Przemysław Chrzanowski: Jak to się dzieje, że wzięty śpiewak operowy, obyty w świecie biznesmen trafia na kociewską wieś?
Arkadiusz Pstrong: – A było to tak… Mieszkałem przez 20 lat we Włoszech. Prowadziłem tam hotel, restaurację oraz agencję artystyczną dla śpiewaków operowych. Sam zresztą z wykształcenia jestem śpiewakiem. W pewnym momencie swojego życia zacząłem się zastanawiać głębiej nad tym, co jemy. Zacząłem badać pochodzenie produktów spożywczych. Moje śledztwo doprowadziło do tego, że kiedy posiadłem wiedzę na temat mięsa, od razu przestałem je jeść.
Zbiegło się to w czasie z momentem poznania mojej obecnej żony. Profesjonalnie uprawiała jeździectwo, miała własną szkółkę jeździecką i co oczywiste była blisko zwierząt. Mieszkałem wówczas w Wenecji, potem w Mediolanie i Nowym Jorku, ale dzięki niej zacząłem myśleć o tym, by przeprowadzić się na wieś. Sara wprowadzała mnie powoli w świat zwierząt i ich obyczajów. Dowiedziałem się, co myślą, co czują i jak postrzegają świat. To zrewolucjonizowało moje życie.
O czym przekonać się pan miał niebawem w Polsce.
– Przyjechaliśmy tu na urlop. Po kilku tygodniach okazało się, że moja Sara zaszła w ciążę. To było coś niesamowitego, bo mieszkając we Włoszech bezskutecznie staraliśmy się o potomstwo przez osiem lat. Lekarz, do którego się udaliśmy stwierdził, że ciąża jest zagrożona i że absolutnie odradza powrót do domu. No i cóż nam pozostało, zaczęliśmy zwiedzać sobie piękne Kociewie. Z dnia na dzień coraz bardziej zakochiwaliśmy się w tej okolicy, aż w końcu zdecydowaliśmy się kupić dom. Od tamtego czasu minęło 7 lat, mamy dwoje uroczych dzieci i nieustannie delektujemy się urodą naszej kociewskiej Toskanii.
A co ze zwierzętami? Przecież to one miały wywrócić pańskie życie do góry nogami?
– No tak! Moja żona jest weterynarzem i edukatorem psów. Zwierząt wokół nas zawsze było sporo, tym razem jednak chcieliśmy pójść nieco pod prąd. Zupełnie przypadkowo natknęliśmy się wówczas na naszego starego przyjaciela, który we Włoszech spaceruje od lat z osłami. Nazywa się Masimo Montanari i dorobił się tam statusu celebryty. Opowiedzieliśmy mu o naszym Kociewiu, na co entuzjastycznie zareagował sugerując nam, byśmy spróbowali hodować osły. Retorycznie zadaliśmy sobie pytanie: jak nie my to kto? No i kupiliśmy najpierw dwa osły potem kolejne dwa, potem siedem… Można powiedzieć, że nasze gospodarstwo osłami stoi – choć innych zwierząt tu również bez liku. Obecnie wprowadzamy program, który nazywa się „ABC osła”. Chcemy opowiadać ludziom o tych zwierzętach, pokazywać ich naturę, przekonywać, że warto z nimi się zaprzyjaźnić.
Z osłami kojarzy się jednoznacznie pewien niechlubny stereotyp. Postrzegamy te zwierzęta jako wyjątkowo uparte. Jest w tym ziarno prawdy?
– Przede wszystkim trzeba zrozumieć osła. Mówimy, że jest uparty, bo nie chce iść tam, gdzie się mu każe. Postarajmy się wczuć w jego sytuację. Czyż nie może stwierdzić, że to my jesteśmy uparci, bo chcemy pójść inną drogą niż on sobie życzy? Osioł to bardzo inteligentne stworzenie, uwielbia bliski kontakt z człowiekiem, lubi za nim krok w krok podążać. Ale świat postrzega nieco inaczej i my staramy się wszystkich chętnych tego uczyć.
Mówi pan o chodzeniu z osłami, czy wiąże się z tym jakaś głębsza filozofia. Jaki wpływ na człowieka ma spacerowanie z tymi zwierzętami?
– To szczególny sposób bycia blisko natury. Wyjść z osłem na spacer to nie to samo, co wyjść z psem. To nawet nie to samo, co obcowanie z koniem. Wierzchowca dosiadamy, dajemy sygnały nogami, pociągamy za uzdę. Z osłem jest inaczej. Trzeba dać mu odczuć, że się jest blisko, popatrzeć mu w oczy, a potem dostosować swój krok do jego tempa. Po pewnym czasie przekonamy się, że rytm oślego chodu wprowadza nas w swego rodzaju trans. Podczas podróży wyciszamy się, pełnymi garściami czerpiemy wówczas piękno otaczającego świata.
Czy obcowanie z osłami ma również właściwości terapeutyczne?
– Terapia wspomagająca przy „udziale” osła to onoterapia. Tak jak wszystkie terapie wspomagające przy udziale zwierząt nie zastępuje ona terapii właściwej, ale ją wspomaga i w unikalny sposób uzupełnia inne metody rehabilitacji. Chcę podkreślić, że stosujemy termin „przy udziale osła”, a nie, jak często spotykamy np. terapia wspomagająca z wykorzystaniem psa, albo przy użyciu konia itp. On, osioł, współpracuje z nami, jest podmiotem a nie przedmiotem, ponieważ jego osobowość i umiejętność wchodzenia w relacje z człowiekiem jest ważniejsza niż jego zdolność wykonywania ćwiczeń.
Tak onoterapia funkcjonuje we Włoszech, moja żona Sara uważa, że to jest świetnie przemyślany i zorganizowany model działania w terapiach wspomagających w towarzystwie zwierząt. Jest to dobry model pracy terapeutycznej co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze- kształtuje prawidłowe podejście do zwierząt, po drugie- od osób, które programują i realizują działania przy udziale zwierząt jest wymagane odpowiednie przygotowanie i przeszkolenie. Kontakt z osłem działa na sferę psychiczną, chodzi o dowartościowanie się, wzmocnienie kontaktu z innymi, rozwój empatii. W Polsce wiedza na ten temat jest znikoma. Nawet na Wikipedii nie napisano o tym zbyt wiele. W naszym gospodarstwie niebawem sporo będzie się działo w tej materii. Póki co, skupiamy się na wspomnianym programie „ABC osła”.
Czy łatwo stworzyć w Polsce odpowiednie warunki dla tych zwierząt?
– Geograficznie osioł przypisany jest raczej południowej Europie, nie przystaje do tutejszego klimatu. Ale z naszych obserwacji wynika, że świetnie przystosowuje się do nowych, bardziej surowych warunków i dobrze znosi kapryśną aurę. Nasze osły wychodzą na powietrze nawet wtedy, kiedy mamy siarczyste mrozy. Poza tym wymagania są raczej podobne do tych, jakie trzeba spełnić w przypadku koni, a więc musi być stajnia i posiłki o stałych porach.
To wszystko kosztuje, jak zarabiacie na utrzymanie zwierząt?
– Nasze gospodarstwo ma profil agroturystyczny. Mój przyjaciel z Gdańska twierdzi, że jest to zaczarowany świat. Tereny na Kociewiu są przepiękne, mamy pagórki, jeziora, w bliskiej perspektywie dolna Wisła, obszary Natura 2000… A w samym środku my. Czuć wokół spokojną energię, którą dodatkowo potęgują nasze osły. Przyjeżdżają do nas całe rodziny, wybierają się z nimi w teren i podczas wędrówki się… jednoczą. Wszyscy idą w tym samym kierunku i w tym samym rytmie, który narzucają osły. Na co dzień praktycznie się to nie zdarza. To z pewnością buduje pozytywne relacje. Poza tym w naszym gospodarstwie budujemy klimat, który przenosi naszych gości do Toskanii. Moja żona jest Włoszką, wszystko zatem dookoła jest „zwłoszczone”. Mamy włoski wystrój, włoskie jedzenie, mówimy po włosku. Ktoś, kto do nas trafia ma szansę nieco wirtualnie poczuć się tak jak podczas podróży do Italii. A co do pieniędzy, to oczywiście jest to nasz sposób na życie. Wydatki są dość spore, ale przy tym wszystkim udaje się nam normalnie żyć. Na agroturystyce wielkiego biznesu się nie zrobi, działamy w tej dziedzinie, bo w to wierzymy, a nie dlatego, że co pół roku chcemy kupować nowe porsche.
***
Warto zajrzeć: