Zgodnie z encyklopedycznym zapisem agroturystyka to forma wypoczynku w warunkach zbliżonych do wiejskich. Może być połączona z pracą u osoby zapewniającej nocleg. Traktowana jako alternatywne źródło dochodu mieszkańców wsi.
Jak głosi Wikipedia, taka forma turystyki obejmuje różnego rodzaju usługi, począwszy od zakwaterowania, poprzez częściowe lub całodniowe posiłki, wędkarstwo i jazdę konną, po uczestnictwo w pracach gospodarskich. Polega na wykorzystaniu walorów krajobrazu wiejskiego i uatrakcyjnianiu gościom pobytu udziałem w codziennych zajęciach w gospodarstwie, w tradycyjnym rzemiośle artystycznym (np. haftowanie, szydełkowanie), w obrzędach ludowych oraz w przygotowywaniu potraw regionalnych, połączonym z wypiekiem chleba, wyrobem serów lub wędlin.
Agroturystyka – pojęcie wypaczone
Z tak wyidealizowanym wizerunkiem dzisiejsza agroturystyka ma niewiele wspólnego:
– Znaczenie słowa „agroturystyka” zostało tak rozmyte i wypaczone, że nawet w miasteczkach pseudo przedsiębiorcy chwytają na ten haczyk nieświadomych turystów – pisze w internetowym komentarzu Henryk Tokarski, członek grupy „Działamy Dla Wsi”.
– Natomiast na terenach wiejskich „nowowiejscy” ze stolicy i innych miast, budują góralskie chaty pod szyldem agroturystyki. Nad morze przewożą tradycyjne stodoły z Podlasia, przerabiane na pensjonaty – także pod szyldem agroturystyki. Często projektując atrakcje turystyczne dla podobnych obiektów namawiam na wprowadzenie lokalnych tradycji do oferty. Początkowo spotykam się z pukaniem w czoło, dopiero kiedy wyłożę szczegółowy plan działania i zakładane korzyści z tego lokalnego dziedzictwa… ludzie otwierają oczy.
Tu chciałbym zaznaczyć że istnieje też duża grupa gospodarzy działająca zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Nie przekształcają na siłę dawnych obiektów na amerykańskie rancza, a utrzymują je w klimacie środowiska. I chwała im za to. Niestety prawo, administracja i samorządy, nie widząc korzyści dla siebie, temat zostawiają naturze, a ta już wie jak sobie z tym poradzić…
Wypacykowane karton gipsy i meble z wystawek
– Dlaczego tak wiele gospodarstw agroturystycznych prowadzonych zgodnie z założeniami, przez rolników jako metoda na poprawienie domowego budżetu upadło?
Sądzę, że to kwestia zderzenia się zupełnie różnych mentalności, różnych potrzeb i oczekiwań – tłumaczy Jan Szymon Głowacz, także członek facebookowej grupy „Działamy Dla Wsi”.
– Bywałem w różnych gospodarstwach agroturystycznych, gdzie nie szukałem atrakcji, a raczej bazy noclegowej. Ale zapoznałem się z częstym standardem, na który składały się: meble z wystawek, obowiązkowo telewizor, wypacykowane kartongipsy z jaskrawym, akrylowym wykończeniem.
Poza kwestią aranżacji wnętrz dystansować do współczesnej agroturystyki mogą trudne do zniesienia „aromaty”.
– Co innego zapach tradycyjnej obórki z dwiema krowami, a co innego smród obory, gdzie na kiszonce stoi 100 sztuk bydła, albo 200 tuczników na kukurydzy i soi… – obrazowo wyjaśnia Jan Szymon Głowacz.
– Przyjeżdża „nowowiejski” , co ma w pamięci „Samych swoich”, albo „Chłopów” czy „Wesele” i szuka takiej właśnie wsi. Tymczasem jego wyobrażenie rozbija się o mur ustawiony ze słomianych bali owiniętych folią. Obawiam się, że zbyt często poszukujemy we wsi czegoś, czego już dawno tam nie ma.
Druga strona medalu
Wiele zależy jednak chyba od samych agroturystów. Nie chcą już spać na sianie, ani pić mleka prosto od krowy, a już w ogóle nie garną się do pomocy przy gospodarskich pracach – co jeszcze nie tak dawno było absolutnie trendy. Dziś chcemy mieć dostęp do Internetu i kablówki, chcemy też wygodnie spać i przyzwoicie zjeść. A wszystko to sprawia, że gospodarze muszą być coraz bardziej elastyczni, w przeciwnym razie nic nie zarobią.
Katarzyna Bartel przez 9 lat prowadziła gospodarstwo agroturystyczne. Niedawno zrezygnowała, bo dochody z tego miała mizerne.
– Zawsze się pocieszałam, że w następnym roku przestanę już inwestować w rozbudowę bazy noclegowej i wreszcie będę miała coś dla siebie. Ale to jest studnia bez dna, wczasowicze są coraz bardzie wymagający. Teraz każdy chce mieć na przykład łazienkę z prysznicem w pokoju. Lubię obcować z ludźmi i długo biłam się z myślami, co dalej z tą agroturystyką robić. Wspólnie z mężem zadecydowaliśmy, że zmienimy nieco profil naszej działalności. Wzięliśmy kredyt i postawiliśmy niedużą salę bankietową. Teraz obsługujemy przyjęcia okolicznościowe, a naszą specjalnością są wesela.
A jednak są takie miejsca…
– Osiadając na wsi wiedzieliśmy, że chcemy prowadzić agroturystykę w zgodzie z wytycznymi i standardami turystyki wiejskiej. Dom w którym mieszkają gospodarze z pokojami dla miastowych . Bez mylenia pojęć bez robienia z domu pensjonatu, czy hotelu. I tego się trzymamy. Mamy kuchnię, w której moja żonka krząta się i gotuje z tego wszystkiego, co urośnie u nas lub u sąsiadów. Są jajka od naszych kurek, mleko od krowy sąsiadki, latem owoce z sadu i lasu, swojskie jadło, swojski klimat – wylicza Marcin Kurnik, gospodarz Dobrego Miejsca w Alfredówce.
– Tak zrozumieliśmy agroturystykę i taką praktykujemy na co dzień, takich też mamy gości. Oczywiście zdarza się co jakiś czas telefon z zapytaniem o łazienkę w pokoju, o wi-fi w łazience, o ilość kanałów TV i ilość odbiorników, o basen, saunę, kort tenisowy. Mamy to wszystko we wsi, albo w pobliskim miasteczku – u nas turysta odnajdzie spokój i bezpośredni kontakt z nami i przyrodą. Proszę mi wierzyć, takich agroturystów wciąż jest wielu.
***