„Łowczyni głów” sołtyską z tytułem lidera

k2_items_src_60056250c58ff1f3b946ed9dc7b54f70

Przemysław Chrzanowski: Jest pani jedną z najaktywniej działających liderek na obszarach wiejskich w województwie mazowieckim. Czym zasłużyła sobie pani na takie miano?

Jolanta Kęsicka, sołtys wsi Rakowo: – Zacznijmy od tego, że do niedawna w ogóle nie wiedziałam o istnieniu takiego rankingu. Moją kandydaturę zgłosiło Starostwo Powiatowe w Płocku, było to dla mnie niemałe zaskoczenie, ponieważ jestem dość świeżym działaczem. Zaledwie półtora roku temu zostałam sołtyską w mojej rodzinnej wsi, a działalnością społeczną zajęłam się jeszcze później. Najwyraźniej jednak pan starosta dostrzegł we mnie bezgraniczne zaangażowanie w każdą sprawę, za którą się zabieram i tak oto we wspomnianym konkursie ostatecznie zajęłam trzecie miejsce.

Codzienne życie na wsi to już nie konkursowe szranki. Jak trzeba pracować, by zasłużyć sobie na pozycję lidera?

– Myślę, że należy być aktywnym we wszelkich możliwych obszarach. Prócz tego, że zostałam wybrana na stanowisko sołtysa, trafiłam również do miejscowej Ochotniczej Straży Pożarnej i tam z koleżankami wpadłyśmy na pomysł, by utworzyć Koło Gospodyń Wiejskich. Ale tu natknęłyśmy się na szereg problemów natury formalnej. Okazało się, że KGW funkcjonowało kiedyś pod płaszczykiem kółka rolniczego, a to z kolei dawno przestało istnieć. Rzuciłam zatem pomysł, by powołać stowarzyszenie. Dziewczyny wyraziły aprobatę i po 9 miesiącach moich krucjat po urzędach udało się dopełnić wszelkich formalności.

Wyszłam z takiego założenia, że kolejna po OSP organizacja pozarządowa w mojej miejscowości to większe szanse na pozyskania dodatkowych funduszy ze źródeł zewnętrznych. Moim priorytetem jest remont świetlicy wiejskiej, chciałabym w niej stworzyć miejsce przede wszystkim dla młodzieży, która dziś nie ma się gdzie podziać. Pamiętam wiejskie kluby rolnika, one świetnie spełniały swoją rolę. Mam gdzieś z tyłu głowy taki plan, by do tego powrócić. Będę starała się tak uatrakcyjnić świetlicową ofertę, by młodych ludzi oderwać od telewizji i komputerów.

Ma Pani świeże spojrzenie na swoją wieś. Czy to zasługa tego, że dla niej porzuciła Pani życie w mieście?

– Rzeczywiście tak się stało. Mieszkałam tu do 18 roku życia, po czym wyprowadziłam się do miasta. Do Rakowa wróciłam po 10 latach, kiedy to po podziale rodzinnego gospodarstwa przypadł mi w udziale dom wraz z hektarową działką. Ale z miastem tak do końca nie zerwałam, jestem z nim związana zawodowo. Na co dzień piastuję funkcję dyrektora handlowego w agencji zatrudnienia, zajmuję się pozyskiwaniem klientów, ich obsługą, dostarczaniem pracowników – krótko mówiąc jestem headhunterem.

Czy wykorzystuje Pani swoje zawodowe doświadczenie w pracy sołtysa?

– Jak najbardziej. W jednym i drugim przypadku chodzi przecież o nawiązywanie kontaktu z drugim człowiekiem, przekonywanie do swoich racji. Wiadomo, że trzeba być w tej materii bardzo elastycznym. Inaczej rozmawiam z klientami biznesowymi, a inaczej ze swoimi mieszkańcami. W gruncie rzeczy jednak chodzi o to samo, czyli o porozumienie w słusznej sprawie. Doświadczenie zawodowe przydaje się także w kontaktach urzędowych. Sołtys musi rozmawiać z radnymi, burmistrzem, starostą, a jak potrzeba to i z sędzią czy prokuratorem. Moja wieloletnia praktyka w agencji zatrudnienia jak najbardziej temu sprzyja. Zresztą korzystam z tego bardzo często, ponieważ jestem stałym gościem w urzędach. Zawsze uczestniczę w sesjach rady gminy, zaglądam na posiedzenia nadzwyczajne. Śmieję się, że jak mi drzwi zamykają, to wchodzę oknem.

A zdarzyło się Pani kiedyś nie dopiąć swego?

– Są oczywiście takie sytuacje. Wówczas informuję swoich mieszkańców o problemie i ogłaszam „akcję protestacyjną”. Jedziemy wówczas do konkretnego urzędu i staramy się wspólnymi siłami „przepchnąć” konkretną sprawę. Niedawno działaliśmy w taki sposób, by zaprotestować przeciwko drastycznym podwyżkom cen wody. Wodociągi zostały przekazane firmie zewnętrznej, a ta po tzw. okresie ochronnym znacznie podniosła opłaty. Czy nasze starania przyniosą pożądany skutek – czas pokaże.

Skoro sołtys jest „łowcą głów”, to zapewne w Rakowie bezrobocie nie występuje?

– Kiedy zostałam sołtyską, ruszyłam na wieś z podziękowaniami. Zapukałam do wszystkich domostw i… poprosiłam o numery telefonów. Przy okazji mogłam zorientować się, jakie predyspozycje zawodowe mają moi mieszkańcy. Teraz, kiedy trafia na moje biurko stosowna propozycja, rozsyłam informacje do potencjalnych zainteresowanych. Jeżeli mogę w tej kwestii pomóc, to oczywiście robię to. Ten mechanizm działa w obie strony. Ludzie dzwonią do mnie w mniej lub bardziej istotnych sprawach i zawsze mogą liczyć na moją reakcję. Ostatnio dzwonił pan, który miał w zagrodzie nieproszonego gościa – lisa. Pierwszy raz z czymś takim się spotkałam, uruchomiłam natychmiast właściwe służby i problem został zażegnany.

To, co Panią również wyróżnia to zamiłowanie do motocykli.

– Oj tak. W tym sezonie zrobiłam więcej kilometrów jednośladem niż samochodem. Zaczęło się od tego, że jeździłam jako pasażer z mężem. W pewnym momencie jednak zdecydowałam, że nie będę już pełnić roli „plecaka”. Mam teraz swój własny motocykl i jestem niezależna. To dość szybka maszyna, ma 650 cm sześciennych pojemności. Traktuję ja z szacunkiem i pokorą. Stawiam na bezpieczną jazdę.

A ma Pani czas na życie rodzinne?

– Mój mąż często się złości i mawia, że mogłabym wreszcie jakiś obiad ugotować. Oczywiście ma dla mnie wiele zrozumienia, a przy tym jest samodzielny w kwestiach kulinarnych. Wiem o tym, że jest ze mnie dumny, potrafi docenić to, że radzę sobie z wieloma trudnymi wyzwaniami.

***

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Najnowsze wydarzenia

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!