Wiklina – tworzywo użytkowe i artystyczne. Plecionkarstwo w Bandrowie i Rudniku nad Sanem.

13zaja

Można powiedzieć, że plecionkarstwo jest stare jak świat, a ujmując to bardziej precyzyjnie – stare jak ludzkość. Bo ludzie od zarania dziejów potrzebowali prostych, lekkich naczyń do przenoszenia żywności. Wszędzie znajdowali surowiec, a dzięki pomysłowi i zwinności rąk nadawali odpowiedni kształt różnego typu witkom roślinnym. I w ten sposób zapoczątkowali trwające do dziś rękodzieło użytkowe.

W ciągu stuleci ludzie nauczyli się wyplatać z łodyg łoziny (wierzby), pędów leszczyny, czy jałowca, łyka lipowego i wiązu, kory, czasem z korzeni, a także z trzciny i słomy. Wypracowali też różne techniki wyplatania, czyli układania splotów. W naszej historii plecionkarstwa mówi się o technice żeberkowo-krzyżowej (w tej technice wyplatane były np. płoty), spiralnej (naczynia), czy warkoczowej (kosze, kufry).

Plecionkarstwo było zajęciem zgoła tak powszednim na polskiej wsi, jak gotowanie potraw, czy oranie pola. Przetrwało zarówno w formie wysoko wyspecjalizowanej produkcji mebli i elementów małej architektury ogrodowej, jak również rękodzieła, którym trudzą się i trudnią lokalni twórcy. Dziś nie tyle użytkowość wyrobów plecionych rękami człowieka, co piękno tego tworzywa i twórcze możliwości człowieka sprawiają, że przedmioty np. z wikliny wciąż są obecne w naszych domach, ogrodach i miejscach pracy.

Bieszczady też mają swoją historię plecionkarstwa użytkowego. Pytam starszych mieszkańców wsi, z małej wioski na Podkarpaciu, czy posiadali przedmioty z wikliny i czy sami potrafili je wyplatać? Opowiadają mi, że tu, w dawnej Galicji prawie każdy rolnik umiał wypleść przedmiot potrzebny w gospodarstwie: kosze na sieczkę dla konia, czy na ziemniaki, grzyby, opał, albo zwykłą kratkę do suszenia jabłek.

Do dziś wspominane są przez mieszkańców tzw. półkoszki. Były to wyplatane, wiklinowe wkłady (skrzynie) do wozów, używane podczas wyjazdów do miasta na zakupy – dawały wygodę podróżnym i zabezpieczały zakupy przed wypadaniem z wozu. Mieszkańcy wymieniają też tzw. wasążki (wasągi) – drewniane wozy, które miały boki wyplatane wikliną i służyły wyłącznie do wyjazdów specjalnych: do kościoła, czy w jakiejś ważnej sprawie. Wspominane są też piękne płoty wyplatane gałązkami. Do dziś obsypujące się ku potokom drogi polne podtrzymywane są wyplatanymi z witek wierzbowych zastawkami (tzw. zastrzały).

Ponoć to właśnie ta powszechność plecionkarstwa w gospodarstwach sprawiła, że nie powstał w Polsce odrębny, wyspecjalizowany zawód plecionkarza. Kiedy pytam starszych rolników o detale, konkretne nazwy czy techniki plecionkarstwa, odpowiadają: „myśmy nie pytali, jak to się robiło, skąd to przyszło, bo to było dla nas takie oczywiste! Te rzeczy były od dawna i wydawało się nam, że będą zawsze. Świat jednak zmienił się tak nagle i przeminął bezpowrotnie, wraz z pokoleniem naszych rodziców, dziadków. Dlatego dziś tak trudno odtworzyć w pamięci, jak to się robiło, jak się nazywało? Znamy to dobrze, wiemy o tym, ale trudno już nam wytłumaczyć szczegóły”.

 2zaja
Fot. 1 Wiklinowa moda jako jedna z wielu atrakcji Centrum Wikliniarstwa przy Miejskim Ośrodku Kultury w Rudniku nad Sanem.

Tak właśnie dzieje się z rękodzielnictwem użytkowym. Zanika na naszych oczach, bo nie jest już potrzebne i trochę nieświadomie tracimy możliwość zgłębienia wiedzy o tym, jak nasi pradziadowie uszczelniali domy, wyplatali buty, czy słomkowe kapelusze, budowali ule, czy pojemniki do przechowywania żywności (sera, jajek, ryb). W tym świetle nabierają wielkiej wagi takie inicjatywy jak ta Miejskiego Ośrodka Kultury w Rudniku na Podkarpaciu, który to dziedzictwo ocala i kontynuuje.

 
Fot.2 Miejski Ośrodek Kultury w Rudniku, Centrum Wikliniarstwa – ekspozycja wikliny artystycznej.

Zresztą Rudnik nad Sanem jest właśnie tym pozytywnym wyjątkiem, bo tu w XIX wieku to rękodzieło użytkowe znalazło swojego mecenasa i filantropa. Tamtejszy właściciel ziemski, hrabia Ferdynand Hompesch, widząc nędzę ludzi Galicji i bogactwo surowca w okolicznych lasach wysłał na własny koszt kilku mieszkańców Rudnika do szkoły koszykarskiej w Wiedniu. Potem założył w Rudniku szkołę koszykarzy. Ta szkoła wyuczyła setki ludzi zawodu koszykarskiego i upowszechniła to zajęcie w mieście i okolicach.

4zaja
Fot. 3 Targi wikliny użytkowej podczas imprezy WIKLINA 2014. RUDNIK NAD SANEM.

Wikliniarstwo dawało wielu ludziom źródło utrzymania. I do dziś Rudnik nad Sanem jest określany mianem polskiej stolicy wikliny. Pielęgnuje tę tradycję Centrum Wikliniarstwa przy Miejskim Ośrodku Kultury.

3zaja
Fot. 4 Ekspozycja wikliny artystycznej i użytkowej w Centrum Wikliniarstwa w Rudniku.

Jednak mnie ciekawi ktoś, kto trudni się wikliniarstwem na co dzień. Dlatego postanawiam odnaleźć bieszczadzką wikliniarkę i wyruszam do Bandrowa Narodowego, do dużej, liczącej ponad 120 domów – wioski w powiecie bieszczadzkim, tuż przy granicy z Ukrainą. Tam, daleko od cywilizacji miejskiej, pośród pól, pagórków, lasów mieszka Irena Trojnar – Kusznirska. Kiedy jakaś wieś w powiecie organizuje festyn, kiedy w Bieszczadach są targi czy jarmarki – pani Irena zwykle tam jest. Ustawia swój mały kram z koszykami, koszyczkami, dzbanuszkami z wikliny. Jest skromną, nieśmiałą i ciepłą osobą!

6zaja
Fot. 5 Droga do Bandrowa.

W trakcie rozmowy okazuje się, że nie jest rdzenną mieszkanką ani tej wsi, ani Bieszczad. Jako młoda dziewczyna przyjechała tu wraz ze swoją rodziną ze Śląska w latach 50.. Ojciec górnik – postanowił porzucić swój niebezpieczny fach i osiąść na ziemi wysiedlonej….

7zaja
Fot. 6 Przydrożna kapliczka w Bandrowie.

Bo Bandrów to wioska, w której przed II wojną światową żyły cztery narody: Bojkowie, Łemkowie, Niemcy i Polacy – jak mówi pani Irena. Do dziś widać ślady cmentarza ewangelickiego, nagrobki greko-katolickie i rzymsko-katolickie. Jest cerkiew zaadoptowana na kościół rzymsko-katolicki, przeniesiona z pobliskiego Jasienia, na miejsce dawnej, którą rozebrano po wysiedleniu rdzennych mieszkańców w 1951 roku. Przeniesiono, bo w Bieszczadach, po wysiedleniach, wszystko zmieniło swoje miejsce i przeznaczenie. To ziemia pełna tajemnic, niedomówień, ukrytych prawd! W wiosce jest aż 19 przydrożnych kapliczek należących do różnych wyznań!

8zaja
Fot.7 Przydrożna kapliczka w Bandrowie.

W 1998 roku powstaje we wsi zespół muzyczny pod nazwą „Bieszczadzki Dom”. Tworzą go kobiety z Bandrowa. Jedną z nich jest właśnie pani Irena Trojnar. Kobiety śpiewają pieśni łemkowskie, bojkowskie, polskie, niemieckie. Grupa jest nieformalna. Zespół bierze udział w lokalnych i regionalnych imprezach, wygrywa nagrody.

9zaja
Fot. 8 Bandrów to wioska, w której wielu gospodarzy hoduje jeszcze konie.

Przy tym zespole tlą się lokalne inicjatywy. Np. dzięki tej grupie wyposażono budynek świetlicy wiejskiej (dawnej szkoły) z programu Odnowa Wsi. W budynku jest obecnie świetna kuchnia, która pozwala na organizację różnych imprez. Zespół dba o świetlicę. Spotyka się w niej raz w tygodniu na próbach. Co roku organizuje przy świetlicy w Bandrowie tzw. Koszykalia, czyli warsztaty wyplatania wikliny połączone z występami zespołów tanecznych i śpiewaczych. Wszystko dzieje się na otwartym powietrzu, koło świetlicy wiejskiej. Organizatorki zapraszają wszystkich, którzy chcą pokazać swoją twórczość.

 
Fot. 9 Podczas Koszykaliów w Bandrowie. Zdjęcie z archiwum Fundacji Bieszczadzkiej z Ustrzyk Dolnych.

 11zaja
Fot. 10 Dawny cmentarz w Bandrowie.

Jakie były Pani początki w Bandrowie?

Przyjechałam tutaj w latach 60. z rodzicami. Rodzicie kupili w Bandrowie gospodarstwo rolne. Na początku było strasznie. Przede wszystkim wszędzie było tak ciemno! Wyły wilki. Nie chciałam tu być. Ale dziś nie poszłabym nigdzie indziej. Tu założyłam swoją rodzinę. Mąż umarł wcześnie. Martwiłam się, jak sobie poradzę z czwórką dzieci? Ale na szczęście i dzięki Bogu, dzieci wyrosły na dobrych ludzi. Dziewczyny pojechały do Wiednia, tam znalazły dobre prace i założyły własne rodziny. Mają dobrych mężów. Chłopcy zostali przy rolnictwie. I tak jakoś to życie się toczy. A ja, żeby już tak ciężko nie pracować, oddałam synom gospodarkę i musiałam w coś się zaangażować. Już od dzieciństwa była we mnie taka chęć uczenia się nowych rzeczy i tworzenia. Na Śląsku miałam koleżankę, której tatuś był górnikiem i jak miał wolny czas, to wyplatał koszyki i zawsze w środy jeździł na targ je sprzedawać. Zawsze mnie to ciekawiło, jak z tych patyczków może coś wyjść? Pamiętam, kiedy zrobił nam domek z wikliny i mebelki dla lalek. Tak mnie to zainspirowało, że to wspomnienie chodziło za mną przez całe życie.

Czy wikliniarstwo było znane wcześniej w Bandrowie?

Wikliniarstwo było obecne w Bandrowie przed II wojną światową, ale była to działalność na własny użytek – tutejsi mieszkańcy wyplatali wikliną całe wozy, koszyki, płoty. Jednak nie handlowali tym.

 12zaja
Fot. 11 Irena Trojnar-Kusznirska z uczestniczkami Koszykaliów w Bandrowie (pierwsza z prawej). Zdjęcie Fundacji Bieszczadzkiej z Ustrzyk Dolnych.

Kiedy zaczęła Pani zajmować się wikliniarstwem?

Jak już zostawiłam gospodarkę rolną, to zapragnęłam, żeby ktoś mnie wreszcie tego wikliniarstwa nauczył. I nadarzyła się okazja. Bo zespół „Bieszczadzki Dom” organizował we wsi różne kursy dla mieszkańców. Pierwszy kurs był np. z gotowania. Dążyłam do tego, żeby następnym kursem było właśnie wikliniarstwo. I pojawił się we wsi pan z bieszczadzkiej wsi Michniowiec – Zdzisław Kwasek.

Sam wyplatał z wikliny i sprzedawał swoje wyroby. I tak się zaczęło. Pan Zdzisław uczył tego wikliniarstwa podczas kursu małą grupę: dorosłych i dzieci. Pokazywał, jak to się robi. Jednak podczas kursu robiliśmy tylko malusieńkie rzeczy i to sprawiało, że nie widzieliśmy swoich błędów. Poza tym na kursie było za dużo osób. Co prawda ja chodziłam z córką i synową, więc każda z nas coś innego zapamiętywała i potem w domu uczyłyśmy się od siebie i wspólnie dochodziłyśmy do rozwiązań. Poza tym tę wiedzę trzeba było cały czas utrwalać. Po kursie zaczęłyśmy te przedmioty z wikliny robić w domu i pan Kwasek zabierał je od nas i sprzedawał. I za każdym razem czegoś nowego nas uczył.

Na początku wyplatałyśmy świeczniki, jajeczniki (na jajko) i uchwyty do szklanek. On to od nas zabierał i my zaczęłyśmy dorabiać. Były dni, że cały stół w kuchni był zastawiony wiklinowymi uchwytami do szklanek. Brakowało nam pieniędzy, więc to była dla nas motywacja. Pan Kwasek wybierał tylko najlepsze wyroby, bo robiłyśmy błędy. Ale dla nas to była mobilizacja! Chciałyśmy, żeby było coraz ładniej. Choć muszę przyznać, że nie tylko brak kasy mnie motywował do tego wyplatania. Mnie to od dziecka interesowało. Bardzo to lubiłam. I tak się zaczęło! A dziś bez tego żyć nie mogę.

 13zaja
Fot. 12 Wiklinowe przedmioty Ireny Trojnar.

Wyplata Pani różne przedmioty. Co Panią inspiruje, skąd czerpie Pani pomysły?

Wymyślam sobie coś, czego nie ma w sklepach. Czasem przyjadą turyści i podpowiadają. Pewien pan zamówił u mnie kiedyś duży flakon, ale z przykrywką. Zastanawiałam się, do czego mu potrzebna będzie przykrywka do flakonu? I kiedyś zapytałam go o to. A on mówi, że ma w domu duży korytarz, i w tym korytarzu postawi flakon i będzie tam wrzucał brudne skarpetki (śmiech). Zrobiłam mu więc ten duży flakon z przykrywką. Miałam też takie zamówienie do Domu Kultury w Rymanowie – poprosili mnie o zrobienie dużego, rosnącego flakonu przed budynkiem. Taki flakon robi się bez dna. W zasadzie nie rośnie do góry, tylko grubieje. Pracownicy Domu Kultury dbają o to, przycinają go odpowiednio. A dla sąsiadki, która prowadzi agroturystykę, zrobiłam różne dekoracje w ogrodzie i płot, który miał przykryć metalowe ogrodzenie.

Czy zawsze jest taka sama liczba witek, które się plecie, czy to od czegoś zależy?

Na przykład świecznik zaczyna się od 6 patyków. Ale ilość patyków do wyplatania zależy od wielkości przedmiotu.

 14zaja
Fot. 13 W małej galerii Ireny Trojnar w Bandrowie.

Czy technika wyplatania zależy np. od materiału, z którego wykonuje się plecenie?

Przy cienkich patyczkach, np. z brzozy jest inna technika. Ja wykorzystuję najczęściej łozinę – to jest odmiana wierzby, która się nie łamie, ma smukłe witki i bardzo szybko odrasta. U nas rośnie wszędzie: w potokach, przy drogach, na skrajach lasów. Wycina się ją zimą, jak opadną liście. Ucina się ją u nasady, żeby witka była jak najdłuższa i najcieńsza. Przygotowuje sobie z witek wiązki i wiąże je sznurkiem.

Wiklina różni się kolorem: są przedmioty w kolorze jasnobrązowym, ciemnobrązowym, a nawet białym? Czy to kwestia malowania, czy też rodzaju surowca?

Kolory wikliny zależą od surowca, ale i od techniki przygotowywania jej. Wiklinę przed wyplataniem trzeba zaparzyć, następnie wykąpać w zimnej wodzie i wtedy wiklina staje się bardzo wiotka. Ale łozy nie można za długo gotować, gdyż wtedy robi się biała.

A jeśli chcemy usunąć z łodyg korę (korować), to wiklinę trzeba najpierw ugotować. Można też łozinę moczarkować. Co to znaczy? Wcześniej zebraną łozinę pogrupowaną w wiązki stawia się wiosną do wody. Wiązka musi być zanurzona na 30 centymetrów w wodzie aż przez 2 tygodnie, o ile jest ciepło i wtedy można bez gotowania ją korować. Po okorowaniu łozina robi się biała. Wtedy się ją suszy. A przed wyplataniem znowu się ją moczy pół godziny w letniej wodzie.

Natomiast wiklina „amerykanka” po ugotowaniu jest jasnobrązowa. Jak za długo się gotuje to się odbarwia od kory i robi się ciemnobrązowa. Ja ten rodzaj wikliny sprowadzam sobie z Tarnobrzegu. Co roku jadę tam po wiązki.

W zimie robię z łozy z korą, tylko trzeba ją wcześniej zaparzyć, ale nie doprowadzić do wrzenia. Jak prowadzę kursy wyplatania, to nie gotuję łoziny, wtedy ona jest naturalna – natomiast, kiedy zaparzam, łozina staje się ciemnobrązowa.

Rzeczy, które stoją na zewnątrz zawsze robi się z wikliny niekorowanej. Kora chroni od deszczu. Można ją zakonserwować olejem skalnym lub drewnochronem, aby nie wypijała wody.

 15zaja
Fot. 14 W małej galerii Ireny Trojnar.

 18zaja
Fot. 15 Irena Trojnar z wykonanymi przez siebie konikami z kory brzozowej i witek brzozy.

Czy ma Pani swój sklepik i zbyt na wyroby z wikliny? 

Zbyt mam, ale sprzedaję w zasadzie tylko z domu. Jak ktoś chce kupić, to wie, gdzie mnie znaleźć. Na początku było bardzo ciężko. Pomagał mi Ośrodek Doradztwa Rolniczego – jak pracownicy jechali gdzieś na targi, to brali ode mnie wyroby i wystawiali je na swoim stoliku. Ja nie miałam śmiałości ich sprzedawać. A później sama zaczęłam jeździć na targi, festyny, jarmarki. W 2006 roku w Lesku podczas Agrobieszczadów, moje stoisko zdobyło pierwsze miejsce. A było tych stoisk aż 116.

Ile Pani zajmuje zrobienie na przykład koszyka?

Koszyk na zakupy wyplatam 4 godziny, oczywiście, jak mam przygotowany wcześniej materiał.

Widzę, że tworzy Pani nie tylko z wikliny, ale także z bibuły, maluje Pani na jedwabiu chusty i szale, robi Pani kartki okolicznościowe, kwiatki z pończoch… W duszy Pani gra…

 17zaja
Fot. 16 Malowane na jedwabiu przez Irenę Trojnar.

Muszę coś robić. Bardzo lubię tworzyć coś nowego, to mój żywioł. Taka już jestem -niespokojna dusza. Chciałam szyć – to skończyłam szkołę krawiecką. Chciałam grać na gitarze, to próbowałam zapisać się na kurs. Ale się nie dostałam na gitarę, tylko na mandolinę. Więc nauczyłam się grać na mandolinie. Ale mandolina, to nie gitara! Dlatego mam jeszcze to zadanie przed sobą (śmiech).

 18azaja
Fot. 17 Irena Trojnar w swojej galerii.

Co sprawia, że choć mogłaby Pani mieszkać w Wiedniu czy w innym miejscu – jest Pani tu, gdzie wszędzie jest daleko, nawet żeby czegoś się nauczyć, dowiedzieć?

Techniki malowania na jedwabiu nauczyłam się w Wiedniu. Ale nie ma jak w Bandrowie. Tyle tu człowiek przeżył i dobrych i złych dni. Czuję taki sentyment do tego miejsca. Jak wracam od córek z Wiednia, to wracam jak do raju. Może to chodzi o to, że mam tu swoją wolność? Kiedy chcę wychodzę na swoją trawę, kiedy chcę, idę do lasu. Z takich wędrówek zawsze coś przyniosę, bo zawsze jest mi coś potrzebne do tworzenia – krzywy patyk, mech, kora.

Dziękuję za rozmowę!

___________________________________

INFORMACJE DODATKOWE:

­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­Irena Trojnar – Kusznirska: Bandrów Narodowy 8, Tel. 509-876-019

Rudnik nad Sanem – polska stolica wikliniarstwa: http://mokrudnik.pl/

Zbigniew Adam Skuza, Ginące zawody w Polsce, Wydawnictwo Sport i Turystyka MUZA, Warszawa 2006.

Łozina, In. Łoza – gatunek krzewów wierzbowatych używanych w plecionkarstwie. Łoza (Salix cinerea)

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!