Minęły czasy, kiedy dostęp do zasobów archiwów państwowych przypominał drogę przez mękę. Żeby szukać swoich korzeni nierzadko trzeba było wystarać się o specjalne pozwolenia z archiwum centralnego i przejść przez gęste sito weryfikacji. Dzisiaj procedury uproszczono do minimum, a zasoby tych instytucji dostępne są niemal dla każdego.
– Archiwa państwowe wykonały gigantyczną pracę w zakresie promocji i udostępniania swoich zbiorów materialnych. Nie jesteśmy już instytucją zamkniętą, każdy może do nas przyjść. Trafiająca do nas osoba musi dysponować dokumentem ze zdjęciem oraz dowodem tożsamości, koniecznością jest także wypełnienie prostego kwestionariusza danych osobowych. I to w zasadzie wszystko, by móc przystąpić do poszukiwań genealogicznych – mówi Krzysztof Skrzypiec z Archiwum Państwowego w Koszalinie.
Obecnie archiwa w Polsce skupiają się na procesie digitalizacji materiałów służących do badań genealogicznych. W skali kraju wydano na ten cel gigantyczne pieniądze. Od 2009 roku realizowany jest także projekt „Szukaj w archiwach”, którego założeniem jest udostępnienie jak największej ilości dokumentów on-line. To przedsięwzięcie pilotażowe, prowadzone przez dwa Archiwa Państwowe w Lublinie i Poznaniu. Tworzy się olbrzymią bazę danych, w której zawarte są informacje dotyczące opisów dokumentów dostępnych w sieci. „Szukaj w archiwach” to także portal, gdzie poza opisami przygotowanymi przez archiwistów stworzono zintegrowany system informacji archiwalnej, dzięki któremu użytkownik przekierowywany jest do konkretnych skanów dokumentów.
– Docelowo zamierzamy dojść do takiego poziomu, jaki miałem przyjemność zaobserwować na Łotwie, gdzie udało się zdigitalizować i udostępnić w internecie praktycznie wszystkie istniejące dokumenty. Są księgi metrykalne, księgi stanu cywilnego, księgi żydowskie, są również księgi miejskie. A to wszystko dostępne jedynie po zalogowaniu. Podobne wrażenie wywarły na mnie archiwa estońskie. Trzeba jednak zdać sobie sprawę z tego, że tamtejsze zbiory są nieporównywalnie mniejsze od naszych zasobów krajowych. Nie mniej jest to kierunek, w którym dążymy. Niektóre archiwa państwowe radzą sobie z tym wyzwaniem szczególnie dobrze. Wzorem jest tu placówka z Olsztyna, która niemal w całości zdigitalizowała księgi urzędów stanu cywilnego. Poddanie temu procesowi wszystkich zbiorów w kraju to niestety melodia przyszłości – opowiada Krzysztof Skrzypiec.
Póki co najlepszym sposobem dotarcia do swoich korzeni jest wizyta w czytelni akt archiwum państwowego. Dlaczego? Bo tam zatrudnieni są najlepsi specjaliści. To archiwiści, genealodzy z dużym doświadczeniem. Doskonale wiedzą jak poruszać się po zgromadzonych zasobach i z pewnością będą służyć pomocą. Samodzielne poszukiwania w zasadzie kończą się na analizie dokumentów pochodzących z konkretnych urzędów stanu cywilnego. Tymczasem te materiały nie są pełne, odpowiedzi na nurtujące pytania można także szukać w różnego rodzaju listach, wykazach, aktach podatkowych. Na podstawie takich dokumentów jesteśmy w stanie zaobserwować ruch wokół konkretnych nieruchomości, wiemy kim byli ich właściciele. A to dla kogoś, kto doszukuje się informacji o przodkach może być cennym materiałem.
– Jeszcze bardziej szczegółowym źródłem mogą być księgi gruntowe, są tam wpisane często całe rodziny. W początkowych księgach hipotecznych znajdują się zwykle dokładne imiona i nazwiska właścicieli poszczególnych gruntów, co w oczywisty sposób bardzo ułatwia poszukiwania genealogiczne. Jeżeli nie jesteśmy w posiadaniu poszukiwanych dokumentów, jesteśmy w stanie przekierować zainteresowanych na przykład do archiwów diecezjalnych. Informujemy o tym, jak dotrzeć do tego rodzaju zasobów – zapewnia archiwista z Koszalina.
Odtwarzanie przeszłości bywa bardzo kosztowne, a szczególnie wówczas, kiedy trzeba udać się na drugi koniec Polski. Drogie są przejazdy, drogie hotele… Archiwa państwowe znalazły na to doraźny sposób. Otóż za niewielką opłatą można sprowadzić konkretne dokumenty w wersji mikrofilmowej do najbliższego miejscu zamieszkania oddziału archiwum państwowego.
Poszukiwania korzeni swojej rodziny można także zlecić osobom zatrudnionym w każdej tego typu placówce. Godzina pracy archiwisty wyceniana jest obecnie na około 100 złotych. Tymczasem poprawnie przeprowadzona kwerenda trwać może nawet i kilka tygodni… Koszty urastają wówczas do monstrualnych kwot. Warto zatem wygospodarować czas na poszukiwania we własnym zakresie, przy odpowiednim przygotowaniu z pewnością przyniosą one pożądany skutek.
Bywa, że nawet niepełne zbiory zdigitalizowanych i udostępnionych w sieci dokumentów są wystarczające do utworzenia drzewa genealogicznego, sięgającego swymi korzeniami nawet początków wieku XVIII. Bez wychodzenia z domu przekonał się o tym Robert Nawrocki, na co dzień zastępca kierownika Urzędu Stanu Cywilnego w Białej (pow. wieluński).
Zaczęło się od tego, że chciał dociec jak brzmiało prawdziwe nazwisko jego pradziadka. – Skorzystałem tutaj z dwóch serwisów internetowych: www.genealodzy.pl oraz www.familysearch.org. Pierwszy z portali to witryna rodzimego pochodzenia, drugi natomiast został stworzony przez Mormonów i ma rodowód brytyjski – tłumaczy Robert Nawrocki.
– Udało mi się ustalić nie tylko rodowód pradziadka, ale i innych moich przodków, co poskutkowało zupełnie spontanicznym stworzeniem drzewa genealogicznego. Nie brakowało przy tym zaskakujących sytuacji, okazało się bowiem, że niektórzy z małżonków w mojej familii byli ze sobą spokrewnieni. Rzecz dotyczy zamierzchłej przeszłości sprzed dwustu lat. Lektura ówczesnych zapisków parafialnych jest fascynująca, ponieważ nie było jakiegoś konkretnego wzorca, formularza. Każdy akt jest inny i zawiera bardzo ciekawe informacje. Można się z nich dowiedzieć choćby o okolicznościach śmierci interesujących nas osób. Można ustalić, kto dokonał żywota pod murami karczmy, a kto utopił się w rzece. Oczywiście zdarzają się błędy, proboszczowie przypisywali różne nazwiska członkom tych samych rodzin. Często wynikało to z faktu, iż nie ewidencjonowali oni narodzin dzieci na bieżąco. A w notatkach robionych na kolanie o pomyłkę nietrudno. To z kolei narzuca konieczność interpretowania przeglądanych dokumentów, z których niejednoznacznie wynika, iż mamy do czynienia z jakimkolwiek pokrewieństwem. Kolejna trudność to bariera językowa. Od 1860 roku wszystkie akty z naszego terenu były pisane po rosyjsku, trzeba zatem w minimalnym zakresie znać ten język, by ustalić podstawowe rzeczy. Postępujący proces digitalizacji archiwalnych zasobów genealogicznych sprawia, że dostęp do informacji o naszych korzeniach stał się bardzo łatwy. Co więcej – myślę, że powoli zaczynamy mieć do czynienia z modą na tworzenie drzew genealogicznych. Ja to oczywiście popieram – kwituje Robert Nawrocki.
fot. autor
***