Żurawie zimy nie czują

Przyroda od lat płata nam figle. Kwitnąca wiosna w grudniu, siarczysta zima w kwietniu. Specjaliści od pogodowych niespodzianek stoją na stanowisku, że to wina ocieplającego się klimatu. To, co do niedawna traktowano w kategorii anomalii, obecnie staje się ugruntowaną normą. Jak choćby to, że z początkiem stycznia po rodzimych bagniskach i podmokłych polach w najlepsze paradują sobie zjawiskowe żurawie – ptaki, które dotychczas swym donośnym wrzaskiem wieszczyły wiosnę. Czyżby w ogóle nie odleciały? Czy zmieniły swoje odwieczne życiowe przyzwyczajenia?


Paweł Antoniewicz, współpracownik Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków.

Przemysław Chrzanowski: Dlaczego ptaki, które w swej naturze mają zimową migrację, nigdzie się z Polski nie ruszają?

Paweł Antoniewicz, współpracownik Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków: – Ptaki, tak jak ludzie, nie lubią się przepracowywać. Jeśli nie muszą czegoś zrobić, to tego nie robią. Jeżeli pogoda im na to pozwala, to one z ewentualnym odlotem będą zwlekać jak najdłużej. Są oczywiście gatunki, które bezapelacyjnie muszą odlecieć, mówię tu przede wszystkim o małych ptakach owadożernych. Jeżyki, jaskółki, słowiki długo nie zastanawiają się nad podróżą do tak zwanych ciepłych krajów, bo tutaj zwyczajnie nie mają co jeść. Większe ptaki, szczególnie te brodzące, nie mają kłopotów z zasobami żerowiskowymi do chwili, kiedy nie skuje ich lód. To zupełnie naturalne, że przy takich temperaturach, jakich obecnie doświadczamy, zostały z nami żurawie, łabędzie, a nawet bociany. Te ostatnie mają silny instynkt migracji i zazwyczaj jednak starają się zmieniać klimat na cieplejszy. No ale żadnym zaskoczeniem nie powinny być już na przykład czaple białe i siwe. W ich „zimowym” menu trafiają się żaby, myszy, ryby… Po co zatem odlatywać?

A gdzie zapisany w genach zew wędrówki? Gdzie naturalna konieczność przemieszczania się?

Są oczywiście takie ptaki, które idealnie wpisują się w ten tok rozumowania. Mówię o siewkowatych, które maja taką strategię, że jednorazowo przemierzają setki kilometrów. Inne podróżują na krótszych dystansach, w niektórych miejscach pozostają w dłużej, żerują, zbierają siły do kolejnych etapów swojej wędrówki.

A czy w związku z ociepleniem klimatu zmieniają się również zwyczaje ptaków, które zimowały dotychczas w Polsce?

W tej materii nic się nie zmieniło. W dalszym ciągu do nas przylatują. Trzeba jednak zaznaczyć, że jest ich w sumie niewiele. Obserwujemy jemiołuszki, myszołowy włochate i kilka innych gatunków. Wizualnie jakoś szczególnie nie odróżniają się od rodzimych zimujących gatunków, dlatego łatwo je przeoczyć.

Z pewnością trudno jednak nie zauważyć łabędzi. Te, które decydowały się na pozostanie w Polsce, zimowały głównie w ciepłych akwenach miejskich. Obecnie można je spotkać praktycznie wszędzie.

Łabędź to arcyciekawy przykład tego, co może wydarzyć się z ptakiem wędrownym funkcjonującym blisko ludzi. W jego naturze było przemieszczanie się. Instynkt migracji był silny, przez wieki nic nie było w stanie tego zakłócić. Tak było do czasu, kiedy człowiek wpadł na „genialny” pomysł, żeby zacząć łabędzie dokarmiać. Dziś te majestatyczne ptaki otrzymują od ludzi kilogramy pieczywa, obierki z obiadu i pewnie mnóstwo innych rzeczy. Dlatego zwyczajnie nie opłaca im się odlatywać, skoro tutaj podaje im się wszystko na tacy. Idealnym przykładem asymilacji tego gatunku z człowiekiem są łabędzie nieme, które zimują w niedalekim Chotowie (woj. łódzkie – przyp. red).

Z jednej strony mają one bardzo bogaty w pożywienie akwen, z drugiej całą armię hojnych gospodarzy. Widok spacerujących po podwórkach łabędzi nie należy tam do rzadkości. Bardzo często przechadzają się one centralną arterią miejscowości, niemalże meandrując pomiędzy samochodami. Warto dodać, że prócz nich na wspomnianym akwenie zimuje obecnie duże stado kaczek krzyżówek.

Czy można domniemywać, że skoro tak wielka armia migrujących ptaków pozostała, to tej zimy rzeczywiście nie będzie? Czy one to w jakiś sposób przeczuwają?

Trudno jednoznacznie to stwierdzić. Wiadomo jednak, że ptaki wodne są w stanie przewidzieć znaczące spadki temperatur. Wtedy nie oglądając się na to, czy je ktoś dokarmia czy nie „pakują manatki” i wybierają się na poszukiwania cieplejszych miejsc. I w błędzie byłby ten, kto sądziłby, że odlatują do Afryki, czy gdzieś na Bliski Wschód. Otóż najczęściej wybierają one cieplejsze rejony europejskie. Na przykład nasze łabędzie trafiają zwykle do Holandii, czy Wielkiej Brytanii. Jest stosunkowo blisko i na tyle ciepło, że spokojnie można przetrwać największe mrozy.

Właśnie teraz synoptycy wieszczą, że na dniach doświadczać będziemy załamania pogody. A co w sytuacji, gdy duże ptaki wodne przeliczą się i nie odlecą. Czy możemy im jednak jakoś pomóc?

Pamiętajmy, że ptaki, czy inne zwierzęta dziko żyjące świetnie dają sobie radę same. Robiły to przez tysiące lat i nauczyły się stawać oko w oko z ekstremalnymi zjawiskami pogodowymi. To wynika z ich adaptacji do tego klimatu. Nachalne pomaganie braciom mniejszym jest dla nich krzywdzące. Mam wrażenie, że czasami to my sami chcemy się jakoś dowartościować i dlatego to robimy. Jeżeli jednak zdecydowaliśmy się dokarmiać ptaki, to bądźmy w tym działaniu konsekwentni. Dostęp do „łatwego” jedzenia uzależnia, a jednocześnie rozleniwia. Gdybyśmy nagle zaniechali dokarmiania, możemy narazić swoich podopiecznych nawet na śmierć.

Pretekstem do tej rozmowy były dość zaskakujące zachowania żurawi. Te wyobcowane, dotąd bardzo tajemnicze ptaki, również decydują się na pozostanie w kraju. A w dodatku, co jeszcze bardziej zdumiewające, zbliżają się do ludzi.

To co dzieje się na przestrzeni ostatniej dekady z tym ptakiem jest dla nas co najmniej dziwne. W wieku XIX żurawie zamieszkiwały tylko rozległe doliny rzeczne i niedostępne bagniska. Będąc młodym chłopcem zaczytywałem się w książkach, podpowiadających jak to można zbliżyć się do żurawia. Sugerowano, by podchodzić je wraz ze stadem krów, by zobaczyły człowieka jak najpóźniej. A i to nie gwarantowało sukcesu. Tymczasem dzisiaj ten ultra ostrożny ptak zmienia swoją strategię życiową. Niemalże na naszych oczach dostosowuje się do nowych warunków. Obecnie te wielkie ptaki można spotkać niemal przy drodze, można je podejść na kilkanaście metrów. Co więcej, dzisiaj one decydują się na gniazdowanie w bliskim sąsiedztwie ludzkich siedlisk. W okolicach Praszki, niewielkiego miasteczka w woj. opolskim, żurawie lęgną się dosłownie kilkadziesiąt metrów od zabudowań.

W moim Ożarowie natomiast czasem można je spotkać, paradujące niemalże po podwórzach – analogicznie do wspomnianych łabędzi. Naprawdę trudno pojąć, co takiego stało się z ich wrodzoną płochliwością. Okazuje się, że jest to gatunek bardzo plastyczny, potrafiący się zaadaptować do nowych warunków i tego, co myśmy zrobili ze światem. Na szczęście są jeszcze ptaki, które pod tym względem nadal pozostają w tak zwanym regresie. Mówię tu o dużych kurakach leśnych, głuszcach i cietrzewiach. One nie potrafią się asymilować z człowiekiem i zniekształcaną przez niego naturą.

A wracając do żurawi, to pozostaje nam się tylko cieszyć, że udało im się dostosować do nowych warunków. Na przestrzeni setek lat tak zmieniliśmy środowisko, że trudno się spodziewać, by w przyszłości na nowo w centrum Europy zaistniały wielkie obszary bagienne, gdzie ten ptak mógłby zamieszkiwać. Cieszmy się zatem, że żuraw sobie poradził. Z drugiej strony jednak nie starajmy się ingerować w egzystencję tego i innych dziko żyjących gatunków. Tak będzie dla nich lepiej.

Foto zajawka: Marek Szczepanek, źródło: http://pl.wikipedia.org

***

Facebook
Twitter
Email

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!

Newsletter

Co miesiąc najlepsze teksty WW w Twojej skrzynce!