Monika Kaczmaryk: Jesteśmy w Bieszczadach, w Krościenku, niedaleko Ustrzyk Dolnych, tuż koło przejścia granicznego z Ukrainą. Przez tę wieś przejeżdża wielu turystów, którzy kierują się np. nad Solinę. Kiedy się jedzie przez Krościenko, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że to miejscowość dość nijaka, bez charakteru, ni wieś, ni miasto. Proszę, opowiedz o tym miejscu. Co to za wieś, jaka jest jej historia, a jaka współczesność?
Fot.1 Nieczynna już dziś stacyjka kolejowa w Krościenku,
przystanek na drodze między Budapesztem a Lwowem
PRZESZŁOŚĆ
Jola Jarecka: Krościenko jest ciekawą miejscowością historycznie, bo np. przed II wojną światową część wsi zamieszkiwali koloniści niemieccy, którzy osiedlili się tutaj pod koniec XVIII wieku. I tę część wsi nazywano Obersdorf.
Co to znaczy Obersdorf?
W tłumaczeniu to po prostu – górna wieś. Jeszcze po II wojnie ta nazwa się utrzymywała i nasi znajomi mają w dokumentach oznaczone miejsce urodzenia jako Obersdof. Domy poniemieckie były budowane w specyficzny sposób, tą najwęższą częścią do drogi i były długie, ale nie przypominały chyży. Były kompletnie inne. Po kolonistach niemieckich została ruina dzwonnicy protestanckiej i fragmenty nagrobków, które leżą na prywatnym gruncie, niestety. Naprzeciwko tych ruin są pozostałości cerkwi i fragment cmentarza greko-katolickiego. Bo tu w jednej miejscowości były aż dwie cerkwie: cerkiew greko-katolicka główna i filialna. To znaczy, że Krościenko było naprawdę duże. Samo położenie cerkwi naprzeciwko świątyni porządku protestanckiego, świadczyło o tym, że Rusini i Niemcy żyli bardzo spokojnie, nie wadząc sobie.
Fot.2 Górne Krościenko – dawny Obersdof
Najmniejszą społeczność stanowili Polacy. Zawiadywali stacją kolejową, pracowali na poczcie, albo uczyli w szkole. Byli taką elitarną grupą w Krościenku.
Ale jednak mniejszościową…
Jednak mniejszościową. Świadczy o tym chociażby wielkość kościoła, który Polacy sobie postawili. To był maleńki kościółek. Zostały po nim tylko podmurówki. Tam jest teraz duży krzyż.
Fot.3 Podmurówka przedwojennego kościoła rzymsko-katolickiego p.w. Św. Teresy od Dzieciątka Jezus w Krościenku, obok nagrobki i pomnik powstania listopadowego
Jako Stowarzyszenie Bieszczadzka Przestrzeń Kulturowa „grzebaliśmy” w historii tej miejscowości. I dzięki temu wiemy, że przed II wojną światową w Krościenku w szkole uczono ukraińskiego, jak i języka polskiego. Był dom ludowy ukraiński, była kręgielnia, karczmy, dwa tartaki. Przymierzano się do założenia huty szkła. Hutę chcieli założyć tutejsi Żydzi. Wiemy o tym z bezpośredniego przekazu, że jeździli do Wenecji uczyć się tej sztuki, ale wojna to przerwała. I np. taka ciekawostka, że Żydzi przechowywali Polakom w swoich piwnicach mięso obłożone kawałkami kry. To są informacje pochodzące z przekazów ustnych. Także z przekazu ustnego wiemy, że w Krościenku była drewniana synagoga. Tam gdzie teraz jest tartak spółdzielczy, naprzeciwko mogiły żydowskiej. Krościenko było miejscowością letniskową, uzdrowiskową, o czym długo nie wiedziałam. Zachowały się przekazy dawnych mieszkańców, świadczące o tym, że po rzece w Krościenku, po Strwiążu, pływały łódki. Letnicy przyjeżdżali z Drohobycza, ze Lwowa.
Fot. 4 Strwiąż w Krościenku. Wiosną, podczas ulew potrafi wystąpić z brzegów i zalewać okoliczne gospodarstwa
Z jakiego powodu była to miejscowość letniskowa?
Musiało tu coś istnieć na zasadzie sanatorium. Jak się jedzie na Stebnik z Krościenka, tam w lesie rosną tuje. Ludzie mówili na to miejsce sanatorium, bo przecież tuje nie są tutaj rodzimą rośliną. To jedna przesłanka. A druga jest taka, że między Stebnikiem, a drogą na Bandrów wybija źródełko bardzo zimnej wody, która bez względu na porę roku – nie zmienia temperatury. Krąży legenda, że to jedna z gałęzi wody truskawieckiej.
Fot.5 Droga z Krościenka na Stebnik
Poza tym była to bardzo prężna miejscowość. Wiemy ze wspomnień tych, którzy mieszkali tu przed II wojną, że mieszkańcy żyli dzięki letnikom, że ludzie tu się dobrze czuli. Krościenko miało przez pewien czas prawa małego miasteczka. Według wspomnień przed wojną kwitła tu turystyka, sport i harcerstwo.
A co ze starego Krościenka ocalało?
Ocalała jedna cerkiew, dom kolejarza (koło granicy)-budynek zawiadowcy, stary budynek szkoły (bo główny pion jest drewniany i obudowany), a także murowany budynek należący niegdyś do rodziny niemieckiej i fragment prywatnego parku właścicieli tej posiadłości.
Fot. 6 Ocalała, dawna cerkiew Narodzenia Matki Bożej w Krościenku
– obecnie parafialny kościół rzymsko-katolicki p.w. Narodzenia Najświętszej Marii Panny
W latach 50-ych przybywają do Krościenka Grecy – uchodźcy polityczni z Grecji. Grecy początkowo zrobili dużo złego, bo przyjechali tu na chwilę, więc np. rozbierali niektóre domy rusińskie na opał. Nie zależało im, żeby tu się osiedlać na dobre. Potem zaczęli się organizować: założyli spółdzielnię, która zresztą działa do dziś.
Tu w Krościenku był taki punkt kultury greckiej: działało kino, działał zespół wokalno- taneczny. Pod względem kultury był to chyba najlepszy okres tej miejscowości. Grecy tu często wracają i wspominają. Myślę sobie, że mieszkają w maleńkim mieszkanku w Atenach, a za tym Krościenkiem tęsknią, do tej przestrzeni, do Bieszczadów.
Fot. 7 i 8 Cmentarz grecki w Krościenku
Czy zachowały się jakieś publikacje, zdjęcia przedwojennego Krościenka, archiwa?
Jedyna publikacja, w której są zdjęcia starego Krościenka to „Zapomniane Bieszczady” Pawła Kusala. Stanisław Klimpel napisał też takie wspomnienia o Krościenku pt. „W dolinie Strwiąża”. Bo on się tu urodził i pamiętał różne narodowości, tradycje, obrzędy. Jak zaczynałam pracę w Krościenku kilkanaście lat temu, to na obchody- 50 lecia szkoły przyjechał właśnie Klimpel. Ale ja byłam wtedy za głupia, żeby o to pytać. Np. o zbiorowej mogile dowiedziałam się dopiero pod koniec lat 90-tych.
Kiedy przeczytałam Wasz quest „Opowieść żydowskiego chłopca o imieniu Mosze” – doznałam szoku. Przejeżdżam przez Krościenko wiele razy w miesiącu. Znałam je z lakonicznych informacji w przewodnikach. Ale w przewodnikach nie ma tych informacji, że tu w 1942 stracono około 200 Żydów z Krościenka i okolic. Jak Wam się udało nie tylko znaleźć świadków, ale też oznaczyć miejsce mordu?
Kiedy Żydzi szukali schronienia w 1942 roku, uważali, że Krościenko będzie najbezpieczniejszym miejscem. Wszyscy przyjechali tutaj, ale nie spodziewali się tego, co się stanie… W 1942 roku Żydów z getta w Krościenku przeprowadzono przez kładkę na rzece Strwiąż. Tam była wykopana mogiła i tam ich zgładzono.
A zaczęło się wszystko wiesz od czego? Pod koniec lat 90-tych przyjechała do Krościenka pani Helena. Szukała zbiorowej mogiły Żydów w Krościenku. I to był dla mnie pierwszy impuls, a też i szok! Jacy Żydzi w Krościenku? Jaka mogiła? Nikt kompletnie nic o tym nie wiedział. Moja mama skierowała ją do pana Rożniatowskiego. On pochodził stąd i miał informacje od naocznych świadków. Swego czasu pisał w tej sprawie do różnych instytucji, m.in. do ŻIH-u, do ambasady, ale to były trudne czasy, kiedy ludzi pochodzenia żydowskiego się pozbywano. Ja dostałam ten list od jego córki. On w nim opisuje, jak tam trafić, i jak to się stało.
Fot. 9 Ścieżka prowadząca do zidentyfikowanej mogiły Żydów z Krościenka
„ Przed kilkoma dniami z USSR przybyła do Krościenka wycieczka dawnych mieszkańców Krościenka – m.in. naoczni świadkowie wspomnianej egzekucji. Oto pan Saładiak jako chłopiec 13- letni idąc do szkoły na godzinę 8. i pan Józef Daćko, oni obydwaj dokonali mi opisu całej zbrodni i pokazali mi miejsce mogiły z dokładnością do kilku metrów. Mała łączka, a na niej żółte kaczeńce. Powinny być maki, jak pod Monte Cassino, bo – jak twierdzi pan Saładiak, owego krytycznego ranka łączka była cała czerwona od krwi zabitych, a ziemia na przykrytej mogile była w ruchu, bo pochowano zabitych i rannych, gołych i w ubiorze”.
Po opisie tej łączki szukaliśmy tego miejsca. Potem chodziłam tam z córką pana Bronka Rożniatowskiego, żeby dokładnie określić, gdzie jest to miejsce. Było to niezwykle trudne, bo córka nigdy tam nie była. Bronisław Rożniatowski potrzebował około pół godziny, żeby dojść na miejsce, zapalić znicz i wrócić. Wzięłyśmy to pod uwagę, jak również stan jego zdrowia i ruszyłyśmy wzdłuż Strwiąża. Na polanie znalazłyśmy zapadnięty kopiec. Nie było wątpliwości, że to mogiła. Potem zaczęły się trudności. Wiedziałam, że Żydzi nie oznaczają miejsc, co do których nie są pewni – gdy nie ma świadków naocznych. Dlatego szukaliśmy dalej. Po wielu trudach znaleźliśmy świadka naocznego tamtych wydarzeń. Pani Iwanosek jako 13-latka widziała tę zbrodnię.
Fot.10 Ścieżka wzdłuż rzeki Strwiąż do zbiorowej mogiły Żydów
Chciałam, żeby Krościenko wpisano w szlak chasydzki, który biegnie między innymi od Sanoka do Birczy. Ale nie dostałam żadnej informacji zwrotnej od Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego.
Nie chcę generalizować, ale spotykałam się z takimi hasłami: co mi Żydzi za to obiecali? Ale co Pani z tego ma? (śmiech). Jest takie przekonanie, że ludzie którzy robią coś społecznie – są nienormalni.
Fot. 11 Zbiorowa mogiła zamordowanych Żydów z Krościenka.
Upamiętniona dzięki staraniom Joli i Roberta Jareckich
oraz Stowarzyszenia Bieszczadzka Przestrzeń Kulturowa
No tak, wszystko jedno czy robią coś, co dotyczy historii Żydów, czy innych narodowości…
Jak pracowałam jeszcze w szkole w Łodynie, pewnego dnia, pani dyrektor przyniosła do pokoju nauczycielskiego kartkę z urzędu miejskiego i powiedziała: róbcie sobie z tym co chcecie. Był to e-mail w języku angielskim od Samuela z Izraela. Pisał o tym, że jego matka uczęszczała do szkoły w Brzegach Dolnych i pytał, czy zachowały się jakieś dokumenty szkolne. Już wtedy szukałam informacji o mogile w Krościenku i zaczęliśmy do siebie pisać. I tak pisaliśmy do siebie 10 lat. W końcu 2 lata temu przyjechał do nas. Chciał jechać do Brzegów Dolnych. A ja go zabrałam nad tą mogiłę w Krościenku.
Fot. 12 Macewa, a na niej zapamiętane nazwiska zamordowanych osób z rodzin żydowskich z Krościenka
Tam na macewie wypisaliśmy zapamiętane przez świadka nazwiska rodzin, które spoczywają w zbiorowej mogile. I kiedy Samuel zobaczył te nazwiska, to się rozpłakał. Powiedział, że tu leży pół jego rodziny. Przypomniał sobie i mówi, że drugi mąż jego babci nazywał się Wenig (bo tam jest takie nazwisko). To on wziął zwój tory z synagogi w Krościenku i przeniósł przez całą ucieczkę do Uzbekistanu. Teraz ten zwój jest w synagodze w Izraelu. Tak więc odnajdują się te historie…
Pani Iwanosek –opowiadała, że Krościenko zostało całkowicie spalone przez Niemców w momencie, kiedy nacierały wojska rosyjskie. Niemcy – żeby mieć obronę przed wojskami rosyjskimi podpalili wieś, wycofując się na wzgórza.
WSPÓŁCZESNOŚĆ
Odkryliście wiele cennych informacji o tej wiosce, która mogłaby czerpać z przeszłości, by się rozwijać. Tak jednak nie jest…
Dzisiaj to wszystko przygasło. I ja nie wiem, w czym jest problem? Czy komuś zależało, żeby ta wieś się nie rozwijała? Bo ona w ogóle się nie rozwija. Ona zaspała. Przecież są miejscowości, które w powiecie bieszczadzkim się rozwijają.
Jest problem z integracją mieszkańców. Nie ma też jakiegoś motoru zmian. Wcześniej takim miejscem była szkoła, która integrowała ludzi. Dzisiaj tego już nie ma. Został tylko oddział zerowy, w przyszłym roku go nie będzie. Szkoła była miejscem, która integrowała, bo organizowała Dzień Babci, Matki, choinkę i ludzie przychodzili, spotykali się. Czy wiesz, że w pewnym okresie w tej szkole był nauczany jednocześnie język grecki i macedoński! Szkoła w Krościenku ma piękną i ciekawą historię, świetny plac z boiskami, ze starodrzewem. Miejsce, które można by rozwijać. Nawet zrobić tu szkołę prywatną.
Fot.13 Wyremontowana szkoła w Krościenku, obecnie są w niej tylko zajęcia klasy „O”.
Nie zawsze te decyzje o likwidacji szkół, uzasadniane ekonomicznie – są słuszne, jeśli chodzi o rozwój miejscowości.
Bo nie zawsze ekonomia idzie w parze z rozwojem.
Też mi się tak wydaje. Bo np. ta wieś ma ogromny potencjał. Miejscowość zniszczona przez historię, ale na pamięci o tej historii można by budować jakąś przyszłość. Jednak nie podchodzi się tak indywidualnie do historii miejscowości…
No tak, ale wiesz, wydaje mi się, że był też taki czas, wszędzie, nie tylko w Krościenku, żeby budować coś zupełnie nowego, socjalistycznego i próbowano tę historię przeorać, zakamuflować. Ale tak się nie da zrobić z historią.
W historii trzeba szukać prawdy. Nie da się czegoś ominąć.
I znaczenie miał też fakt, że zaczęto pokazywać, że ta wielokulturowość była „be”. Teraz dopiero to odżywa. Ja nie dowiedziałam się nigdy od ojca, że moja babcia brała ślub w cerkwi. Bo to były czasy niebezpieczne, bo się bano, że może jest coś brudnego w tej historii. Dlatego ja też tej historii rodzinnej do końca nie znam.
Teraz można mówić więcej, ale problem jest ze świadkami, już ich często nie ma…Powiedz mi, czy jest w Krościenku świetlica, dom kultury, takie miejsce, które może przyjąć gości, turystów, osoby poszukujące swoich korzeni?
Jest dom kultury w świetlicy, zarządzany przez sołectwo. Jest potencjał, żeby to zrobić. Ja miałam taki pomysł na kultywowanie czterech kultur, a nawet pięciu kultur w Krościenku. Żeby to właśnie przyciągało tu ludzi, żeby szukać kolejnych pokoleń i promować Krościenko jako takie wielokulturowe miejsce, które przez to jest też kompletnie wyjątkowe! Jednak to się nie do końca przyjmuje. Może dlatego, że ludzie np. wolą święto miodu, gdzie można sobie kupić trochę piwa i się pobawić, niż sobie np. przypomnieć historię.
GENEZA STOWARZYSZENIA
A ty urodziłaś w Krościenku, tu spędziłaś dzieciństwo?
Tak. Tu chodziłam do klasy również z dziećmi z rodzin greckich.
Jaka jest historia Waszego Stowarzyszenia? Czy ono powstało w Krościenku?
Nie, Stowarzyszenie Bieszczadzka Przestrzeń Kulturowa założyliśmy w Łodynie (miejscowość oddalona o 5 km od Krościenka), jeszcze przed rozwiązaniem szkoły. Chcieliśmy ściągać pieniądze dla dzieci, żeby coś dla nich dodatkowego zrobić. Szkoła w Łodynie była takim programem autorskim. Tam było indywidualne podejście do dziecka, bo tych dzieci było mało, można było indywidualnie pracować i co innego „wyciągać” z tych dzieci. Do szkoły przychodziło się nie przed oblicze pani, ale jak do domu. Kiedy gmina podjęła decyzję o likwidacji szkoły, Stowarzyszenie chciało tę placówkę przejąć. Ale nie było wówczas dobrej woli ze strony gminy, nie chciano nam np. użyczyć sal. Pomysł upadł! Tam są nadal klasy 1-3, ale tych dzieci jest tam coraz mniej. Szkoła w Łodynie pewnie też upadnie.
Co Ty tu robisz w Krościenku? Choć wiem, że jesteś już jedną nogą i duszą w Zatwarnicy, chciałabym Cię zapytać o te działania społeczne dla Krościenka?
Dla Krościenka realizowałam parę lat temu projekt „Przystań nad Strwiążem”, żeby te cztery kultury pokazać. Duża tablica, która stoi przy drodze to jeden z efektów tego projektu.
Fot.14 Tablica informująca o historii i wielokulturowości Krościenka.
Dzieciaki dostały kamerę i miały nagrywać rozmowy z mieszkańcami, tworzyć kroniki reportażowe. Powstawały krótkie reportaże o historii wsi. I to nam się zbiegło z upamiętnieniem miejsca mordu Żydów z Krościenka i okolic. Było to 9 sierpnia 2012 roku. Przyjechała Helena, której matka tu się urodziła i mieszkała przed II wojną światową i opowiadała o swoich wspomnieniach. Było dwóch panów, którzy urodzili się tutaj. Było to spontaniczne spotkanie.
MK: Kto tu był podczas tego wspominania? Z lokalnej społeczności? Z gminy, z kościoła?
Nie było nikogo z gminy, ze starostwa. To było przykre. Co prawda nie mogliśmy zawiadomić wszystkich miesiąc wcześniej, bo byliśmy trochę postawieni pod ścianą. Rabin miał dwie godziny wolne i mógł przyjechać na to upamiętnienie tylko w jednym terminie. Cały czas padał deszcz. Nie mogliśmy przewieźć kamieni ciągnikiem przez rzekę, bo teren jest podmokły, trudno było umocować tę macewę. Akcja była szybka, spontaniczna. Pomagała nam Fundacja Pamięć Która Trwa. Ufundowała macewę. Były dzieci, młodzież. Oni pomagali przy sprzątaniu, grabili. Było około 40 osób. Nie jest to dużo w skali wsi, ale też nie wszyscy są aktywni i ambitni.
Fot.15 Prace przy oznaczeniu miejsca mordu Żydów z Krościenka.
Potem było duże spotkanie – uroczystość upamiętnienia mogiły. Udało mi się zaprosić naczelnego rabina Polski, lokalnego proboszcza – księdza rzymsko-katolickiego, księdza greko-katolickiego. Na początku nie wiedzieli, jak się odnaleźć i rabin zrobił pierwszy krok, dał znak, aby stanęli razem. Modlili się każdy w swoim obrządku. I wtedy, w tym momencie wszystko ze mnie spłynęło, całe to napięcie związane z przygotowaniem…
Poczułaś, że to było dobre..
Tak.
A jak to komentowano potem?
Nie pojawiła się żadna wzmianka w gazecie lokalnej. Tak jakby zostało to wydarzenie wyciszone.
A jak przyjęli to mieszkańcy?
Nie wiem. Natomiast mocno to przeżyły dzieci. One układały kamienie na mogile, robiły porządek. Dzieci recytowały wiersze, zapalały znicze. Teraz też tam ktoś przychodzi, zapala znicze.
To taka prawdziwa lekcja historii, prawda?
Widziałam to po swoim synu, że on to bardzo przeżywał, że to dla Niego wyjątkowe, ważne, inne doświadczenie.
Nigdy by tego nie przeczytał w książce…
Nigdy…
Fot. 16 Uroczystość upamiętnienia zbiorowej mogiły Żydów z Krościenka.
PRZYSZŁOŚĆ
Skąd Ty czerpiesz siłę i nadzieję do tych działań?
Nie wiem, z Bieszczad chyba, z powietrza? Jak każdy człowiek mam swoje załamania. Ale staram się coś robić, coś pisać na ten temat. Zresztą wszystko co piszę jest związane z Bieszczadami i związane z kulturowością. Jest też związane z Drohobyczem – to drugie miejsce dla mnie ważne, które lubię, ze względu na Schulza. Może nie czuję się ambasadorem Bieszczad, ale te Bieszczady są we mnie. Podczas spotkania w Zatwarnicy w Kinie Końkret, jakiś chłopak mówił ciągle, że ja jestem obca, że nie jestem stąd, a mam tylko ciekawe pomysły. Ale ja nie czuję się obca w żadnym miejscu w Bieszczadach, ani w Cisnej, ani w Baligrodzie. Ja jestem stąd.
W zeszłym roku powstał pomysł tworzenia questów o wielokulturowości, żeby każdy quest niósł nośnik tej historii, bo Stowarzyszenie nie stać na przewodnik. To kolejny element układanki. Powoli mur pęka i to idzie w świat.
Fot. 17 i 18 Cztery kultury – cztery ulotki questowe wydane przez Stowarzyszenie Bieszczadzka Przestrzeń Kulturowa
A 2 lata temu powstał pomysł stworzenia konkursu literackiego „Bieszczady między wersami” w kategorii proza i poezja i w dwóch kategoriach wiekowych. 2 lata temu finansowaliśmy to z Programu „Działaj Lokalnie”, aby były finanse na nagrody. W zeszłym roku bezprojektowo, tzn. z własnych środków robiło to Stowarzyszenie Bieszczadzka Przestrzeń Kulturowa. Konkurs chcemy kontynuować. Coraz więcej ludzi się w to angażuje, przychodzi. I wokół tego konkursu powstał kolejny konkurs „Bieszczadzki Turniej Jednego Wiersza”. W tym roku z miejsca wystartowało w tym konkursie 14 osób! Część tych zgłoszeń to niesamowity potencjał, tylko brakuje im szlifu, warsztatu, technicznego przemyślenia. Napisałam projekt do Urzędu Marszałkowskiego na warsztaty z kreatywnego pisania. Ma być reportaż, proza, poezja, dramat i spotkania autorskie.
Czy Ty widzisz jakąś nadzieję, na rozwój tych wsi? Czy można to zewnętrznie stymulować? Pomagać, czy Ty masz jakiś pomysł?
Gdyby mocno promować dziedzictwo przyrodniczo-kulturowe, tylko mądrze, nie na zasadzie turystycznego przemiału, ale wyjątkowości tego terenu… Tylko mamy duży problem – społeczeństwo jest obywatelsko nie rozwinięte, nieuświadomione, czekające, bierne: „ nam się należy, nie musimy nic od siebie”. To jest trudne pytanie. Trzeba mieć pomysł, wiarę i kochać te Bieszczady.
Są miejscowości, które turystycznie się mocno rozwijają, tworzą ścieżki spacerowe po wsiach, np. w Dźwiniaczu, w Łodynie, w Zatwarnicy. Nie podoba mi się, kiedy w Bieszczadach robi się podobne święta, miodu, mleka, itd. Grają na nich te same zespoły, są podobne stoiska. Nie ma czegoś oryginalnego. Wyjątkiem jest Kiermasz Bojkowski w Zatwarnicy, organizowany w sierpniu każdego roku. Prowadzący są ubrani w bojkowskie stroje. http://www.bieszczady.pl/Kiermasz_Bojkowski_w_Zatwarnicy?newsID=5819
Kiermasz jest kameralny, widzisz prowadzących w koszulach bojkowskich, możesz wejść do chaty bojkowskiej, obejrzeć Ekomuzeum. To organizuje stowarzyszenie, które zajęło się zdobywaniem środków dla lokalnej szkoły. Podczas imprezy nie ma sceny stricte, oddzielonej. Wszystko się dzieje blisko. Wszędzie możesz zajrzeć. Któregoś roku były np. warsztaty z erudycji, z opowieści żywych. Jakiś bajarz przez 20 minut opowiadał o wszystkim i o niczym.
A czy budzenie obywatelskie nie powinno być zadaniem edukacyjnym współczesnej szkoły? Widzę, że w tym modelu nauczania nie ma takiego tematu współpracy na rzecz społeczności lokalnej, realizacji z dziećmi wspólnych inicjatyw, w zespołach. Raczej ciągle jest nauka współzawodnictwa.
Jeśli chodzi o edukację obywatelską to zwykle ogranicza się ona do organizacji dnia patrona szkoły. Nie uczy się dzieci świadomości historycznej, nie uczy się regionalnej kultury, historii. Nauczyciele są sami niewyedukowani. Obserwuje jak szkoły między sobą konkurują, zamiast współpracować.
***
Jolanta Jarecka – poetka, pisarka, rękodzielniczka, animatorka kultury i działaczka społeczna. Absolwentka Uniwersytetu Jagielońskiego – ukończyła studia polonistyczne, pedagogiczne, historyczne oraz Studium Literacko-Artystyczne w Krakowie. Nauczycielka języka polskiego, angielskiego, historii, prowadziła kółko teatralne w Szkole Podstawowej w Łodynie koło Ustrzyk Dolnych. Współzałożycielka Stowarzyszenia Bieszczadzka Przestrzeń Kulturowa. Mieszkanka Krościenka i od niedawna Zatwarnicy, gdzie wraz z mężem Robertem założyła bieszczadzkie Kino Końkret.
***
Fotografie 1-14 – Monika Kaczmaryk
Fotografie 15,16 i 17 – Archiwum Joli Jareckiej