Bóbrka. Bibułkowe niebo nad Soliną

Andrzej Kusz – właściciel gospodarstwa agroturystycznego Bazyl w Bóbrce koło Soliny w Bieszczadach.  Artysta i rolnik. Hodowca owiec wrzosówek i kóz karpackich.  Rękodzielnik, który z bibuły i krepiny wyczarowuje wszystko, co tylko w duszy mu gra i co dostrzega za oknem bieszczadzkiej chyży.

Rozmawiamy o życiu i pracy na wsi, o tym co jest potrzebne tym, którzy chcą tu mieszkać i pracować i o pięknych kwiatach z bibuły, które wypełniają dom Andrzeja i Doroty.

KORZENIE I SKRZYDŁA

Monika Kaczmaryk: Chciałam zapytać, czy Ty jesteś stąd?

Andrzej Kusz: Tak. Tu się urodziłem.

Co to za wieś – Bóbrka? Co tu ludzie robią? Jak żyją?

Pamiętam Bóbrkę jako wieś typowo rolniczą, sprzed 35-40 lat. Te  łąki, które teraz są w kolorze zielonym, szarym  albo latem w kolorach kwiatów – to pola, które kiedyś normalnie rodziły: wspaniałe Berdo, czy Żukowiec – te wszystkie miejsca były pięknie zagospodarowane! Tutaj są gleby klasy VI, czyli bardzo ciężkie, a dojazd do pól jest ogromnie trudny. Wszędzie tam, gdzie tylko mógł dojść koń, uprawiano ziemię.

W czasach transformacji wszystko się zmieniło. Ludzie musieli się „przemodelować’. Przedtem to były gospodarstwa chłopsko-robotnicze. Nie wiem, czy wiesz, o co chodzi?

Mówisz o tym, że rolnicy gdzieś jeszcze dorabiali?

Tak. Np. w Bóbrce funkcjonował kamieniołom. To był typowy zakład górniczy, w czasach PRL-u traktowany priorytetowo. Ludzie czerpali z niego korzyści i dobrze im się żyło. Mężczyzna szedł rano do kamieniołomu, a po powrocie z pracy jadł obiad i do wieczora zajmował sie gospodarstwem. Ludzie bardzo dużo pracowali!

12
Fot. Kamieniołom w Bóbrce koło Soliny

Pamiętam to z rodzinnego domu. W naszej rodzinie było czworo dzieci: 3 braci i siostra. Od najmłodszych lat pomagaliśmy rodzicom w gospodarstwie i najczęściej nie byliśmy z tego powodu zbyt szczęśliwi.  Najgorsze było to, że większość tych zajęć przypadała na miesiące letnie, czyli wyczekiwane wakacje, a tu trzeba było pomóc przy wypasie bydła, owiec, przy suszeniu siana, a potem, jak byliśmy starsi – przy żniwach. Nie było czasu na wypoczynek czy kąpiel nad jeziorem. Jednak teraz, jak patrzę na to z perspektywy czasu, to myślę, że to wszystko było takie higieniczne ….

Czyli to była taka rodzinna firma…

O której się tak nie myślało, ale tak było. Tak się pracowało dla wspólnego dobra.

Kiedyś było tu sporo owiec. Hodowano u nas głównie owce pogórza. Żyliśmy ze sprzedaży tych owiec. Sprzedawało się wełnę, bo był na nią rynek zbytu, ale kiedy upadł przemysł włókienniczy w Łodzi, wełna owcza nie była nikomu potrzebna. Ojciec jeszcze długo czekał na zmianę koniunktury i trzymał wełnę z tzw. ostatniej strzyży. Niestety nie doczekał się, a ja te worki z wełną w końcu musiałem wyrzucić.

W trakcie transformacji ludzie byli zdezorientowani. I chyba najlepsze co mogli wtedy wymyśleć, to wyjazdy za granicę. I do tej pory to funkcjonuje, albo pokutuje. Bo jak popatrzysz dookoła, to w co drugim kogoś nie ma. Ludzie tu się kształcili, tu wychowywali i niestety wyjeżdżają, a co najgorsze często zostają, tam pracują, tam płacą podatki.

Miałem to szczęście, że jak upadał PRL, to ja kończyłem studia zootechniczne i architekturę krajobrazu, a potem udało mi się znaleźć pracę w ogrodzie zoologicznym we Wrocławiu, gdzie przepracowałem prawie 10 lat.

CIĄGNIE WILKA DO LASU… CZYLI O POWROCIE NA WIEŚ

Mimo ciekawej pracy i życia rodzinnego, zawsze czegoś mi brakowało. Dobrze pamiętam moment, kiedy z dziką rozkoszą wyjechałem z Bóbrki, bo już miałem dość pasienia krów! Ale jak to mówią: „ciągnie wilka do lasu” i koło się zatoczyło.

Co teraz dzieje się Bóbrce? Czym ludzie się zajmują, z czego żyją?

W tej chwili w Bóbrce mamy gospodarstwa małe, kilkuhektarowe, pola są nieuprawiane, a wieś przekształca się w miejscowość typowo turystyczną. W połowie lat 90. były u nas tylko 3 gospodarstwa agroturystyczne. Przystąpiliśmy do Stowarzyszenia Galicyjskie Gospodarstwa Gościnne. Z roku na rok baza noclegowa jednak coraz bardziej się rozwijała. Teraz prawie wszyscy zajmują się turystyką szeroko pojętą, nie tylko agroturystyką.

Udało mi się kupić ziemię od Agencji Rynku Rolnego w takim czasie, kiedy ziemia była niemodna i tania. Wówczas starsi ludzie chętnie oddawali swoje gospodarstwa na skarb państwa. Dzięki temu na Bazylach mamy około 15 hektarów i dużo miejsca dla owiec (śmiech).

No właśnie, w nazwie swojego gospodarstwa macie słowo Bazyl. A właściwie co to są Bazyle?

Bazyle to był przysiółek Bóbrki, doskonale funkcjonujący do czasów II wojny światowej. W tym przysiółku był taki mały tygiel narodowościowy. W sumie mieszkało tam 6 rodzin: Polacy, Rusini i prawdopodobnie Żydzi. Ten mały przysiółek doskonale sobie funkcjonował do czasu przesiedleń. Po wojnie, mieszkańcy ci zostali całkowicie wysiedleni. Teraz, kiedy tam jestem, to widzę te stare drzewa, sady…

Jestem emocjonalnie związany z tym miejscem. Tam była moja rodzina: prababcia, pradziadek, babcia. To była rodzina polsko-ukraińska. Moi dziadkowie mogli zostać tutaj, a pradziadkowie musieli wyjechać. Dokładnie teraz widać, gdzie stał dom. Czy wiesz co zostaje z drewnianego domu?

Komin?

Tak. To serce domu. Tam teraz jest stos gruzu. Owce czasem tam zaglądają. Pozostały obramowania domów z kamienia. To wszystko ciągle widać. Miałem już kilka pomysłów, co tam zrobić, ale jakoś nie mam odwagi. Jakoś mi ciężko. Jeśli coś zrobię, to raczej obok.

Traktujesz to jak miejsce święte…

Tak. Nie mam odwagi, by to zniszczyć.

13
Fot. Owieczki na Bazylach

Skąd ta nazwa – Bazyle?

Na austriackich mapach ta osada figuruje jako Pohorylec, czyli pogorzelisko. Ale skąd Bazyle? Nie znamy tej historii. Być może żył tam jakiś Bazyl?

KRÓTKI SEZON TURYSTYCZNY W BIESZCZADACH

Jesteście blisko Soliny i to jest taki punkt strategiczny dla rozwoju turystyki Bóbrki…

Położenie mamy dobre. Wręcz powiedziałbym bardzo dobre. Jesteśmy między dwiema zaporami: dużą Zaporą Solińską i małą Myczkowiecką. I jest jeszcze kamieniołom. Bardzo malowniczy teren, ale chyba nie do końca wykorzystany turystycznie…

Owszem turystyka się u nas rozwija, ale jest tak sezonowa, że aż boli. Przez 2 miesiące pracujesz na tyle ciężko, że masz kłopoty ze snem. A potem znowu masz bardzo dużo wolnego czasu. Nam się udało, bo mamy warsztaty bibułkarskie, garncarskie, przyjmujemy szkoły w ramach zagrody edukacyjnej, więc zajęci jesteśmy od maja do października, a potem jeszcze organizujemy imprezę sylwestrową.

Jednak nad rozszerzeniem sezonu turystycznego w Bieszczadach powinny pracować lokalne władze. Tymczasem nie widzę szczególnego parcia na tego typu działania. Na razie po zmianie władzy jest skupianie się na przeszłości, rozliczanie. I to jest przykre. Może to się kiedyś zmieni…

BO NA WSI TRZEBA UMIEĆ ŻYĆ….

Widzę, że sporo osób, które tu przyjeżdża z zewnątrz, buduje nowe domy, a po jakimś czasie chce te domy sprzedać. Ja podejrzewam dlaczego… Bo na wsi trzeba umieć żyć. Jeśli ktoś mieszka w dużym mieście, to nie musi się za bardzo zastanawiać, jak wypełnić czas. Ten czas wypełnia się niejako sam. Tymczasem tutaj, zwłaszcza gdy przychodzi długa jesień, długa zima, to wieczory się dłużą. Zaczynasz zauważać, że masz za dużo czasu. Jeśli nie zaczniesz robić czegoś pozytywnego, co ci daje satysfakcję, to może skończyć się różnie, np.  alkoholizmem. Myślę, że jest to dużym problemem w Bieszczadach, w tych naszych wioskach. Bo latem ludzie pracują, a jesienią i zimą – zaglądają do kieliszka. Czasem może dobrze, bo jak sroga zima to dobrze jest się rozgrzać, ale jak się wpada w nałóg, to już nie jest tak wesoło.

14
Fot. Bóbrka jesienią

W życiu chyba ważne jest, żeby robić to, co się lubi. My naprawdę lubimy ten  czas, kiedy jest u nas dużo gości. Pokazujemy im Bazyle jeżdżąc samochodem terenowym, karmimy owce, potem siadamy przy bibułkach. Przyjeżdżają różni ludzie, a my staramy się, żeby miło spędzili swój wolny czas. Ale później, po sezonie, jeśli ktoś nie potrafi znaleźć sobie zajęcia, to ginie w tym wszystkim, w tych całych Bieszczadach. Mój znajomy wyjechał z Wrocławia na Mazury i wrócił z powrotem. Wykończyła go zupełna cisza. Cisza jest fajna, ale na krótko, jeśli trwa zbyt długo, bywa zabójcza i wtedy trzeba umieć znaleźć na nią swój sposób. Gdybym go nie znalazł, to też bym chorował na ciszę. Sama widzisz, jak teraz tu jest pusto, nie ma nawet ruchu na drogach.

Moja żona Dorota przyjechała z dużego miasta. Musiała zostawić swoich bliskich, znajomych. W takiej sytuacji buduje się wszystkie relacje na nowo. Te pierwsze lata były trudne dla Doroty.

15
Fot. Okolice Bóbrki

Od kiedy tutaj jesteście?

Razem jesteśmy tu od 10 lat. Gospodarstwo „Bazyl” działa od 15-tu. Był taki czas, że ja mieszkałem już tutaj, a Dorota była jeszcze przez jakiś czas z dziećmi we Wrocławiu. Uczyła w szkole. Teraz nie pracuje w zawodzie, ale zajmuje się agroturystyką i prowadzi warsztaty ceramiczne. Choć lubi pracę nauczyciela i może byłoby jej raźniej w tej roli, ale nie pracuje w zawodzie, odkąd prowadzi warsztaty ceramiczne w naszym gospodarstwie.

16
Fot. Gospodarstwo Agroturystyczne Bazyl – wejście

Ile osób możecie przyjąć maksymalnie w swoim gospodarstwie?

30 osób. Jeśli są większe grupy, to wtedy współpracujemy z sąsiadami. Na przykład u nas jedzą, mają warsztaty, a tam śpią, czyli u sąsiadów, albo u księdza na plebani. To całkiem dobrze funkcjonuje.

CZAS ŻYCIA ZBYT KRÓTKI NA REALIZACJĘ MARZEŃ PO SWOJEMU

Agroturystyka 15 latem temu wyglądała u nas zupełnie inaczej. To były inne realia. Gdybym to zaczynał od nowa, pewnie zrobiłbym to zupełnie inaczej. Ale tak to już jest. Praca w czymś daje Ci nowe doświadczenie i dopiero później dokładnie wiesz, co byś chciał zmienić…

Tak, tylko że czas w życiu jest taki krótki…

Tak. Człowiek żyje tylko ileś tam lat..Ja to mam czasem żal do Pana Boga, że za krótko żyjemy, powinniśmy żyć dłużej…

Bo dość długo się uczymy…

Długo się uczymy, długo nabieramy doświadczenia, no i później … coraz częściej chodzimy do lekarza.

A potem jesteśmy coraz słabsi i już nie możemy realizować, tego co wymyśliliśmy i odkryliśmy…

Jakbyśmy żyli tyle, co pierwsi chrześcijanie…. Czytam w Starym Testamencie: 600, 700 lat – to jest wiek! Np. 20 lat poświęcasz na naukę, a potem już tylko realizujesz plany.

Niby średnia wieku rośnie, ale ja coraz częściej jestem na takich pogrzebach, gdzie umierają ludzie 40-50 lat.

17

Fot. Goście Bazyla podczas zajęć bibułkarskich z gospodarzem – Andrzejem Kuszem

WYJŚĆ Z POMYSŁAMI I RADAMI DO LUDZI

Jak w takim razie pomagać ludziom, którzy chcieliby zostać tutaj i robić coś na swoim? Co im jest potrzebne? Jakiego typu pomoce są Twoim zdaniem potrzebne dla kogoś, kto chce mieszkać i pracować na wsi: pożyczki, szkolenia, a jeśli szkolenia, to jakie? Co myślisz o udzielaniu pożyczek na rozpoczęcie działalności gospodarczej?

Pożyczki są ważne, bo młodzi ludzie nie mają kasy. Pożyczki niskooprocentowane i łatwe do uzyskania. Pieniądze są ważne, ale o wiele ważniejszy jest pomysł. Ten nasz region ma duży potencjał. Młody człowiek, który chce rozwijać turystykę czy rolnictwo, musi mieć wsparcie instytucji, które powinny wychodzić do niego z pomocą. Bo inaczej ludzie będą uciekać. Ci, co wyjechali przed kilkunastoma laty, to już nie wrócili. Tam życie jest łatwiejsze. Człowiek musi zainwestować w coś, co będzie przynosiło korzyści. Bo inaczej, to wsiądzie w tanie linie lotnicze i stąd wyjedzie.

Trudno jest w Bieszczadach wystartować od zera. Ja miałem łatwiej, bo po studiach wyjeżdżałem za granicę do pracy. Gdybym teraz zaczynał po studiach, to pewnie byłoby trochę trudniej.

18
Fot. Bieszczadzkie atrakcje

Jak pomagać mieszkańcom? Np. Stowarzyszenie Galicyjskie Gospodarstwa Gościnne mogłoby prężniej działać, pomagać np. tym, którzy nie dają sobie rady na polu promocji, reklamy. Kiedyś Stowarzyszenie wydawało katalog gospodarstw agroturystycznych i pomagało w wyjazdach na targi turystyczne, co było bardzo dobre! Bo choć żyjemy w dobie internetu, to rozmowy twarzą w twarz są najważniejsze. Tego nic nie przebije. Te targi były w różnych miejscach w Polsce: w Warszawie, w Poznaniu, Gdańsku.

Następna instytucja, która powinna pomagać, to Izby Rolnicze. Jestem w Izbie od niedawna. Mówimy o ludziach, którzy mają status rolnika i płacą podatki rolne. Część tego podatku dajemy na funkcjonowanie Izb Rolniczych. Kiedy pytasz rolników, co to są Izby Rolnicze i jak są finansowane, to prawie nikt nie wie, że płaci na nie, że może pytać, że może od nich wymagać. Bo są możliwości! Ludzie się zastanawiają, co zrobić ze swoimi 3 hektarami? Twierdzę, że są możliwości.

I uważam, że powinno się wychodzić do ludzi. Np. teoretyczna sytuacja. Ksiądz czyta podczas ogłoszeń w kościele, że będzie szkolenie, spotkanie z kimś z Izb Rolniczych na temat gospodarstwa ekologicznego lub o uprawie choinek. I  jestem przekonany, że przyjdzie na takie spotkanie sporo osób, zwłaszcza o tej porze roku. Ale w tych instytucjach nie ma wyjścia do ludzi. Czy to się zmieni? Trudno powiedzieć.

Turystyka ma być głównym kierunkiem rozwoju i ma przynosić pieniądze. A przecież pewne działy rolnictwa w Bieszczadach mogą wspaniale funkcjonować z turystyką, mogą się uzupełniać. Tylko nie ma tego połączenia. Rolnictwo w Bieszczadach całkiem umiera.

19
Fot. Wypas owiec na Bazylach

Np. hodowców owiec jest w tej chwili niewielu w Bieszczadach.  Ja hoduje owcę wrzosówkę – to jest owca ogólno użytkowa, pięknie pielęgnuje pastwiska. Fajnie by było, gdyby w każdej naszej wiosce była jakaś bacówka, albo stado kóz. Ludzie, którzy przyjeżdżają nad Solinę chcą kupić sery, a kupują te, które sprowadzane są z Podhala. Jest kilka gospodarstw w Bieszczadach, które robią dobre sery, ale niewiele. Jakoś nie wróciliśmy do tej dawnej produkcji serów. Te instytucje wspierające rolników powinny w takich działaniach właśnie pomagać, organizować spotkania, szkolenia, pokazywać możliwości dofinansowania. Jestem pewien, że co najmniej jedna osoba z jednej wioski, by się tym zainteresowała. Byłby to ratunek dla chociażby jednego gospodarstwa w każdej wiosce. Poza tym to też nadawałoby jakiegoś kolorytu tym miejscowościom.

20
Fot. Karmienie owiec

Widzę, że należycie do sieci zagród edukacyjnych w Polsce?

Tak, to jest sieć, która ma swoją siedzibę w Centrum Doradztwa Rolniczego w Krakowie. Od trzech lat, co roku odbywa się Ogólnopolski Zlot Zagród Edukacyjnych. W tym roku był w Boguchwale, gdzie wystąpiłem ze swoimi warsztatami bibułkarskimi. www.zagrodaedukacyjna.pl

Co daje obecność w takiej sieci zagród edukacyjnych?

Przede wszystkim promocję. Ale w ramach współpracy chcemy zrobić też coś takiego, by działalność zagród była włączona w program szkół, tzn. żeby szkoła mogła mieć refundowany dojazd do takiej zagrody edukacyjnej. Bo np. Bieszczady są na samym końcu kraju, a dojazd jest drogi. Czynione są jakieś rozmowy w tej sprawie. Wówczas sezon turystyczny w Bieszczadach byłby wydłużony dla naszych gospodarstw.

21
Fot. Bazyl w dyniach

Ile jest gospodarstw edukacyjnych na Podkarpaciu?

Teraz chyba siedem.

To mało!?

Są pewne wymogi, musisz mieć ten komponent rolniczy, jakąś uprawę, hodowlę. I to musi być zorganizowany sposób przekazywania wiedzy, jakiś program i informacje rolnicze. U nas np. dzieci mogą pójść na spacer na Bazyle do zagrody owczej, pokarmić owce, obejrzeć pokaz strzyżenia, a także samodzielnie sfilcować wełnę. W tym roku wiosną, z jedną ze szkół sadziliśmy dynie, a jesienią ci sami uczniowie wrócili do nas na ich zbiór i zupę dyniową

22
Fot. Dynie posadzone przez uczniów szkół i gospodarzy Bazyla

Co jeszcze oferujecie w swoim gospodarstwie?

Prowadzimy warsztaty  garncarstwa, filcowania i bibułkarstwa.

BIBUŁKARSTWO W BIESZCZADACH

Jesteś znanym w Bieszczadach rękodzielnikiem, który uczy tworzyć z bibuły piękne kwiaty. Opowiedz mi proszę o bibułkarstwie. Skąd się wzięła tutaj bibuła?

Bibuła była od samego początku. Ja jej nie wymyśliłem. Ona tutaj była od zawsze: Myczkowce, Bóbrka, Łobozew, stara Solina, która jest teraz zalana. Tam było zawsze dużo tych kwiatów z bibuły. Babcia mi mówiła o bibułkarstwie. Ono było dawniej trochę inne, wycinane elementy bibułkowe umieszczano na patykach. Np. na Wszystkich Świętych zawsze były kwiaty z bibuły, konserwowane woskiem. Nie było tej chińszczyzny jak dzisiaj. Ja tylko dokładam następny duży rozdział do bibułkarstwa. Poświęcam na to wiele czasu. Jeżdżę z warsztatami  po całej Polsce.

23
Fot. Wiązanka autorstwa Andrzeja Kusza

A zaczęło się od tego, że jak myśleliśmy o naszym gospodarstwie agroturystycznym, to zastanawiałem się nad czymś, co zintegruje ludzi. A drugi powód – może ważniejszy – był taki, że w Bieszczadach, jak zaczyna padać, to już pada, zwłaszcza w lipcu! Co zrobić, żeby ludzi zatrzymać? Tu nie ma tak dużych możliwości jak w Warszawie, we Wrocławiu.  Baliśmy się, że turyści będą uciekać. A bibuła jest czymś takim, co przyciąga. Poza tym jest integratorem. Przyjeżdżają ludzie z różnych stron Polski. Wieczorem się spotykamy, ustawiamy na środku sali duży stół, wyjmujemy bibułę. Ludzie się wtedy poznają, rozmawiają, a potem już gdzieś razem jadą. Poza tym bibuła ma jeszcze jedną dobrą cechę – to tani warsztat. Ceramika, filcowanie wełny – to wszystko jest dużo droższe. Bibułę możesz kupić po 80 groszy.

A kto Ciebie uczył tego bibułkarstwa?

Św. Pamięci babcia Ania. Podpatrywałem, bo ona dużo tych rzeczy robiła i ja przy niej się uczyłem. I tak się zaczęło.

Powiedz mi, jak właściwie nazywać ten materiał: bibuła czy krepina? Bo mnie uczono, że krepina jest karbowana, a bibuła gładka.

Źle się mówi, ale ja już tego nie będę prostować. Jest zwykła bibuła, bibuła marszczona oraz sztywna – bibuła kwiatowa. Najczęściej pracuję z bibułą marszczoną, ale np. do lampionów na roraty wykorzystuje się zwykłą bibułę. Z bibuły kwiatowej robię np. irysy – ona się nie odkształca.

24
Fot. Andrzej Kusz w pracowni

W Polsce jest 6 firm produkujących bibułę. Ja zwykle używam bibuły polskiej z Żywca, bo ma ładne kolory: kolory ziemi, brązy, szarości. Ma też odpowiednią fakturę i dobrze się roluje. Natomiast nie mamy w Polsce dobrej bibuły kwiatowej. Można ją u nas kupić, ale to jest bibuła z Włoch. Włosi wykorzystują ją w bukieciarstwie.

Czy coś takiego jak bibułkarstwo istnieje gdzieś jeszcze na świecie?

Bibułkarstwo to jest nasze, polskie rękodzieło. Inaczej wygląda na Kurpiach, inaczej na Mazurach, inaczej w Bieszczadach. I to się podoba na świecie. Miałem okazję być w sercu UE, w Brukseli. Byłem i robiłem tam kwiaty z bibułki i miałem wielkie grono zainteresowanych. Miałem wrażenie, że jeszcze czegoś takiego nie widzieli. Jestem pewien, że gdyby ktoś potraktował bibułę tam czysto komercyjnie, to mógłby na tym dobrze zarobić. U nas niestety rękodzieło jeszcze nie jest tak doceniane.

A czy Ty pracujesz samodzielnie, czy w zespole?

Miałem grupę bibułkarską, tj. 10 pań i ja, czyli raj (śmiech). Kilka lat temu robiliśmy np. dekoracje na pewną imprezę pn. „Przyjaźni Środowisku”, organizowaną w Warszawie, w hotelu Victoria. Miałem co prawda wątpliwości, czy się tego podjąć, gdy zobaczyłem wielką salę bankietową, którą mieliśmy udekorować. Poza tym mieliśmy niecałe 3 miesiące na przygotowanie. Nie chciałem, żeby ta bibuła się kojarzyła z remizą strażacką, tylko podchodziłem do tego ambitnie. Przyjechałem do dziewczyn, powiedziałem, że tam ma być 500 osób, i że dodatkowo dla każdego trzeba zrobić jakiś mały upominek gratis. Ale kobiety powiedziały: robimy! Wymyśliłem dekorację „Bieszczadzka Jesień”, bo jesień jest tu piękna. Przez 3 miesiące prawie nie wychodziliśmy z pomieszczania, które nam udostępniono. Robiliśmy ogromne drzewa, dekorację sceny, róże i stroiki na stoły oraz upominki dla gości.  Dekoracje wyjechały z Bieszczad do Warszawy autobusem i samochodami. Upinaliśmy je dwa dni. Podobało się!

25
Fot. Fragment dekoracji „Bieszczadzka Jesień” autorstwa Andrzeja Kusza i zespołu

Dekoracja miała być wynajmowana na różne imprezy. Następnego dnia rano mieliśmy ją zdemontować i zabrać. Przychodzę po dekorację o 6 rano i widzę, że prawie nic z niej nie zostało. Wszystko zostało rozkradzione. Zadzwoniłem na policję i zgłosiłem kradzież. Przyjechała policja, wzięli mnie na ul. Wilczą. Tam musiałem wycenić te wszystkie rzeczy. Policjant się dziwił i mówił: „Ale to tylko papier!”. „Ale to nie za papier się płaci, tylko za pracę!” – mówiłem. W międzyczasie trochę rzeczy powróciło – okazało się, że zabrały je nie tylko osoby uczestniczące w imprezie, ale także ci, którzy ją obsługiwali. Muszę przyznać, że właśnie wtedy, na początku, ci ludzie zniszczyli nasz entuzjazm, a ja byłem podłamany. Po powrocie moja żona stwierdziła, że właściwie powinienem być zadowolony, bo to oznacza, że bibuła się ludziom podoba i to nawet w Warszawie! No i nie ma tego złego… Lokalne gazety się rozpisały, bo to było wydarzenie, a my dostaliśmy nowe zlecenia. PGNiG kupiło od nas dużą dekorację. Prawda jest taka, że nie jesteś w stanie zrobić dużej rzeczy bez grupy, bo wykończy cię monotonia.

Czy masz jeszcze tę grupę rękodzielniczek?

Nie mam. W naszym gronie nie kryłem się z pomysłami. I pewne pomysły wychodziły i pojawiały się na różnych wystawach, dlatego pożegnaliśmy się i teraz robię sam. Tak się skończył zespół bibułkowy.

Ten pierwszy zespół mnie sporo nauczył. Bo ja na warsztatach dzielę się tą wiedzą bardzo szczegółowo, tzn. wyjaśniam te wszystkie rzeczy. Są tacy, co przekazują tylko to, co chcą i jak ktoś wraca do domu, to nie wie, jak to robić.

A czy Twoja rodzina też robi kwiaty z bibułek?

Żona Dorota robi bibułki, a córka Kasia nie za bardzo, choć potrafi.

26
Fot. Kwiaty z bibuły

Bibuła wydaje się bardzo delikatnym materiałem, nietrwałym. Czy taką pracę można zakonserwować? Wspomniałeś o maczaniu bibułek w wosku?

Wosk bardzo zmienia strukturę bibuły i kwiat wygląda jak z plastiku. Jest lepsza metoda: środek do obrazów olejnych – matowy werniks. Jak się nim spryska kwiaty, to prawie w ogóle nie widać. Tzn. ja to widzę, ale ktoś nie jest w stanie tego zauważyć, bo werniks nie zmienia struktury bibuły.

A czy Twoje kwiaty są werniksowane?

Tu u mnie nie ma werniksowanych rzeczy. Może to mój błąd… Często mnie ktoś pyta na warsztatach: – a jak długo to wytrzyma proszę pana? A ja pytam wtedy: jak długo wytrzymają kwiaty cięte w wazonie? Bibuła i tak dłużej wytrzyma – 15 lat na pewno, bo mam tu takie prace.  Nie werniksuje ich, bo uważam, że nawet takie wypłowiałe, lekko przykurzone bibułki ciekawie wyglądają. Wszystko przemija, więc dajmy też szansę bibule. Zawsze możesz wziąć kawałek bibułki i zrobić coś nowego. Bo coś trwałego – to kwiaty z plastiku.

29
Fot. Kwiaty z bibuły

Mówiłeś, że na Wszystkich Świętych też robiło się kwiaty z bibuły na nagrobki…

Ja to jeszcze pamiętam. Moja babcia to robiła! Tłukło się bombki, robiło się z potłuczonych bombek coś w rodzaju brokatu. Kwiaty z bibuły moczyło się w wosku, obsypywało tym brokatem i układało na jedlinie. Pamiętam te wiązanki, były w kolorach żałobnych: granatowym, bordowym.

28
Fot. Kwiaty z bibuły

Do kiedy robiło się takie wiązanki z bibułek?

Jeszcze się tak robiło w latach 70.. Dziadek przynosił jedlinę z lasu, z ojcem robili z jedliny wieniec, a babcia z dziećmi robiła kwiaty na ten wieniec. To się zaczęło zmieniać, jak zaczęła wkraczać chińszczyzna. Ludzie chętniej ją kupowali, bo to nie było drogie, a czasu brakowało, bo mieli dużo pracy w polu, więc poszli na łatwiznę.

Ile zabiera Ci czasu przygotowanie np. takiego bukieciku?

Jeden wieczór. Taką małą różę robię w 40 minut, dużą – w godzinę, oczywiście od pocięcia kawałków bibuły, aż do złożenia.

6
Fot. Palma Wielkanocna 

A dla jakich grup wiekowych robisz warsztaty?

Warsztaty robię dla dzieci powyżej IV klasy i dorosłych. Dzieci młodsze robią ślimaczki, ale to są trudne rzeczy. Dzieci chętniej siedzą w garncarni, a bibuła niesie ze sobą pewną monotonię. A dzisiaj dzieci chcą szybkiego efektu. Tymczasem bibuła uczy pokory.

Czy gdzieś sprzedajesz te rzeczy, masz jakiś sklepik?

Na początku byłem ambitny i zadbałem nawet o to, by mieć certyfikat Cepelii. Certyfikat Cepelia chętnie mi dała, tylko że nie na wyroby z bibuły ogółem, tylko na poszczególne wzory. I tak certyfikat na taką i taką różę – koszt 30 złotych, róża inna – kolejny certyfikat.

1
Fot. Róże 

Certyfikat na zawsze, czy na jakiś czas?

Certyfikat dostawałem na rok. Stwierdziłem, że totalnie mi to nic nie daje, no może prestiż, ale wątpliwy, bo Cepelia to stara struktura. Nie wiem, czy ona jeszcze istnieje? Tam nie było żadnego rozwoju… Na samym początku jeździłem do Cepelii i woziłem róże. Odnawiałem ten certyfikat przez 3 lata, a potem sobie darowałem, bo wywożenie róż stąd podraża całe przedsięwzięcie. Najlepiej sprzedają się na miejscu, zwłaszcza w sezonie. Czasem coś wysyłam. Zacząłem te kwiaty pakować. Zmotywowała mnie jedna pani, Amerykanka, która na targach w Krakowie, chciała kupić dużo moich róż. Zapytała o opakowanie i zdziwiła się, że nie mam. Z połowy tych róż zrezygnowała, bo nie mogłaby ich przewieźć do USA.

4
Fot. Choinka z bibuły


Czy trzeba mieć jakieś inne pozwolenia certyfikaty, czy to jest traktowane jak rękodzieło?

Nie ma wymogów. To jest rękodzieło i mój pomysł.  Na wszelkie imprezy zabieram ze sobą bibułę i coś tworzę. Kiedyś chciałem potraktować sprzedaż moich wyrobów na zasadzie kiosku ruchu. Wystawiłem kwiaty i usiadłem z książką. I słyszę jak ludzie przechodzą i mówią: patrz Tajlandia, Chiny! (śmiech). I wtedy dało mi to do myślenia. Jak ludzie widzą, że te listki wychodzą spod Twoich rąk, to się tym interesują. Mówią, że to proste. Ja proszę ich wtedy, by spróbowali, daje bibułę. To nie zawsze tak idzie, jakby się chciało. Tak to jest z tą bibułką.

Idą święta…Czy bibułę się wykorzystywało do ozdabiania choinki?

Tak,  ja już robię bombki, ale dawniej ich nie robiono. To jest nowy pomysł. Natomiast robiono łańcuszki z bibuły, owijki na orzechy włoskie, czy na kasztany, pajacyki, aniołki z prostej bibuły. Ale były to cięte ozdoby. Aniołki wyglądały bardzo zwiewnie …  Przed świętami będę robić aniołki, a już tworzę choinki. One są bardzo pracochłonne!

3
Fot. 22 Bombki z bibuły

Jak się nazywa technika bibułkarska, w które Ty pracujesz?

To jest rolowanie. Trudno to wytłumaczyć, ale to jest tak, jakbyś zwijała brzegi poszczególnych elementów i tworzyła takie małe ruloniki. Dobrze jest też przygotować sobie elementy wcześniej: kosz płatków, kosz liści, kosz ślimaczków. Bo ostateczny wygląd bukietu jest już dziełem chwili.

2
Fot. Choinki z bibuły

Moim błędem jest to, że ja nie fotografuję wszystkich swoich prac. Tych zdjęć byłoby bardzo dużo. Kiedyś pani dyrektor w ODR pokazała mi mój bukiecik, który zrobiłem dwa lata wcześniej. I tak mi się teraz spodobał! (śmiech). Drugiego takiego nie zrobię. I zapytałem, czy mogę ten bukiecik sfotografować (śmiech).

8
Fot. Choinka z bibuły

A ta suknia ślubna, którą tu widzimy, była robiona na zamówienie? Sam ją wymyśliłeś?

Taki sobie wymyśliłem sposób, by przyciągnąć ludzi na pewną imprezę w Sanoku. W tę suknię z bibuły była ubrana dziewczyna. Ta suknia waży kilka kilogramów. To już było dawno temu, ale suknia się nieźle trzyma.

5
Fot. Suknia ślubna z bibuły wg projektu i wykonania Andrzeja Kusza

Pracujesz z bibułą w każdej wolnej chwili, czy też narzucasz sobie jakąś samodyscyplinę?

Wieczorem jest na to czas w takim okresie jak teraz: jesienią, zimą. Robię te bibułkowe rzeczy aż do wiosny. Mam sporo pomysłów bibułkowych. Śmieję się, że będę bibułkował niebo, jak tam trafię. (śmiech).  

Dziękuję za rozmowę!

 

__________________________

Gospodarstwo Agroturystyczne w Bieszczadach „Bazyl”
Dorota i Andrzej Kusz
Bóbrka 60a
38-623 Uherce

Tel. 13 469-19-30
bazyl@bazyle.pl
www.bazyle.pl

Fotografie – archiwum Gospodarstwa Agroturystycznego „Bazyl”
Maciej Bober, Monika Mazurczak-Kaczmaryk

 ***

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!