Najważniejszy jest gospodarz! O tym, jak odróżnić agroturystykę od kwatery na wsi

16

Z Romanem Glapiakiem – właścicielem agroturystycznego gospodarstwa „U Flika” koło Ustrzyk Dolnych, rozmawia Monika Kaczmaryk. 

M.K.: Jesteśmy w Dźwiniaczu na Podkarpaciu. Co to za miejscowość? Kto tu mieszka? Z czego się utrzymują mieszkańcy Dźwiniacza?

Roman Glapiak (R.G.): Dźwiniacz Dolny to wieś lokowana na prawie wołoskim w 1538 r. przez Piotra Kmitę na terenach królewskich. Ale to bardzo dalekie czasy. Przed II wojną światową mieszkali tu Polacy, Żydzi i Rusini, a wieś liczyła 960 mieszkańców i 119 numerów domów. Tak wynika ze spisu rolnego z 1938 roku. Kserokopię ostatniej strony tego dokumentu wraz pieczęcią wójta otrzymałem od historyka, pracownika Filii Polskiej Akademii Nauk w Ustrzykach Dolnych.

Po II wojnie światowej 12 maja 1946 wieś została całkowicie zlikwidowana. Stało się to rok wcześniej niż Akcja Wisła, która była w 1947 roku. A to dlatego, że przez wieś przebiegała granica między Polską a Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich. Sowieci nie życzyli sobie, by tu, blisko granicy po stronie polskiej ktoś mieszkał. W związku z powyższym wieś przestała istnieć, a wszystkie budynki  oprócz cerkwi zostały rozebrane lub spalone. Taki stan zastali przesiedleńcy, którzy przyjechali do sąsiedniej wsi Łodyna z Sokala (obecnie na Ukrainie) w 1951 roku, w ramach tzw. Akcji H- T.  W latach 1958-59 w ramach rządowego programu zasiedlania Bieszczad zaludniono tę wieś osadnikami z Zamojszczyzny i z Lubelszczyzny oraz okolic Jasła.

17

Fot. Odtworzone przez właściela gospodarstwa „U Flika” słupy graniczne, które dzieliły wieś Dźwiniacz na część należącą do Polski i do ZSRR.

W latach 50. zlikwidowano naszą cerkiew w Dźwiniaczu. Ówczesne władze polityczne Gromadzkiej Rady Narodowej z Ustrzyk Dolnych – namówiły mieszkańców Łodyny na założenie Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej. Mieszkańcy tej wsi dostali zgodę pierwszego sekretarza gromadzkiej rady na rozebranie cerkwi w Dźwiniaczu i w 1952 roku ci nowi przybysze – przesiedleńcy, tę cerkiew rozebrali na potrzeby budowy budynków gospodarczych.

Dźwiniacz Dolny – to typowo rolnicza wieś, w tej chwili z rolnictwa utrzymuje się 8 gospodarstw produkcyjnych oraz parę produkujących na własne potrzeby, w tym gospodarstwa agroturystyczne. Wieś długo była bez dobrej drogi dojazdowej, dopiero w latach 70. zbudowano utwardzoną drogę, którą przebudowano w ubiegłym roku. Tak pokrótce wygląda historia Dźwiniacza.

9
Fot. Gospodarstwo „U Flika” z lotu ptaka. 

Do mojego gospodarstwa oprócz turystów z Polski i z zagranicy, przyjeżdżają ludzie wysiedleni w 1946 roku do Związku Radzieckiego. Mieszkańców tych wywieziono do Doniecka i Odessy, tam gdzie jest teraz wojenna zawierucha. Bywali u mnie starzy ludzie ze swoimi dziećmi i wnukami. Chcieli odwiedzić miejsce swojego urodzenia i  pochodzenia. W ubiegłym roku w moim gospodarstwie była babcia, córka i wnuczka z Doniecka. Na drugi dzień przy śniadaniu, starsza pani mówi do mnie, że ona tu, w tym miejscu gdzie jest – mieszkała i że ma na to dokumenty!

Rzeczywiście posiadała akty notarialne i pozwoliła mi je skopiować. Prosiłem, by potwierdziła, gdzie i co było. Nie poznała co prawda lipy, która kiedyś stała w sadzie sąsiada (ogromna lipa na podwórku jest obecnie pomnikiem przyrody, ustanowionym z inicjatywy pana Romana), wskazała gdzie była piwnica, gdzie studnia.  Chciała iść nad riczkę, ale nie mogła jej rozpoznać! Mówiła, że to nie riczka, to patok, i że las priszoł  do sieła, bo kiedyś pola wokół wsi były uprawiane. Miała bardzo dobrą pamięć, albo musieli w domu dużo rozmawiać na ten temat, bo nie mogli się pogodzić z wysiedleniem i cały czas tym żyli. Jak wyjeżdżała stąd miała tylko 9 lat. Podała mi 70 nazwisk mieszkańców Dźwiniacza, samych Rusinów i 4 Żydów. Co dziwne – nie podała ani jednego nazwiska polskiego.

Pracowników zatrudnionych w tutejszym kopalnictwie naftowym, w  Kopalni Łodyna oraz Rafinerii w Ustrzykach Dolnych wywieziono do Borysławia (ok. 100 km stąd na Ukrainie). Przyjechali oni kiedyś do Dźwiniacza i Ustrzyk Dolnych na zorganizowaną dla nich, tzw. Watrę Bojkowską, ale później już tych spotkań nie kontynuowano.

Nasza wieś była wsią osadniczą i tak zostało do dziś. Tu w wiosce jest bardzo dużo ludzi z całej Polski: reprezentowane są Katowice, Poznań, Szczecin, Kraków i Warszawa! Ci pierwsi osadnicy- rolnicy  z Lubelszczyzny szybko stąd wyjechali, bo nie potrafili gospodarować na tych trudnych, ubogich ziemiach, wynieśli się w okolice Przemyśla, gdzie jest lepsza ziemia i  płasko.

M.K.: A jakie są Pana korzenie?

R.G.: Jestem z Poznania. Przyjechałem na wczasy z rodziną do Polańczyka. Tak mi się spodobało, że „wczasuję się” do dzisiaj!  Wcześniej kupiłem tu działkę i wybudowałem dom. Wprowadziłem się do niego i zamieszkałem w Dźwiniaczu we wrześniu w 1987 roku.

M.K.: Skąd pomysł na tę agroturystykę?

R.G.: W latach 90-tych w mediach zaczęto dużo mówić o agroturystyce. Całe piętro naszego domu było niewykorzystane, miało być dla dzieci jak dorosną.  Pomyślałem, trzeba wykorzystać ten dom,  zaadoptuje to piętro i tak się stało. Poszedłem na emeryturę w 1995 roku i zająłem się agroturystyką.

W 1996 roku przyjąłem pierwszych gości i przystąpiłem do Stowarzyszenia Agroturystyczne Galicyjskie Gospodarstwa Gościnne z siedzibą w Krakowie, Oddział w Lesku. Od 1998 roku byłem już wiceprezesem Stowarzyszenia, które odłączyło się od Krakowa i przyjęło nazwę Stowarzyszenie Agroturystyczne Galicyjskie Gospodarstwa Gościnne – Bieszczady www.galicyjskie.pl, a od 2008 roku jestem jego prezesem. W latach rozkwitu w 2001-2002 – Stowarzyszenie miało 270 członków. Teraz mamy o 100 członków mniej.

M.K.: A dlaczego jest ich mniej, co się stało?

R.G.: Przyczyn i powodów jest wiele. Od zajmowania wynajmowanych pokoi przez dorastające dzieci po naturalne starzenie się kwaterodawców.

Ale też prawdziwych gospodarstw agroturystycznych jest coraz mniej. Ten termin został w Polsce wypaczony. Wiele z nich powinno się nazywać inaczej, tzn. nie agroturystyka – tylko kwatera na wsi.  Jestem inspektorem kategoryzacyjnym Wiejskiej Bazy Noclegowej Polskiej Federacji Turystyki Wiejskiej „Gospodarstwa Gościnne”. Oceniając kwaterę przyznajemy słoneczka, które odpowiadają gwiazdkom hotelowym. W 2012 roku w nowym systemie kategoryzacji powstał podział na „kwaterę na wsi” i „kwaterę u rolnika”, żeby wyróżnić „prawdziwą” agroturystykę. Podobnie jest w wielu innych krajach europejskich. Kwatera u rolnika to prawdziwe agroturystyczne gospodarstwo, gdzie są zwierzęta, może to być gospodarstwo rybackie, mogą to być uprawy. Krótko mówiąc czynne gospodarstwo rolne.

8

Nowych obiektów turystycznych na wsi narosło nam jak grzybów po deszczu, ale wiele z nich nie ma nic wspólnego z agroturystyką. Gospodarz powinien przebywać z gośćmi, rozmawiać z nimi, podpowiadać, co i gdzie mogą zobaczyć, a nawet sam ich tam zaprowadzić, pokazać i opowiedzieć. Ten kontakt między gospodarzem a turystą jest bardzo potrzebny i ważny!

A co się dzieje w tych nowych obiektach? Niestety, często jest tak, że np. właściciel mieszka w Warszawie i turysta w ogóle nie spotyka właściciela. To nie jest agroturystyka!  Niestety nie ma definicji agroturystyki, nigdzie w ustawie nie jest podane, co to agroturystyka, znajdujemy się w grupie tzw. inne obiekty.

MK.: Gdyby Pan mógł to jeszcze raz powtórzyć? Prowadzenie agroturystyki – jakie to ma konsekwencje podatkowe, formalne?

R.G.: Jeśli kwaterodawca chce wynajmować pokoje dla turystów  – musi to zgłosić do gminy. Jeśli wynajmuje więcej pokoi niż 5, bądź domki – to musi prowadzić działalność gospodarczą – na zasadach ogólnych, ryczałtu lub karty podatkowej.

Minimalne wymagania co do wyposażenia dla innych obiektów (obowiązujący wszystkie obiekty już na etapie rozpoczynania działalności), zawarte są w załączniku nr 7 do Rozporządzenia Ministra Gospodarki i Pracy z 19 sierpnia 2004 (Dz.U. z 2004 r. nr 188, poz. 1945).

Każdy kwaterodawca może sprawdzić swój obiekt, czy spełnia wymogi kategoryzacyjne Wiejskiej Bazy Noclegowej na stronie internetowej Polskiej Federacji Turystyki Wiejskiej „Gospodarstwa Gościnne” www.pftw.pl    

MK.: Tu w Dźwiniaczu jest więcej gospodarstw agroturystycznych, a przy wjeździe do wsi jest tablica Dźwiniacz – wioska agroturystyczna…

R.G.: Byłem pierwszym właścicielem kwatery agroturystycznej w Dźwiniaczu, spośród ośmiu, które teraz istnieją. Kiedyś jako Koło Gminne Stowarzyszenia Galicyjskich Gospodarstw Gościnnych – Bieszczady zorganizowaliśmy drzwi otwarte dla dziennikarzy we wsi, więc postawiłem tablicę: „Dźwiniacz Dolny wieś Agroturystyczna”. Postawiłem i mam teraz problem, bo trzeba tę tablicę co jakiś czas konserwować, odnawiać, więc muszę to robić sam. Ale mniejsza o to!

22
Fot. Tablica umieszczona przez pana Romana Glapiaka tuż przy wjeździe do wsi Dźwiniacz.

Wracając do tej malejącej liczby kwater agroturystycznych, powiedziałem Pani, że z 270 zostało 170. Stało się tak też dlatego, że ci, którzy zakładali agroturystykę byli ludźmi dojrzałymi, dzieci im podrosły, pożeniły się i trzeba im było dać pokoje, więc starsi likwidowali agroturystykę. Natomiast młodzi wyjechali za chlebem. Zostali starzy ludzie, którzy nie dają sobie rady. Ja też chcę sprzedać moje gospodarstwo – jestem sam, sam gotuję turystom, sąsiadka przygotowuje pokoje. Mam zwierzęta – mini ZOO i 12 hektarów ziemi, użytki zielone i poletko, gdzie sieję  wszystkie gatunki zbóż. Prowadzę Zagrodę Edukacyjną, uczę dzieci i młodzież tradycyjnego wypieku chleba, filcowania wełny i czerpania papieru.

M.K.: Czy właściciele kwater współpracują ze sobą?

R.G.: To jest właśnie dość kłopotliwe.  Np. przyjechała tu dziewczyna z miasta, z wykształceniem i jestem pełen podziwu dla niej, jak wpisała się w wieś. Ja współpracuję tylko z tym jej gospodarstwem, wzajemnie podsyłamy sobie turystów. Inni – trochę się zamknęli. Nie chodzi tu o zawiść, jak wyjdę z jakąś inicjatywą – zawsze się włączą! Jednak marketingu trzeba pilnować, pocztę trzeba odebrać rano i wieczorem, trzeba mieć stronę internetową. Niektórzy tego nie rozumieją! Reklamy ludzie nie prowadzą. Teraz napisałem dwa projekty: na zorganizowanie w Dźwiniaczu w świetlicy Ośrodka Edukacji Przyrodniczej i na Przyrodniczą Ścieżkę Edukacyjną do rezerwatu cisów oraz projekt na I Bieszczadzkie warsztaty trombitów.

M.K.: A kto to będzie robił?

R.G.: A kto?!

M.K.: Pan?

R.G.: No tak. Będzie stanowisko storczyka, olchy kosej, punkt widokowy, wchodząc w las – buczyna karpacka, rezerwat cisów. Na szczycie będzie panorama z zaznaczonymi szczytami, żeby można było podziwiać Góry Słonne, a z drugiej strony – Połoniny (40 km w linii prostej). Obok świetlicy wiejskiej skąd prowadzi szlak, powstanie wiata, gdzie będzie można odpocząć, porozmawiać i rozpalić ognisko.

M.K.: A co to jest Hołe, bo tak się nazywa Wasze Ekomuzeum w Dźwiniaczu?

R.G.: Hołe to gołe – tak nazywało się miejsce, gdzie rozpoczyna się Ekomezuem Hołe, ktore obejmuje walory przyrodnicze, m.in. rezerwat Cisów, kulturowe – imprezę cykliczną, którą tu organizuje czyli Święto Chleba, cerkwie, fortyfikacje ziemne z XVIII wieku itd.

M.K.: Skąd się bierze taka wielka chęć w człowieku – pomimo obiektywnych trudności i przeszkód – żeby ratować dziedzictwo wsi?

R.G.: Jak tu przyjechałem to spostrzegłem, że tutejsi mieszkańcy np. nie widzieli Połonin. To ja ich woziłem na te Połoniny. Ktoś, jak się tu urodził, to myśli tak: po co mam iść na górę, skoro widzę ją codziennie? Mieszkańcy nie dostrzegają pewnych rzeczy. Jak przyjechałem do Ustrzyk Dolnych wybrałem Dźwiniacz Dolny ze względu na wyjątkowe położenie wsi. Zainteresowałem się historią tej miejscowości oraz okolicznych wiosek, no i wciągnęło mnie.

Na przykład odtworzyłem słup graniczny polski i radziecki, żeby pokazać, gdzie biegła granica państwa jeszcze w 1951 roku (akurat przez wieś Dźwiniacz). Na słupach umieściłem godła polskie i radzieckie, postawiłem budkę wartowniczkę. Dźwiniacz Dolny był po polskiej stronie, ale u sąsiada, tam gdzie stoją te postawione przeze mnie słupy graniczne – był już Związek Radziecki.

Na Święto Chleba stawiam szlaban przy tych słupach granicznych i żołnierzy, którzy dają gościom przyjeżdżającym na imprezę przepustki (wizytówki z programem imprezy). Niedawno może 3- 4 lata temu skontaktował się ze mną pasjonat ze Szczecina, który interesuje się granicami Polski jeszcze pod zaborami. Przesłał mi mapkę, gdzie stały słupy graniczne, a podczas wizyty w Bieszczadach, przywiózł mi tabliczki z numerami słupów.

2
Fot. Żołnierz – aktor, który podczas Święta Chleba w Dźwiniaczu rozdaje przy historycznym słupie granicznym przepustki z programem imprezy.

W tym roku organizuję ostatnie Święto Chleba, już po raz pietnasty. Złożyłem wniosek o dofinansowanie do FIO, gdzie jednym z działań będzie organizacja tej imprezy, ale w tym roku wszyscy piszą do FIO i może być to trudne.

Organizuję też warsztaty dla dorosłych: tradycyjnego pieczenia chleba, czerpania papieru oraz filcowania wełny. Jak jest zapotrzebowanie, to zapraszam znajomych z kołem garncarskim, z wikliną, rzeźbami, czy malowaniem na szkle itp. W warsztatach powinno być co najmniej 10 osób, lecz nie więcej niż 20-25 uczestników. Warsztat chleba kosztuje od 300 złotych. Rozpalamy duży, wolno stojący piec, przygotowujemy ciasto, formujemy bochenki, pieczemy chleb na liściu chrzanu i kapusty. Po upieczeniu jest degustacja chleba ze smalcem, masłem, napoje zimne, herbata, kawy prawdziwa i zbożowa. Pozostały chleb uczestnicy warsztatów zabierają do domu.

M.K.: Czy może Pan to robić legalnie? Jako właściciel agroturystyki?

R.G.: Niestety, na dzień dzisiejszy musi to być działalność gospodarcza. Chleba nie robię na sprzedaż. Piec stoi pod wiatą, nie ma możliwości położenia płytek na ścianach, bo tych ścian po prostu przy nim nie ma. Od 8 lat są próby wprowadzenia przepisów pozwalających na sprzedaż produktów przetworzonych we własnym gospodarstwie tzw. sprzedaż bezpośrednia, ale nikt nie może się przebić przez gąszcz przepisów. Pierwsza senacka inicjatywa dotycząca sprzedaży bezpośredniej była prosta. Mówiła, że do 5 tys. można było sprzedawać bez podatku, a powyżej – trzeba zapłacić podatek. Po konsultacjach trafiła do Ministerstwa Finansów i jest tam do dzisiaj! Utknęła.

6Fot. Chlep karpacki wypiekany na liściu kapusty i chrzanu w gospodarstwie agroturystycznym „U Flika”.

Drugą inicjatywę rozpoczęła 2 lata temu Fundacja Partnerstwo dla Środowiska z Krakowa www.fpds.pl, przygotowała swoją propozycję, która mówiła m.in., że rolnik produkujący zboże może część tego zboża przeznaczyć na wypiek chleba do sprzedaży, zmielić sobie na mąkę i wypiec chleb. Podobnie z serami dojrzewającymi, twarogiem, masłem – do tego musi hodować oczywiście krowę. Nie wiem, co dalej się stało z tą inicjatywą?

Trzecią inicjatywą jest aktualnie inicjatywa rządowa z ramienia PSL i  Ministerstwa Rolnictwa. Z tego co wiem, projekt ustawy jest w fazie uzgodnień międzyresortowych. Według mojej oceny jeśli nie wprowadzą nowych przepisów przed wyborami w tym roku, to chyba się tej ustawy nie doczekamy!!!

Paradoksem jest to, że Ministerstwo Rolnictwa promuje zdrową żywność, organizuje konkursy na produkty regionalne, a wytwarzanie ich i sprzedaż w świetle prawa jest nielegalna.

M.K.: A czy zgodnie z tą ustawą będzie można sprzedawać legalnie ciasta, torty?

R.G.: Torty to raczej nie, bo to nie jest produkt tradycyjny, to raczej produkt XX wieku, a nawet drugiej jego połowy. Natomiast pierniki, placki, drożdżowe, na sodzie (bo proszek później został wymyślony) – myślę, że te ciasta będzie można sprzedawać.

M.K.: Rozumiem, że będzie można sprzedawać jedynie produkty tradycyjne?

R.G.: Tak, ale myślę, że nie tylko.  Ja się dziwię, że sprawa sprzedaży bezpośredniej nie została w Polsce jeszcze uregulowana. Jak już wspominałem, tak wiele się mówi o żywności zdrowej, tradycyjnej, chwali się nią Ministerstwo Rolnictwa na zewnątrz, a nie można tego praktycznie produkować! Druga rzecz – wiele osób z Kół Gospodyń Wiejskich w Polsce zajmuje się produkcją wyrobów tradycyjnych, a państwo nic z tego nie ma.

Dziwię się Ministerstwu Finansów. Przecież cała Europa to robi: Niemcy, Włochy, Hiszpania, Francja, Szwajcaria itd. Rolnicy w tych krajach posiadają kasę fiskalną i odprowadzają podatek od sprzedaży bez konieczności prowadzenia działalności gospodarczej.

M.K.: Pan patrzy na to wszystko trochę z dystansem, ale też tkwi na wsi i próbuje tutaj tak wiele zmienić. Jaki Pan ma pomysł na polską wieś? Miasta przecież wszystkich nie zmieszczą, ani zagranica.

R.G.: No tak. Mówi się, że rolnicy mają przywileje. Ale rolnik 24 godziny musi być na miejscu, nie ma urlopu, wakacji, więc o jakich przywilejach mówimy – że dostaje dopłaty? Tu też mam uwagę – powinny być dopłaty do produkcji. Sprzedajesz, dostajesz, byłoby to uczciwe. Czy ja bym dostał? Pewnie nie! Mam zwierzęta, ale nie mam produkcji towarów rolnych. Dopłaty dostają często ci, którzy nawet nie wiedzą dokładnie, gdzie są ich pola.

Mam swoją filozofię jeśli chodzi o wieś. Bezrobocie w Polsce jest fikcją. Szukam do pomocy osób w lecie – i trudno je znaleźć! Pola leżą odłogiem, a mieszkańcy idą do opieki społecznej. Jak byłem chłopcem, to mieszkańcy wsi paśli krowy na rowach, teraz pola leżą odłogiem. Krowa to przecież żywicielka rodziny! Mieliby masło, mleko, tylko chleba by brakowało. A teraz lepiej iść po zasiłek.

Około 15 lat temu był projekt rządowy – opieka społeczna dała byłym pracownikom PGR-u na rodzinę krowę, pod warunkiem, że tę krowę będą trzymać przez rok, by krowa dała cielę. I potem mieli to cielę oddać do skupu żywca. Gdyby był wymóg, że 4 cielęta, to trzymaliby tę krowę przez 4 lata, ale takiego wymogu nie było, więc sprzedawali cielę i krowę i znowu szli po zasiłek.

Jak zmienić mentalność ludzi – nie wiem? Państwo jest zbyt opiekuńcze, nie twierdzę, że nie ma ludzi, którzy naprawdę potrzebują pomocy. Ale trzeba jakoś trafić do mentalności ludzi. Trzeba oczywiście pamiętać, są też tacy, którzy nigdy nie pójdą po pomoc, choć jest im ciężko. Moja mama nie pracowała, rodzina składała się z 10 osób, ojciec rano wychodził do pracy, wracał w nocy i do opieki społecznej nigdy nie wyciągali ręki. Kto chce, to jest zaradny. Ale wielu woli siedzieć przed telewizorem i pójść po zasiłek.

Polska wieś, nie jest już zacofana. Ale np. u nas w Bieszczadach nie ma pracy. Gdyby na tej Ukrainie się uspokoiło, tam na wschodzie, gdyby Ukraina weszła do Unii Europejskiej, to środek Europy by się przesunął i być może zachód zacząłby inwestować na naszym terenie (ścianie wschodniej), żeby towary sprzedawać na tak ogromnym rynku.

M.K.: Dlatego szkoda, że ta sprzedaż bezpośrednia nie jest uregulowana w Polsce, zwłaszcza, że mamy tak wiele drobnych gospodarstw rolnych, które mogłyby produkować i sprzedawać.

R.G.:  Ktoś ma kozy i robi sery – nie może ich sprzedawać ze swojego gospodarstwa. W ubiegłym roku w Hoszowczyku w Bieszczadach, gdzie znajduje się największe pogłowie krów w powiecie bieszczadzkim, były prowadzone warsztaty serowarskie. Powiadomiłem sąsiadkę, pojechała i nauczyła się wytwarzać sery. Kupiła sobie sprzęt i robi sery dojrzewające, ale nie może ich legalnie sprzedawać.

M.K.: Na budynku widziałam tabliczkę, że ma Pan tutaj zagrodę edukacyjną, co to jest takiego?

R.G.: Idea utworzenia oraz początki funkcjonowania Ogólnopolskiej Sieci Zagród Edukacyjnych www.zagrodaedukacyjna.pl były możliwe dzięki projektowi realizowanemu w 2011 roku przez Centrum Doradztwa Rolniczego w Brwinowie – Oddział w  Krakowie, we współpracy z wojewódzkimi Ośrodkami Doradztwa Rolniczego na zlecenie Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Zagroda edukacyjna to przedsięwzięcie prowadzone przez mieszkańców wsi na obszarach wiejskich. Obiekt powinien posiadać zwierzęta gospodarskie albo uprawy rolnicze przeznaczone do prezentacji dla grup dzieci i młodzieży przyjmowanych w ramach programów szkolnych lub udostępniane jako atrakcja turystyczna dla rodzin z dziećmi i dorosłych podróżujących indywidualnie.

11
Fot. Zwierzęta w gospodarstwie agroturystycznym „U Flika”.

M.K.: Czy za prowadzenie takich warsztatów dla szkół może Pan otrzymywać pieniądze?

R.G.: Tak. Ale trzeba prowadzić działalność gospodarczą! Jest jeszcze coś takiego jak działalność okazjonalna, czyli targi, jarmarki. Wtedy można pobierać opłaty za warsztaty, czy za sprzedaż produktów tradycyjnych bez rejestrowania działalności gospodarczej. I chodzi o to, żeby sprzedaż okazjonalną przerobić na sprzedaż bezpośrednią. Fakt, że jeszcze nie mamy takiej możliwości prawnej, to wina urzędników. Wszędzie na świecie to jest możliwe. Będąc w Norwegii byliśmy w ośrodku, gdzie gospodarze byli ubrani w skóry, a my jedliśmy z popiołu, prosto z ogniska niby mamuta (było to mięso renifera, zapakowane w folii). Oni potrafili to super sprzedać. Był to biznes z promocją dla turystów z całego świata. Nasz Sanepid, by tego nie przepuścił.

12
Fot. Mali kuchcikowie na warsztatach pieczenia chleba „U Flika”.

 MK.: My w Polsce bardzo boimy się Sanepidu!

R.G.: Bo Sanepid tylko w Polsce jest tak rygorystyczny wobec producentów. Mieszkańcy, turyści pytają dlaczego nie mogę sprzedawać chleba? Odpowiadam,  że Sanepid nie pozwoli, bo w piecu jest popiół, wokół pieca nie ma ścian, płytek itd. I choć piec jest rozgrzany do czerwoności, ponoć jest taka bakteria, która powoduje gnicie chleba i to stanowi zagrożenie. Ale pytam, kto je chleb, który gnije?

7
Fot. Tradycyjny piec, w którym wypieka się chleb karpacki podczas warsztatów oraz podczas Święta Chleba w Dźwiniaczu.

MK.: Bo to chyba powinna być odpowiedzialność tego, który produkuje…

R.G.: Tak. Produkt najlepiej zweryfikuje rynek. Klient kupi go jeśli jest dobry, kiedy jest zły – opinia o nim dociera szybciej niż dobra promocja. Tak samo każdy obiekt przyjmujący turystę powinien należeć do jakiejś organizacji, aby dbać o jakość usług, aby można to było weryfikować. A u nas nie ma obowiązku zrzeszania się – a ja uważam, że powinien być.

MK.: Proszę opowiedzieć trochę o Święcie Chleba i o wypieku? Skąd ma Pan przepis na chleb?

R.G.: Ja piekę chleb karpacki, taki jaki tutaj wypiekano wiele lat temu na zakwasie, liściu chrzanu i kapusty. Pierwszy wypiek wspólnie z sąsiadką, która jeszcze piekła chleb w domu, zrobiłem w 2000 roku. Co do Święta Chleba to początki były kameralne, przez dwa lata podczas imprezy bywało kilkanaście osób. Od roku 2003 upubliczniłem imprezę i obecnie uczestniczy w niej około 2000 osób, występuje od 6 do 8 zespołów muzycznych, w tym zawsze dwa taneczne z Ukrainy i ze Słowacji. Pieczemy chleb już od rana w sobotę, drugą partię w niedzielę. Uczestnicy widzą cały proces technologiczny wypieku, są częstowani chlebem ze smalcem, masłem, twarogiem i ogórkiem. Podczas imprezy swoje towary prezentują i sprzedają podkarpaccy rękodzielnicy, a niektórzy wytwarzają je na miejscu.

MK.: Czy ta impreza jest wpisana do kalendarza imprez gminnych?

R.G.: Oczywiście od wielu lat. Jest również wpisana do wojewódzkiego kalendarza imprez.

M.K.: Czy dostaje Pan na ten cel jakieś dofinansowanie z gminy?

R.G.: Skąd! Raz na jubileuszowe, dziesiąte Święto Chleba dostałem 1.000 złotych. Dla uczestników to jest impreza bezpłatna, każdy może przyjść. Święto Chleba pod nazwą „Od ziarenka do bochenka” organizowałem już 14 razy. Pierwsze imprezy były finansowane z własnych środków, od 5 edycji przy współfinansowaniu Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podkarpackiego, jeden raz z Projektu Polska – Słowacja, jeden raz z FIO oraz pięć razy z Lidera+.

13Fot. Podczas Święta Chleba w gospodarstwie agroturystycznym „U Flika” występują zespoły folklorystycznych z Polski, Ukrainy i Słowacji, organizowane są wystawy i pokazy prac rękodzielników, sprzedaż produktu tradycyjnego i lokalnego.

M.K.: Jak Pan to wszystko organizuje? Musi być Pan dobrym logistykiem?

R.G.: Zaczynałem od 20, 50 ludzi, potem rosło, a później szło już z automatu. Problemów jest bez liku.  Na przykład: jak zapraszam Ukraińców, to nie mogę ich finansować z programów. Do każdej imprezy dokładam, nawet jeśli pozyskuje dofinansowanie z zewnątrz: do Lidera dokładam, do FIO dołożyłem. Córka mi kiedyś zadała pytanie: po co Ty to robisz, skoro dokładasz do tych imprez? A ja jej mówię: to jest forma reklamy! Przecież za reklamę też musiałbym zapłacić.

Poza tym, jak człowiek w coś się wciągnie i chce to robić, to nie liczy swego czasu i pieniędzy, które wydaje na przejazdy, telefony czy poczęstunek zespołów.

M.K.: Jaki jest koszt Święta Chleba?

R.G.: Dzisiaj to 15.000 złotych. Wynagrodzenie zespołów to 90% podanej kwoty i wynagrodzenie to idzie z roku na rok w górę. Duże miasta – mając większe środki niż gminy – psują rynek wykonawców! W trakcie Święta Chleba mam minimum 6 zespołów, więc właściwie jest to festiwal. Chleb wypieka mi zaprzyjaźniony piekarz, który robi to od czwartego święta, ja w tym czasie jestem bardzo zajęty. Wypiekamy 300 bochenków.

Ale powiem Pani, że mam kłopot, bo po raz pierwszy w zeszłym roku zbierałem chleb z podwórka. Czy było tego chleba za dużo, czy ludziom z dobrobytu poprzewracało się w głowach? Nie wiem. Czy nie ma już żadnej świętości!!! Podczas warsztatów uczę dzieci i młodzież, mówię o szacunku do chleba, jak chleb znaczono znakiem krzyża przed krojeniem, że całowało się kromkę, która upadła na ziemię. A ja tu zbierałem ten chleb po podwórzu, tego wcześniej nie było! Chleb się co prawda nie zmarnował, bo moje konie go zjadły.

18Fot. Podczas ostatniego Święta Chleba „Od Ziarenka do Bochenka” w gospodarstwie agroturystycznym „U Flika” było ponad 2000 osób.

Myślę, że obiekt agroturystyczny bez gospodarza to nie jest to! Gospodarz albo gospodyni są w nim najważniejsi!!!  Trzeba rozmawiać z gośćmi, a ja to lubię! Wszystko musi być podporządkowane pod turystów, którzy przyjeżdżają na wypoczynek. Oni są najważniejsi !!!

Bardzo dziękuję za rozmowę!

***

Autorzy zdjęć: Roman Glapiak, Arkadiusz Komski, Jacek Szarek, Ewa Bujalska.

 

Gospodarstwo Agroturystyczne ,,U Flika” w Dźwiniaczu Dolnym 13, 38-700 Ustrzyki Dolne
tel. 13 461 2560  608 626 775
e-mail:poczta@uflika.com.pl

www.uflika.com.pl ; www.zagrodakarpacka.pl

Oprócz pracy we własnym gospodarstwie, gospodarz – pan Roman Glapiak jest inicjatorem wielu działań dla wsi, zmierzających do utworzenia muzeum w przestrzeni – bez murów tzw.Ekomuzeum, które obejmuje:

– stworzenie ścieżki dydaktyczno-przyrodniczej do rezerwatu cisów ,,Cisy w Serednicy”;
– pokazanie 200 letniej lipy Pomnik Przyrody;
– pokazanie imprezy cyklicznej ,,Święto chleba” z tradycyjnym wypiekiem chleba na liściach chrzanu i kapusty;
– upamiętnienie granicy pomiędzy PRL a ZSRR, do 1951 roku przebiegającej przez wieś Dźwiniacz; (słup graniczny został wkopany 1 lipca 2002;
– uporządkowanie i zabezpieczenie starego cmentarza – cerkwiska w Dźwiniaczu Dolnym;
– udostępnienia do zwiedzania XVI-wiecznych wałów obronnych i resztek fosy pozostałych po istniejącym tu grodzisku –  wpisanych  do rejestru zabytków;
– we wsi Łodyna pokazanie cerkwi z 1863 roku – obecnie kościół katolicki;
– niedaleko kościoła kapliczka przydrożna z 1865 roku;
– utworzenie w świetlicy wiejskiej Centrum Informacyjno Dokumentacyjnego szlaku Ekomuzeum Hołe;
– zwiedzanie czynnej kopalni oleju skalnego (ropy naftowej) ze starymi urządzeniami czerpalnymi z połowy XIX wieku;
– we wsi Leszczowate pokazanie drzew pomnikowych w dawnym parku podworskim Krasińskich, gdzie przebywał Oskar Kolberg opisując Bieszczady i Ziemię Sanocką;
– cerkiew w Leszczowatym, na ścianach której znajduje się oryginalna polichromia z 1932 roku oraz rozczłonkowany ikonostas.

***

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!