Historia z życia hospicjum domowego na podlaskiej wsi, historia walki o to, by nieuleczalnie chore osoby mieszkające na wsi, mogły godnie dożyć swojego życia.
Rozmawiam z doktorem Pawłem Grabowskim, specjalistą medycyny paliatywnej, założycielem Hospicjum Domowego pod wezwaniem św. Proroka Eliasza w Nowej Woli na Podlasiu. Jest to prawdopodobnie jedyne w Polsce Hospicjum usytuowane na wsi, które od 5 lat radzi sobie samodzielnie z pozyskiwaniem środków na swoją działalność. Pod opieką specjalistów Hospicjum są mieszkańcy wsi z 5 gmin.
Kilka lat temu zostawił Pan pracę w Warszawie i przyjechał do Nowej Woli tworzyć coś bardzo trudnego i zarazem bardzo potrzebnego. Skąd taka lokalizacja Hospicjum, skąd taki wybór drogi życiowej? Dlaczego Podlasie, a nie np. Bieszczady?
Ja jestem rodem z Krakowa, tam urodziłem się, chodziłem do przedszkola, do szkół, tam ukończyłem jedne i drugie studia. W Bieszczady było mi na pewno dużo bliżej. Ale los zrządził, że II stopień specjalizacji i kolejne etapy rozwoju naukowego i zawodowego związałem z Warszawą. Z tej Warszawy było mi bliżej na Podlasie niż w góry.
Na Podlasiu miałem swoich znajomych, tam jeździłem i zobaczyłem specyfikę tego regionu: piękne rozległe tereny, wsie odległe od większych miast, bardzo mi się to podobało. Rozkochałem się też mocno w prawosławiu, które jest przepiękne ze swoją tradycją, duchowością. Było to ważne doświadczenie dla mnie.
Potem miałem historię z własnym zdrowiem: podczas jednego badania doszło u mnie do zatrzymania krążenia i oddychania. Gdy lekarze powrócili mnie do życia i wszczepili rozrusznik serca, to sobie pomyślałem, że życie może przestać się toczyć w jednej chwili, że doświadczyłem sam, jak jest kruche, że trzeba w nim robić rzeczy bardzo ważne. I pomyślałem, że taką rzeczą może być właśnie hospicjum.
A ponieważ jestem pojedynczy, nie mam rodziny, to pomyślałem, że to dobry pomysł, żeby założyć hospicjum w takim miejscu, gdzie o tę opiekę jest dość trudno. Pracowałem w Warszawie przez 10 lat w Centrum Onkologii. Tam dotknąłem cierpienia ludzi, których już nie da się wyleczyć z choroby nowotworowej, ludzi, którzy muszą żyć z nią aż do samej śmierci. I to doświadczenie hospicjów, w których pracowałem, domowym i stacjonarnym – pociągnęło mnie dość mocno. Ale też pomyślałem, że w takim miejscu, jakim jest Warszawa – mnóstwo osób może coś takiego robić. A w takim miejscu, gdzie nikt tego nie chce zrobić, gdzie wszędzie jest daleko, mógłbym spróbować.
Dlaczego Podlasie? Dlaczego ta właśnie część Podlasia?
Dużo rzeczy się na to złożyło. Byłem na przykład w Paryżu na stypendium w Institute Gustave Roussy w Paryżu, w Klinice Nowotworów Głowy i Szyi. Będąc tam, zaglądnąłem do Instytutu Teologii Prawosławnej Saint Serge w Paryżu. Tam dotarłem do notatek prawosławnego teologa, ojca Sergieja Bułgakowa, prawosławnego teologa, twórcy sofiologii, który pisał je, będąc chorym na nieuleczalny nowotwór.
Przetłumaczyłem je, pokazałem to ks. prof. Henrykowi Paprockiemu, okazało się, że materiał, wraz z moim komentarzem, kwalifikuje się do publikacji w kwartalniku teologii prawosławnej „Elpis”. I to właśnie Ks. Paprocki powiedział, że jest takie miejsce, a prawosławny biskup Jakub z Białegostoku będzie miał dla mnie informację, gdzie mógłbym takie hospicjum na Podlasiu utworzyć. I rzeczywiście, gdy pojechałem do Białegostoku do arcybiskupa Jakuba, wskazał na Nową Wolę, jako miejsce, gdzie są warunki, aby mogło powstać hospicjum.
Ucieszyłem się, choć muszę przyznać, że było to też trudne doświadczenie. Choć chciałem, żeby to hospicjum było na końcu świata, ale byłem przerażony, że to aż taki koniec!
A gdzie konkretnie jest Nowa Wola?
Na wschód od Białegostoku jeszcze 40 kilometrów, stamtąd jest już dwadzieścia parę kilometrów do granicy.
Wasze Hospicjum jest zlokalizowane w byłej szkole?
To jest budynek byłej szkoły. Budynek szkoły należał do gminy. Gdy gmina zamknęła szkołę, przekazała go parafii, a parafia przekazała naszej Fundacji. Fundacja na początku prowadziła Warsztat Terapii Zajęciowej i hospicjum domowe, a przed rokiem Warsztaty się usamodzielniły, wydzieliły i są osobną Fundacją. Prawosławny Ks. Jarek prowadzi Warsztat Terapii Zajęciowej dla osób dorosłych z niepełnosprawnościąumysłową, a my pod dawną nazwą prowadzimy tylko hospicjum.
Czyli na początku Fundacja zajmowała się osobami niepełnosprawnymi, a potem powołała hospicjum, czy też od początku miało być hospicjum?
Od początku miało być hospicjum, ale ciągle się odwlekała możliwość przystąpienia do konkursu na kontrakt z NFZ, po prostu długo nie było takiego konkursu i możliwości złożenia oferty. I wtedy współpracujący ze mną batiuszka Jarek powiedział, że skoro jest na wsiach tak wiele osób niepełnosprawnych, to możemy założyć na parterze budynku Warsztaty Terapii Zajęciowej.
I to rzeczywiście był strzał w dziesiątkę: 30 osób dorosłych z różnymi stopniami upośledzenia umysłowego znalazło tutaj zajęcie, a kilkanaście osób – pracę. A na piętrze budynku miało być hospicjum domowe, więc żeby go uruchomić, cały czas czekaliśmy na kontrakt. Już wiedzieliśmy, że na hospicjum stacjonarne nie było szans, że nie uda się zorganizować aż tak wielkich środków. Tymczasem ciągle nie było możliwości kontraktu. I podjąłem rozpaczliwą decyzję, że ruszamy z hospicjum, pomimo braku finansowania z NFZ. To było dość wariackie, ale dzięki temu ruchowi 5 rok działamy bez kontraktu z NFZ. Dwadzieścia parę umierających osób w 5 gminach ma naszą opiekę.
Czyli nigdy nie mieliście jeszcze kontraktu z NFZ?
Żeby móc ubiegać się o ten kontrakt NFZ na hospicjum domowe trzeba było spełnić ostre wymogi, np. mieć wykwalifikowany personel, lokal i określony sprzęt: pompy infuzyjne, ssaki, nawilżacze powietrza itd. Szukaliśmy sponsorów i zbieraliśmy pieniądze. Udało się nam nie tylko kupić ten sprzęt, ale też wypracować procedury ISO. I kiedy okazało się, że jest możliwość kontraktowania, przygotowaliśmy ofertę i złożyliśmy. Jednak czegoś drobnego w tej ofercie brakowało, więc nam odrzucono wniosek, a jak go poprawiliśmy i złożyliśmy powtórnie, usłyszeliśmy, że jest już za późno i nie ma możliwości ponownego ubiegania się o kontrakt.
Kolejne lata to już były rozmowy, pisanie pism, prośby, by była taka możliwość. Przez te lata aneksowano jedynie umowy z tymi, którzy już wcześniej taki kontrakt mieli. Dlatego piąty rok pracujemy bez kontraktu na świadczenie usług opieki paliatywnej. Teraz dostaliśmy informację, że do czerwca 2017 roku nie będzie żadnych nowych kontraktów w zakresie domowej opieki paliatywnej.
Oczywiście, taka sytuacja pozwoliła nam się wzmocnić, okrzepnąć, wybudować kapitał społeczny, bazę sojuszników, przyjaciół. Oni zapewniają nam obecnie przeżycie z miesiąca na miesiąc. A my potrzebujemy rozwoju, a to jest zupełnie inna bajka. Podstawowe potrzeby hospicyjne powinniśmy pokrywać z pieniędzy NFZ, bo one przecież po to są. Wsparcie udzielane przez naszych przyjaciół, sojuszników, sponsorów pozwoliłoby nam się wtedy rozwijać, pracować lepiej, więcej, szerzej… A my tu mamy drogę zamkniętą, bo ciągle walczymy o przeżycie. I wychodzi na to, że u nas bogaci finansują biedniejszych – taka trochę Afryka…
Na co konkretnie mogą być przeznaczone środki NFZ?
Jeśli chodzi hospicjum domowe to NFZ kontraktuje tzw. „osobodzień” pobytu pacjenta w hospicjum. Jeśli pacjent się kwalifikuje do hospicjum, to instytucja, która podejmuje się opieki nad nim, dostaje za każdy dzień pieniądze z NFZ. To miesięcznie ok. 1000 złotych na pacjenta. W stacjonarnym hospicjum jeden dzień pobytu pacjenta kosztuje oczywiście znacznie więcej. Bo tam jest opieka 24 godziny na dobę, do tego dochodzą inne koszty np. utrzymanie budynku, zakup drogich leków, środków do pielęgnacji, itd.
Ta forma opieki jest droższa. Dla państwa hospicjum domowe jest o wiele tańsze. Państwo ponosi mniejsze koszty, płaci mniej, a człowiek może dożyć swojego życia we własnym domu, wśród bliskich, z profesjonalną opieką zespołu. Bo trzeba zaznaczyć, że to, co my oferujemy w hospicjum domowym, to nie trzymanie za rączkę przez osoby, które mają jedynie dobre chęci, ale fachowa opieka świadczona przez zespół specjalistów!
Jakich specjalistów zatrudniacie?
Mamy lekarza specjalistę z medycyny paliatywnej, lekarkę – specjalistkę medycyny rodzinnej, która jest w trakcie specjalizacji paliatywnej. Są pielęgniarki ze specjalizacjami z opieki długoterminowej, z kursami kwalifikacyjnymi z opieki paliatywnej, szkolące się w leczeniu ran przewlekłych. Mamy psycholożkę, która jest psychoonkologiem oraz wykształconych fizjoterapeutów.
To są ludzie o bardzo wysokich kompetencjach, które wciąż rozwijają, szkoląc się. To, co proponujemy nie jest amatorszczyzną, tylko profesjonalną, o bardzo wysokim standardzie pomocą, którą świadczymy ludziom, mieszkającym na końcu świata, czasem w domach z wychodkami za chałupą i z wodą ze studni. Nie dostają oni gorszej opieki, niż w Warszawie, czy w innych miastach…
Rozumiem, że poza bezpośrednią pomocą medyczną udzielaną pacjentom w domach, duża część pracy hospicjum związana jest także z pracą organizacyjną. Trzeba, zaplanować wizyty, dojazdy, dostarczyć sprzęt, zebrać fundusze..
Hospicjum domowe ma za zadanie profesjonalne wparcie opieki nad chorym nieuleczalnie w domu. Przyjeżdża lekarz, bada, daje zlecenia, wykonuje różne zabiegi w domu, dzięki temu chory nie musi jechać do szpitala, o ile to nie jest koniecznie. Poza opieką medyczną edukujemy rodzinę, bo my odjeżdżamy, a potem tego chorego czy chorą musi przewinąć, przesadzić, przełożyć, nakarmić, podać leki – rodzina! My wspieramy także rodzinę. To jest nasza rola: edukacja rodziny, najbliższych. I to jest specyfika każdego hospicjum domowego.
Poza rodzinami osób chorych, uczymy też innych. Jesteśmy zapraszani do szkół, na uczelnie, mamy zajęcia ze studentami, z lekarzami, z pielęgniarkami, jeździmy z wykładami do klubów seniorów itd…. Jako eksperci jesteśmy zapraszani na konferencje. Mówimy o wartości życia ludzkiego, o tym, jak profesjonalnie zajmować się chorym nieuleczalnie i o tym, jak pomóc choremu, który czasem usłyszał w szpitalu, że „nic się już nie da zrobić”.
Podchodzimy do tego poważnie, zajmuje nam to mnóstwo czasu, a to już w dużej mierze robimy za darmo, bez wynagrodzenia, zwrotu kosztów podróży czy noclegu. Uważamy, że to jest nasza misja – budowanie takiego kapitału w polskim społeczeństwie na przyszłość! Weźmy taki przykład: małe dzieci, 7-8 lat ze szkoły organizują dla nas aukcję charytatywną, podczas kiermaszu zbierają kilkadziesiąt złotych ze sprzedaży własnoręcznie wykonanych ozdóbek choinkowych na nasze Hospicjum. Jesteśmy tam zapraszani i my już nie musimy do nich wiele mówić, a jedynie odczarować w ich głowach słowo hospicjum. W tej szkole mieliśmy też niespodziankę – kilkugodzinną rozmowę z rodzicami tych maluchów, na prośbę samych rodziców.
Mieliśmy zajęcia warsztatowe z licealistami – zobaczyli, na czym może polegać cierpienie. To było przejmujące dla nas wszystkich. Mam nadzieję, że po takim spotkaniu u nas młodzież zastanowi się kilka razy, zanim źle potraktuje swoich chorych rodziców, czy dziadków. W jakiś sposób kształtujemy przyszłe społeczeństwo, na ile to możliwe. Ono już inaczej będzie myślało o hospicjum, o końcu życia, o cierpieniu.
Prowadzimy warsztaty dla studentów. M.in. współprowadzę takie warsztaty pt. „Umieranie – ludzka rzecz”. Co to znaczy cierpienie, choroba? Co to znaczy dla osoby chorej, dla jej bliskich? Co to znaczy dla mnie, jako dla profesjonalisty? Studenci mówią, że po tych warsztatach, już nic nie jest dla nich takie samo. Dlatego mam wrażenie, że robimy ważną rzecz.
Zwłaszcza, że temat śmierci w naszej kulturze, współczesności jest odpychany, zagłuszany..
Jak Pani sobie poszuka w Internecie hasła: śmierć, to zobaczy pani egzekucje, np. muzułmanów obcinających głowy chrześcijanom. Zobaczy Pani ciała powieszonych, ciała osób, które zginęły w zamachach czy w wypadkach. „ Na co dzień” mamy więc do czynienia głównie ze śmiercią sensacyjną, albo niczym w grach – odrealnioną. Nie myślimy o człowieku umierającym we własnym łóżku, w domu. A my o takim właśnie umieraniu rozmawiamy – zwyczajnym.
Czytałam na Waszej stronie, że Hospicjum posiada wypożyczalnię sprzętu medycznego?
Mamy nieodpłatną wypożyczalnię sprzętu medycznego dla naszych pacjentów. Musieliśmy kupić specjalistyczny sprzęt, aby uruchomić hospicjum, bo też takie są wymogi NFZ, np. koncentratory tlenu dla osób z niewydolnością oddechową, specjalne urządzenia do odsysania, pompy infuzyjne do podawania leków, nawilżacze powietrza, specjalistyczne, sterowane elektrycznie łóżka, na których zupełnie inaczej, wygodniej pielęgnuje się pacjenta. Jest to ogromna wygoda i ułatwienie dla pacjenta i osób opiekujących się. Mamy tych łóżek 7 i wszystkie są w ruchu. Ludzie chcą leżeć w naszych łóżkach. W Białymstoku jest wypożyczalnia, ale płaci się za wypożyczenie kilkadziesiąt złotych miesięcznie. Nie każdego na to po prostu stać. Nasi pacjenci otrzymują ten sprzęt nieodpłatnie. Choć nas utrzymanie tego sprzętu kosztuje.
Jesteście jedynym hospicjum na wsi?
Tak mi się zdaje, że nie ma drugiego, które ma siedzibę na wsi i jeździ do podopiecznych na wieś. Tzn. kiedy pracowałem w Błoniu pod Warszawą, to też jeździliśmy po do pacjentów mieszkających we wsiach. Hospicja w innych miastach też opiekują się chorymi mieszkającymi na wsiach. Ale my odważyliśmy się otworzyć hospicjum na wsi, daleko od dużego miasta, w starej szkole i jeździć do pacjentów z okolicznych wsi, odległych od miast.
Jak jest na świecie, w Europie? Czy są hospicja na wsiach?
Trudno mi powiedzieć dokładnie. Jesteśmy partnerem w europejskim projekcie „Pro Hospiz”, gdzie współpracujemy z hospicjami z Portugalii, Niemiec, Rumunii, Hiszpanii. Oni byli u nas w Polsce, my byliśmy u nich. Ostatnio byliśmy w Rumunii, gdzie protestancka wspólnota – Diakonia prowadzi takie hospicjum, ale tam do osób chorych, żyjących w wioskach w Transylwanii jeżdżą tylko pielęgniarki, bez lekarza. Granica między opieką paliatywną a długoterminową u naszego rumuńskiego partnera jest bardzo nieostra.
Z drugiej strony my też obserwujemy w swojej pracy, że zaciera się granica między opieką długoterminową a paliatywną, bo choroby onkologiczne też stają się chorobami przewlekłymi. Jedna paliatywna chemia, druga paliatywna chemia, choroba tli się, zatrzymujemy ją na jakiś czas, niszczymy pojedyncze odległe przerzuty nowotworu – granice się zacierają, my też to widzimy.
¾ , może 2/3 naszych chorych spełnia kryteria NFZ dotyczące refundacji w zakresie domowej opieki paliatywnej, ale pozostali już nie, choć i oni nie daliby sobie rady bez naszej opieki. Jeździmy do tych pacjentów może troszeczkę rzadziej, ale też wspieramy te osoby i ich rodziny w opiece.
Jakie mamy obecnie typy hospicjów w Polsce i przez kogo są powoływane hospicja?
W Polsce jest kilka rodzajów opieki nad chorym u kresu życia:
Mamy hospicja domowe, jak nasze. Mamy hospicja stacjonarne, gdzie chory przebywa pod opieką specjalistów przez całą dobę. Mamy tzw. szpitalne grupy wsparcia – ich istnienie zależy od potrzeb szpitali i stopnia świadomości dyrekcji – może być to grupa specjalistów (anestezjolog, specjalista medycyny paliatywnej i psycholog), która jest wzywana na różne oddziały, aby walczyć z bólem, czy z innymi dolegliwościami u chorego nieuleczalnie, który się właśnie znalazł w tym szpitalu. I są dzienne oddziały opieki paliatywnej.
W świecie są, ale w Polsce nie są refundowane ze środków publicznych. To są takie „przedszkola dla nieuleczalnie chorych”. Osobę chorą można rano zawieźć do takiego oddziału, po pracy odebrać – ale w Polsce to chyba nie działa – proszę sprawdzić.
A kto powołuje w Polsce hospicja?
Fundacje, inne organizacje. Szpitale mogą powołać wspomniane już wyżej grupy wsparcia lub oddziały medycyny paliatywnej. W Polsce ruch hospicyjny był to ruch oddolny. Zaczęło się od pani Chrzanowskiej z Nowej Huty, która założyła pierwsze Hospicjum – Towarzystwo Przyjaciół Chorych.
Nie ma chyba bariery dla NFZ związanej z tym, kto powołuje hospicjum? Chodzi bardziej o spełnienie kryteriów, wymogów NFZ, aby móc przystąpić do konkursu, którego od dłuższego czasu NFZ nie ogłasza z jakiegoś powodu? A ta sytuacja dotyczy całej Polski, czy tylko Podlasia?
Nie wiem. Nie wiem, jakie są przyczyny. Dlaczego jedne konkursy są, drugich nie ma? Dla instytucji, które spełniają kryteria NFZ powinna być możliwość przystąpienia do konkursu.
Chciałabym zapytać Pana o to, ile miesięcznie kosztuje utrzymanie hospicjum na wsi?
Ja to sobie liczyłem, patrząc na to, ile kosztuje wizyta pielęgniarki, lekarza, fizjoterapeuty, psychologa, ile tych wizyt jest w miesiącu, do tego trzeba doliczyć jeszcze koszty brutto, podatków, ubezpieczeń, utrzymania budynku. To kosztuje trochę więcej niż 1000 złotych miesięcznie, aby zaopiekować się 1 pacjentem.
A jak są rozwiązywane koszty dojazdów do pacjentów?
Bogatsze instytucje mają służbowe samochody. My ustaliśmy tak stawki, że pani pielęgniarka musi dojechać do pacjenta sama. To jest kwestia skalkulowania, jak to zrobić. Jesteśmy za biedni, żeby utrzymać samochody służbowe.
A kto u Was w Fundacji zajmuje się zbieraniem pieniędzy? Pan?
Długi czas robiłem to prawie sam. W tej chwili mamy grupę sojuszników, mam panią asystentkę, która jest bardzo zaangażowana, mamy grupę osób, które pomagają nam akcyjnie: np. kiedy organizujemy bieg czy rajd. Korzystam z kontaktów z czasów krakowsko-warszawskich oraz kontaktów tych kontaktów…
Na początku główna pomoc i darowizny były od moich znajomych i ich znajomych, teraz pomagają nam Białystok i okolice. Darowizny, wsparcie dostajemy z różnych miejsc w Polsce, na przykład ze Śląska, z Pomorza. Można powiedzieć, że przyjaciół mamy w całej Polsce.
Fundacja ma status organizacji pożytku publicznego? Od dawna?
Tak. Rzeczywiście, mamy taki status. Daje on prawo do starania się o 1% podatku od osób, które chcą nam pomagać. W pierwszym roku zebraliśmy 30.000 złotych z 1 procenta. Było to bardzo mało, wystarczyło nam na pół roku naszych działań. W tej chwili zbieramy około 100.000 złotych. I to także wystarcza na prawie pół roku naszych działań, resztę musimy uzbierać. To znaczy 100-150.000 złotych musimy zebrać w inny sposób.
Mamy życzliwe instytucje, organizacje, firmy, które nam pomagają. I np. jedna z nich funduje darmowe płyny na rajdy, biegi i inne imprezy charytatywne, inne finansują rzeczowe nagrody w konkursach podczas takich imprez. Są osoby, które co miesiąc wpłacają nam 50 złotych, 100 złotych. Dziś patrzę na konto, i myślę, że może w tym miesiącu damy radę, a potem może spłynie 1 procent. Ale z lękiem myślę o przyszłości.
Bez jednego procenta, bez życzliwych, bezinteresownych darczyńców, bez sponsorów byśmy praktycznie nie istnieli.
Czy dostał Pan odpowiedź na list do Ministra Zdrowia?
Jeszcze nie. Wiem, że pan Minister jest nam życzliwy. Obejmując stanowisko, zastał pewną sytuację, a to, co się dzieje – brak możliwości finansowania naszej działalności – jest zgodnie z przepisami, tylko że te przepisy są nieludzkie.
Jaką grupą opiekuje się w tej chwili Wasze Hospicjum?
W tej chwili mamy pod opieką dwudziestu paru pacjentów.
A jak liczny jest zespół Fundacji?
Mamy 2 lekarzy, 4 pielęgniarki, psychologa, 2 fizjoterapeutów, pracownika administracyjnego, czyli 10 osobowy zespół. To mały zespół w stosunku do ilości pracy, którą mamy do wykonania. I jesteśmy ubodzy. Chciałbym żeby było nas więcej. Jest bardzo dużo „papierologii”. Ja nie mam talentu do papierów, ale nie mam wyjścia, męczę się z tym, jak „matka z łobuzem”, niekiedy kosztem czasu, który chciałbym poświecić chorym.
Wśród Waszych darczyńców są głównie osoby prywatne oraz firmy. A czy wspierają Wasze Hospicjum gminy, inne instytucje publiczne?
Jak napiszemy podanie, to czasem uwzględnią nas w budżecie i wtedy dostajemy na rok – np. 5000 złotych. Piszemy czasem jakieś projekty, np. z jednego mogliśmy sfinansować kilka pensji psychologa, ale to kosztuje mnóstwo wysiłku, przygotowania wielu papierów, a wysokość dotacji jest niewspółmierna do włożonej pracy.
A jak układa się współpraca z firmami? Może przydałby się jakiś strategiczny partner?
Współpracujemy z dużymi firmami. Ale z drugiej strony, jaki interes miałaby mieć taka firma, żeby nas utrzymywać? To musi być obopólny biznes. Mamy współpracę z KPMG – z firmą, która robi audyty największym przedsiębiorstwom i to jest pierwsza liga w tej branży. Ta firma robi nam za darmo audyt, sprawdza, czy wszystko jest w porządku w naszych finansach. I to jest genialne, że oni nam to robią nieodpłatnie, a my możemy się w ten sposób rozwijać. Nadleśnictwa potrafią nam zasponsorować nagrody na bieg, itd. Różne firmy uczestniczą w akcjach, które nam z kolei pomagają zbierać fundusze, ale nie mogą zastąpić finansowania ze strony Państwa.
A zapytam jeszcze o Waszych wolontariuszy? Czy współpracują z Wami? Skąd się wywodzą?
Tak, współpracują z nami uczniowie, studenci. Na przykład studenci Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku pomagali w organizacji a potem w biurze, podczas organizowanej przez nas konferencji „Prawne i bioetyczne aspekty końca życia.” Są też osoby dorosłe, które pomagają np. organizować bieg czy inne wydarzenia charytatywne. Ale mamy tylko wolontariuszy akcyjnych. Nie mamy wolontariuszy medycznych. Wymagają oni długiego szkolenia, nadzoru nad działaniami, których się podejmują, przynajmniej na początku.
Trochę inaczej jest w szpitalu, czy w hospicjum stacjonarnym. Tutaj w ramach hospicjum domowego nie wiemy, jak sobie radzą, czy wszystko jest w porządku, a to zbyt trudna praca, aby wysłać kogoś, kto ma tylko dobre chęci. Można skrzywdzić człowieka głupim słowem, albo np. karmiąc go niewłaściwie itd… Wolontariuszy medycznych się uczy, kształci i dobrze mieć nad nimi nadzór. Na ogromnym obszarze 5 gmin nie możemy mieć nadzoru nad pracą wolontariuszy medycznych. Jest nas zwyczajnie, za mało.
A czy wolontariusze akcyjni wywodzą się z okolicznych szkół?
Tak, dzieci i młodzież ze szkół z naszej gminy Michałowo często angażują się w nasze działania. Ale pomagali nam także uczniowie i nauczyciele ze szkoły w Hajnówce, w Narwi, czy ze szkół w Białymstoku, że wymienię na przykład szkołę im. Cyryla i Metodego, albo szkołę im Jana Pawła II – a one nie są blisko nas.
Wolontariusze sami się do Was zgłaszają czy też ich prosicie o pomoc?
To też wygląda różnie, czasem sami, czasem wykorzystuję nasze hospicyjne kontakty. Mamy przyjaciół w różnych częściach Polski, więc nasi wolontariusze są nie tylko z Michałowa, Narwi, z Hajnówki, z Ciechanowca, czy z Sokółki, ale i z dalszych regionów Polski, na przykład z Krakowa, Wrocławia, Warszawy, z Mazur. Przez tych znajomych zdobywamy innych sojuszników. I na przykład czasem się zdarzy, że któraś z tych osób coś nam ofiarowuje, np. funduje łóżko, albo inną rzecz, która jest nam potrzebna do funkcjonowania, albo organizuje u siebie zbiórkę na rzecz naszego Hospicjum.
Bardzo dziękuję za rozmowę!
Rozmowę prowadziła Monika Kaczmaryk
Autor zdjęć: Piotr Mojsak
***
Jeśli chcesz wesprzeć działalność Hospicjum
***