 km na godzinę.

W jednej chwili zawirował świat

– Wszystko wokół latało. Fragmenty dachów, elementy konstrukcyjne budynków, gałęzie. Pierwszy raz w życiu widziałem jak stuletnia lipa położyła gałęzie na podwórze. W takich momentach człowiek jest zupełnie bezradny. W obawie przed najgorszym staraliśmy się znaleźć w domu takie pomieszczenie, które zapewni nam bezpieczeństwo. Wszędzie wdzierała się woda, pod naporem wiatru i ulewnego deszczu okna nie wytrzymywały i wszystko lało się do środka. Tak było niemal we wszystkich domostwach w naszej gminie – wspomina Wójt Gminy Kęsowo Radosław Januszewski.

To był największy kryzysowy czas w historii gminy. Kroniki donoszą, że z podobnym kataklizmem przodkowie mieszkańców Kęsowa spotkali się w lipcu 1750 roku, wówczas jednak niebezpieczny front swym zasięgiem objął niewielki fragment tutejszego terenu. Tymczasem tegoroczna nawałnica dotkliwie obeszła się z trzema województwami, a w samym tylko kujawsko-pomorskim straty odnotowano w czterdziestu gminach.

Medialne doniesienia skupiły się wówczas na Suszku i Rytlu, to właśnie tam podczas obozu zginęły dwie młode harcerki. Tragiczne wydarzenia spowodowały, że na ustach wszystkich były głównie wspomniane miejscowości. Na wszystkich antenach pokazywano wówczas położone pokotem lasy. Straty niewyobrażalne. Połamane jak zapałki drzewa na całe dziesięciolecia zmieniły miejscowy krajobraz. Przed kamerami pojawiali się lokalni włodarze, działacze, sołtysi. Opowiadali, narzekali, wołali o pomoc.

Trzy tygodnie bez snu

– Ja nie miałem czasu na bieganie po telewizjach – impulsywnie reaguje Radosław Januszewski.

– Tuż po apogeum nawałnicy, przed godz. 23, wybiegłem z domu. Nie mogłem wydostać się ze swojego obejścia. Wszędzie pełno gałęzi, fragmenty dachu, który wyrwało mi z budynku gospodarczego. Telefony przestały działać. Wszystko spowite czarnym mrokiem. A wszystko dlatego, że przez te kilkadziesiąt minut nawałnica zniszczyła około 2 tys. słupów energetycznych w naszym rejonie. Na usta cisnęło się jedno słowo: katastrofa! Od tej chwili przez kolejne trzy tygodnie praktycznie nie zmrużyłem oka.

Jak wspomina Wójt Gminy Kęsowo, nawet wtedy, kiedy udało mu się znaleźć moment na kilka chwil snu, podrywały go nocne interwencje mieszkańców, którzy domagali się szybszej reakcji służb. Cały czas padał deszcz, ludziom woda lała się do mieszkań. W samym Kęsowie było 40 domostw z uszkodzonymi dachami, strażacy dwoili się i troili, żeby je zabezpieczyć. Feralnej nocy rozpoczęli najdłuższy dyżur w swoim życiu. W pełnym rynsztunku, ze stuprocentowym zaangażowaniem, z narażeniem swego zdrowia, pracowali po 24 godziny na dobę. W pierwszym rzędzie zabrali się za budynki mieszkalne, w całej gminie takowych było 330. Zabudowania gospodarcze, a takich ucierpiało ponad 400, musiały poczekać.

– Zresztą nie dysponowaliśmy dostateczną ilością materiału, by sprostać temu wyzwaniu. Nie mieliśmy w urzędowym magazynie siedmiuset plandek. Musieliśmy sobie radzić inaczej, często była to pewnego rodzaju improwizacja. Naszym pierwszym krokiem było pozyskanie folii kiszonkowej z lokalnego przedsiębiorstwa rolniczo-handlowego.

Strażacy dzięki niej zdołali zabezpieczyć sporo domostw – opowiada Radosław Januszewski.

– Kęsowo było odcięte od świata, setki powalonych drzew uniemożliwiały wydostanie się z naszej miejscowości. Druhowie strażacy, natychmiast po tym, kiedy zeszli z dachów, złapali za piły i mozolnie zaczęli usuwać połamane konary. Na terenie niektórych miejscowości straty w mieniu nie były tak dotkliwe jak u nas, więc tamtejsze jednostki mogły skupić się właśnie na zapewnieniu komunikacji. Poranny widok wyrwanych z korzeniami wielkich, przydrożnych drzew… Tego nie da się zapomnieć.

Czas pomocy

Pierwsza pomoc finansowa dla poszkodowanych spłynęła po tygodniu, wówczas wypłacono ludziom po 6 tys. zł. Ale nie obyło się bez kłopotów administracyjnych. W liczącej 4,5 tys. mieszkańców gminie jest trzech etatowych pracowników GOPS, uprawnionych do przeprowadzenia wywiadów środowiskowych. Wspomniane pieniądze można było przekazywać potrzebującym na podstawie owych wywiadów. Co oczywiste, w tej sytuacji trwało to dość długo, bo urzędnik potrzebował na swoje czynności około godziny. Ludzie się pieklili, ale na przepisy nie ma rady, trzeba było cierpliwie czekać. Trudności piętrzyły się także za sprawą braku prądu. Urząd Gminy w Kęsowie przez 16 dni funkcjonował bez energii elektrycznej. Zaledwie kilka komputerów udało się podłączyć do agregatu prądotwórczego, co stanowiło absolutne minimum dla funkcjonowania placówki.

Jeszcze więcej zachodu potrzeba było przy uruchomieniu procedury wypłacania zasiłków budowlanych. Tutaj konieczna była opinia inspektorów z nadzoru budowlanego.

– Całe szczęście, że w tej kwestii w porę uproszczono procedury. Jeszcze niedawno w takiej sytuacji potrzebni byliby rzeczoznawcy majątkowi, a takich w naszym województwie jest zapewne kilku. Przy takim rozmiarze szkód potrzebowaliby roku, żeby obejść te czterdzieści gmin. Na wieść o tym, że potrzebujemy pomocy w tym zakresie, do naszego starostwa zaczęli przybywać specjaliści, szacujący straty. Skoszarowano ich w Tucholi. Potem z naszymi urzędnikami dość sprawnie odwiedzali poszkodowanych i szacowali straty. Po wprowadzeniu do systemu wystawiano decyzje, na podstawie których zaczęto wypłacać pokaźne sumy na odbudowę zrujnowanych obiektów – tłumaczy Wójt Gminy Kęsowo.

Bezcenna pomoc spłynęła także ze strony samorządów. Powiat wąbrzeski przysłał strażaków, którzy zajęli się usuwaniem powalonych drzew. Miasto Grudziądz przysłało pracowników komunalnych, przybyli harcerze, wolontariusze. Wszyscy z pełnym zaangażowaniem oferowali pomoc w powrocie do normalności. – W pierwszych chwilach po kataklizmie otrzymaliśmy wiele zapewnień o pomocy finansowej ze strony samorządów rozsianych po całej Polsce. Wiem, że w wielu przypadkach była to pomoc wyasygnowana z mocno nadwyrężonych budżetów. Jesteśmy bardzo wdzięczni zarówno tym, którzy przekazali nam po 2 tys. jak i tym, którzy zaoferowali po 50 tys. Po raz pierwszy mieliśmy okazję poczuć i zrozumieć, czym jest solidarność samorządowa. Dla mnie, wójta gminy będącej w potrzebie, było to doświadczenie nie do opisania.

Trudny powrót do normalności

Najtrudniej było wszystkim wytrwać bez prądu. Zazwyczaj do szewskiej pasji doprowadza nas chwilowa przerwa w dostawie energii podyktowana pracami konserwatorskimi. Tymczasem tutaj ludzie musieli żyć przy świeczce przez trzy tygodnie. Nie działały stacje benzynowe, po paliwo trzeba było jeździć po 30 kilometrów. Aby móc zapewnić ludziom wodę bieżącą, trzeba było uruchamiać wielki agregat. A że w gminie są dwa ujęcia wody, trzeba go było na zmianę wozić z jednego miejsca w drugie.

– O mały włos nie utonęliśmy w ściekach, bo żadna z naszych czterdziestu przepompowni nie działała, każda z nich zasilana jest prądem. Na próżno informowaliśmy mieszkańców, by wykorzystywali wodę jedynie do celów konsumpcyjnych i higienicznych. Na potęgę uruchamiano wówczas pralki, czy zmywarki (podłączone do domowych agregatów), w skutek czego kolektor sanitarny natychmiast tracił wydolność. W tej sytuacji zmuszeni byliśmy do ograniczania dostępu do wody. Ludzie narzekali, trudno było im się odnaleźć w tej kryzysowej sytuacji – opowiada Wójt Kęsowa.

Powrót do normalności trwał miesiącami. Trudno właściwie powiedzieć, że jest już po wszystkim. Domy mieszkalne wprawdzie odbudowano, ale w dalszym ciągu w okolicy znajduje się sporo zniszczonych zabudowań gospodarczych.

– Taki stan rzeczy utrzymuje się ze względu na brak firm wykonawczych. Ludzie dostali pieniądze na konta, ale nie mają ich jak wydać, bo fachowcy wszyscy zajęci. Do urzędu przychodzili petenci, którzy mieli wykorzystać odszkodowanie i je rozliczyć do końca zeszłego roku. Składali wnioski o wydłużenie terminów do wiosny. Miejmy nadzieję, że tym razem wykonawcy się znajdą – mówi Radosław Januszewski.

O nawałnicy sprzed kilku miesięcy nie dają zapomnieć połamane drzewa, a właściwie ich brak. Przed kataklizmem gmina w 15 procentach pokryta była lasami, dziś praktycznie nie ma po nich śladu. Ocalałe sosny stoją jak samotne kikuty na polu pokrytym sztaplami pociętego drewna, przygotowanego do wywiezienia.

W niedalekiej przyszłości las ma tutaj znowu wyrosnąć, dwie szkółki mają produkować sadzonki tylko po to, by odbudować to, co sierpniowy wiatr zniszczył w kilkadziesiąt minut. Przerażająco wyglądają sterczące korzenie przy drogach. O ile przy arteriach wojewódzkich szybko posprzątano pozostałości po kataklizmie, o tyle przy drogach gminnych i powiatowych wciąż leżą nieuprzątnięte konary.

– Jakiś czas po nawałnicy, kiedy zdążyliśmy pozabezpieczać zniszczone domostwa, znów zaczęło mocno wiać. Wszyscy byliśmy przerażeni. Baliśmy się, że to wszystko wydarzy się znowu. Na szczęście nic poważnego się wówczas nie stało. Mam świadomość, że budynki można odbudować, że las można zasadzić. Trudno jednak będzie nam wyzbyć się strachu. Kiedy tylko niebo pokryje się ciężkimi chmurami, nasze zaniepokojone serca z pewnością zaczną bić szybciej – kwituje Wójt Kęsowa, Radosław Januszewski.

FOTO: BIULETYN INFORMACYJNY GMINY KĘSOWO

***

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!