Zamieszkując zabytkowy dom, można delektować się jego niepowtarzalnym klimatem, można zachwycać się jego historią, czerpać pełnymi garściami z doświadczeń poprzednich lokatorów i zwyczajnie być dumnym, bo przecież nie każdemu dane jest żyć pod dachem architektonicznej perły. Ale przychodzi czas, kiedy zachwyt przeradza się w… czkawkę. Wystarczy zabrać się za remont.
W takiej sytuacji znalazła się Katarzyna Mańko, która od sześciu lat zamieszkuje uroczy, ceglany dom będący wizytówką śląskiej miejscowości Koszęcin. Obiekt jest słusznych rozmiarów, zbudowano go niegdyś dla lekarza i jego rodziny, niektóre źródła podają, że znajdował się tu również szpital.
Zabytkowy, ale trudny do życia
– Od 1876 roku przebywali tu kolejni lekarze, mieszkali i prowadzili swoje gabinety. Po wojnie przybyli do Koszęcina moi dziadkowie, zostali przesiedleni z Kresów. Dziadek był wcześniej lekarzem w Jarosławiu i teraz miał praktykować właśnie we wspomnianym domu. Po kilku latach udało się mu wykupić budynek na własność. Od tego czasu minęło grubo ponad pół wieku, a dom w dość dobrej kondycji stoi nadal – opowiada Katarzyna Mańko.
– Z zewnątrz cieszy oko, ale jego XIX-wieczny układ powoduje, że mieszka się w nim dość ciężko. Wiadomo, że trudno go ogrzać, bo mamy jedynie piece węglowe. Pomieszczenia na parterze umiejscowione są w tzw. amfiladzie, wszystkie pokoje są przechodnie.
Żyjąc w takim obiekcie można oczywiście chłonąć całym sobą ową zabytkową substancję, ale jednakowoż trzeba mieć świadomość, że jest to „skarbonka” bez dna. Szybko się okazało, że ściany zewnętrzne nie są tak stabilne, na jakie wyglądały. Zawaliły się narożniki, które natychmiast trzeba było stawiać na nowo. Przy tej okazji można było sprawdzić jak wyglądają fundamenty, zachodziło podejrzenie, że są już zbyt słabe, by dźwigać ceglaną konstrukcję. Specjaliści orzekli jednak po ich odkopaniu, że wytrzymają kolejne sto lat. Każda taka inwestycja pochłania bajońskie kwoty.
– Obecnie największy kłopot stanowi dla mnie przeciekający dach budynku gospodarczego, który styka się z tylną częścią domu. Koniecznie musze go zabezpieczyć, w przeciwnym razie woda będzie mi się sączyć do wewnątrz – mówi pani Katarzyna.
– To dla mnie nie lada wyzwanie, myślałam o akcji crowdfundingowej, ale trochę zniechęca mnie fakt, iż wielu moim znajomym ten sposób pozyskania środków zwyczajnie się nie powiódł. Szansy dla siebie upatruję w przedsięwzięciach warsztatowych, dzięki którym zainteresowani będą mogli nauczyć się na przykład renowacji starych, drewnianych okien. Będą to robić pod okiem fachowca. Im pozostaną umiejętności, mnie – odrestaurowane okna.
Ewidencja czy rejestr?
Właściciel zabytkowego domu od początku wie, że jest to stary dom, ale bywa zaskoczony, że jest on uznany za zabytek. Ludzie często nie mają pojęcia, że taki obiekt może być wpisany do ewidencji zabytków, lub że jest objęty ochroną w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego. Z taką sytuacją zetknęła się nasza bohaterka.
– To był zupełny przypadek, kiedy przed dwoma laty natknęłam się na dokumenty, z których wynikało, że mój dom jest ujęty w takowym planie. Do dzisiaj nie wiem, kto i kiedy go zgłosił. Krótko potem dowiedziałam się również, że figuruje on także w ewidencji wojewódzkiej. W tym samym niemal czasie znalazł się ktoś bardzo „uprzejmy”, kto doniósł właściwym organom, że obiekt będący pod taką ochroną powinien idealnie wpisywać się w założenia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. Tymczasem zamiast palonej, ceramicznej dachówki, moją więźbę pokrywa blacha i to w kolorze zielonym… Była kontrola, trzeba było się ciężko tłumaczyć. Ostatecznie uznano, że poszycie dachowe mogę zmienić w okresie trzech lat. Co dziwne, wcześniej wielokrotnie konsultowałam się w różnych sprawach z konserwatorem zabytków oraz z inspektorami nadzoru budowlanego i nikt nie stwierdził żadnych nieprawidłowości.
– Kolejną kłodę, która leży pod moimi nogami stanowi fakt, iż mój dom nie jest zabytkiem rejestrowym. To znaczy, że mam do spełnienia szereg obowiązków, natomiast nie mam żadnych praw. Właściciele rejestrowi mogą starać się o dotacje, mogą ubiegać się o zwrot kosztów, poniesionych z tytułu remontów. Ja ze swoim obiektem do tego grona nie należę, choć nie wiedzieć czemu mój sąsiad z przeciwka już tak. To dla mnie kompletnie niezrozumiałe – zachodzi w głowę właścicielka Doctor Villa.
Potrzebne wsparcie gminy
Pani Katarzyna marzy o tym, by udało się w jej gminie przeforsować projekt, dzięki któremu posiadacze zabytków mogliby liczyć na lokalne wsparcie. Mogłoby to być choćby zwolnienie z podatku.
– Skoro włodarze wpisali na listę obiektów chronionych domostwa takie jak moje, to tym samym zdecydowali się nad nimi roztoczyć opiekę. Tak to rozumiem. Niestety w życiu to tak nie działa. Oni stworzyli papier, a odpowiedzialność za utrzymanie w nienagannym stanie zabytkowej materii jest po naszej stronie. Problemem takich miejscowości jest to, że poza lakonicznym zapisem w planie miejscowym nie mamy żadnych przepisów dotyczących ochrony zabytków. Mamy piękną miejscowość, o którą należałoby zadbać. I właśnie dlatego chciałabym stworzyć lokalne lobby posiadaczy zabytków – tych rejestrowych i tych nierejestrowych, które miałoby wpływ na posunięcia gminnych włodarzy w tej materii – kwituje Katarzyna Mańko.
***